

































Fotograf dokumentalista (rocznik 1983). Absolwent Instytutu Twórczej Fotografii na Uniwersytecie Śląskim w czeskiej Opawie oraz iberystyki na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Od 2010 roku jest częścią kolektywu Sputnik Photos, znanego kolektywu fotograficznego zajmującego się głównie tematami w krajach postkomunistycznych.
W swoich pracach przedstawia głównie Śląsk – górnicze zagłębie Polski. Przygląda się małym społecznościom, wykorzystując je jako metaforę całego społeczeństwa. Poświęcił temu obszarowi wiele fotoreportaży. Na przykład projekt „Brutal” dotyczył dworca kolejowego w Katowicach, wybudowanego w 1972 roku i wyburzonego w 2011 roku; zaś „Forest Works” to projekt o lokalnym leśnictwie. Jego najgłośniejszy cykl „Wydobycie” przygląda się górnictwu w regionie, branży, która nawet dzisiaj zatrudnia ponad 70 tys. osób. Choć to temat, którym wcześniej zajmowali się inni fotografowie i filmowcy, Łuczak wnosi coś nowego.
„Wydobycie” to wielowątkowa wizualna opowieść o procesach, które ludzie fundują naturze, by zwiększać własne bogactwo i poziom życia, nie zważając na długofalowe konsekwencje swoich działań. Z jego obrazów wyłania się prawda, narracja bez zbędnych upiększeń.
Nie chodzi tylko o Śląsk, projekt ma uniwersalny wymiar: to problem lokalny o znaczeniu globalnym. Jego autor nie jest krytyczny wobec zachodzących zmian, chce wywołać dyskusję. I za to jego projekt docenili jurorzy konkursu Prix Pictet, największego na świecie konkursu fotograficznego poświęconego zrównoważonemu rozwojowi. Konkurs wykorzystuje moc fotografii, aby zwrócić uwagę na problemy, które zagrażają ludzkości i planecie. W każdym roku jest inny temat przewodni, m.in. nadzieja, woda, konsumpcja, ogień, Ziemia, a tegoroczna, 10. edycja odbywa się pod hasłem „człowiek”.
Wśród dotychczasowych laureatów konkursu są tak znani fotografowie, jak Nadav Kander, Mitch Epstein, Richard Mosse i Sally Mann.
Więc choć sam nie mieszkałem w familoku, mój dom był śląski i bardzo przesiąknąłem tą atmosferą.
Po czterech latach nieobecności, w 2010 roku, wróciłem na Śląsk, tym razem do Giszowca, bo tu mieszkała Ola, moja przyszła żona. Zamieszkaliśmy razem. Okazało się jednak, że pod osiedlem fedruje kopalnia Murcki-Staszic. Ciągłe tąpnięcia coraz bardziej mnie irytowały. To był moment, który mnie uruchomił.
Teraz chciałem skupić się na konsekwencjach wydobycia węgla. Po tej przerwie, kiedy mnie nie było, zacząłem je wyraźniej dostrzegać. Wcześniej były dla mnie bardzo naturalnym i oczywistym elementem otoczenia.
Postanowiłem, że zajmę się duszącym powietrzem, które widać zimą. Następnie architekturą dotkniętą skutkami wydobycia. Dodatkowo także przestrzenią wokół zamykanych kopalń. Zauważyłem, że okolica wokół najpierw podupada, by potem się podźwignąć lub tereny zarastają na dobre. Jednak najważniejszym tematem, którym chciałem się zająć, był górnik.
Jednak wejść tam z aparatem wcale nie jest łatwo, Zwłaszcza, że ja zamierzałem rozłożyć całe atelier – tło, aparat, trzy lampy na statywach. Kiedy już się udało, rozstawiłem studio i podłączyłem lampy, to całe zamieszanie skutecznie zniechęciło górników do współpracy.
Problem jednak polegał na tym, że okienko do robienia zdjęć było bardzo wąskie. Po szychcie górnicy wyjeżdżają na powierzchnię, myją się szybko i biegną do domu, do obowiązków rodzinnych.
Na szczęście niektórych znałem, to mi pomogło. Górnik z jednego z moich zdjęć stojący tyłem to Emil. Kojarzył mnie, bo odbieraliśmy dzieci z tego samego przedszkola. Pierwszego dnia nie zapozował, tylko uśmiechnął się. Powiedział, że następnego dnia będzie naprawdę brudny, wtedy go sfotografuję. Miał rację. Następnego dnia rzucili go w inne miejsce i był naprawdę cały czarny. Używałem aparatu do fotografowania mody z lat 70. i jak zobaczyłem na matówce jego łysą głowę, to wiedziałem, że moje wyobrażenia o tych zdjęciach, które nosiłem w sobie od kilku lat, okazują się realne. Wiedziałem, że to będzie dobre zdjęcie, choć bardzo rzadko mam w sobie taką pewność.
W tym czasie prezentowałem też poszczególne części. W 2018 roku na Miesiącu Fotografii w Krakowie – ciała górników i ścianę węglową. Rok później, w 2019, odbyła się wystawa “Mgła” w Galerii Szarej w Katowicach, gdzie pokazywałem skutki ogrzewania węglem na osiedlach domów jednorodzinnych. Przed pandemią przedstawiłem także „Stopnie nachylenia” w Muzeum Śląskim, gdzie skoncentrowałem się na szkodach górniczych.
Do współpracy przy jednej z ekspozycji zaprosiłem artystkę, która opracowała zapach smogu i on pojawił się w przestrzeni wystawowej, wzmagając przekaz.
Moim celem było jednak, żeby pokazać całość, co stało się, gdy “Wydobycie” w połowie 2023 roku wystawiła BWA we Wrocławiu, a kuratorem był Maciej Bujko.
Czy kiedyś będę miał możliwość to powtórzyć? Nie wiem. I to jest frustrujące.
W czasie mojego życia, na moich oczach, zmieniała się świadomość dotycząca kwestii klimatycznych i społecznych – od tego, w jakich warunkach ludzie pracują, jak długo i jak są za tę ciężką pracę wynagradzani.
Fotografia lubi takie momenty przejścia. Dokumentuje “tu i teraz”, ale też zmiany trwające dłużej.
Podejmując pewne motywy dotyczące przestrzeni krajobrazowej pokazuję, jak dynamicznie się ta przestrzeń zmienia. Fotografowałem na przykład południową magistralę piaskową, czyli taki krwioobieg kolejowy, którym piasek z Zagłębia dostarczany był do różnych kopalń po to, żeby mogły go wprowadzić w miejsca, z których został wybrany węgiel. Tzw. podsadzka to sposób, by grunt mniej osiadał. Chodząc dziś wzdłuż torów widzę, że część z nich rozebrano, część zarosła krzakami. Fotografując je pokazuję, jak wyglądają dzisiaj, ale też – w domyśle – jak ta infrastruktura działała kiedyś.
To, co mnie fascynuje na Górnym Śląsku, to swoisty paradoks tego miejsca. Region dynamicznie rozwijał się właśnie dzięki temu, że jest tutaj węgiel. Ale z drugiej strony ten sam węgiel dosłownie podkopywał powstałą na nim tkankę miejską i infrastrukturę. Symboliczny przykład tego odnalazłem kilkaset metrów od mojego domu, w lesie. Jest to miejsce, gdzie pod koniec XIX wieku działała kopalnia. Zamknięto ją, ponieważ teren zalewała woda wypływająca z górotworu podczas wydobycia. Walka z wypompowywaniem tej wody pochłaniała koszty niewspółmierne do zysku osiąganego z węgla. Dziś wśród drzew widać tylko pozostałe po niej rozlewisko.
Lecz ten paradoks obserwuję w wielu miejscach Górnego Śląska, który teraz zmienia swoje oblicze. Dobre zmiany widać w centrum Katowic, stolicy regionu. W miejscu zamkniętej kopalni Katowice mamy Muzeum Śląskie z całą Strefą Kultury oraz powstającą właśnie Strefą Deweloperów – tak trochę złośliwie nazywa się budowane tam nowe bloki. Ale są też miejsca, gdzie różowo nie jest – jak np. w Lipinach, gdzie teraz fotografuję.
Zamknięcie kopalń będzie dla nich oznaczało utratę miejsc pracy. Stracą ją nie tylko górnicy, ale też pracownicy firm, które obsługują górnictwo. Trzeba wiedzieć, że ludzie tutaj, na Śląsku, bardzo silnie definiują siebie przez to, co robią. To nie są puste słowa, etos pracy jest dla nich wyjątkowo ważny. Dużym okrucieństwem byłoby pozbawienie ich tej fundamentalnej wartości, nie troszcząc się o to, co dalej.
Oczywiście, świat idzie do przodu, węgiel nie jest obecnie najlepszą opcją wytwarzania energii. Nie znaczy to jednak, że musimy przekreślać absolutnie wszystko, co się z nim wiąże. Nie można negować całej tradycji, mentalności związanej od lat z górnictwem.
Tradycja i te wszystkie doświadczenia powinny zostać i być kultywowane. Do ogłoszonego zamknięcia kopalń jest jeszcze 25 lat, wiele może się wydarzyć, na wiele rzeczy możemy mieć wpływ.
Nie uważam jednak, by to, co robię, miało jakikolwiek wpływ na aktualną lub przyszłą sytuację czy też było stawaniem w czyjejś obronie. To jest jedynie jeden z licznych głosów w sprawie, a jego dokumentalny charakter może mieć dodatkową wartość archiwalną. Ale o tym przekonamy się za kilka dekad.
FINALISTÓW KONKURSU PRIX PICTET
– Red Cross Museum, Genewa: do 14 kwietnia
– Top Museum, Tokio: do 17 stycznia
– School of the Arts Singapore, Singapur: od 8 do 29 stycznia
– Luma Westbau, Zurych: od 2 lutego do 10 marca
– Fotografiska, Sztokholm: od 19 kwietnia do 18 sierpnia
– Arter, Stambuł: od 26 kwietnia do 27 lipca
– Museum of Photographic Arts, San Diego: od 14 września do 15 grudnia
Odwiedziłem takich ludzi z aparatem w 2003 roku. Niektórzy z nich skończyli na zbieraniu węgla na hałdach. Zupełnie jak w dwudziestoleciu międzywojennym, po Wielkim Kryzysie w Stanach, który się odbił też na przemyśle górniczym na Górnym Śląsku.
Bo ludzie wzięli te 40 tys., przez chwilę czuli się jak milionerzy. Ale pieniądze skończyły się po trzech miesiącach, za to pojawiła się cała lawina problemów. Uważam, że zrobiono dla nich za mało. Ciekawostką jest to, że jak to w Polsce, okazało się, że prawo można obejść i część osób powróciła na kopalnie.
Dzisiejsze pokolenie urodzone w kapitalizmie myśli zupełnie inaczej. Część zapewne wyjedzie, część jednak zostanie. Powinna otrzymać jakąś ofertę. Sporo z nich dotrwa jednak do emerytury, bo będą przenoszeni z zamykanych zakładów górniczych do wciąż działających.
Na szczęście także organizacje ekologiczne w Polsce nie są już tak radykalne, dostrzegają w tej wielkiej, potrzebnej przemianie, człowieka, któremu trzeba zapewnić alternatywę. Oczywiście, węgiel negatywnie wpływa na środowisko. Ale wciąż 70 proc. energii, którą produkujemy w Polsce, pochodzi z węgla. To jest region wciąż ważny gospodarczo, zasługuje na coś więcej niż tylko zasypanie szybów na koniec.
“Wydobycie” w swojej szerszej formule, tej z Wrocławia, czeka na możliwość prezentacji w nowym miejscu. Czy ostatecznie do tego dojdzie? Nie wiem. Liczę na to, że tak. ﹡