

Są takie momenty, kiedy wszystko zaczyna się rozłazić. Kiedy próby łączenia fotografii, podróży, obserwacji architektury i pisania o niej wydają się plątać, zamiast układać w spójną całość. I właśnie wtedy wracam do albumów fotograficznych. Nie tylko dlatego, że szukam inspiracji czy nowych wzorców. Wracam do nich jak do kompasu: by przypomnieć sobie, gdzie jest północ.
Albumy fotograficzne są dla mnie czymś więcej niż tylko zbiorami obrazów. To one porządkują mój sposób działania, uczą cierpliwości, pracy nad formą, a czasem – po prostu – przypominają o tym, czym naprawdę się zajmuję, kiedy za mocno wpadam w wir taśmowego produkowania treści. Bo na końcu zawsze wracam do tego samego miejsca: do fotografii. Podróże i architektura to środek do celu. Publikacje to dodatek. Wszystko to są ważne elementy, ale fundament pozostaje ten sam. To obraz – zatrzymany, uchwycony, intencjonalny – jest dla mnie osią, wokół której obracają się wszystkie inne działania. Fotografia nie jest dodatkiem do życia. Jest jego zapisem.
Albumy fotograficzne odegrały też rolę dużo bardziej praktyczną: nauczyły mnie planowania samej pracy. To one pomogły mi przejść długą drogę: od robienia tysięcy przypadkowych zdjęć architektury, łapanych dla czystej wizualnej przyjemności, kiedy oko złapało jakąś kompozycję, do świadomego poszukiwania zjawisk, które niosą ze sobą opowieść. Z czasem albumy nauczyły mnie patrzeć serią, rytmem, sekwencją. Zwróciły uwagę na ciągłości i zależności zachodzące między społecznymi procesami i tym, w jaki sposób architektura staje się ich odbiciem. Uporządkowały moje naturalne skłonności do typizowania i szufladkowania – które kiedyś były tylko prywatną obsesją – i zamieniły je w narzędzie świadomego budowania narracji. Dziś każda fotograficzna podróż zaczyna się nie od impulsu, ale od planu: od myśli o serii, o spójności, o tym, jak z pojedynczych zdjęć może powstać historia.
Albumy, które chcę pokazać, na różne sposoby wpłynęły na mój sposób patrzenia. Czasem urzekły mnie ich wydania: piękne, dopracowane jak obiekty sztuki. Budujące atmosferę samym sposobem wydania. Czy to elegancją, czy wręcz klimatami wziętymi żywcem z nieprofesjonalnych zinów. Czasem kluczowe były zdjęcia same w sobie, z prawdziwą historią i budujące wieloplanowe narracje. A czasem też po prostu albumy, które wracały do mnie latami, nie dlatego, że były piękne, ale dlatego, że uczyły mnie patrzeć inaczej.
ROSEMARY BURTON, RICHARD CAVENDISH „CUDA ŚWIATA. PRZEWODNIK PO SKARBACH CYWILIZACJI”, 1992
Od niego wszystko się zaczęło. Ten album nie jest jakoś specjalnie ładny, ani nie prezentuje wybitnych zdjęć. W zasadzie jest to przewodnik, który jest na tyle bogato ilustrowany, że może zostać potraktowany jak album, choć jednocześnie pod względem składu przypomina encyklopedię. Zdjęć nie otaczają tutaj połacie niezadrukowanego papieru niczym passe-partout, tylko gęste szpalty merytorycznego tekstu. Wpisywał się tym wszystkim w lata 90. i ich estetykę.
Ten album miałem w domu jako dziecko i wywarł prawdopodobnie ogromny wpływ na moje życie. Nie podchodził do tematu cudów świata w klasycznym rozumieniu: Koloseum, Piramidy i koniec. Dotykał wszystkich epok, wszystkich cywilizacji i wokół nich prowadził spójną narrację. A co najważniejsze, prezentował również modernizm. To z tego albumu jako 8-latek przerysowywałem Centrum Pompidou, Czandigarh (zespół budynków w Czandigarh w Indiach w stylu brutalizmu, zaprojektowany przez Le Corbusiera – red.), Operę w Sydney czy Super Kopułę w Luizjanie (potocznie Superdome, obiekt sportowy w Nowym Orleanie, gdzie m.in. odbywa się Super Bowl – red.), podświadomie już wtedy pomijając Zamek Neuschwanstein (słynny na cały świat baśniowy zamek na styku Niemiec i Austrii – red.) czy Wersal.
Album nie przetrwał mojego zainteresowania, rozpadając się ostatecznie na części. Po dwóch dekadach kupiłem go ponownie – za złotówkę w antykwariacie.
VINCENT FOURNIER „SPACE UTOPIA” , 2019
Na przeciwległym biegunie – „Space Utopia”. Album opowiadający o tym, jak wyglądają przygotowania do poszukiwań cudów już nie świata, a wszechświata. Eleganckie, minimalistyczne wydanie pełne doskonałych zdjęć o fascynującej mnie tematyce wyścigu kosmicznego. Robi wrażenie, wskazując kierunki estetyczne, zadziwiając lokalizacjami i fotografowanymi obiektami.
Ale uczy jeszcze jednej rzeczy. Za każdym razem, kiedy widzę, że autor zbierał do tego albumu materiały przez 10 lat, przypominam sobie, że reportaż fotograficzny to często maraton, a nie sprint.
CHRISTOPHER HERWIG „SOVIET BUS STOPS”, 2015
Kiedy pierwszy raz natrafiłem na ten album wydawał mi się całkowicie egzotyczny. Tak wąska tematyka, prowincjonalne miejscowości w dawnym ZSRR. Przecież to jest niewykonalne. Już wtedy byłem modernistą, jednak moje zainteresowania nie profilowały się jeszcze w kierunku wschodnim. I tak, jak albumy są dla mnie wspomnianym kompasem wskazującym północ – ten akurat wskazał mi wschód.
Pierwsze wyjazdy koleją transsyberyjską pod Bajkał, Gruzja, Armenia. Potem Uzbekistan, Kirgistan, Kazachstan, państwa bałtyckie. Nie tylko po przystanki, ale nieodkryte historie architektoniczne każdego rodzaju. I tak, jak skompletowanie kolekcji Herwiga wydawało mi się na początku niewykonalne, tak wyjazdy utwierdziły mnie w tym przekonaniu, że dobrze myślałem. Ślady po tej cywilizacji już znikają, a Herwig wykonał tytaniczną pracę na ogromnym terytorium, żeby trafić w wąskie okno czasowe i udokumentować te ślady.
FRÉDÉRIC CHAUBIN „COSMIC COMMUNIST CONSTRUCTIONS PHOTOGRAPHED”, 2017
Ten album, który wyszedł z kultowego wydawnictwa Taschen, to właściwie rozwinięcie poprzedniego. Bardzo prosty layout skupiony wyłącznie na pokazaniu budynków. Ponad 400 stron, które uświadomiło mi, jak wielka była skala zjawiska nazywanego przez część badaczy socmodernizmem. Już nie tylko przystanki, ale całe monumentalne, futurystyczne i ikoniczne budowle. Opowieści, które choć geograficznie odległe, to jednak kulturowo dość nam bliskie ze względu na to, po której stronie żelaznej kurtyny się znaleźliśmy.
NICOLAS GROSPIERRE „MODERN SPACES”, 2018
Przyznaję – przez pewien czas wydawało mi się, że coś wymyśliłem. Może i Filip Springer pisał już o “Źle urodzonej” architekturze PRL-u, może i Herwig jeździł po dawnym ZRSS w poszukiwaniu przystanków. Ale jeszcze nikt nie podjął się dokumentacji architektury modernistycznej Europy Środkowo-Wschodniej w takiej skali i takiej formie jak ja. Dopóki nie zobaczyłem „Modern Spaces”.
Czyli ktoś już to zrobił. W dodatku mógł fotografować nieistniejące już przestrzenie w czasach, kiedy co najwyżej mogłem przerysować Brasilię z „Cudów Świata”. Przeglądając te świetne zdjęcia przedstawione w minimalistycznej, “tumblrowej” formie nie poczułem jednak egoistycznej złości, że moja wizja runęła. Poczułem jedynie złość, że ta architektura tak szybko znika. I motywację do działania – szukać pozostałych budynków, póki jeszcze są. I je uwieczniać. ﹡
_____
Maciej Czarnecki – fotograf, który zajmuje się popularyzacją architektury, w szczególności modernistycznej. W wielu 14-15 lat, zaczął fotografować blokowiska, industrialny klimat podczas wycieczek na Górny Śląsk. Dziś poszukuje ciekawych obiektów w Polsce i za granicą, tych po 1920 roku, z wyszczególnieniem awangardy. Najbardziej interesuje go architektura inspirowana epoką kosmiczną, architektura powiązana z ideologią oraz architektura hoteli i domów wypoczynkowych. Pisze m.in. ebooki o architekturze, ma na koncie wystawy fotograficzne w Polsce i Niemczech. Działa głównie w formie cyfrowej – za pomocą bloga oraz social mediów.
Kopiowanie treści jest zabronione