Rzadkie połączenie historyka i showmana” – z uznaniem opisał go „New York Times”. Chodzi o Francuza Oliviera Saillarda, który wymyślił performans artystyczny „Embodying Pasolini” („Wcielenia Pasoliniego”) i do wyreżyserowania oraz wystąpienia w nim zaprosił aktorkę i swoją przyjaciółkę, Tildę Swinton. Zanurzają się w nim w świecie Piera Paolo Pasoliniego, a dokładniej celebrują modę w kinie – pracę projektanta kostiumów Danilo Donatiego, który pomagał stylizować filmy legendarnego włoskiego reżysera.
Saillard, który jest historykiem mody – a niegdyś był dyrektorem Palais Galliera, najbardziej prestiżowego francuskiego muzeum mody – spędził lata, pracując nad podobnymi występami. Na pomysł „Embodying Pasolini” wpadł kilka miesięcy przed pandemią. Chociaż przeczytał i obejrzał wiele prac Pasoliniego, podkreśla, że spektakl dotyczy znacznie więcej niż kostiumów i rekwizytów wykonanych do jego produkcji, które aktorka przymierza na scenie. – To nie jest dzieło biograficzne – wyjaśnia. – Chodzi o przeanalizowanie tego, co kostium jest w stanie dać, a czego nie, poza filmem. Postanowiliśmy zrobić wystawę poprzez performans, aby zachować dystans między kostiumami a Tildą. Czasami jest ona bardzo bliska samej Tildy Swinton, a czasami staje się prawdziwą kuratorką ze wszystkimi gestami, które mamy w muzeum, czasami staje się performerką, próbującą tchnąć trochę życia w te kostiumy – dodaje.
Spektakl wystawiany jest tylko raz do roku, w jednym miejscu na świecie. Premierę miał w Rzymie w 2021 roku, następnie został wystawiony w Paryżu, Atenach i Tajpej. Teraz przybywa do Poznania. Dziś wieczorem, a także przez trzy następne dni „Embodying Pasolini” będzie można oglądać na Festiwalu Malta. Co zbiega się z 50. rocznicą śmierci Pasoliniego.

Zdjęcie: Karolina Jóźwiak

Zdjęcie: Karolina Jóźwiak

Zdjęcie: Karolina Jóźwiak

Zdjęcie: Karolina Jóźwiak
1.
64-letnia Tilda dzięki temu spektaklowi po latach wróciła na teatralną scenę. Miała małe próby na etapie studiów (m.in. w prestiżowej Royal Shakespeare Company), ale już na początku kariery odkryła kino z awangardowym brytyjskim reżyserem Derekiem Jarmanem (debiutowała w jego „Caravaggio” w 1986 roku). Z Jarmanem pracowała przy każdym jego filmie, aż do śmierci reżysera na AIDS w 1994 roku. Ale przy kinie już została, wycofując się z teatru. Dziś jest jedną z najważniejszych aktorek w historii.
Niedawno zrobiła sobie przerwę od kina, by poświęcić się innym pasjom. I tak wróciła do Saillarda, z którym się zna od kilkunastu lat. Przedstawiła ich sobie wspólna znajoma, fotografka Katerina Jebb. Jak mówią – zaiskrzyło. Ich pierwszy wspólny projekt to performance „The Impossible Wardrobe” w Paryżu sprzed 13 lat, w którym Swinton improwizowała z naprawdę bezcennymi strojami noszonymi przez m.in. Salvadora Dalí, Elsę Schiaparelli, Marię Antoninę i Napoleona. – Tilda ciągle wąchała płaszcz Napoleona – Saillard chichocze. – Myślała, że będzie w stanie wyczuć zapach samego mężczyzny. Ach, to było miłe przedstawienie.
Potem były „Eternity Dress” (2013) i „Cloakroom” (2014) oparte o podobny pomysł. – Były to cenne, rzadkie, delikatne i nienadające się już do użytku ubrania z archiwów Palais Galliera. Kiedyś nosili je prawdziwi ludzie, jak Napoleon Bonaparte i Sarah Bernhardt, a także anonimowi, jak żołnierz, który zginął na froncie. Wszystkie miały swoją historię. Interesowało nas wtedy życie przeżywane w tych strojach – tłumaczy aktorka.
Tym razem modę chcieli jednak zostawić na boku i skupić się na kostiumie filmowym. Bo, ich zdaniem, kostium teatralny ma wspaniałe, długie życie w przeciwieństwie do kostiumu filmowego, który przygotowywany miesiącami, dopracowywany w najmniejszym detalu ląduje w scenie zbiorowej w narożniku ekranu, a czasami może nawet zostaje wycięty przy montażu. A na końcu trafia do magazynu.
2.
Tematem „Embodying Pasolini” są kostiumy, które – jak wyjaśniają autorzy – zostały zaprojektowane specjalnie po to, by przez chwilę żyć w kadrze filmów Pasoliniego, a potem zostać odłożone do skrzyni na zawsze. – Te ubrania nie miały zwykłego życia, zostały użyte w bardzo szczególny sposób; są jak drzewka bonsai, którym przycięto korzenie, by przez chwilę cieszyły ludzkie oko. A następnie zostały zamknięte w magazynie w Rzymie, dopóki nie pojawiliśmy się my, z naszym pomysłem, i ich stamtąd nie wyciągnęliśmy, żeby dać im okazję nowego życia – opowiadają.
Wybór dla obojga był oczywisty: Pasolini jest dla nich ważnym artystą. Tilda widziała każdy z jego filmów wiele razy i wracała do nich regularnie. – Są dla mnie trochę jak kroplówka, która pomaga podtrzymać życie – mawia.
– Dla mnie Pasolini był wizjonerem. Ostatnio znalazłem jego tekst, w którym pisał o tym, że kapitalizm jest współczesnym faszyzmem. Pisał ten tekst w latach 60., ale gdy go czytałem, miałem wrażenie, że czytam o współczesnym świecie, w którym żyjemy dziś, w którym każdy jest ofiarą kapitalizmu – mówi Olivier.


Pier Paolo Pasolini był włoskim dramaturgiem, malarzem, pisarzem, poetą, scenarzystą i reżyserem filmowym – nonkonformistą, jednym z najbardziej znanych intelektualistów i skandalistów swojego pokolenia. Jego twórczość zachwycała i szokowała, jego filmy padały ofiarą cenzury, nie były dopuszczane do dystrybucji. Za obrazę obyczajów przed sądem stawał 36 razy. Nie ukrywał swojego homoseksualizmu i ateizmu, co w katolickim kraju przysporzyło mu wielu wrogów.
W jednym z filmów opowiadał o prostytutce; w innym w roli Matki Boskiej obsadził swoją matkę, a w roli Chrystusa – kierowcę ciężarówki; w kolejnym pokazał morderstwa, kanibalizm i zoofilię – jako krytykę kapitalizmu. Jego ostatni film, z 1975 roku, wywołał największy skandal – w „Salo, czyli 120 dni Sodomy” pokazał kilkudniową orgię faszystowskich liderów, jako obraz totalnego upadku moralnego. Nie doczekał jego premiery. Został brutalnie zamordowany w wieku 53 lat, prawdopodobnie przez niedoszłego kochanka – jego zmasakrowane ciało znaleziono na plaży w Ostii.
Tilda jego twórczość – w tym poezję – odkryła, gdy była studentką. Pierwszy film, jaki widziała, to pełnometrażowy dokument „Zgromadzenie miłosne”. – Uznałam go za niezwykle romantyczny, ale także punkowy – ocenia. Potem ponownie zetknęła się z twórczością filmowca za sprawą Jarmana, który kazał jej obejrzeć „Ewangelię według św. Mateusza”, gdy kręciła „Caravaggio”. – Pasolini był wówczas jak święty patron, fundamentalna inspiracja – dodaje.
Przez lata razem z Jarmanem uważali go za swojego mistrza. Podziwiali go nie tylko jako reżysera, ale jako filozofa, aktywistę, myśliciela politycznego (był antyfaszystą). – Najprościej będzie powiedzieć, że Pasolini jest dla mnie jak portal do innego świata. Podziwiam jego umysł, jego nowoczesność, ale też jego umiejętność dostrajania historii do potrzeb własnej opowieści, jego determinację i odwagę, by jako artysta queerowy wziąć wielki kanon – „Dekamerona” albo Ewangelię – i uznać je za swoje. Jego dzieła są radykalne i ponadczasowe – opowiada.
Saillard dodaje: – Dla mnie to fascynujące, że dla tak wielu ludzi na świecie Pasolini jest nadal ważny, i że chcą w związku z tym oglądać nasz spektakl.
3.
Dla obojga duża część siły filmów Pasoliniego tkwi w projektach kostiumów Danila Donatiego z lat 60. i 70. XX wieku, uszytych przez włoskich rzemieślników. Donati był wybitnym kostiumografem i scenografem, współpracował także z Federico Fellinim i Franco Zeffirellim – za kostiumy do ich „Casanovy” oraz „Romeo i Julii” został nagrodzony Oscarami. Jego współpraca z Luchino Viscontim i Pasolinim należy do najbardziej kultowych w światowym kinie.
– Jego kostiumy mają przytłaczającą i wyjątkową charyzmę. Wciąż jest w nich życie – mają w sobie energię i mogą wywołać nowe marzenia i nowe inspiracje. Kiedy dotykasz tych zrobionych dla Pasoliniego, nadal czujesz wibracje, coś elektrycznego i niebezpiecznego – deklarują.




„Embodying Pasolini” to w zasadzie żywa ekspozycja. Wysoka moda spotyka się z wysoką sztuką, a androgyniczne ciało Tildy Swinton jest płótnem, na którym rozwija się historia z kostiumami i rekwizytami filmowymi. Aktorka, niczym milczący manekin w witrynie sklepowej, w ciszy zakłada kostiumy jeden po drugim, na oczach wszystkich. Nie interpretuje ról aktorów, którzy nosili je jako pierwsi. Przymierza na scenie kostiumy oderwane od ciała, aktorów i filmów – Saillard opisuje je jako „pomniki ciszy”.
To ponad 30 kostiumów i akcesoriów (m.in. zawieszek aksamitów, frędzli, nakryć głowy z filcu, chińskich masek, kapeluszy z piórami) z takich filmów kontrowersyjnego reżysera, jak „Opowieści kanterberyjskie”, „Kwiat tysiąca i jednej nocy”, „Chlew”, czy „Salò, czyli 120 dni Sodomy”. Aktorka użycza swojego „ciała, myśli i doświadczenia”, aby opowiedzieć inną historię przy każdej przymiarce”. Wyciąga z tekturowych pudeł, dotyka ich, głaszcze, nosi niektóre z nich, ale woli mówić, że „bawi się nimi”. Każdy gest jest wyważony. Rozpakowuje, składa, kładzie na ziemi, podnosi. Czasami tym czynnościom towarzyszy muzyka, która przecina ciszę, przerywaną tylko szelestem tkanin i lekkimi krokami Tildy. Aż do poetyckiego finału, kiedy ożywia ubrania i dodatki zrobione na potrzeby „Salò”, stojąc przed lustrem, odsłaniając nutę kobiecej próżności: kapelusze, gorsety, a nawet bukiet ślubny, zanim zakończenie powierzone zostanie sukni noszonej przez Totò w filmie „Ptaki i ptaszyska”.
Na tych spektaklach jest wielu ludzi, którzy nigdy nie widzieli filmów Pasoliniego, a jednak sceny z kostiumami robią na nich wrażenie. Dla aktorki zakładanie ich na siebie za każdym razem jest swoistym duchowym przeżyciem.
Swinton: – Jednym z celów „Embodying Pasolini” było nadanie nowego życia tym „istotom” – bo tak myślę o kostiumach, jak o stworzeniach trochę z zoo, naszej menażerii. Czuję, jakbyśmy wypuszczali na wolność zwierzęta przez lata tkwiące w klatkach, którymi nikt się nie interesował. Od początku byliśmy jednak świadomi, że nie chcemy, by powtarzały gesty z filmów. Daliśmy im szansę na nowe ruchy – takie, jakich nawet my, obeznani z obrazem, nigdy nie poznaliśmy. Uwolnienie tych „istot” z ról, które narzucił im scenariusz, było dla nas wyzwalającym doświadczeniem.
Jako przykład podaje płaszcz z „Dekameronu”, który został użyty w dwóch ujęciach i zawsze występował z rękawami w dół. Ona w performansie lubi podnieść w nim ręce do góry, bo w historii filmu te rękawy nigdy nie były uniesione w górę – a więc daje mu szansę wyjścia poza naszą pamięć. Na scenie nowe życie dostają też: biblijny strój Heroda w „Ewangelii według św. Mateusza”, inspirowany kaftanami plemienia Beduinów i farbowany na szmaragdowo-zielony kolor; a także ręcznie wykonany i ozdobiony piórami i muszlami kostium i korona noszone przez Silvanę Mangano w roli królowej Jokasty w „Królu Edypie”.
To projekty, które same w sobie są dziełami sztuki. Kostiumy Donatiego były przez niego wymyślone i przez niego uszyte. Zaprojektował nawet specjalne maszyny do tkania gotowanej wełny. To absolutne haute couture, ale w formie surowej, umyślnie nie wykończonej, bo sam Pasolini nie wymagał perfekcji na swoim planie filmowym. Oczekiwał za to realizmu i zaangażowania emocjonalnego.

4.
Pomysł zaczął się od refleksji nad intymnością ubioru, którą Saillard prowadzi ze Swinton od ponad dziesięciu lat, w poszukiwaniu metod ekspresji, ciągle nowych środków będących alternatywą dla wystawy lub pokazu mody. Minimalistyczna instalacja zbudowana z dużych białych paneli odtwarza prawdziwe ekrany czasowe, na których odbijają się wspomnienia, wypływają na powierzchnię w gestach wykonawców oraz w sile materiałów i kolorów kostiumów Donatiego. To sam Saillard kieruje działaniami na scenie.
58-latek jest mózgiem przedsięwzięcia. W ciągu dwóch dekad chwalonej przez krytyków kariery zorganizował w Palais Galliera ponad ponad 140 wystaw, w tym retrospektywy m.in. Cristóbala Balenciagi, Louis Vuittona, Madame Grès, Yohji Yamamoto i Comme des Garçons, prezentując ubrania rozrzucone na podłodze, zawieszone obok kamiennych rzeźb, a nawet pozostawione na zewnątrz szklanych gablot, aby zwiedzający mogli je dotknąć i przymierzyć. – Od samego początku starałem się robić wszystko inaczej – wyjaśnia.
Powtarza, że miał wielkie szczęście, że dorastał, podziwiając wspaniałych projektantów: Azzedine’a Alaïa, Christiana Lacroix i Martina Margielę. – Ale nie ma już nikogo, dla kogo chciałbym zorganizować wystawę. Muszę przyznać, że nie jestem specjalnie podekscytowany nieżyjącym już Virgilem Ablohem ani Simonem Jacquemusem. Ale może po prostu się starzeję… – uśmiecha się.
Z frustracji modą współczesną narodził się jego pokaz mody „Moda Povera” bardzo mocno zakorzeniony w przeszłości, który prezentował podczas Paris Fashion Week. Saillard zaangażował modelki i krawcowe, które osobiście pracowały z nieżyjącą już, wielką francuską projektantką Madame Grès, aby pomogły mu naśladować jej kultowe techniki drapowania. – Pomysł polegał na tym, aby wziąć coś bardzo zwyczajnego – tanie koszulki kupione w internecie – wykwintnie zszyć w jeden egzemplarz i udowodnić, że nadal można to umieścić w świecie haute couture – tłumaczy.
Pasja i elokwencja, z którymi Saillard mówi o modzie, w pewnym stopniu wyjaśniają, dlaczego jego pokazy są tak oryginalne. Dla niego prace Alaïi lub Madame Grès to coś więcej niż tylko ubrania – to wiersze, wypowiedzi, historyczne artefakty. I zasługują na to, by eksponować je tak ekscytująco i ekstrawagancko, jak to tylko możliwe. To także lekcja historii haute couture.
Do dziś wspomina, jak doprowadził Micka Jaggera do płaczu: – Naprawdę trudno spotkać kogoś płaczącego na wystawie. Pamiętam, że widziałem przejętego Micka, a potem, tak, pod koniec płakał. To było bardzo… émouvant („wzruszające” – przyp. red.).
5.
Saillard urodził się w 1967 roku we francuskim miasteczku Pontarlier. Syn rodziców taksówkarzy (tak, obojga) i najmłodszy z sześciorga rodzeństwa, jako chłopiec szalał na punkcie mody. W wieku 12 lat w szkole podstawowej, zafascynowany Gretą Garbo, wydawał własny prymitywny magazyn o stylu, w komplecie z fikcyjnymi „korespondentami” („Wszyscy nazywali się Olivier. Niezbyt skromnie” – mówi dziś ze śmiechem).






Po ukończeniu studiów z historii sztuki na Uniwersytecie w Montpellier, w wieku 27 lat został dyrektorem Musée de la Mode w Marsylii. Tam jego zamiłowanie do nieszablonowego myślenia szybko ściągnęło na niego gniew prezesa muzeum i jednego z jego idoli wszech czasów: nieżyjącego już legendarnego projektanta mody Azzedine’a Alaïi. – Azzedine zawsze na mnie krzyczał. Na początku nie zgadzał się z moimi pomysłami – wyjawia.
Nie był to ostatni raz, kiedy przekraczanie granic przez Saillarda zirytowało jego kolegów. Współkuratorzy Palais Galliera byli bardzo przeciwni przekazaniu przez niego „świętych szat” Napoleona Tildzie Swinton do ich pierwszego spektaklu. Zaś z Azzedinem wkrótce zostali bliskimi przyjaciółmi. Dzisiaj, obok uwielbianej przez krytyków wystawy „Madame Grès” z 2011 roku, Saillard swoją retrospektywę Alaïi z 2014 roku wymienia jako najlepszy moment w karierze. – Dla mnie Azzedine był najważniejszym krawcem swoich czasów. Patrzyłem, jak tnie i zszywa rękaw. Był jak autor wplatający historię w sukienkę – nie kryje zachwytu.
Zamierza kontynuować pokazy „Moda Povera” (na ostatnim przerabiał ubrania swojej zmarłej matki Renée – to jego sposób na uhonorowanie ich emocjonalnego potencjału i pamięci, którą niosą). Marzy też o zorganizowaniu jeszcze jednej wystawy – takiej, w której uczestniczyłaby tylko jedna osoba na raz…
Współpraca z Tildą też będzie miała ciąg dalszy. Już przygotowują kolejny spektakl na wrześniową wystawę, której Swinton jest kuratorką, w Eye Filmmuseum w Amsterdamie. Tematem ekspozycji związanej z ubraniami jest przyjaźń. – Zwracam w niej uwagę na relacje, które są fundamentem mojej zdolności do tworzenia. Olivier jest jednym z tych przyjaciół, z którymi kocham tworzyć. Praca z Olivierem zajmuje szczególne miejsce w moim życiu. To dzięki niemu wróciłam na scenę – zdradza gwiazda.
6.
Ciekawi go moda, choć nie przepada za tym słowem. Ale od życia ubrań i tego, co nowe, jako twórcę bardziej pociąga go śmierć ubrania. – Bardzo często ubrania więcej czasu spędzają na wieszakach w szafie niż na czyimś ciele. Mnie bardzo interesują te ich momenty ciszy lub czas ich śmierci, kiedy przestają żyć lub czekają – powtarza. – Moda z założenia ma służyć temu, co nowe, szybko wymieniane, co można sprzedać i kupić. Stanowi więc przeciwieństwo tego, co myślę o ubraniach. Ich najistotniejszym fragmentem jest przeszłość. Na szczęście z Tildą udaje nam się to uchwycić w naszych pokazach.
Drugi aspekt, który świadomie poruszają w „Embodying Pasolini”, to cisza. Gdy wchodzimy do magazynu kostiumów albo muzeum mody, doświadczamy dźwięku tkanin – ale tak naprawdę to dźwięk ciszy. Cisza to także dźwięk muzeum. Sam zorganizował wiele wystaw mody absolutnie pozbawionych dźwięku. – W pracy z Tildą zaś stworzyliśmy przestrzeń, w której dźwięk może zaistnieć, nawet jeśli fizycznie go nie ma. To ruch, gest nadany dotąd niememu ubraniu. W „Embodying Pasolini” pojawiają się jednak momenty, gdy zaczyna grać muzyka, ale pochodzi ona z kieszeni Tildy. To coś poruszającego. Trzema najistotniejszymi elementami naszego performansu są Tilda, kostiumy i cisza właśnie.﹡
_____
Przy pisaniu artykułu korzystałam z wywiadów z Olivierem Saillardem i Tildą Swinton w „The Standard”, „Another”, „Le Monde”, „Gazecie Wyborczej”, „Elle”.
