



Tajne dzieło Vivian Maier pozostałoby pewnie na zawsze tajemnicą, gdyby nie przypadek. Na aukcji w Chicago w 2007 roku młody agent nieruchomości z pasją do historii miasta, John Maloof, kupił skrzynię, w której pełno było negatywów, zdjęć, rolek filmów i innych drobiazgów. Skrzynia pochodziła z lokalnego magazynu, bo ktoś, kto wynajmował tam szafkę przestał płacić czynsz. Tożsamość właściciela była tajemnicą, z wyjątkiem imienia. Maloof zaczął go szukać. Bezskutecznie.
Ostatecznie zgromadził ponad 140 tys. negatywów i slajdów oraz około 3 tys. odbitek. Dopiero, gdy dwa lata później zobaczył w internecie nekrolog, zaczęła się fascynująca historia…
T A J E M N I C A
Urodzona w Nowym Jorku w 1926 roku z matki Francuzki i ojca Austriaka, większość młodości spędziła we Francji, gdzie zaczęła robić pierwsze zdjęcia aparatem Kodak Brownie, którego pożyczała od matki. W 1951 wróciła do Stanów Zjednoczonych i zaczęła pracować jako niania.
Samotniczka, nie ma przyjaciół, spędza czas z dziećmi albo na włóczędze we własnym towarzystwie. Pracuje jako opiekunka maluchów, bo tylko w ten sposób ma czas, żeby szwędać się po ulicach z aparatem zawieszonym na szyi. To rolleiflex, którego kupiła za pierwsze zarobione pieniądze i którego sama nauczyła się obsługiwać. To ten sam aparat, którego używa wielu znakomitych fotografów, w tym Diane Arbus, Richard Avedon i Bill Brandt. Jest bardziej dyskretny, bo można trzymać go na pasku na szyi i patrzeć w obiektyw od góry, dzięki czemu podejść do fotografowanego można naprawdę blisko, nie wprawiając nikogo w zakłopotanie.
Przez moment ona i jej obiekt nawiązują intensywny kontakt, ale po chwili ona zawsze znika. Nie rozmawia z nikim. W domach swoich pracodawców też trzyma dystans. Prosi o klucz do swojego pokoju i nikomu nie pozwala tam wchodzić. Pilnie strzeże swoich tajemnic, pilnuje, aby nic, co o niej wiadomo, nie było pewne. Nie zwierza się. Kilkakrotnie modyfikuje nawet swoje nazwisko.
Podczas długich spacerów z dziećmi, którymi się opiekuje, fotografuje swoje odbicie w witrynach sklepów, w kałużach, w samochodowych lusterkach, błyszczących felgach, w sklepowym lustrze i w lustrze u fryzjera. Bardzo często fotografuje też swój cień. Ale surowe geometryczne kompozycje – głównie w czerni i bieli – ujawniają ciekawość także wobec innych: zgryźliwie patrzy na bogaczy i z czułością na dzieci, fotografuje manekiny bez głów w witrynach, moknący w kałuży kawałek gazety albo grupę marynarzy w pełnym słońcu, przejścia dla pieszych, architektoniczne detale oraz rozmaite sceny: kłótnie, powitania, ukradkowe spojrzenia, modę, samotność, mężczyzn chrapiących z otwartymi ustami na ławkach w parku… Oprócz portretów skupia się na gestach, które często zdradzają myśli, intencje, ujawniając ich autentyczną tożsamość. Ręce są często bohaterami, ponieważ nieświadomie opowiadają o życiu fotografowanych osób.
Bez względu na temat chwyta kadry o wysublimowanej spontaniczności, dowcipie i kompozycji. To głównie życie ulicy Nowego Jorku, Kalifornii i Chicago (gdzie przeprowadziła się w 1956 roku i spędziła większość dorosłego życia), trochę zdjęć z Francji, Włoch i Egiptu, które odwiedzała na wakacjach. Na wszystkich widać jej zdolność do uchwycenia przebłysków absurdu wśród całej normalności. Ich autorka gromadzi tyle filmów, że nie może ich wszystkich wywołać. Stać ją było na wydrukowanie zaledwie niewielkiego ułamka z setek tysięcy zdjęć o typowym dla jej aparatu kwadratowym formacie.
Między końcem lat 90. a początkiem nowego tysiąclecia, bezdomna i bez pieniędzy, nie mogła już płacić firmie za przechowywanie jej skarbów w magazynie – widziała, jak negatywy trafiają na aukcję. To wtedy, w 2007 roku, część materiału zakupił Maloof, który zafascynowany tajemniczą fotografką zaczyna jej szukać. Ale zanim pozna tożsamość autorki o niewiarygodnym talencie, ona w 2009 roku potknie się na ulicy i uderzy w głowę, umierając w wieku 83 lat.
Cztery lata później usłyszy o niej cały świat: gdy Maloof zrobi o niej wspaniały film dokumentalny „Szukając Vivian Maier” i dostanie za niego nominację do Oscara. A Vivian Maier stanie się medialną sensacją i zyska pośmiertną sławę. Czy byłaby dumna z tego szumu wokół swej osoby?
O D K R Y C I E
Choć wiele prac Amerykanki nie od razu zostało wywołanych (cały czas odkrywamy nowe oblicze jej talentu) od tamtej pory czarno-białe i kolorowe zdjęcia (te robiła przez 30 ostatnich lat swojego życia, gdy Rolleiflexa zamieniła na 35-milimetrowy aparat) zachwycają na wystawach organizowanych na całym świecie. Zasłużenie stawiane w tym samym szeregu, co legendy, takie jak Diane Arbus, Berenice Abbott, Robert Frank, Elliott Erwitt i Henri Cartier-Bresson. Maier ostatecznie otrzymała ważne miejsce w panteonie fotografów, na które zasługiwała od początku.
A z każdą nową ekspozycją zadawane są te same pytania i stają się coraz bardziej intrygujące. Jakie były jej prawdziwe intencje? Jaka była jej osobowość? Dlaczego tak wszechstronnie dokumentowała otaczający ją świat? Dlaczego prawdziwą pracą niani było wędrowanie po ulicach z aparatem fotograficznym? Czy zdawała sobie sprawę ze swojego talentu? Dlaczego tak bardzo broniła się przed odkryciem swojej tajemnicy?
Nowa wystawa „Vivian Maier: Unseen Work” w Fotografiska w Nowym Jorku, amerykańskiej placówce szwedzkiego muzeum fotografii współczesnej, nie jest próbą rozwikłania zagadki życia Maier, skupia się na samym dziele.
– Tajemnica, odkrycie i dzieło – te trzy części trudno oddzielić – powiedziała CNN Anne Morin, kuratorka wystawy i dyrektorka diChroma Photography, zajmującej się organizowaniem podróży fotograficznych ekspozycji. I postawiła dzieło byłej niani na tym samym poziomie, co prace uznanych fotografów ulicznych. – Zasługuje na miejsce w historii fotografii. Nikt w to nie wątpi. Jej prace są mocne, miała cudowne oko. Za 10 lat moglibyśmy zrobić kolejny, zupełnie inny program wystawy – ona ma więcej niż wystarczającą ilość materiału do przedstawienia – dodała.
Nowojorska ekspozycja jest jedną z największych, jakie kiedykolwiek jej zorganizowano. Po raz pierwszy można było zobaczyć tak dużą wystawę Vivian w 2021 roku w Musée du Luxembourg w Paryżu – nawet w obliczu pandemii Covid-19, w ciągu czterech miesięcy wzięło w niej udział ponad 213 tys. widzów. Apetyt opinii publicznej na „nianię fotografkę” nie zmniejszył się. Wernisaż w Nowym Jorku przyciągnął ponad 600 osób. Dlaczego wciąż fascynuje? Morin: – Prawdopodobnie dlatego, że miliony ludzi z tego czy innego powodu mogą się z nią utożsamić. Liczy się też fakt, że nie ma drugiego podobnego przypadku w historii fotografii.
Tematycznie zaaranżowana wystawa prezentuje ponad 200 fotografii, w tym około 50 najstarszych odbitek, również kolorowe zdjęcia wykonane Leiką, filmy Super 8 mm i nagrania audio. To daje niezwykłą okazję do oceny dorobku Maier.
„Vivian Maier: Unseen Work” jest też swego rodzaju powrotem do domu samej bohaterki, gdzie zaczęła rejestrować sceny uliczne jako młoda kobieta. Jej pewność siebie i umiejętność znalezienia odpowiedniego momentu na naciśnięcie migawki są widoczne nawet w tych wczesnych pracach. Musiała wiedzieć, że ma talent. Korzystała z komercyjnych laboratoriów w Nowym Jorku do obróbki swoich filmów, dlaczego nigdy nie podjęła wysiłków, aby wystawiać lub sprzedawać swoje prace? Najprawdopodobniej robiła zdjęcia nie myśląc o publiczności. W pewnym sensie była to dla niej czysta, artystyczna ekspresja.
– Jej powrót do Nowego Jorku jako popularnej ikony to wielka sprawa nie tylko dla kobiet, ale także dla wszystkich artystów, którzy pracują i nie są rozpoznawani, ani nie mają możliwości, aby być widzianymi i docenianymi. Nigdy nie jest za późno na naprawę historii – oceniła Morin. – Nigdy nie miała własnego życia, mieszkała w domu swoich pracodawców. Jedynym terytorium, na którym mogła być wolna od własnej tożsamości, była fotografia. To był jej sposób na istnienie.
Dziś wiemy, że jako kobieta w tamtych czasach nie miała szans na zmianę swojej pozycji społecznej. Jej aparat otwierał drzwi i pozwalał nieprzystosowanej społecznie fotografce wejść w relację z tysiącami interesujących ludzi. Z biegiem czasu jej zaburzenia pogłębiały się. Obarczona chorobą psychiczną i mechanizmami kompensacyjnymi, lękiem przed bliskością i odrzuceniem, zadowoliła się samotną egzystencją, otoczona przez swój dziwny dobytek. W pewnym sensie nieprzenikniona fasada i brak więzi z innymi ludźmi dały jej swobodę, dzięki której szła przez życie na własnych warunkach.
Jednak pod koniec życia chorobliwe gromadzenie doprowadziło do utraty pracy opiekunki. Została bezdomna, dopóki dwójka z jej byłych podopiecznych, Lane i Matthew Gensburgowie, nie zapłaciła za mieszkanie, w którym mogła samotnie żyć, a później także za dom opieki. Co ciekawe, chociaż nie miała własnych dzieci, które mogłyby odziedziczyć jej majątek, artystyczny dorobek, który pozostawiła, wciąż przynosi niezłe zyski. Dlatego sąd z Chicago prowadzi obecnie spór w tej sprawie; bada np. czy wśród jej dalszej rodziny w Europie rzeczywiście znaleziono 10 potencjalnych spadkobierców, i czy jej brat Carl, który zmarł w szpitalu psychiatrycznym w 1977 roku, miał potomków.
D Z I E Ł O
Jej najbardziej intrygującym dziełem są autoportrety. Często używała luster w sposób, który wydawał się sugerować brak zintegrowanej osobowości. Na wyjątkowym autoportrecie, wykonanym w Nowym Jorku w 1955 roku, spogląda w witrynę sklepu z lustrami; jedno okrągłe lustro ukazuje jej twarz i kapelusz, podczas gdy drugie odzwierciedla jej dłonie trzymające rolleiflexa. Odbicia wykorzystała także w autoportrecie wykonanym w następnym roku, ustawiając się i patrząc pomiędzy dwoma lustrami, które powtarzają jej obraz w nieskończoność. Wiele razy fotografowała siebie w witrynach sklepowych, a także jako cień rzucany na ziemię lub ścianę.
Artystka używała aparatu jako narzędzia autoekspresji. Była niezwykle utalentowanym kameleonem, dlatego wciąż nie wiemy kim naprawdę była. Gdy pytano ją, czym się zajmuje, mawiała: „Jestem szpiegiem”. Tak jak wszyscy najlepsi fotograficy uliczni.
„Ale cały paradoks polega na tym, że anonimowość, która zawładnęła wyobraźnią opinii publicznej, pozostaje w jej twórczości. Ze zdjęć nie sposób wywnioskować jej temperamentu i światopoglądu. Nie rozwinęła medium fotografii, wnosząc coś własnego. Na tym właśnie polega różnica między niezwykle utalentowanym fotografem a wielkim artystą” – podsumował Arthur Lubow z „New York Timesa”, który odwiedził nowojorską wystawę. Dołączył do grona krytyków, którzy są powściągliwi w chwaleniu prac, które nie do końca są jej autorstwa. Chodzi o pośmiertny druk prac Maier. Ona tylko sporadycznie miała dostęp do ciemni. Jakość jej odbitek, które powstały za jej życia, jest gorsza od tych wykonanych przez Maloofa i kuratora z nowojorskiej galerii Howard Greenberg. Wyeliminowanie zbędnych elementów poprzez kadrowanie poprawia te zdjęcia. Dlatego Maloof w dniu premiery wystawy tłumaczył, że późniejsze odbitki są wyświetlane obok tych, które ona sama wykonała, pokazując, jak skupiała się na określonych elementach uchwyconej sceny.
Za to w jej obronie stanął Joel Meyerowitz, który podobnie jak ona nauczył się fotografować na ulicach: – Maier była poetką fotografii. Na jej zdjęciach widać, że była to szybka nauka o ludzkich zachowaniach, o rozwijającym się momencie, błysku gestu lub wyrazu twarzy – krótkie wydarzenia, które codzienne życie ulicy przekształciły się dla niej w objawienie.
Wszyscy zgadzają się, że jej najlepsze i najbardziej oryginalne fotografie to autoportrety, w których sama stara się zrozumieć, kim jest, układając fragmenty, które nigdy się nie łączą. Ta autoprezentacja jest bijącym sercem na „Vivian Maier: Unseen Work” w Fotografiska. I to najbardziej przemawia do dzisiejszej publiczności. – Wszyscy mówią: „O mój Boże, Vivian była matką chrzestną selfie” – opowiada kuratorka. – Ale w istocie jest inaczej. Autoportrety Maier są wyrazem upartego podkreślania niezależności i tożsamości w czasach, gdy kobiety, a zwłaszcza takie jak ona pracownice domowe, były ignorowane i marginalizowane. Chciała to uwiecznić, jakby mówiła swoimi zdjęciami: „Jestem. Nikt nie wymaże mojej twarzy. Istnieję i mam dowód”.
Kim była Vivian Maier? Pomimo tak wielkiej i tak głośnej ekspozycji to wciąż jedna z wielu zagadek tajemnicy niani, na które nie ma odpowiedzi. Ona sama wciąż pozostaje w cieniu.﹡
_____
Wystawa „Vivian Maier: Unseen Work” potrwa do 29 września, Fotografiska, 281 Park Ave. South, Nowy Jork
Kopiowanie treści jest zabronione