

Paweł Pawlikowski, autor „Idy”, miał kłopot z obsadzeniem roli głównej. To, że Idę Lebenstein zagrała studentka z Warszawy, Agata Trzebuchowska, to przypadek. Gdy czytała książkę w kawiarni, zobaczyła ją reżyserka Małgorzata Szumowska. Zrobiła jej z ukrycia zdjęcie i wysłała Pawlikowskiemu, z którym się przyjaźni. Wiedziała, że szuka aktorki do nowego filmu, choć nie znała szczegółów. Namiary na siebie zostawiła bariście. Miała pewność, że ta młoda, tajemnicza dziewczyna często odwiedza tę kawiarnię.
Gdy je dostała, napisała maila, a Szumowska skontaktowała ją z producentami filmu. Sytuacja wydawała się jej nieprawdopodobna, wręcz absurdalna, dlatego nie wiązała z nią żadnych nadziei. Ale ponieważ to były wakacje, pojechała do Łodzi na spotkanie, nie obiecując sobie po nim wiele. Nigdy wcześniej nie myślała o aktorstwie, ale zgodziła się na rolę, ponieważ była pod wrażeniem filmu Pawlikowskiego „Lato miłości”, który m.in. zdobył nagrodę BAFTA w 2005 roku.
– Oczywiście nie bez znaczenia było też to, że film reżyserował Paweł Pawlikowski, którego ogromnie cenię. Chciałam go poznać, byłam ciekawa, jakim jest człowiekiem i jak pracuje. Nie zawiodłam się, momentalnie nabrałam do niego zaufania, a jego spojrzenie na film i sztukę trafiło do mnie natychmiast. Prawdopodobnie nie zdecydowałabym się na udział w filmie, gdyby chodziło o innego reżysera – mówiła 10 lat temu w TVN24.
Na planie nie grała, ale była Idą. A reżyser nie zmuszał jej do niczego, czego nie chciała. – Mimo że sytuacja była dość paraliżująca – zagrać główną rolę bez żadnego doświadczenia – nie uciekłam z planu. Miałam poczucie, że mnie Paweł prowadzi, taką… miękką ręką – wspominała w innym wywiadzie.
Triumf filmu przeszedł oczekiwania wszystkich. „Ida” zawojowała świat jak żaden polski film po 1989 roku – okazała się sukcesem kasowym (zarobiła ponad 11 mln dol.) i sukcesem artystycznym (zdobyła 40 nagród i 40 nominacji). Najważniejszą z nich – Oscara – również. A odtwórczyni głównej roli dostała wiele propozycji aktorskich z zagranicy. Może dwie czy trzy wydały się jej interesujące i chwilę się nad nimi zastanawiała, ale ostatecznie nie przyjęła żadnej. Nie zatrudniła też agenta.
– Nie planowałam kariery aktorskiej. Nie podtrzymuję tego wyobrażenia-marzenia o dziewczynie, która przypadkiem zostaje gwiazdą i wkracza do celebryckiego raju. Od początku czułam, że się do tego nie nadaję: ani warsztatowo, ani charakterologicznie. Nie mam osobowości aktorki, ale doceniam sztukę aktorstwa, fascynuje mnie to składanie świata na planie. Jeszcze bardziej by mnie to kręciło, gdybym stała za kamerą – opowiadała w licznych wywiadach, gdy dziennikarze zarzucali jej kokieterię.
„Ida” nie przewartościowała jej życia, niczego w nim nie zmieniła. Być może wynikało to z tego, że gdy propozycja roli się pojawiła, była już dość ukształtowaną osobą. Miała wyraźne poglądy i plany. Ale bakcyla filmu połknęła. – Początkowo bardziej interesowała mnie reżyseria teatralna niż filmowa, ale teraz to się zmieniło. Język filmu jest mi bliższy, miałam szansę poznać go z różnych stron – tłumaczyła krótko po tym, jak wybrała na studia szkołę filmową Wajdy i reżyserię.
I tak pięć lat temu trafiła na plan serialu, gdzie była drugim reżyserem. A tam zdjęcia robił Łukasz Bąk, jeden z najlepszych fotosistów w Polsce, dziś mający w swoim portfolio fotosy z najbardziej cenionych polskich produkcji ostatnich lat, tj. „Dziewczyna z igłą”, „Silent Twins”, „Żeby nie było śladów”, „Kos” i „Zimna wojna”, kolejny Pawła Pawlikowskiego kandydat do Oscara. – Nie znałem Agaty, choć kojarzyłem ją z „Idy”. Przez to, że łączyły nas filmy Pawła, poczułem jakąś bliskość. Nawet wtedy do niej podszedłem, by jej to powiedzieć – Bąk śmieje się dzisiaj, gdy w rozmowie z LIBERTYN.eu wspomina tamten czas. – Nie jestem przebojowy, ale jak ktoś mnie zainteresuje, na pewno do niego dotrę. A u Agaty zafascynowała mnie jej subtelność. To działa jak magnes: ktoś się pojawia, a wtedy też pojawia się potrzeba, by go sportretować – opowiada.
Zgodziła się od razu. – Znałem jej wypowiedzi o tym, że nie lubi się fotografować. Opowiadała, że pozowanie jest dla niej wręcz nieprzyjemne fizycznie. Poza tym nigdy nie wie, co zrobić ze swoim ciałem, gdzie patrzeć, czy się uśmiechać. Na moją propozycję zareagowała miło: „Ale z tobą mogę spróbować”. Miała już za sobą debiut reżyserski „Pustostan”, znała też moje fotosy z „Zimnej wojny” – mówi Bąk.
Umówili się na jeden dzień zdjęć w Warszawie. Nie było konkretnego celu. Po prostu to było spotkanie fotograficzne, jak nazywa to autor. – Aparat otwiera przestrzeń do wnikliwości, do bycia w pewnej intymnej i silnej relacji. To instrument, który przyspiesza chęć poznania i pozwala w jakimś sensie na „doświadczenie” drugiej osoby. To jest dla mnie najważniejsze, a jeśli przy tym powstaną dobre fotografie, to świetnie – wyjaśnia fotograf.
I dodaje: – Interesuje mnie w tym wszystkim, co reprezentuje, bada, czego dotyka fotografia osoby fotografowanej. Na ile fotografujący przemyca siebie, rozpoznaje to, co w nim samym jest do poznania. Czy fotografia jest próbą zbliżenia się do drugiego człowieka, czy do samego siebie…
Inspirują go kobiety o silnej osobowości, ale jednak z wrażliwością i melancholią. Liczy się uważność w oczach. Nie szuka szablonowej urody. Agata miała w sobie to wszystko. Powstało kilkadziesiąt czarno-białych portretów. Wszystkie zrobione w jednym miejscu w Warszawie – choć nowoczesnym i obleganym przez turystów, to sprawiającym wrażenie, jakby z tajemniczego ogrodu. „Kurdę, ale fajne są te zdjęcia” – tak zareagowała ich bohaterka już po sesji. Łukasz, którego talent dorównuje skromności, mówi tylko: – Wciąż lubię to nasze spotkanie.
Od tamtej pory jeszcze raz połączyła ich praca dla tego samego reżysera: tym razem dla Szumowskiej. Ona zagrała w jej „Śniegu już nigdy nie będzie”, a on zrobił fotosy na planie jej „Kobiety z…”. Ale nigdy więcej już na siebie nie wpadli.
Łukasz, który portretuje wyłącznie kobiety, marzy, by jego następną modelką była… Nie chce zdradzić. Na razie pokazuje w naszej galerii tamte fotografie. A Agata? Sama zaczęła robić zdjęcia. ﹡
Kopiowanie treści jest zabronione