



Czy praca jakiegokolwiek innego filmowca jest silniej zakorzeniona w miejscu? Gdy myślimy o filmie „Paryż, Teksas” z 1984 roku, pamiętamy nie ostre rysy twarzy Harry’ego Deana Stantona ani nawet Nastassję Kinski w różowym moherowym swetrze, ale rozżarzone, wybielone słońcem krajobrazy kalifornijskiej pustyni Mojave. W filmie „Niebo nad Berlinem” (1987), uważanym przez wielu za arcydzieło, fabuła o aniołach zstępujących na ziemię, wydaje się podporządkowana melancholii Berlina z okresu tuż przed upadkiem muru rozdzielającego i miasto, i kraj. Ostatni głośny obraz – „Perfect Days”, który w ub.r. był nominowany do Oscara – to nie tylko hołd dla prostego życia, ale głównie dla Tokio.
Dla Wima Wendersa miejsca nie są po prostu tłem, ale siłą, która napędza fabułę i charakter filmu. – Nie mógłbym nakręcić filmu w miejscu, którego nie uważałem za wyjątkowe i absolutnie niezbędne dla historii. Lokalizacja to podstawowy punkt wyjścia dla każdego mojego dzieła – zapewnił w rozmowie z „The Telegraph” 10 lat temu, mając na myśli nie tylko filmy, ale i fotografię.
79-letni reżyser zdjęcia robi bowiem od dziecka. I ta obsesja wciąż objawia się w przejmujących, bogatych w szczegóły fotografiach, które są tak duże pod względem skali, ambicji i wpływu, jak jego filmy. Nowa wystawa „Written Once” w Howard Greenberg Gallery w Nowym Jorku prezentuje te z lat, kiedy szukał lokalizacji dla swoich produkcji na amerykańskim Zachodzie lub podróżował po Stanach Zjednoczonych. Tytuł nawiązuje do dwóch jego serii fotograficznych: „Written in the West” (1983-1987) i „Once” (1977-1984).
Z tej okazji pokazujemy nie tylko zdjęcia, ale i opowiadamy, jak to się stało, że je zrobił.
1.
Wim Wenders urodził się w Düsseldorfie w 1945 roku, jako syn chirurga. – Robił zdjęcia przez całe życie, ale jako lekarz nigdy nie uważał się za fotografa. Przekazał mi swoją pasję. Musiałem nauczyć się ekspozycji, ostrości, wszystkich technicznych rzeczy. Ale tak jak kochałem to robić, nigdy nie uważałem się za fotografa, jak on – opowiadał „Guardianowi”.
Nigdy też nie studiował fotografii. Zaczął robić zdjęcia w wieku sześciu lub siedmiu lat, gdy ojciec pokazał mu, co i jak. – Zacząłem zanim się dowiedziałem, że to się nazywa fotografia. Mój ojciec był maniakiem fotograficznym i zawsze robił zdjęcia. Kiedy byłem mały, dał mi aparat, zanim poszedłem do szkoły. Był naprawdę tani. Taki plastikowy, około sześć na sześć, i patrzyło się z góry. Wszystkie moje kadry były krzywe. Najchętniej robiłem zdjęcia zwierząt. Zachęcano mnie do portretowania rodziny, ale oczywiście nie chciałem – mówił w wywiadzie dla magazynu „Interview”.
2.
Wszystkie zdjęcia robił krzywe i nieostre, więc, gdy podrósł, wymienił aparat na inny. – 35 milimetrów, również tani, ale był to aparat, który można było przyłożyć do oczu. Nadal mam stykówki z tamtego okresu, więc mogę porównać i ocenić, że moja fotografia stała się o wiele lepsza, gdy mogłem podnieść aparat do oka – uśmiecha się.
Nie uważał tego, co robi, za sztukę, ale tak mu się fotografia spodobała, że się w niej rozkochał. – Po prostu odziedziczyłem gen po ojcu. A później, gdy ukończyłem szkołę, dał mi swoją Leicę. Żadne z dzieci nie miało aparatów, więc na wszystkich wycieczkach – byłem w harcerstwie – to ja musiałem robić zdjęcia, np. rozbijania namiotów i wszystkich tych rzeczy na obozie – wspomina.
Nie ma ani jednej odbitki, jedynie mnóstwo stykówek, bo nie miał pieniędzy na wywoływanie kliszy. – Dla mnie sam akt fotografowania był ważniejszy niż posiadanie odbitek – mówi.
3.
Robienie zdjęć to inny impuls niż dzielenie się nimi, zapewnia. A dowiedział się o tym dużo, dużo później. Zaczął traktować fotografię poważniej podczas kręcenia dokumentu „Tokyo-Ga” w 1984 roku, gdy był w Tokio razem z operatorem Edem Lachmanem. Ostatniego dnia zdjęć, niedaleko hotelu, w którym się zatrzymali, był sklep z używanymi aparatami. Zauważył średnioformatową Plaubel makinę, zabytkową, z lat 60. Aparat kosztował ponad tysiąc dolarów. Kupił go przed powrotem do Ameryki, gdzie czekał go wybór lokalizacji dla „Paryż/Teksas”.
– To był jedyny aparat, który ze sobą zabrałem. Miał format 6×7, piękny format. Zacząłem używać kolorowych negatywów po raz pierwszy w średnim formacie i było to świetne ćwiczenie kadrowania. Dzięki niemu udało mi się lepiej zrozumieć światło na amerykańskim Zachodzie, co pomogło mi w pracy nad filmem – opowiada. Był bardzo zadowolony z efektów: – Przyzwyczaiłem się do kadrowania bez wahania i nie bawiłem się długo. Stałem się tak dobry w tym formacie i z tym aparatem, że moje ciało wiedziało, jak robić zdjęcia. Pomogło mi też malarstwo, które przez chwilę studiowałem: gdzie musi być rama i gdzie musi znajdować się horyzont.
Zrobił mnóstwo zdjęć i nie wydrukował ich aż do premiery „Paryż/Teksas”. Wtedy jeszcze nie wiedział: czy stajesz się fotografem, kiedy robisz zdjęcia świadomie, czy kiedy zaczynasz je drukować? Gdy poproszono go, by wywołał kilka rolek (nie było jeszcze aparatów cyfrowych), zgodził się. Gdy wydrukował pierwsze kolorowe negatywy, zdał sobie sprawę, że „fotografia to coś, co ma związek z faktem, że robisz odbitkę, dajesz ją komuś i dzielisz się nią”. – W historii jest wielu fotografów, którzy nie dzielili się swoimi odbitkami. Istnieją ogromne biblioteki zdjęć tych, którzy nigdy nie drukowali za swojego życia. Dziś wiem, że stajesz się fotografem tylko wtedy, gdy inni ludzie mogą zobaczyć twoje zdjęcia – deklaruje.
4.
Fotografia dla Wima Wendersa to nie tylko aparat analogowy, ale też Polaroid. Zaczął go używać na planie „Alicji w miastach”, filmu drogi, który kręcił w Niemczech. Po latach wszystkie polaroidy, które zrobił przez lata, wydał w książce „Instant Stories”, choć długo się temu sprzeciwiał. – Naprawdę się wahałem. Jedynym uzasadnieniem umieszczenia ich w albumie czy na wystawie jest to, że pokazują, co się wydarzyło i co straciliśmy – tłumaczył „Guardianowi”.
Napisał to nawet we wstępie: „to nie była fotografia, to była przedfotografia”. Według niego, to dziwny, krótki okres w historii, w którym pojawiło się dziwne przeczucie fotografii cyfrowej, a Polaroid to dziwne przeczucie tego, co wszyscy teraz robimy z iPhone’ami. – To dzięki polaroidom rozumiałem, co miejsce znaczy w procesie kręcenia filmów, jak bardzo byłem od niego zależny i jak bardzo go potrzebowałem, by opowiedzieć historię. Ostatecznie zostałem fotografem miejsc, a nie ludzi – ocenił w rozmowie z „Interview”.
W przeciwieństwie do jego późniejszej fotografii, która składa się głównie z krajobrazów i budynków, „Instant Stories” zawiera kilka portretów, w tym holenderskiego operatora filmowego Robby’ego Müllera, niemieckiej aktorki Senty Berger i aktora Dennisa Hoppera, który zagrał w „Amerykańskim przyjacielu” Wendersa. Hopper był również utalentowanym fotografem. Czy porównywali swoje polaroidy? – Niezupełnie. Kiedy nasze ścieżki się skrzyżowały, Dennis zostawił fotografię na rzecz malarstwa. Rozmawialiśmy o fotografii, widziałem i pokochałem jego prace. Ale dla Dennisa fotografia była przeszłością. Znałem go od 1976 roku i nigdy nie widziałem, żeby robił zdjęcia – wspomina.
5.
Pustynna droga rozciągająca się w nieskończoność, stos starych samochodów w australijskim buszu, opuszczony diabelski młyn, puste stacje benzynowe, bezkres teksańskich pól. Obrazy z Teksasu, Arizony, Nowego Meksyku i Kalifornii – wszystkie można oglądać na wystawie „Written Once” na odbitkach o wysokości dwóch metrów i szerokości do pięciu metrów.
– Skala jest konieczna – mówi „The Telegraph” Wenders. – Nie dlatego, że uważam, że duże znaczy lepsze, ale dlatego, że każde z tych miejsc ma historię do opowiedzenia, o ludziach, którzy przez nie przeszli, i o tym, kim jesteśmy jako istoty ludzkie. Mogę opowiedzieć tę historię tylko wtedy, gdy miejsce to zrobi na oglądającym takie samo wrażenie, jakie zrobiło na mnie.
6.
Każdej fotografii na nowojorskiej ekspozycji towarzyszy opis, który często zaczyna się od „Pewnego razu ja…”. Te relacje zza kulis zawierają historie o doświadczeniach podróżniczych autora z końca lat 70. do połowy 80., często z grupą aktorów i reżyserów, z którymi skrzyżowały się jego drogi, w tym z Johnem Lurie, Jimem Jarmuschem, Dennisem Hopperem, Claire Denis, Elie Kazanem, Isabellą Rossellini i Harrym Dean Stantonem.
Jest wśród nich fotografia z 1977 roku zatytułowana „When Martin Scorsese had a flat tire II”. Wenders jest zarówno twórcą obrazu, jak i narratorem nieprzewidywalnego momentu: „Podczas podróży po odległym krajobrazie Doliny Bogów w stanie Utah natknąłem się na samochód zatrzymany na poboczu drogi z przebitą oponą. Mężczyzną pod samochodem był Martin Scorsese, który odkrył, że wynajęty samochód nie ma koła zapasowego!”.
Fotografiom Wendersa towarzyszą inne fascynujące historie. Jak przypadkowe spotkanie w 1973 roku z „wysoką młodą kobietą”, która zajęła miejsce obok niego w barze w CBGB, legendarnym nowojorskim klubie nocnym. Wyczuwając jego samotność, podała mu swoje imię i numer telefonu, gdy wychodził, mówiąc, żeby zadzwonił, gdyby znalazł się sam w San Francisco. Tydzień później to zrobił – i tak zaczyna się przyjaźń z młodą fotografką muzyczną magazynu „Rolling Stone” Annie Leibovitz, która zabrała go w podróż do Los Angeles.
Wraz z innym zdjęciem opowiada o tym, jak usłyszał o śmierci Johna Lennona podczas jazdy autostradą w Los Angeles: „To był bardzo decydujący moment w moim życiu. Zjechałem na pobocze, uspokoiłem się i zacząłem beczeć. Siedziałem tam i płakałem, aż zabrakło mi łez”.
Pod wpływem impulsu pojechał na lotnisko i złapał nocny lot do Nowego Jorku: „Kiedy tam dotarłem, byłem częścią cichego zgromadzenia tysięcy ludzi. To był akt powszechnej traumy. Wszyscy straciliśmy coś istotnego, o czym myśleliśmy, że nie skończy się tak szybko. Dla mnie to była moja młodość”.
7.
Bohaterowie jego fabuł często mają związek z fotografią. Ale nakręcił też film o jednym z najwybitniejszych fotografów wszech czasów – dokument „Sól Ziemi” z 2014 roku to jego hołd dla Sebastião Salgado.
Pytany o żyjącą osobę, którą najbardziej podziwia, odpowiada: – Sebastião Salgado. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć na jego zdjęcia.
Kto go najbardziej inspiruje? – Sebastião Salgado, Andreas Gursky i Joel Meyerowitz. Moimi pierwszymi bohaterami byli Walker Evans i August Sander – wylicza.
8.
Pasja fotograficzna rozwijała się u Wendersa równolegle do filmowej. – Fotografia to połowa mojego życia i ciężka praca, bo te wielkoformatowe aparaty nie są takie lekkie. Oferuje mi coś, co mogę robić sam, bez obowiązku opowiadania historii i bez całej ekipy produkcyjnej i setek ludzi wokół mnie. Fotografia dała mi drugie życie – przekonuje.
Filmy kręci coraz wolniej – trzy do czterech lat na projekt. Jego ostatni dokument „Anselm” pochłonął mu dwa i pół roku filmowania i trzy lata edycji. Ponad pięć lat temu zaczął film o architekcie, Peterze Zumthorze, i wciąż ma większość do nakręcenia. Filmuje w Los Angeles, gdzie Zumthor buduje nowe muzeum LACMA. Ale kręci też inne budynki, które bohater jego filmu obecnie tworzy, i wszystko to, co już zrobił.
Wenders każdą wolną chwilę, kiedy nie jest na planie filmowym, spędza na podróżowaniu po świecie z żoną Donatą, również fotografką, poszukując niezwykłych obrazów i miejsc, które rejestruje na fotografiach, pracując zawsze sam i używając filmu analogowego. – W moich produkcjach filmowych korzystam z technologii cyfrowej, ale fotografem jestem konserwatywnym. Nie manipuluję ani nie ulepszam swoich kadrów. Pozostaję wierny pierwotnej idei fotografii: tworzeniu prawdziwego obrazu tego, co widziałem, co dziś jest prawie zapomnianym pojęciem – zapewnia.
Te enigmatyczne obrazy nigdy nie obejmują ludzi. Tak to tłumaczy: – Jeśli uwzględnisz choćby jedną małą postać, obraz staje się historią tej osoby: dlaczego on lub ona tam jest? Próbuję pozwolić miejscom opowiedzieć swoje historie. Więc przychodzę pusty, chętny przyjąć to, co miejsca mi mówią.
9.
Najgorszy moment w jego życiu? – Kiedy ukradziono mi wszystkie aparaty, w tym Leicę, którą dał mi ojciec – mówi. A najbardziej znienawidzona rzecz to sprzęt rentgenowski na lotnisku: – Straciłem w ten sposób wiele zdjęć.
A jaki jest dla niego idealny czas szczęścia? – Czekanie cały dzień na odpowiednie światło, żeby zrobić zdjęcie. ﹡
____
Wystawa „Written Once” w Howard Greenberg Gallery w Nowym Jorku potrwa do 15 marca.
Kopiowanie treści jest zabronione