Beata Szenfeld
„Tylko ja, biały papier, nożyczki, taśma i pistolet”
28 lipca 2024
tekst: Agnieszka Kowalska
Nigdy wcześniej projektant mody z Polski nie był częścią najsłynniejszej modowej wystawy, którą co roku otwiera Met Gala – największe wydarzenie modowe z elitą gwiazd, które jest ważniejszym czerwonym dywanem nawet od Oscarów. Na tegoroczną „Sleeping Beauties: Reawakening Fashion” w Metropolitan Museum of Art’s Costume Institute w Nowym Jorku po raz pierwszy zaproszono Polkę – Beatę Szenfeld, urodzoną w Kaliszu i mieszkającą w Sztokholmie 52-letnią kreatorkę. Jej sukienka z papieru (zdjęcie obok) stoi wraz z 250 kreacjami takich legend, jak m.in. Cristóbal Balenciaga, Christian Dior, Elsa Schiaparelli, Coco Chanel, Madame Grès, Vionnet, Alexander McQueen, Paul Poiret i Yves Saint Laurent. Ale Beata to ktoś więcej niż projektantka mody, to artystka, która zamiast ubrań z tkanin tworzy rzeźby z papieru. O procesie twórczym, o recyklingu, o tym, dlaczego swoje kreacje wysyła kontenerem, a także o Polsce opowiada w wywiadzie dla LIBERTYN.eu.

Beata Szenfeld, która w 1983 roku jako 11-latka wyemigrowała z matką do Göteborgu, jest jedną z najbardziej znanych w Szwecji projektantek mody. Choć jako Bea Szenfeld zaczynała od tradycyjnej marki, reguły branży polegające głównie na marketingu i nadprodukcji, na tyle jej przeszkadzały, że porzuciła komercyjną modę i dziś słynie z krytycznych obserwacji modowego biznesu z perspektywy konsumpcjonizmu. W swoich pracach powszechnie stosowane w haute couture tkaniny zastępuje kontrastującymi z nimi materiałami, takimi jak papier. Czerpie inspirację z włoskiego ruchu artystycznego Arte Povera z lat 60. XX wieku, podczas którego artyści i naśladowcy wykorzystywali w swoich pracach materiały codziennego użytku, takie jak ziemia, szkło i drewno.

Dla niej praca z papierem jest szczególnie fascynująca, ponieważ można go formować za pomocą wielu technik, z których każda jest dostosowana do konkretnego kontekstu kulturowego i miejsca. Różne rodzaje papieru oraz techniki produkcji i składania można w pewnym sensie postrzegać jako wypowiedź kulturową, nadającą jej kreacjom dodatkowy wymiar. Czy to wciąż moda? Bliżej jej do sztuki, bo artystka twierdzi, że nie myśli o sprzedaży swoich ubrań w trakcie ich tworzenia. Mimo to jest świadoma systemu mody i znajduje alternatywne (poza wybiegiem) sposoby prezentowania swoich „kolekcji” – kupują je kolekcjonerzy, muzea i noszone są na czerwonym dywanie (m.in. przez Björk) czy w teledyskach (jak choćby „G.U.Y.” Lady Gagi, który obejrzało 123 mln widzów). Stworzyła też projekty min. dla Królewskiego Baletu Szwedzkiego i na konkurs Eurowizji.

Pomysł, że papier można zamienić w modę, nie jest jednak niczym nowym. Proces ten trwa już od wieków i wszyscy z pewnością widzieliśmy papierowe kreacje będące ubraniami. Nowatorstwo twórczości Polki polega na odsłonięciu struktury materiału, a nie na próbie zrobienia z niego czegoś, czym nie jest. Te całkowicie niepraktyczne, ale wizualnie wspaniałe kostiumy, posuwające modę do najbardziej rzeźbiarskich form, są dowodem, że w dobie królowania marketingu i słupków sprzedaży, wciąż jest miejsce na fantazję.

Ich autorka twierdzi, że książki, które czyta, wywołują w niej emocje i ożywiają wyobraźnię, co następnie stara się naśladować w swoich kreacjach, rozbudzając umysł do widzenia kształtów w niekonwencjonalny sposób i inspirując innowacyjne rozwiązania. Chociaż proces kreatywny w pewnym stopniu idzie za instynktem, faktyczne projektowanie jest szczególnie długie i skomplikowane. Projektantka prowadzi cichy dialog z papierem, który kieruje procesem interpretacji i kreacji, a końcowy efekt przyniósł jej międzynarodową sławę.

— Jesteś pierwszą w historii Polką czy raczej Szwedką, której projekt trafił na wystawę w The Metropolitan Museum?
— Urodziłam się w Polsce, więc pierwszą Polką, ale tworzę w Szwecji, więc też na pewno Szwedką.
— Jak projektant mody bez globalnej sławy i agentów dowiaduje się, że wpływowy kurator z Nowego Jorku najbardziej prestiżowego muzeum i najgłośniejszej wystawy mody na świecie wybrał jego sukienkę?

— To była prośba mailowa w grudniu ub.r. Nie uwierzyłam w nią, myślałam, że ktoś sobie zażartował, więc wysłałam wiadomość do mojego najlepszego przyjaciela, Fredrika Robertssona, jedynego w Szwecji kolekcjonera haute couture i dyrektora kreatywnego marki Björn Axén, który dwa lata temu był gościem na Met Gali. Zapytałam go, czy ten rzekomy mail z Nowego Jorku to spam, czy prawda. Bardzo szybko odpisał, że jest ze mnie bardzo dumny, bo to prawda, a ja powinnam odpowiedzieć jak najszybciej!
— Twoja sukienka do 2 września będzie eksponowana obok największych nazwisk w branży: McQueen, Balenciaga, Dior, Van Noten, YSL i innych. Jak ważne i wyjątkowe jest dla Ciebie to wydarzenie?
— To po prostu NIESAMOWITE! Nie rozumiałam tego, dopóki nie poleciałam do Nowego Jorku i nie zobaczyłam wystawy na własne oczy… Szczególnie dlatego, że ci wielcy projektanci mody są moją największą inspiracją!
— Dla projektantki mody udział w najsłynniejszym modowym wydarzeniu roku to jak Nobel w nauce.
— Już nawet nie chodzi o ekspozycję organizowaną przez Andrew Boltona i Annę Wintour w Costume Institute, która jest marzeniem każdego z branży mody. Po prostu wystawianie się w Nowym Jorku było jednym z moich największych marzeń od bardzo dawna!

W 2020 roku miałam dwie wystawy w USA. Razem z utalentowaną ilustratorką Stiną Wirsén pokazałyśmy nasze prace w Waszyngtonie i Minnesocie. I pamiętam, że miałyśmy plan, żeby pokazać się także w Nowym Jorku. Ale potem nadeszła epidemia koronawirusa i wszystko, co zaplanowałyśmy, zostało odwołane.
— Ale spotkało Cię coś bardziej spektakularnego, coś, czego nie dostąpił żaden kreator mody z Polski przed Tobą…
— Moja sukienka pozostanie w Metropolitan Museum po zakończeniu wystawy! Została kupiona przez The Met i jest teraz jego własnością. Trafi więc do stałej kolekcji muzeum, obejmującej ponad 33 tys. modowych eksponatów z całego świata z czterech stuleci, w tym kreacje nawet z XVII i XVIII wieku.
— Na „Sleeping Beauties: Reawakening Fashion” kurator Andrew Bolton wybrał ponad 250 ubrań i akcesoriów. Jaki był powód, że wśród nich znalazła się akurat Twoja sukienka?
— Szukano projektów, które pasowałyby do określonych tematów wystawy – wokół ziemi, powietrza i wody, ale także różnych zmysłów. Natura jest jej głównym tematem. Hasłem dla mnie było „morze i muszle”. Moja sukienka inspirowana jest podwodnymi zwierzętami i organizmami. Nosi nazwę „Ammonite” na cześć kałamarnicy…
— …wymarłej kałamarnicy, która żyła na Ziemi 400 milionów lat temu.
— Ponieważ części, z których zrobiono strój, były prawie takie same jak części dawnych amonitów, które miały charakterystyczne, nietypowe, spiralne kształty.
— Sukienkę w całości stworzyłaś z papieru, który jest typowy dla Twojej twórczości.
— Użyłam około 100 dużych okrągłych kawałków papieru, a do każdego z nich dołączonych jest około 50 mniejszych kółek. Całość waży około 25 kg.

Proces jej powstawania był czasochłonny. Sukienka po raz pierwszy została stworzona w 2014 roku jako część kolekcji „Haute Papier”, więc jednocześnie pracowałam nad wieloma elementami i trudno określić czas pracy nad jednym. Ale najprawdopodobniej „Ammonite” powstawała przez około 2 miesiące.
— Ale gdy dostałaś propozycję, by została częścią wystawy „Sleeping Beauties: Reawakening Fashion”, już jej nie miałaś, bo trafiła na… śmietnik.
— Tak! Papier jest delikatny, wszystko zależy od tego, jak i przez kogo moje papierowe ubrania są używane. Ta sukienka była w użyciu przez długi czas, nosiła ją m.in. Lady Gaga w teledysku „G.U.Y.”. Stylistka piosenkarki poprosiła mnie wtedy o całą kolekcję z papieru. I wysłaliśmy wszystko do USA. To było niesamowite życzenie! Teledysk okazał się tak świetny!!! Uwielbiam pracować z utalentowanymi ludźmi!

Jednak po latach „Ammonite” była w bardzo złym stanie i nie mogliśmy jej już naprawić. Dlatego w czasach koronawirusa wyrzuciłam ją do recyklingu papieru. Na szczęście, zawsze mam szkicowniki, w których dokładnie opisuję, jak postępujemy, gdy z moim zespołem tworzymy ubranie. To było jak czytanie przepisu, po prostu przestrzeganie instrukcji.

Ponieważ sukienka została wykonana tak dawno temu, a ja stałam się lepsza w niektórych aspektach mojej pracy, odtwarzając po latach „Ammonite”, wprowadziłam pewne ulepszenia konstrukcyjne.
— Dlaczego sukienka dotarła do Nowego Jorku w kawałkach?
— Pomimo lekkiego materiału, jakim jest papier, moje projekty są zaskakująco ciężkie, a przede wszystkim trudne w transporcie. Pakowanie ponad 20-kilogramowej sukienki składającej się z tysięcy elementów papieru wymaga ogromnych przygotowań. Buduję je jak rzeźby i składam kawałek po kawałku, a potem wysyłam w rozłożonych częściach i ponownie składam na modelce. Również dlatego, by kreacje nie popsuły się w transporcie.

Zawsze współpracuję z dużymi firmami spedycyjnymi, które są przyzwyczajone do wysyłki dzieł sztuki w kontenerach. Dzięki temu moje ubrania są w większości w bezpiecznych rękach. Jednak zawsze sama buduję dla nich pudełko.
— Łatwo było przejść od projektowania klasycznej mody do mody papierowej? Miałaś przecież kiedyś komercyjną markę, która tworzyła ubrania z tkanin.
— Nie! To była super trudna decyzja. Na początku robiłam jedno i drugie: szyłam normalne stroje i na boku tworzyłam papierowe projekty, gdzie miałam bardziej artystyczne podejście do formy i sylwetki. Nie mogłam jednak nadążyć za obydwoma rodzajami pracy, nie było na to czasu. Bałam się też utraty swojej tożsamości jako projektantka mody. Ale, gdy po roku coraz częściej pracowałam z papierem i w końcu się na niego całkowicie przestawiłam, było tak, jakbym nie robiła nic poza tym!
— Dlaczego papier, skoro są tak duże trudności w przechowywaniu i transporcie gotowych dzieł?
— Najprościej było mi sięgnąć po papier, bo Szwecja ma długą historię jego produkcji. Mamy też dużo lasów. Papier jest więc naturalnym i lokalnie wytwarzanym produktem w tym kraju.

Poza tym, papier jest łatwo dostępny w dowolnym miejscu na świecie i mogę z nim pracować praktycznie wszędzie. I bardzo łatwo się z nim pracuje. Jedyne, czego potrzebuję, to nożyczki i trochę taśmy lub kleju.
— Czy papier spodobał Ci się także ze względu na możliwość recyklingu?
— Tak, recykling to super ważna kwestia! Poddajemy papier recyklingowi odkąd go wynaleźliśmy.

Mimo, że moje projekty wymagają dużej ilości surowca, użyty papier jest przyjazny dla środowiska i zdecydowanie ma charakter zamknięty: pochodzi z recyklingu i poddawany jest upcyklingowi. Ekologia jest dla mnie BARDZO ważna. Cokolwiek robisz, zostawiasz ślad w naszym środowisku i na Ziemi, a moją wizją jest zostawić go jak najmniej.
— Co dzieje się z projektem papierowym, gdy już Ci nie służy?
— Przechowuję go przez jakiś czas, nawet przez lata, ukryty w pudełkach, bo czasami projekt potrzebuje trochę czasu, by ponownie go wykorzystać. W zależności od sposobu przechowywania i obróbki papieru, mój projekt może być naprawdę trwały i można go przechowywać tak długo, jak chcesz, wszystko zależy od tego, jak się z nim obchodzisz. Nie można wystawiać w pełnym słońcu ani w wilgotnym pomieszczeniu, ale jeśli ktoś będzie się z nim obchodził jak pracownicy muzeum, przetrwa dziesięciolecia.

Ponieważ pracuję na zwykłym papierze prosto z papierni, bez żadnych specjalnych obróbek, wszystkie nadwyżki i odpady przeznaczam na makulaturę. Żadne materiały nie są ze sobą mieszane, więc wszystko można rozebrać i poddać recyklingowi lub ponownie wykorzystać w innym celu. Kiedy żywotność odzieży dobiegnie końca, nici są usuwane, a szklane lub plastikowe koraliki wykorzystywane ponownie. Sam papier po prostu wyrzucamy. To naprawdę sztuka cyrkularna.

Moda cyrkularna to przyszłość. Teraz to wybór, który możemy podjąć. Ale nadejdzie czas, kiedy będzie to jedyny sposób na prowadzenie biznesu modowego.

Niezwykle ważne jest, aby moda ewoluowała i odnawiała się. Od znajdowania nowych sposobów noszenia ubrań po odkrywanie materiałów przyjaznych dla środowiska – jest to coś, co można wykorzystać do rozwoju i doskonalenia siebie. Ważne jest również, aby wziąć pod uwagę ewolucję mody nie tylko w kategoriach ekonomicznych. Branża modowa musi bardziej zaangażować się w proces produkcyjny. Ludzie, zwierzęta i środowisko płacą wysoką cenę za tanie ubrania w sklepach. To na nas, konsumentach, kupujących ciuchy, spoczywa również wielka odpowiedzialność. Nasz wybór w sklepie ma ogromny wpływ na producentów.
— To był jeden z powodów, dla którego odeszłaś od komercyjnej mody, której problemem jest nadprodukcja – co roku 92 mln ton wyprodukowanych przez nią ubrań wyrzuca się na wysypiska, co oznacza, że co sekundę wędruje tam załadowana do pełna śmieciarka z ubraniami?
— Kiedyś chyba bardziej podobało mi się projektowanie i robienie ręcznie ubrań niż ich sprzedawanie. Nie jestem specjalnie zainteresowana masową produkcją, ale raczej chcę pracować z jednym ekskluzywnym elementem garderoby. Chciałam też zobaczyć, gdzie jest granica między modą a sztuką. A potem ważne było odejście od tkanin i tekstyliów i użycie innych materiałów do stworzenia rzeźb, które można nosić. Teraz i tak sporo szyję. Ale nie w taki sam sposób jak kiedyś. Wiele moich ubrań ma tekstylia jako podstawę.

Sposób, w jaki działa wiele dzisiejszych firm modowych, moim zdaniem, jest tak tragiczny i absolutnie nieekologiczny, że naprawdę nie chcę być tego częścią. Nigdy! Z tego też powodu nigdy nie marzyłam o pracy jako główna projektantka w renomowanym domu mody. Uwielbiam pracować sama i realizować własne projekty artystyczne, które nie są napędzane sprzedażą i logo.
— Czy nadal utrzymujesz kontakt ze Stellą McCartney, u której miałaś staż przed laty? Obie podzielacie zaangażowanie w zrównoważoną modę i dbałość o środowisko.
— Nie. Doceniam, że praca u niej w Londynie to był ciekawy czas. Paul McCartney wpadał codziennie ze śniadaniem dla nas wszystkich, a koleżanki Stelli – Gwyneth Paltrow i Kate Moss – często bywały w pracowni. Tworzyliśmy wspaniały design. Cały ośmioosobowy zespół pomagał realizować pomysły Stelli.

Dziś śledzę ją w mediach społecznościowych. Uwielbiam jej markę i filozofię, która za nią stoi. Nie sądzę jednak, byśmy kiedykolwiek połączyły siły przy ekologicznym projekcie modowym. Już nie pracuję w takim systemie. Poza tym, jest tak wielu innych, którzy są w tym o wiele lepsi ode mnie.
„Nie robię kreacji z papieru w celach komercyjnych. Nie chodzi mi o to, by wyeksponować materiał czy markę, tylko design i kreatywność. Nigdy nie denerwuję się, że praca nad każdym projektem trwa tak długo, bo wycinanie kawałków i ich składanie jest bardzo czasochłonne. Czasami ludzie mówią: »Ale Bea, możesz to zlecić fabryce papieru«. Nie. Bo wtedy rozsypie się cała idea firmy – że wszystko robimy ręcznie”
— Świadomie krytykujesz obecny przemysł modowy, który napędza wyłącznie konsumpcjonizm. To część Twojej obecnej misji?
— Robię, co mogę, zarówno w mediach społecznościowych, jak i staram się uczestniczyć w spotkaniach na ten temat. Ale przede wszystkim chcę informować, jak ważne jest rzemiosło, rękodzieło i produkcja w mniejszych ilościach. Nie nadmiar.
— Dajesz przykład również swoim życiem. Prywatnie nosisz wyłącznie ubrania vintage. To część filozofii zrównoważonej mody?
— Posiadam bardzo mało ciuchów. Od 20. roku życia kupuję ubrania vintage i z drugiej ręki. Wtedy nie chodziło o środowisko, ale o styl. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, dzisiaj jest to dla mnie jedyny sposób kupowania mody. Interesuje mnie, jak nosić ubrania i jak możemy zmienić sposób, w jaki je nosimy.

Ubieranie się rano jest uciążliwe, wybieranie ubrań jest tak nudne, dlatego mam prawie tylko czarne i niemal wyłącznie identyczne ubrania. Ale jest jedna rzecz, którą lubię najbardziej – zabytkowe kimono z lat 40. Jest z czarnego jedwabiu z mnóstwem ręcznie haftowanych kwiatów.
— Propagujesz też zrównoważoną modę i recykling w telewizji.
— „Good Evening” to program, który jest emitowany w szwedzkiej telewizji od dłuższego czasu. Biorę udział w kilku odcinkach i pokazuję, jak można łatwo samemu wykonać rękodzieło. Projekty recyklingowe, takie jak szycie patchworku ze starych krawatów lub jak zrobić lampę ze starych książek.

Bardzo pomaga mi tu moje doświadczenie z PRL, z Polski lat 80., gdy mieszkałam w Kaliszu. Pochodzę z rodziny, w której rzeczy były robione ręcznie. Moja babcia była krawcową, więc nauczyłam się szyć, cerować i naprawiać ubrania, robić na drutach i szydełkować już w młodym wieku. Dorastanie u boku mojej babci – która nazywała się Barbara Przybylska – naprawdę wpłynęło później na mnie jako projektantkę. To jej wszystko zawdzięczam! Spędzałyśmy w dzieciństwie razem cały dzień. Była moją najlepszą przyjaciółką i wszystkiego mnie nauczyła. Mogłam jej towarzyszyć w pracy w fabryce szwalniczej, gdzie była główną krawcową, i przyglądać się temu, co robi i jej cały zespół. W przerwach piłyśmy bardzo mocną herbatę i jadłyśmy drożdżowiec.
— Czy Twoja rodzina w Polsce podąża za Twoimi sukcesami?
— TAK! Oczywiście!

Ja chętnie odwiedzam Kalisz. Staram się przyjeżdżać tak często, jak mogę. Nadal też mówię po polsku i po tylu latach w nowym kraju wcale nie czuję się bardziej Szwedką. Czasami mam nawet myśli o powrocie do Polski na stałe.
— Czy śledzisz to, co robią projektanci mody z Polski?
— Oczywiście. Mam nawet swoich ulubieńców. Teraz to Rad Duet, bardzo kreatywna marka duetu Juliusz Rusin i Maciej Jóźwicki. Uwielbiam też oglądać niesamowite rękodzieło Marii Bujakowej (artystka specjalizująca się w tkaninie artystycznej z Podhala, zmarła w 1985 roku – przyp. red.)
— Na pewno łączy Cię z nimi rzemiosło, ręczna robota, artystyczne podejście. Choć pewnie inny proces pracy, bo Ty tworzysz z papieru.
— Proces jest zawsze taki sam. Zaczyna się od długiego eksperymentowania. Próbuję różnych technik. Następnie testuję, jak która z nich nadaje się do tego, aby stać się ubraniem. Może to zająć do 2 miesięcy.

W pracy w moim atelier w Sztokholmie pomagają mi na co dzień dwie osoby, maksymalnie bywa ich siedem. Potrzebuję ciszy i spokoju, więc w ciągu dnia z moimi asystentami zajmuję się składaniem papieru i eksperymentami, które wymyślam poprzedniego wieczoru. Pracujemy z białym papierem, nożyczkami, taśmą, ołówkami i pistoletem do klejenia. Weekendy są najlepsze. W pracowni jest tak miło i cicho. Żadnej poczty ani telefonów. Tylko ja i papier! Wycinanie i składanie kawałków jest dla mnie jak terapia.

Mam też swoje rytuały, bo tylko wtedy potrafię być najbardziej kreatywna. Na przykład nożyczki muszą być metalowe, taśma matowa i niezbyt gruba, bo rezultat powinien wyglądać, jakby był prawie zespawany. Zawsze jestem ubrana całkowicie na czarno. Wszyscy w pracowni używają też kubków do kawy z pokrywkami, często myją ręce i żadnego lakieru do paznokci. Bo papier jest delikatny, a biały papier wymaga jeszcze szczególniejszej ostrożności.
„Weekendy są najlepsze. W pracowni jest tak miło i cicho. Żadnej poczty ani telefonów. Tylko ja i papier! Wycinanie i składanie kawałków jest dla mnie jak terapia”
— Ile papierowych ubrań/rzeźb stworzyłaś do tej pory? Śledzisz, co się z nimi dzieje, gdy opuszczą Twoje atelier?
— Myślę, że zrobiłam około 50 ubrań, a najcięższe z nich waży około 55 kg! Niektóre nadal „żyją”. Inne są poddawane recyklingowi. Sporo skupili kolekcjonerzy i muzea, jak np. Nordiska museet, są więc nadal w ich zbiorach.
— Z którego z nich jesteś najbardziej dumna?
— Teraz myślę, że jest to sukienka w Metropolitan Museum of Art. Byłam na „Sleeping Beauties: Reawakening Fashion”, na otwarciu dla prasy na początku maja, i uważam, że to najbardziej niesamowita wystawa, jaką kiedykolwiek widziałam! Nie tylko dlatego, że jest tam moja papierowa „Ammonite”. Projekt scenografii, oświetlenie, wszystkie dźwięki i wszystkie magiczne zapachy – to czyni ją czymś naprawdę wyjątkowym.
— A jaki masz stosunek do kreacji, które stworzyłaś dla gwiazd, tj. Björk, Lady Gaga? I czy lubisz pracować ze sławami?
— Moi klienci to głównie muzealnicy i kolekcjonerzy sztuki. Ale praca z wielkimi gwiazdami to świetna zabawa i zaszczyt! Odzywają się do mnie ich styliści, więc to z nimi i zespołem produkcyjnym mam najwięcej kontaktu, nie z samymi celebrytami. Chyba znajdują mnie przez media społecznościowe.

Nie mam w tym przypadku ani ulubionej kreacji, ani gwiazdy. Wszystkie projekty i zadania mają swój urok. Wszyscy artyści, z którymi pracowałam, byli dla mnie inspiracją, gdy w swojej pracowni tworzyłam projekt. Dlatego zawsze miło jest móc odwdzięczyć się komuś, kto dał mi tak wiele.
— Ubierasz też polityków, m.in. szwedzką minister kultury. Głośno było o Twojej kreacji na bankiet noblowski…
— Ja i Alice Bah Kuhnke, która obecnie reprezentuje Partię Zielonych w Parlamencie Europejskim, współpracujemy już od dłuższego czasu. Pierwszy strój był na Galę Nobla 2017. To była współpraca z utalentowaną krawcową, Naim Josefi, która uszyła sukienkę, a ja zrobiłam bolerko z papieru. Alice jest bardzo zainteresowana przemysłem tekstylnym i modowym. Zlikwidowanie „Fast Fashion” i potrzeba stworzenia zrównoważonej i cyrkularnej mody to ważny temat zarówno dla mnie, jak i dla niej.

Stworzyłam również strój z 8 ręcznie robionych przeze mnie dywanów i ze starych, wytartych dżinsów. Sukienka jest zaprojektowana tak, że jeśli po jakimś czasie się znudzi, można łatwo odczepić dywany i użyć ich w tradycyjny sposób – na podłodze w mieszkaniu.
— Czy masz marzenie modowe, które się jeszcze nie spełniło, a na które wciąż czekasz?
— Jest kilka. Teraz mam dwie wystawy w Szwecji: jedną w Skellefteå, na północy kraju, i drugą w Vallentuna, w Sztokholmie, która potrwa do 25 sierpnia. Ale marzę o ekspozycji w Paryżu! CHCIAŁABYM też wystawiać w Polsce! I wziąć udział w jakiejś produkcji filmowej z kilkoma kostiumami lub papierowymi rzeźbami.
— Czy masz kogoś, kto mógłby Cię kiedyś zastąpić jako projektanta w Twojej marce?
— Nie, kiedy umrę, to się skończy. Nie chciałabym, żeby ktoś przejął moje obowiązki. ﹡
Rozmawiała: Agnieszka Kowalska

Kopiowanie treści jest zabronione