Michał Łuczak
Jak tąpnięcia na kopalni obudziły fotografa
20 grudnia 2023
tekst: Iwona Dudzik
zdjęcia: Michał Łuczak
Jego fotografie Śląska są mocne jak górniczy dynamit i niezwykłe, jak ściany węglowe, których fotografowanie jest piekielnie trudnym zadaniem. LIBERTYN.eu rozmawia z Michałem Łuczakiem, który wychował się na Śląsku, opuścił go, po czym wrócił, by udokumentować zmiany zachodzące w regionie i żyjących tu ludziach. Jego prace właśnie wyruszyły w świat wraz z wystawą prestiżowego konkursu Prix Pictet 2023, w finale której znalazł się jako jedyny Polak.

Fotograf dokumentalista (rocznik 1983). Absolwent Instytutu Twórczej Fotografii na Uniwersytecie Śląskim w czeskiej Opawie oraz iberystyki na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Od 2010 roku jest częścią kolektywu Sputnik Photos, znanego kolektywu fotograficznego zajmującego się głównie tematami w krajach postkomunistycznych.

W swoich pracach przedstawia głównie Śląsk – górnicze zagłębie Polski. Przygląda się małym społecznościom, wykorzystując je jako metaforę całego społeczeństwa. Poświęcił temu obszarowi wiele fotoreportaży. Na przykład projekt „Brutal” dotyczył dworca kolejowego w Katowicach, wybudowanego w 1972 roku i wyburzonego w 2011 roku; zaś „Forest Works” to projekt o lokalnym leśnictwie. Jego najgłośniejszy cykl „Wydobycie” przygląda się górnictwu w regionie, branży, która nawet dzisiaj zatrudnia ponad 70 tys. osób. Choć to temat, którym wcześniej zajmowali się inni fotografowie i filmowcy, Łuczak wnosi coś nowego.

„Wydobycie” to wielowątkowa wizualna opowieść o procesach, które ludzie fundują naturze, by zwiększać własne bogactwo i poziom życia, nie zważając na długofalowe konsekwencje swoich działań. Z jego obrazów wyłania się prawda, narracja bez zbędnych upiększeń.

Nie chodzi tylko o Śląsk, projekt ma uniwersalny wymiar: to problem lokalny o znaczeniu globalnym. Jego autor nie jest krytyczny wobec zachodzących zmian, chce wywołać dyskusję. I za to jego projekt docenili jurorzy konkursu Prix Pictet, największego na świecie konkursu fotograficznego poświęconego zrównoważonemu rozwojowi. Konkurs wykorzystuje moc fotografii, aby zwrócić uwagę na problemy, które zagrażają ludzkości i planecie. W każdym roku jest inny temat przewodni, m.in. nadzieja, woda, konsumpcja, ogień, Ziemia, a tegoroczna, 10. edycja odbywa się pod hasłem „człowiek”.

Wśród dotychczasowych laureatów konkursu są tak znani fotografowie, jak Nadav Kander, Mitch Epstein, Richard Mosse i Sally Mann.

— Katowicki Brynów, w którym dorastałeś, to osiedle, gdzie w latach 70. mieszkała partyjna wierchuszka, tutaj willę miał Edward Gierek. To nie była dzielnica familoków.
— Urodziłem się na początku lat 80., w szczycie wyżu demograficznego. Na Brynowie, tuż obok rezydencji byłych dygnitarzy PRL z Ptasiego Osiedla, powstawało osiedle Orkana – bloki dla młodych rodzin z dziećmi. Na tej fali zamieszkali tu też moi rodzice. Koledzy, z którymi dorastałem, byli z bardzo różnorodnych środowisk: robotników, inteligencji, był pełen społeczny przekrój. Pamiętam, że moja podstawówka z tamtą drugą, z Ptasiego Osiedla, bardzo się nie lubiły.
— Drugim Twoim miejscem był Nikiszowiec – historyczna dzielnica miasta. Dlaczego?
— Stąd pochodziła moja mama. Na Nikiszu nadal mieszkały jej ciocie. Często bywałem u tante Hildy i tante Adelajdy, nie tylko na gyburstagach. Tam się godało, jadło śląskie dania, a wszystko to w typowo śląskim wystroju z białym byfyjem w kuchni.

Więc choć sam nie mieszkałem w familoku, mój dom był śląski i bardzo przesiąknąłem tą atmosferą. 
— Jednak postanowiłeś wyjechać?
— Wyjechałem na studia fotograficzne do Niemiec jako 23-latek, ale po roku wróciłem do Polski, bo mi się tam nie podobało. Najpierw do Krakowa, do pierwszej pracy w agencji fotograficznej, a potem do Warszawy.

Po czterech latach nieobecności, w 2010 roku, wróciłem na Śląsk, tym razem do Giszowca, bo tu mieszkała Ola, moja przyszła żona. Zamieszkaliśmy razem. Okazało się jednak, że pod osiedlem fedruje kopalnia Murcki-Staszic. Ciągłe tąpnięcia coraz bardziej mnie irytowały. To był moment, który mnie uruchomił. 
— Jak wyjaśnić komuś, kto nie doświadczył tąpnięć, czym one są? 
— Upraszczając sprawę: pod ziemią, w kopalni, puste miejsca po wybranym węglu zapadają się. Na powierzchni odczuwalna jest fala, która rozchodzi się od epicentrum. To przypomina trzęsienie ziemi. Drżą meblościanki, szklanki dzwonią w kredensach. Odpadają kafelki w łazience, drzwi przestają się domykać. Ludzie stosują różne podkładki pod meble, żeby sobie z tym radzić. Często zdarzało się to w nocy. Budziłem się, jakby ktoś mną mocno szarpnął. Bałem się o nasze bezpieczeństwo, więc po każdym takim tąpnięciu dzwoniłem na kopalnię, żeby przysłali gazowników z czujnikami i sprawdzili instalację. Były przypadki, gdy od tąpnięć rozszczelniły się rury.
— Te tąpnięcia okazały się nie tylko wkurzające, ale też inspirujące?
— Przez nie zacząłem zastanawiać się nad sposobem pokazania współczesnego Górnego Śląska, ale nie w formie klasycznej fotografii dokumentalnej. Nie przez podążanie z aparatem za bohaterami i pokazywaniem ich życia codziennego. Nie interesował mnie już też typowy obraz np. Nikiszowca z wydarzeniami typu festyn rodzinny czy rozgrywki hokejowe. Przepracowałem to 10 lat wcześniej przy moim pierwszym dużym projekcie fotograficznym „Nikisz”.

Teraz chciałem skupić się na konsekwencjach wydobycia węgla. Po tej przerwie, kiedy mnie nie było, zacząłem je wyraźniej dostrzegać. Wcześniej były dla mnie bardzo naturalnym i oczywistym elementem otoczenia.
— Jaka więc miała być Twoja fotografia?
— Prosta, konkretna. Bez metafory i symbolizmu. Czysta dokumentacja, jednak często wycięta z szerszego wizualnego kontekstu.

Postanowiłem, że zajmę się duszącym powietrzem, które widać zimą. Następnie architekturą dotkniętą skutkami wydobycia. Dodatkowo także przestrzenią wokół zamykanych kopalń. Zauważyłem, że okolica wokół najpierw podupada, by potem się podźwignąć lub tereny zarastają na dobre. Jednak najważniejszym tematem, którym chciałem się zająć, był górnik.
— Górnik w czapce z pióropuszem?
— Nie. Taki już wszystkim się opatrzył. Chciałem pokazać jego ciało. Przy okazji innego projektu zobaczyłem górniczą łaźnię. Tam wszyscy chodzą jak ich Pan Bóg stworzył, więc widać, jak praca odciska się na zapylonym ciele. Na dole bywa bardzo gorąco i czasem – choć to nieprzepisowe – górnik zdejmuje koszulkę, a wtedy węgiel zostawia ślady na skórze, które mogą mieć postać bardzo graficznych obrazów.

Jednak wejść tam z aparatem wcale nie jest łatwo, Zwłaszcza, że ja zamierzałem rozłożyć całe atelier – tło, aparat, trzy lampy na statywach. Kiedy już się udało, rozstawiłem studio i podłączyłem lampy, to całe zamieszanie skutecznie zniechęciło górników do współpracy. 
— Górnicy nie chcieli paradować przed obiektywem, bo co koledzy powiedzą?
— Ale ja ich naprawdę dobrze rozumiem. Kopalnia to trochę taka klasyczna męska sytuacja. Wspólna praca na dole, zagrożenie życia niczym na wojnie. To tworzy między nimi bardzo silną więź. Humor jest sposobem radzenia sobie z tym wszystkim, dlatego często żartują w specyficzny sposób, także z siebie nawzajem. Nikt nie chce dać kolegom powodu do naśmiewania się. 

Problem jednak polegał na tym, że okienko do robienia zdjęć było bardzo wąskie. Po szychcie górnicy wyjeżdżają na powierzchnię, myją się szybko i biegną do domu, do obowiązków rodzinnych.

Na szczęście niektórych znałem, to mi pomogło. Górnik z jednego z moich zdjęć stojący tyłem to Emil. Kojarzył mnie, bo odbieraliśmy dzieci z tego samego przedszkola. Pierwszego dnia nie zapozował, tylko uśmiechnął się. Powiedział, że następnego dnia będzie naprawdę brudny, wtedy go sfotografuję. Miał rację. Następnego dnia rzucili go w inne miejsce i był naprawdę cały czarny. Używałem aparatu do fotografowania mody z lat 70. i jak zobaczyłem na matówce jego łysą głowę, to wiedziałem, że moje wyobrażenia o tych zdjęciach, które nosiłem w sobie od kilku lat, okazują się realne. Wiedziałem, że to będzie dobre zdjęcie, choć bardzo rzadko mam w sobie taką pewność.
— Ogromne wrażenie robią też zdjęcia przekrzywionych budynków.
— Tu też pomogli poznani przypadkiem ludzie, którzy zajmowali się wyceną szkód górniczych. Od nich dowiedziałem się o bibliotece w Rudzie Śląskiej Wirku. Faktycznie – ten budynek był tak mocno pochylony i krzywy, że drugi taki ciężko byłoby znaleźć. Dodatkowo tamtejszy dyrektor dał mi wolną rękę, a bibliotekarki chętnie pomagały. Przywiozłem więc różne sznurki i poziomicę przyczepiałem do ścian, by na fotografii był punkt odniesienia wypoziomowany do grawitacji. Tak samo robiłem z aparatem, używałem małej poziomicy, by w obu kierunkach był dokładnie wypoziomowany. Dopiero wtedy ludzie oglądający te zdjęcia widzą, z jak dużym przechyłem mają do czynienia mieszkańcy, czy też, jak w tym przypadku, pracownice biblioteki.
— Ile trwało przygotowanie prac pokazanych w „Wydobyciu”?
— Najwcześniejsze zdjęcie pochodzi z 2014, a ostatnie – z kwietnia 2023 roku.

W tym czasie prezentowałem też poszczególne części. W 2018 roku na Miesiącu Fotografii w Krakowie – ciała górników i ścianę węglową. Rok później, w 2019, odbyła się wystawa “Mgła” w Galerii Szarej w Katowicach, gdzie pokazywałem skutki ogrzewania węglem na osiedlach domów jednorodzinnych. Przed pandemią przedstawiłem także „Stopnie nachylenia” w Muzeum Śląskim, gdzie skoncentrowałem się na szkodach górniczych.

Do współpracy przy jednej z ekspozycji zaprosiłem artystkę, która opracowała zapach smogu i on pojawił się w przestrzeni wystawowej, wzmagając przekaz.

Moim celem było jednak, żeby pokazać całość, co stało się, gdy “Wydobycie” w połowie 2023 roku wystawiła BWA we Wrocławiu, a kuratorem był Maciej Bujko.
„W pobliżu naszego domu kopalnia wydobywa węgiel z głębokości ponad 1000 metrów. Druga kopalnia została zamknięta kilka lat temu po 135 latach eksploatacji. Nasz dom jest wyraźnie krzywy, choć jego mieszkańcy nie odczuwają już przechylenia. Na zewnątrz zapada się chodnik. Proces ten będzie trwał jeszcze długo po zamknięciu ostatniej kopalni”
— Wszystko, co chciałeś, już sfotografowałeś?
— Ciągle myślę o pokazaniu większej liczby ścian węglowych, ale jest to trudne.
— Dlaczego?
— Wydobycie pod ziemią trwa nieprzerwanie. Jest tylko kilka godzin, kiedy trwa konserwacja maszyn i ściana stoi. Teoretycznie jest to moment, kiedy mógłbym wejść, rozstawić aparat i przy użyciu flesza wykonać zdjęcia takiej jakości, jakiej potrzebuję. Jednak zejście pod ziemię wymaga licznych zgód. Zabiegałem o taką możliwość wiele razy. Dzięki poleceniom i naciskom różnych osób udało mi się to tylko dwa razy: w 2017 i w 2021 roku.

Czy kiedyś będę miał możliwość to powtórzyć? Nie wiem. I to jest frustrujące.
— Do 2049 roku wszystkie kopalnie – zgodnie z zapowiedzią rządu – zostaną zamknięte. Jak oceniasz zmiany, jakie przechodził Śląsk w wolnej Polsce?
— Epoka od transformacji ustrojowej w 1989 do zamknięcia kopalń w 2049 roku zamknie się symbolicznie w dokładnie sześciu dekadach.

W czasie mojego życia, na moich oczach, zmieniała się świadomość dotycząca kwestii klimatycznych i społecznych – od tego, w jakich warunkach ludzie pracują, jak długo i jak są za tę ciężką pracę wynagradzani.

Fotografia lubi takie momenty przejścia. Dokumentuje “tu i teraz”, ale też zmiany trwające dłużej.
Podejmując pewne motywy dotyczące przestrzeni krajobrazowej pokazuję, jak dynamicznie się ta przestrzeń zmienia. Fotografowałem na przykład południową magistralę piaskową, czyli taki krwioobieg kolejowy, którym piasek z Zagłębia dostarczany był do różnych kopalń po to, żeby mogły go wprowadzić w miejsca, z których został wybrany węgiel. Tzw. podsadzka to sposób, by grunt mniej osiadał. Chodząc dziś wzdłuż torów widzę, że część z nich rozebrano, część zarosła krzakami. Fotografując je pokazuję, jak wyglądają dzisiaj, ale też – w domyśle – jak ta infrastruktura działała kiedyś.

To, co mnie fascynuje na Górnym Śląsku, to swoisty paradoks tego miejsca. Region dynamicznie rozwijał się właśnie dzięki temu, że jest tutaj węgiel. Ale z drugiej strony ten sam węgiel dosłownie podkopywał powstałą na nim tkankę miejską i infrastrukturę. Symboliczny przykład tego odnalazłem kilkaset metrów od mojego domu, w lesie. Jest to miejsce, gdzie pod koniec XIX wieku działała kopalnia. Zamknięto ją, ponieważ teren  zalewała woda wypływająca z górotworu podczas wydobycia. Walka z wypompowywaniem tej wody pochłaniała koszty niewspółmierne do zysku osiąganego z węgla. Dziś wśród drzew widać tylko pozostałe po niej rozlewisko.

Lecz ten paradoks obserwuję w wielu miejscach Górnego Śląska, który teraz zmienia swoje oblicze. Dobre zmiany widać w centrum Katowic, stolicy regionu. W miejscu zamkniętej kopalni Katowice mamy Muzeum Śląskie z całą Strefą Kultury oraz powstającą właśnie Strefą Deweloperów – tak trochę złośliwie nazywa się budowane tam nowe bloki. Ale są też miejsca, gdzie różowo nie jest – jak np. w Lipinach, gdzie teraz fotografuję.
— Chcesz, by Twoje fotografie były głosem w obronie tutejszych miast i ludzi?
— Unikam w tym, co robię, bezpośrednich odwołań do bieżącej polityki. Ale szczerze mówiąc bardzo żal mi górników, którzy często są oszukiwani zarówno przez polityków, jak i przez związki zawodowe i traktowani bardzo instrumentalnie. 

Zamknięcie kopalń będzie dla nich oznaczało utratę miejsc pracy. Stracą ją nie tylko górnicy, ale też pracownicy firm, które obsługują górnictwo. Trzeba wiedzieć, że ludzie tutaj, na Śląsku, bardzo silnie definiują siebie przez to, co robią. To nie są puste słowa, etos pracy jest dla nich wyjątkowo ważny. Dużym okrucieństwem byłoby pozbawienie ich tej fundamentalnej wartości, nie troszcząc się o to, co dalej.

Oczywiście, świat idzie do przodu, węgiel nie jest obecnie najlepszą opcją wytwarzania energii. Nie znaczy to jednak, że musimy przekreślać absolutnie wszystko, co się z nim wiąże. Nie można negować całej tradycji, mentalności związanej od lat z górnictwem.

Tradycja i te wszystkie doświadczenia powinny zostać i być kultywowane. Do ogłoszonego zamknięcia kopalń jest jeszcze 25 lat, wiele może się wydarzyć, na wiele rzeczy możemy mieć wpływ. 

Nie uważam jednak, by to, co robię, miało jakikolwiek wpływ na aktualną lub przyszłą sytuację czy też było stawaniem w czyjejś obronie. To jest jedynie jeden z licznych głosów w sprawie, a jego dokumentalny charakter może mieć dodatkową wartość archiwalną. Ale o tym przekonamy się za kilka dekad.
„Świat idzie do przodu, węgiel nie jest obecnie najlepszą opcją wytwarzania energii. Nie znaczy to jednak, że musimy przekreślać absolutnie wszystko, co się z nim wiąże. Nie można negować całej tradycji, mentalności związanej od lat z górnictwem”
WYSTAWY „HUMAN”
FINALISTÓW KONKURSU PRIX PICTET

– Red Cross Museum, Genewa: do 14 kwietnia
– Top Museum, Tokio: do 17 stycznia
– School of the Arts Singapore, Singapur: od 8 do 29 stycznia
– Luma Westbau, Zurych: od 2 lutego do 10 marca
– Fotografiska, Sztokholm: od 19 kwietnia do 18 sierpnia
– Arter, Stambuł: od 26 kwietnia do 27 lipca
– Museum of Photographic Arts, San Diego: od 14 września do 15 grudnia

— Nie słychać, aby był jakiś sensowny plan dla Śląska. Jeśli nic się nie zmieni, górnicy z zamykanych kopalni będą jak weterani, którzy po powrocie z wojny są nieporadni, popadają w marazm i uzależnienia?
— Próbę tego mieliśmy, gdy w ramach reform premiera Jerzego Buzka ludzie dostawali do podpisania cyrograf. W zamian za 40 tys. zł – w domyśle na rozkręcenie biznesu – zobowiązywali się, że już nigdy nie podejmą pracy na kopalni. Zrealizowano o nich nawet telenowelę dokumentalną emitowaną w TVP “Serce z węgla”, choć uważam, że bohaterów ukazano w sposób dla nich krzywdzący.

Odwiedziłem takich ludzi z aparatem w 2003 roku. Niektórzy z nich skończyli na zbieraniu węgla na hałdach. Zupełnie jak w dwudziestoleciu międzywojennym, po Wielkim Kryzysie w Stanach, który się odbił też na przemyśle górniczym na Górnym Śląsku. 

Bo ludzie wzięli te 40 tys., przez chwilę czuli się jak milionerzy. Ale pieniądze skończyły się po trzech miesiącach, za to pojawiła się cała lawina problemów. Uważam, że zrobiono dla nich za mało. Ciekawostką jest to, że jak to w Polsce, okazało się, że prawo można obejść i część osób powróciła na kopalnie.
— Obawiasz się powtórki?
— Myślę, że jednak tamta sytuacja w 2000 roku była inna. Tamci ludzie dorastali w czasach PRL-u, w systemie, który robotnikom organizował całe życie – od pracy po kolonie dla dzieci. Dostali zastrzyk gotówki, nie mając pojęcia czym jest wolny rynek, ani żadnego doświadczenia z przedsiębiorczością. Jak więc mieli sobie poradzić?

Dzisiejsze pokolenie urodzone w kapitalizmie myśli zupełnie inaczej. Część zapewne wyjedzie, część jednak zostanie. Powinna otrzymać jakąś ofertę. Sporo z nich dotrwa jednak do emerytury, bo będą przenoszeni z zamykanych zakładów górniczych do wciąż działających.

Na szczęście także organizacje ekologiczne w Polsce nie są już tak radykalne, dostrzegają w tej wielkiej, potrzebnej przemianie, człowieka, któremu trzeba zapewnić alternatywę. Oczywiście, węgiel negatywnie wpływa na środowisko. Ale wciąż 70 proc. energii, którą produkujemy w Polsce, pochodzi z węgla. To jest region wciąż ważny gospodarczo, zasługuje na coś więcej niż tylko zasypanie szybów na koniec.
— Wystawa “Wydobycie” we wrocławskim BWA  zakończyła się jesienią tego roku, odzew był znakomity. Obecnie część tych prac wraz z wystawą konkursową Prix Pictet jeździ po świecie. Czy “Wydobycie”będzie można jeszcze zobaczyć?
— “Human” – tak się nazywa wystawa Prix Pictet – prezentuje obrazy łącznie dwunastu fotografek i fotografów z całego świata. Gościła już w Victoria and Albert Museum w Londynie, obecnie wystawiana jest w Tokio, potem w Singapurze, Zurychu i San Diego w Kalifornii.

“Wydobycie” w swojej szerszej formule, tej z Wrocławia, czeka na możliwość prezentacji w nowym miejscu. Czy ostatecznie do tego dojdzie? Nie wiem. Liczę na to, że tak. ﹡
Rozmawiała: Iwona Dudzik | dziennikarka urodzona na Śląsku, pracowała w „Gazecie Wyborczej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, obecnie freelancerka

Kopiowanie treści jest zabronione