Alain Delon: „Miałem niesamowite szczęście. Byłem szczęśliwy przez całe życie; kręciłem z najlepszymi. Robiłem, co chciałem, z kim chciałem i kiedy chciałem”
18 sierpnia 2024
tekst: a+e
Alain Delon jako Jean-Paul w filmie „Basen” w reżyserii Jacquesa Deraya, 1969
Alain Delon: „Miałem niesamowite szczęście. Byłem szczęśliwy przez całe życie; kręciłem z najlepszymi. Robiłem, co chciałem, z kim chciałem i kiedy chciałem”
18 sierpnia 2024
tekst: a+e
Alain Delon: „Miałem niesamowite szczęście. Byłem szczęśliwy przez całe życie; kręciłem z najlepszymi. Robiłem, co chciałem, z kim chciałem i kiedy chciałem”

Posłuchaj

W latach 60. pod jego domem spały tłumy kobiet, by zobaczyć go z bliska, a Jeanne Moreau ogłosiła, że „Marlon Brando mógłby mu czyścić buty”. Kochała go i Romy Schneider, i Luchino Visconti, bo pożądali go zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Uważany był swego czasu za „najpiękniejszego mężczyznę świata” i zdawał sobie z tego sprawę. – Jestem przystojny. I wydaje mi się, że ​​byłem naprawdę bardzo, bardzo, bardzo, bardzo przystojny – mówił jeszcze kilka lat temu. Alain Delon zmarł dzisiaj w wieku 88 lat. Złoty wiek francuskiego kina rozpoczął się i zakończył wraz z nim. Jego najsłynniejsze role to dowód.

Utożsamiany z odrodzeniem francuskiego kina w latach 60., Alain Delon grał policjantów, płatnych zabójców i pięknie wyrzeźbionych cwaniaków u jednych z największych reżyserów, w tym Jean-Pierre’a Melville’a, René Clémenta i Jacquesa Deraya. Nakręcił również filmy z takimi ikonami światowego kina, jak Luchino Visconti, Louis Malle, Michelangelo Antonioni i Jean-Luc Godard – chociaż nigdy nie odniósł wielkiego sukcesu w Hollywood, pomimo prób zrobienia kariery poza Europą. Ale dziś bodaj każdy kinoman na świecie wymieni wszystkie jego najznamienitsze role w filmach: „W pełnym słońcu”, „Samuraju”, „Rocco i jego braciach”, „Zaćmieniu”, „Lamparcie”, „Glinie” i „Basenie”.

– Jestem aktorem z przypadku – mawiał. W jednym z ostatnich wywiadów dla francuskiego „GQ” wyjaśnił: – Jestem aktorem, a nie komikiem. Komedia to powołanie. Chodzisz do szkoły, uczysz się rzemiosła… Aktorstwo zdarza się przypadkiem. Depardieu jest aktorem. Jean-Paul Belmondo był niezwykłym komikiem. Chciał tej kariery, odkąd był małym chłopcem. Nauczył się swojego rzemiosła, a następnie poszedł do szkoły teatralnej. Ja jestem synem rzeźnika. Nawet gdyby mój ojciec był reżyserem, sam nie znalazłbym tej kariery. Aktor ma silną osobowość, którą reżyserzy mogą dobrze wykorzystać. Komik gra, aktor żyje. To nie ma być obraźliwe. Tak po prostu jest.

Punktem zwrotnym był przypadek. Brigitte Aubert, wówczas francuska gwiazda, która świeżo nakręciła „Złodzieja w hotelu” Alfreda Hitchcocka, poderwała go pewnego wieczoru w 1957 roku, chodzącego pijanego po paryskim moście, i przywiozła do siebie. Romans mu się opłacił. Krótko potem towarzyszył Auber na festiwalu w Cannes, gdzie zapoznała go z właściwymi ludźmi. Przedstawiła go m.in. reżyserowi Yves’owi Allégret’owi, który obsadził go w filmie „Send A Woman When The Devil Fails”. – Nie miałem pojęcia, co robić. Allégret po prostu na mnie spojrzał i powiedział: „Posłuchaj, Alain. Mów tak, jak mówisz do mnie. Patrz tak, jak patrzysz na mnie. Słuchaj tak, jak mnie słuchasz. Nie graj. Żyj”. To zmieniło wszystko. Gdyby Yves mi tego nie powiedział, nigdy nie zrobiłbym kariery – wyznał i trudno ocenić, czy kokietował.

Z pewnością pomogła mu uroda. I oczy. Piękne, ale zimne, niczym szklane i nieobecne. Takie, jak „W pełnym słońcu” z 1960 roku – jego oczy, będące punktem centralnym ujęcia, są najczystszą niebieską szarością. I uczyniły z niego gwiazdę z dnia na dzień. 25-latek zdobył tytuł najbardziej uwodzicielskiego mężczyzny w kinie. Leniwa beztroska Delona, ​​zimny dystans, podejrzane wyrafinowanie i anielska bezczelność – bez wątpienia wyuczone z powiązań z francuskim półświatkiem przestępczym z wczesnej młodości – stworzyły z niego przystojniaka zabójcę. To była jego nisza. Co potwierdził sześć lat później kolejnym hitem – kultowym klasykiem „Samurajem”, w którym zagrał płatnego zabójcę o niewzruszonej twarzy i w przeciwdeszczowym płaszczu.

Dwa kolejne filmy, które nakręcił również z Jean-Pierre’em Melvillem, „W kręgu zła” i „Glina”, ugruntowały jego pozycję. Ale inne filmy akcji nie zawsze były warte obejrzenia, wiele z nich posłużyło do sfinansowania jego wystawnego stylu życia, w tym prywatnego helikoptera.

Alain Delon w filmie „W pełnym słońcu” z 1960 roku, który nakręcono na podstawie powieści „Utalentowany pan Ripley”

Delon wniósł do swoich ówczesnych występów nieprzewidywalne napięcie, emanując niebezpiecznym i uwodzicielskim potencjałem. To był też czas, gdy często nazywano go „męską Brigitte Bardot”. Kino to nie konkurs piękności, ale gdyby nim był, Alain Delon z pewnością zdobyłby tytuł najprzystojniejszego aktora lat 60. Jane Fonda, która zagrała z nim w filmie „Koty” z 1964 roku, nazwała go „najpiękniejszym człowiekiem”. Co dla niego nie było niespodzianką. – Jestem przystojny. I wydaje mi się, że ​​byłem naprawdę bardzo, bardzo, bardzo, bardzo przystojny. Wszystkie kobiety były mną zauroczone. Odkąd miałem 18 lat aż do 50-tki – mówił pięć lat temu.

Pominął fakt, że był obiektem pożądania tak wielu mężczyzn, jak i kobiet. Po raz pierwszy zdał sobie z tego sprawę, gdy przyjaciel zabrał go do Saint-Germain-des-Prés w połowie lat 50., aby spotkać się z pisarzami w kultowych paryskich kawiarniach De Flore i Les Deux Magots. – Pokapowałem się, że wszyscy na mnie patrzą – wspominał.

Najpiękniejsze aktorki świata otaczały go gromadnie i na ekranie, i w życiu. Zapytany przez biografa o to, czy kiedyś któraś z kobiet go nie chciała, odpowiedział, że owszem były takie, ale „większość go akceptowała”. – Kobiety stały się moją motywacją. Jestem im winien wszystko. To one zainspirowały mnie, aby wyglądać lepiej niż ktokolwiek inny, aby być silniejszym i wyższym niż ktokolwiek inny i widzieć to w ich oczach – wyznał.

Delon miał skomplikowane życie osobiste, w tym ważne i głośne związki z Romy Schneider, Mireille Darc (którą zostawił w 1982 roku po 15 latach związku), Ann-Margret, Brigitte Bardot, Dalidą i Rosalie van Breemen, holenderską modelką, z którą miał dwójkę dzieci i z którą rozstał się w 2002 roku. Był żonaty z Nathalie Delon, z którą miał syna, Anthony’ego. Piosenkarka i modelka Nico urodziła mu syna, Christiana. Aktor zaprzeczył ojcostwu, ale dziecko zostało adoptowane przez matkę Delona (chłopak zmarł dekadę temu po przedawkowaniu narkotyków).

Pod koniec życia wyznał francuskim mediom, że miłością jego życia była Romy Schneider. – To za trudne. Nigdy więcej nie mógłbym obejrzeć „Basenu”. Znam ten film na pamięć. Potrafię wyrecytować każdą kwestię, zanim jeszcze zostanie wypowiedziana. Słyszeć, jak Romy mówi „kocham cię”, gdy jej już z nami nie ma, po prostu nie mogę tego znieść – opowiadał.

To „Basen”, thriller psychologiczny z 1969 roku, którego akcja rozgrywa się na Riwierze Francuskiej, uchodzi za kres jego świetności, a raczej początek upadku. Opalony i zaczynający zdradzać swój wiek (gra pisarza Jean-Paula, który ma już za sobą dobre lata) spędza leniwe popołudnia przy basenie w towarzystwie Romy (gra Marianne, jego ukochaną), a prawdziwa chemia Delona i Schneider dochodzi do wrzenia. W prawdziwym życiu od pięciu lat nie byli już parą. On porzucił ją dla innej, ona po próbie samobójczej znalazła pocieszenie u niemieckiego aktora. Ale gdy Francuz, o którym do końca życia mówiła, że był „miłością jej życia”, zadzwonił z propozycją roli we wspólnym projekcie, zostawiła syna z mężem i ruszyła na plan „Basenu”.

Po pogrzebie Romy w 1982 roku Delon napisał do niej list miłosny, przypominając, co powiedział im Visconti, gdy obsadził ich razem na scenie w sztuce „Szkoda, że jest dziwką”: „Powiedział, że jesteśmy do siebie podobni, ponieważ mamy między brwiami to samo V, które marszczy się w chwilach złości, strachu i niepokoju. Nazywał to »V Rembrandta«, bo malarz nanosił to samo V na swoich autoportretach. Ale teraz, gdy patrzę, jak śpisz, »V Rembrandta« znika”.

Alain Delon i Romy Schneider w „Basenie”, 1969

Był czas, że świat znał tylko dwa francuskie nazwiska: Charles de Gaulle i Alain Delon. Jego sława była tak wielka, że bez ochrony nie był w stanie funkcjonować, co wówczas było niezwykłą rzadkością.

W latach 80. nadal kręcił filmy, ale już bez takiego poziomu oddziaływania jak w poprzednich dekadach. Wiele z nich to błahe filmy gangsterskie, którym daleko do sztuki (w karierze zagrał w ponad 80 obrazach). Rozszerzył więc działalność o produkcję filmów we własnej firmie, debiutując jako reżyser w 1981 roku filmem „Za skórę gliny”, a także promując boks i projektując meble. W średnim wieku zamienił się w jeszcze większego narcyza. Przeszedł długą drogę od związków z najpiękniejszymi kobietami kina i romansów z mężczyznami, do oskarżeń o rasizm, homofobię, mizoginizm i niechęć do imigrantów. Odkąd zaczął popierać skrajną prawicę i krytykować #MeToo stracił sympatię mediów.

Gdy ogłoszono w 2019 roku, że w Cannes otrzyma honorową Złotą Palmę za całokształt twórczości, krytycy pytali, dlaczego nagrodę otrzymuje człowiek, który przyznał się do bicia żony w przeszłości. Pod internetową petycją przeciwko tej decyzji zebrano ponad 20 tys. podpisów. W obronie aktora stanął dyrektor festiwalu Thierry Frémaux, który na konferencji prasowej odpowiedział zdawkowo: „Nie dajemy mu Pokojowej Nagrody Nobla”.

No i, niestety, Delon od dawna już nie wyglądał jak Delon. Dobry wygląd nie trwa wiecznie. Jego życie pełne sławy, uwodzenia i nocnych imprez odbiło się na jego urodzie. Jednak gdziekolwiek się udał, nawet jak odszedł na emeryturę w 1998 roku (powrócił kilka razy, ale warto wspomnieć tylko „Asterixa na olimpiadzie”, gdzie w 2008 roku zagrał Juliusza Cezara), nadal szukał najlepszego światła. To odruch, który z nim został do końca. Choć jego CV mogłoby równie dobrze być listą francuskich i włoskich arcydzieł filmowych, współczesne kino go nie interesowało. – To płytka, bezwartościowa epoka zepsuta pieniędzmi. Nie kręcimy już ruchomą kamerą, ale cyfrowym czymś przyklejonym do czubka palców – wzdychał.

Dlatego nigdy nie żałował, że wybrał emeryturę: – Miałem niesamowite szczęście. Byłem szczęśliwy przez całe życie; kręciłem z najlepszymi. Robiłem to, co chciałem, z kim chciałem i kiedy chciałem. Bardziej rozpamiętuję przeszłość niż myślę o przyszłości, tak, ponieważ moja przeszłość była niezwykła. Dzisiaj po prostu nie można tego porównać z niczym. Życie takie, jak moje, nie zdarza się dwa razy.

Na dzisiejszą wiadomość, że zmarł w wieku 88 lat, francuski pisarz i reżyser filmowy Philippe Labro tak zareagował: „Żegnaj przyjacielu. Cudowna kolekcja filmów, niesamowita i fascynująca osobowość. Piękno nie wystarczy, aby wyjaśnić wyjątkową ewolucję jego talentu. Był gwiazdą największą. Samurajem”.﹡

Kopiowanie treści jest zabronione