




























Jej dziecięcym marzeniem było zostanie filmowcem. Powodem, dla którego zaczęła fotografować, było kino. Dorastając, uwielbiała oglądać filmy. Do dziś pamięta stare radzieckie magazyny filmowe, które były w bibliotece w jej rodzinnej wsi Tagveti, miała też kilka z nich w domu. Czytała je w kółko. Po ukończeniu szkoły wyjechała do stolicy, aby spełnić swoje marzenie. Ale, żeby mogła zdać egzaminy i zostać operatorką filmów dokumentalnych, musiała nauczyć się fotografii.
Miała 16 lat. Zaczęła chodzić do lokalnego studia portretowego, aby poznać techniczne aspekty fotografii. Była jedyną kobietą w grupie 24 mężczyzn. W tamtym czasie fotografia nie była odpowiednim zawodem dla kobiety, dlatego niewiele z nich się nią interesowało. Niestety, ostatecznie nie mogła studiować kinematografii, ponieważ nauka była zbyt droga, a ona w stolicy musiała się sama utrzymać. To był dla niej emocjonalnie trudny czas, ale chciała spełnić swoje marzenia.
Gdy tylko zaczęła studiować fotografię, w prezencie od przyjaciółki dostała swój pierwszy aparat. W Związku Radzieckim (dopiero w 1991 roku w wyniku decyzji parlamentu gruzińskiego republika odzyskała niepodległość jako Gruzja) fotografia nie była szanowanym zawodem. Nie było szkół ani miejsc, w których można było podnosić kwalifikacje. Pracowało się na analogach i klasycznym czarno-białym filmie. Nie było fotoreporterów, a tym bardziej fotografek. Widok Nateli z aparatem wywoływał zdziwienie i drwiny sąsiadów lub osób, z którymi dorastała.
Została jednak przy fotografii. – Teraz jestem szczęśliwa, że tak to się potoczyło. Uwielbiam komunikować się za pomocą moich zdjęć i myślę, że mam większą swobodę twórczą, niż miałabym jako operator filmowy – mówi dzisiaj.
Jej zdjęcia są bardzo „kinowe”. Jeszcze zanim zaczęła fotografować, była zakochana we włoskim neorealizmie. Często oglądała filmy tego gatunku w telewizji. I to one miały na nią największy wpływ, szczególnie na początku kariery fotografa. A także gruziński reżyser Otar Ioseliani, w którego filmach była zakochana. Teraz lubi irańskiego reżysera Abbasa Kiarostamiego, szczególnie film „24 klatki”.
60-letnia Grigalaszwili zaczynała jako fotoedytorka w lokalnych gazetach, ale szybko zwróciła się ku fotografii autorskiej. Jej najbardziej znane cykle to m.in. „Village of the Mice”, „The Black Sea”, „The Doukhobors’ Land” oraz „Women with Headscarves”.
Podróżując do wielu trudnych i ubogich regionów, Natela od lat dokumentuje odizolowane społeczności i mniejszości etniczne – ostatnich gruzińskich nomadów żyjących na społecznie i geograficznie odległych peryferiach kraju. Nigdy nie myślała o wyprowadzce z Gruzji. Nawet wtedy, gdy kraj przeszedł przez trzy wojny w ciągu ostatnich 25 lat. 20 procent kraju jest okupowane przez Rosję, wskaźniki ubóstwa rosną, a mieszkańcy obawiają się, że w erze rosnącej globalizacji i rządów tych, którzy zdobyli władzę, plądrując własny kraj, mogą stracić swoją różnorodność, tradycyjne wartości i tożsamość narodową.
Fotografie Nateli Grigalashvili są przesiąknięte smutkiem i niewytłumaczalnym romantyzmem. Oglądając je, ma się wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Osiągają delikatną równowagę między krajobrazem a portretem. Swoją estetyką i charakterem nawiązują do pasterskich obrazów, niegdyś ważnych w gruzińskiej sztuce.
Po raz pierwszy będzie je można zobaczyć w Polsce: na wystawie „Rok 2024 w obiektywach polskich fotografek” Polish Women Photographers, gdzie artystka będzie specjalnym gościem na znak solidarności z Gruzją. Wernisaż odbędzie się 26 kwietnia w ogrodzie Letniego Pałacu Lubomirskich w Rzeszowie, a po ponad miesiącu ekspozycja odwiedzi m.in. Sopot, Warszawę, Brukselę i Hiszpanię.
Ale jednocześnie tam nie miałam żadnych możliwości, aby rozwijać się jako artystka. Musiałam wyjechać i krok po kroku sama wszystko odkrywać, często bez żadnego wsparcia. Na początku nie wiedziałam, co robię – po prostu szłam za tym, co wydawało mi się ważne. Nie było łatwo, ale z czasem znalazłam swoją drogę.
Z czasem zrozumiałam, że te osobiste zdjęcia znaczą dla mnie więcej niż wszystko, co robiłam zawodowo. Pozwalały mi wyrazić coś głębszego, czego nie potrafiłam ubrać w słowa. Wtedy fotografia przestała być tylko pracą, stała się moim sposobem widzenia świata i opowiadania historii.
Nie uważano tego za odpowiedni zawód dla kobiety. Dlatego moja rodzina była naprawdę niezadowolona, kiedy zaczęłam fotografować, ale z czasem się przyzwyczaili. Dziś, kiedy wracam do wioski jako uznana fotoreporterka, nie czuję jakiejś szczególnej zmiany. Niektórzy wiedzą, czym się zajmuję i są życzliwi, ale dla większości nadal jestem po prostu Natelą. I to poczucie, że nic się tak naprawdę nie zmieniło, daje mi pewien komfort.
Nie powiedziałabym, że fotografia była zawsze substytutem słów, ale z czasem zrozumiałam, że pozwalała mi wyrażać to, czego nie potrafiłam wypowiedzieć. Czasem chodziło tylko o bycie obecnym, obserwację, stworzenie cichej więzi. Tak było i w tym projekcie: aparat pozwolił nam znów być blisko.
Miała 22 lata, kiedy wyszła za mąż w biednej wysokogórskiej wiosce, gdzie urodziłam się ja i mój brat. Nie była surową matką, ale nie była też kochającą matką. Po ukończeniu szkoły przeprowadziłam się do stolicy, aby kontynuować naukę. Wtedy zmarł mój ojciec. Po ukończeniu college’u zostałam w Tbilisi. Moja matka dała mi wolność, ale jednocześnie nie interesowała się moim życiem. Z tego powodu przez długi czas dręczyło mnie uczucie złości i urazy. Ciągle tęskniłam i za każdym razem, gdy odwiedzałam dom w wiosce, w której dorastałam, widziałam, że nikt na mnie nie czeka. Powoli między nami pojawiła się przepaść i stałyśmy się sobie obce.
Wiem, że moja matka uważała, że ja również jestem obojętna. Dziś nie mogę jej powiedzieć, jak bardzo ją kochałam, jak zawsze chciałam, żeby była szczęśliwa i jak zawsze chciałam czuć, że jestem kimś, kogo ona kocha. Fotografowała ją tak długo, aż zdałam sobie sprawę, że gniew i rozczarowanie, które przeżywałam przez lata, nie mają już znaczenia. Chciałam, aby książka była szczerą opowieścią, rodzajem pojednania, zbliżenia i hołdem dla niej. Ale w końcu zdałam sobie sprawę, że „The Book of My Mother” jest o nas: o mnie i mojej matce Keto.
Z perspektywy czasu widzę, że ten proces pomógł mi lepiej ją zrozumieć. W codziennym życiu była między nami pewna odległość, ale przez zdjęcia mogłam ją obserwować spokojnie, dostrzegać rzeczy, które mogły mi umknąć. To było jednocześnie bolesne i terapeutyczne – nie w dramatyczny sposób, ale powoli, z czasem. Aparat pozwolił mi pozostać blisko, nawet, gdy słowa zawodziły.
Kiedy patrzę na zdjęcia sprzed lat, uświadamiam sobie, że wiele z tego, co sfotografowałam, już nie ma. I to uczucie mnie nie opuszcza. Może właśnie dlatego dokumentuję to, co może zniknąć – nie po to, żeby je formalnie zachować, ale dlatego, że ci ludzie i te miejsca są dla mnie ważne. Po prostu staram się być uważna i blisko tego, co istotne – póki jeszcze jest.
To może być przytłaczające, zwłaszcza kiedy wiem, że ludzie, których fotografuję, nie zostawiają po sobie spisanych opowieści czy publicznych zapisów. Często myślę o tym, co może zniknąć – nie tylko fizycznie, ale też w pamięci. I może właśnie fotografia, w swój niehałaśliwy sposób, pozwala coś zachować. Choćby fragment.
Oczywiście, czasem ludzie są ciekawi – zwłaszcza na początku – i pytają, czemu interesują mnie rzeczy, które dla nich są zwyczajne. Ale z czasem te pytania znikają i po prostu staję się częścią otoczenia. I tak właśnie wolę, bo nie chcę się wyróżniać ani sprawiać, by ktoś czuł się obserwowany z dystansu.
Poza tym – może to też wynika z mojego charakteru – zawsze byłam bardziej „wieczorna” niż „poranna”. Ciemność mnie nie przytłacza, wręcz przeciwnie, daje mi poczucie intymności. To wtedy najbardziej czuję, że jestem blisko tego, co prawdziwe.
Może dlatego fotografie przemawiają do ludzi gdzieś indziej, że pewne uczucia lub doświadczenia są wspólne, nawet jeśli otoczenie jest inne. Nie dążę do tego, żeby moja praca była wielostronna lub powszechnie zrozumiana, po prostu podążam za tym, co wydaje się bliskie i znaczące dla mnie samej.
Nie staram się wyjaśniać kraju, ani mówić w jego imieniu. Fotografuję po prostu to, co jest bliskie mnie samej.
Nie czuję się jednak aktywistką, mimo iż jestem fotografką dokumentalną. Nie pracuję z taką intencją. Staram się obserwować i być blisko rzeczywistości, bez narzucania przekazu. Jeśli moje zdjęcia skłaniają do zadawania pytań albo mówią o czymś więcej niż sam obraz – to ma sens. Ale nie jest to coś, czym próbuję kierować.
Nie czuję potrzeby ciągłego poszukiwania. Po prostu staram się pozostać otwarta, a praca jakoś dalej rozwija się razem ze mną.