Heathcliff Janusz Iwanowski
Oceany trzeba chronić, byśmy nadal istnieli
17 maja 2024
tekst: Krystyna Pytlakowska
zdjęcia: Łukasz Bąk dla LIBERTYN.eu
Heathcliff Janusz Iwanowski, producent filmowy i reżyser kina rozrywkowego. To on produkował pierwsze komedie romantyczne w Polsce na podstawie książek Katarzyny Grocholi, był też współautorem portretu komunistycznego przywódcy Edwarda Gierka. Ostatnie obrazy Iwanowskiego to przebojowy komediodramat w dwóch częściach „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”, m.in. z Małgorzatą Kożuchowską i Agnieszką Więdłochą. Ta opowieść o aferze spirytusowej w Polsce lat 80. na Amazonie znalazła się w pierwszej dziesiątce najlepiej oglądanych produkcji. Serial „Tajemnice polskich fortun” Netflixa, skupiający się na grupie przedsiębiorców wykorzystujących koniec komunizmu i powstanie kapitalizmu do zgromadzenia fortun, już drugiego dnia wyświetlania trafił na pierwsze miejsce najpopularniejszych seriali w naszym kraju. Teraz pracuje nad thrillerem „Ocean on Fire”, do którego inspiracją są prawdziwe wydarzenia dotyczące dramatycznego wpływu rybołówstwa komercyjnego na oceany, pokazane w dokumencie „Seaspiracy” Aliego Tabrizi (fragment obok). Kostiumy robi sławna projektantka mody, Stella McCartney.
— Twój serial „Tajemnice polskich fortun” odniósł duży sukces na Netflixie.

— Wszystkie moje filmy odniosły tam sukcesy. „Proceder” i „Gierek” należą do najliczniej oglądanych filmów na tej platformie. A jeśli chodzi o „Tajemnice fortun”, w Polsce mało kto ten serial zauważył, poza mniejszymi portalami internetowymi. Panowała wokół niego kompletna cisza. A przecież serial był poprzedzony dwuczęściowym filmem o tej samej tematyce „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”, który na Amazonie znalazł się w pierwszej dziesiątce najlepiej oglądanych produkcji. Mało komu się to udało. A teraz powtórzony w Netflixie, w 8-odcinkowym serialu, przez miesiąc znajdował się w pierwszej dziesiątce. Nie wiem jeszcze, ilu widzów go obejrzało, wyniki będą dopiero za pół roku, ale byłem przyzwyczajony już do tego, że moje filmy w Netflixie zajmują czołowe pozycje. Obawiałem się trochę, że historia znana już z filmu emitowanego w Amazonie nie zainteresuje ponownie widzów, mimo że w tym filmie gra czternaście topowych polskich gwiazd. Przygotowałem się więc na to, że ludzie po prostu „Fortuny” ominą.
— Bo myślisz zawsze negatywnie.
— Nie o to chodzi. Nauczyłem się być influencerem, śledzę wszystkie wyniki oglądalności i recenzje. No i czytam opiniotwórcze media. „Wyborczą”, „Politykę”, a w Internecie newsowe portale. Odnajduję o sobie wszelkie informacje. 
— I dlatego uważasz, że jesteś w Polsce wyrzucany na margines i sekowany?
— Może nie mam racji, ale w Polsce pół-Kubańczyk i pół-Żyd może pograć sobie co najwyżej na bębenku w TVN czy telewizji śniadaniowej.
— A moim zdaniem fakt, że jesteś pół-Kubańczykiem z pochodzenia, bardzo Polaków zaciekawia.
— Tak, tylko nie mam prawa wypowiadać się na temat historii Polski, chociaż mój ojciec był Polakiem, a matka, artystka kubańska, przeprowadziła się ze mną do Polski, gdy miałem pięć lat. Polska jest więc krajem, w którym się wychowałem i dorastałem. Tymczasem kiedy zabrałem się za historię Gierka, zostałem zmieszany z błotem, nawet przez „Gazetę Wyborczą”. Dziennikarze chyba się przestraszyli, że w Gierku zobaczyłem Kaczyńskiego, a to kompletny absurd, bo gdzie Kaczyński, a gdzie Gierek! Jedynym dziełem Kaczyńskiego przez osiem lat rządów było przekopanie Mierzei Wiślanej. Za to Gierek wybudował 600 fabryk i trzy miliony mieszkań, otworzył Polskę na Zachód, co miało ogromne znaczenie dla Polaków sięgających po wolność. Pamiętano Gierkowi, że za swojej władzy zaciągnął dług w wysokości 20 miliardów dolarów, a to przecież śmiech na sali, bo podczas pandemii Covidu pożyczyliśmy 40 razy więcej. I nikt jakoś nie chciał zauważyć, że gdy Gierek odszedł, dług Polski wynosił 9 procent PKB, a dzisiaj mamy 60 procent. 
— Podziwiałeś Gierka?
— Jako dziecko nasłuchałem się opowieści typu: „On zbudował hutę Katowice i za 20 lat nie będzie już Krakowa, bo opary z huty roztopią wszystkie zabytki łącznie z Wawelem”. Ale gdy Gierka zdjęto ze stanowiska pierwszego sekretarza PZPR, zmieniłem zdanie, uznając, że to taki pozytywista lewicowy.
 Podziwiać go zacząłem, gdy poznałem jego współpracowników i zaprzyjaźniłem się z Januszem Kasprzyckim, dyrektorem wydawnictwa u Jerzego Urbana, który zajmował się gospodarką. A poznałem go dlatego, że napisał kiedyś o mojej sprawie związanej z Kaczyńskim i Glapińskim.
— Która wywarła ogromny wpływ na Twoje życie.

— Przede wszystkim dlatego, że sam o tym opowiedziałem w mojej książce. Gdybym tego nie ujawnił, w ogóle nikt by się nie dowiedział, jaki był przebieg wydarzeń. I że część pieniędzy z tzw. Afery FOZZ posłużyła finansowaniu Porozumienia Centrum.
— Do tego jeszcze wrócimy.

— Potem poznałem profesora Bożyka, który był naszym oficjalnym konsultantem przy filmie, i spotkałem mnóstwo ludzi, którzy opowiedzieli mi, jak w Polsce za Gierka narodził się i rozkwitł przemysł. Gierek rozumiał, że to rozwój gospodarki decyduje o gospodarstwie społeczeństwa i tak naprawdę dokonał rewolucji przemysłowej, ogrywając przy tym Rosjan, którzy postawili na niego, żeby się pozbyć Gomułki. To Gierek miał być twarzą na Zachód i ściągać zachodnie technologie, które Rosjanie by zagarnęli dla siebie. A tymczasem w Polsce zaczęły powstawać fabryki telewizorów, pralek, samochodów. Rozwinął się przemysł w wielu gałęziach – elektronicznej, wydobywczej, hutniczej. Był prawdziwym przywódcą kraju. Niestety, nigdy po 1990 roku nie zaproszono go do żadnej telewizji ani gazety, a Jaruzelski odebrał mu wyższą emeryturę, pomniejszając staż pracy. Utrzymywał się ze skromnej renty belgijskiej, gdzie kiedyś pracował w górnictwie.

Oglądałem film dokumentalny, który nigdy nie został wyemitowany. Gierek siedzi na rozklekotanym wózku inwalidzkim i mówi do dziennikarza: „Widzisz pan, nawet państwo polskie nie jest w stanie ufundować mi porządnego wózka”. To obudziło moje współczucie, bo po II wojnie światowej nie było drugiego takiego kraju w Europie, który by się tak dźwignął jak nasz i zbudował tak potężny przemysł. Gierek miał dobrą intuicję, co i gdzie budować.
— I to ze współczucia postanowiłeś zrobić o nim film?

— Postanowiłem po prostu odkłamać tę postać. I uważam, że mój film temu pomógł. Wiele razy słyszałem potem, że Gierka trochę lubiano, mimo że taki niby nicpoń, ale w sumie przyzwoity człowiek. Na premierze filmu w Dąbrowie Górniczej ludzie mi bili brawa na stojąco.
— A Ty mówisz, że ten film odbił się niedobrym echem.

— Bo został zlinczowany. Miałem właściwie całą Polskę przeciw sobie. Oczywiście prawicę, bo Gierek był komunistą. Ale robił coś, co wykraczało poza ramy i współpracował z Zachodem. Wszyscy mówili, że ten film nie ma sensu. A w Tok FM usłyszałem, że jest bardziej niebezpieczny niż brzoza smoleńska. 
— Ale masz satysfakcję, że dzięki Tobie stosunek do Gierka się zmienił.

— Teraz tak, bo Polsat na przykład emituje ten film praktycznie raz na miesiąc. Do dzisiaj obejrzało go w telewizji i na Netflixie około dwudziestu milionów ludzi. Ja ten film zrobiłem według rzymskiej zasady „audiatur et altera pars”, czyli „niech będzie wysłuchana druga strona”. Szczerze mówiąc, ja też Gierka  nie lubiłem, jak byłem młody, wychowywany jako antykomunista przez Krzysztofa Kowalewskiego, męża mojej matki. I potem wywnioskowałem, że przy pomocy Rosjan pozbawiono Gierka władzy i za tym stał Wojciech Jaruzelski, który zniszczył cały gierkowski entuzjazm Polaków. Miałem za złe Gierkowi tylko niefortunną wypowiedź, że syjonistom pogruchoczą kości. Ale kto nie ma w życiu jakiejś wpadki! To była zresztą jedyna wypowiedź Edwarda Gierka, która wówczas padła publicznie.
— Ale Ty nie czułeś się wtedy jeszcze tak bardzo Żydem jak teraz.

— To prawda, bo mojego ojca, polskiego Żyda, który był szalonym naukowcem i pracował w Hawanie, poznałem później. Rozstał się z moją matką wkrótce po moim przyjściu na świat. Był genialnym wynalazcą i profesorem, pełnił funkcję dyrektora w ONZ i UNESCO, ale nigdy nie umiał powiedzieć ciepłego słowa. Mógł rozmawiać tylko o swoich wynalazkach. Był dziwnym człowiekiem. Na pewno ukrywanie się podczas wojny wywarło wpływ na jego osobowość i życiorys. Po 1968 roku nie mógł nawet wrócić do Polski, gdzie ja mieszkałem od 1969. Poznałem go więc dopiero w 1991 roku w Hawanie.
— Jak ojciec poznał Twoją mamę?

— Był szefem delegacji naukowej na Kubie i wtedy spotkał Vivian Pineiro Rodriguez, tancerkę solistkę w Tropicanie. Codziennie przychodził na jej występy, a pod teatr podjeżdżał czerwonym kabrioletem cadillakiem, ponieważ dostał od Fidela Castro ogromne pieniądze za tłumaczenie książek, które sprowadził z Warszawy i Moskwy. Był od niej starszy o dziesięć lat i zakochali się w sobie. A potem ja się urodziłem. Rozstali się, zamieszkał w Wenezueli, gdzie wszedł w następny związek, z którego urodziła się moja siostra Vanessa. Dziś też mieszka w Polsce, jest z nami i tu pracuje. A moja żona nauczyła ją polskiego. Ja jednak rozmawiam z nią po hiszpańsku.
— Ciebie wychowywał rozwiedziony mąż Twojej mamy, Krzysztof Kowalewski.
— …który był wtedy nieznanym aktorem i jeszcze nie występował w telewizji. Mama zawsze twierdziła, że zakochała się w nim, bo miał piękne nogi. A poznała go w teatrze. Pamiętam, że tworzyli kłótliwe małżeństwo i mało się mną interesowali. Bywało, że chodziłem głodny, bo w domu często nie było nic do jedzenia. Skończyło się na tym, że partner taneczny mojej mamy zawiózł mnie takiego zabiedzonego do domu gejów w Zalesiu pod Warszawą i tam znalazłem przystań.

Zresztą oni byli bardzo sympatyczni i serdeczni, zjeżdżała się do nich cała gejowska bohema. Wymagałem opieki, bo brakowało mi jej przez całe dzieciństwo. Pamiętam, że często mama i Krzysztof zapominali mnie odebrać z przedszkola, a ja wiedziałem, że nikt po mnie nie przyjdzie, więc mówiłem nauczycielkom, że mama stoi za rogiem i ja do niej sam wyjdę. A potem szukała mnie milicja i znajdowała gdzieś na ulicy jako zagubione dziecko. To Zalesie było więc dla mnie ratunkiem. Po trzech latach dołączył do mnie Wiktor, syn mamy i Krzysztofa, i ja się nim opiekowałem, bo ani ojciec ani mama nie mieli cierpliwości się nim zajmować.
— Ile lat mieszkałeś w Zalesiu?
— Sześć. I uważam, że wyszedłem na ludzi, bo tam dużo czytałem, nawet eseje z socjologii. I słuchałem mądrych rozmów. To mama opłacała tam nasz pobyt. Mieszkała już dawna za granicą, miała następnego męża i sporo zarabiała. A później pomagałem Wiktorowi finansowo, ponieważ mu się w życiu nie wiodło.
— Kiedy zakochałeś się w filmach?

— W Zalesiu było kino letnie, a ja chodziłem do okolicznych chłopów i zbierałem kamienie, żeby na nie zarobić. Pamiętam, że przez cały lipiec grali „Dzieje grzechu” i nie chciano mnie wpuścić, bo ten film był dozwolony od 18 lat. Ale w końcu zawsze jakoś wchodziłem, czasem po kilka razy. Wtedy nauczyłem się kochać kino, ale nie myślałem jeszcze, że sam będę go robił. Skończyłem szkołę, poszedłem na studia. Wiedziałem, że muszę studiować coś praktycznego, bo mogę liczyć tylko na siebie i będę musiał się sam utrzymywać, ponieważ nie dostanę nic po swoich rodzicach. Jeździłem wtedy na wakacje do Chałup. Przyjeżdżał tam ładą Janusz Głowacki i Janusz Morgenstern polonezem, a pozostali jeździli maluchami. Myślałem, czy mnie kiedyś będzie stać na kupno malucha. Doszedłem do wniosku, że powinienem pracować w ich branży i wtedy na niego zarobię. Ale jeździłem też do mojej mamy, a ona miała volkswagena golfa, a potem BMW.
— Gdzie zamieszkała?
— W Szwajcarii. Miała bogatego męża,  ale sama też zarabiała. Przyglądałem się temu i doszedłem do wniosku, że muszę mieć własną firmę, bo w firmie państwowej niczego się nie dorobię.
— Już miałeś w sobie inklinacje artystyczne?
— Jeszcze ich nie czułem, chociaż moja Jola twierdzi, że to dlatego, iż nie miałem przy sobie odpowiedniej kobiety. Cały czas byłem producentem, ale tak naprawdę reżyserowałem też moje filmy. I dopiero Jola to zauważyła. „Gierka” przejąłem dopiero w połowie, gdy zobaczyłem, że ten film nie spełnia moich oczekiwań.
„Krytycy w Polsce nie lubią moich filmów. Ale u krytyków nie widziałem jeszcze żadnego dobrego filmu. Tadeusz Boy-Żeleński mawiał: „Eunuch i krytyk są z jednej parafii, obaj wiedzą jak, lecz żaden nie potrafi”
— Od czego zacząłeś swoją pracę producencką?
— Od kontaktu z Katarzyną Grocholą.
— Jesteś producentem jej pierwszego filmu „Ja wam pokażę”, do którego napisała scenariusz razem z Cezarym Harasimowiczem.
— Gdy dowiedziałem się, że zarabia na każdym egzemplarzu swojej książki złotówkę, umówiłem się z nią i zaproponowałem, że będę płacił za każdą sprzedaną książkę minimum osiem złotych. Dla niej był to absurdalny pomysł, bo moje ówczesne wydawnictwo było przecież bardzo malutkie, a ją wydawał WAB, bardzo znana oficyna wydawnicza. Spytała: „Czy to się panu opłaca?”. A ja na to: „Wie pani, kiedy się sprzedaje pół miliona egzemplarzy pani powieści, a ja z każdego egzemplarza będę miał cztery złote, to zarobię dwa miliony, ale pani o wiele więcej”. No i tak się zdarzyło, że posłuchała mojej rady i sama założyła wydawnictwo, w czym zresztą przyznałem jej rację.

Później sama do mnie zadzwoniła: „Zróbmy interes”. Kolega zawiózł mnie do niej do Milanówka, przykazując mówić, że jest moim kierowcą, żeby dodać całej sytuacji powagi. Przesiedziałem u Katarzyny cztery godziny, zjedliśmy kolację, a pod koniec zabrała talerze, mówiąc: „Ale mojej książki panu nie dam”. Myślę: „To po co, do cholery, tam jechałem?”. A ona: „Zrobi pan film”. Pytam: „Jaki?”. Odpowiada: „No jak to? Druga część „Nigdy w życiu”. To jest moje życie, chcę mieć wpływ na ten film”.

Wcześniej produkowałem reklamy. Po 2000 roku i tym całym związanym ze mną skandalem trudno było wejść w cokolwiek nowego. Nie mogłem wykorzystać wszystkich swoich kontaktów i zajmować się w Polsce nadal energetyką. A tam były przecież ogromne pieniądze. Czułem się kompletnie niewidzialny. Wyeliminowany z życia biznesowego, po tym jak napadłem na Jarosława Kaczyńskiego. Nie chcę już do tego wracać. Zapłaciłem swoją cenę.
— Ta historia całkiem odmieniła Twoje życie.
— Tak. I co najgorsze, sam ujawniłem moją w niej rolę w książce „Po drugiej stronie lustracji” napisanej wspólnie z dziennikarzem Jakubem Kopciem. Przedtem byłem w Wenezueli, gdzie tworzyłem własną firmę.
— Twój ojciec tam mieszkał. Wyjechałeś więc do niego?
— Tak właśnie było. Ale wyjechałem też, bo żądano ode mnie zgody na współpracę. A konkretnie pułkownik Lesiak chciał, żeby podłożyć Kaczyńskiego i Glapińskiego. Miałem 26 lat i byłem jeszcze naiwny. Wmanipulowano mnie w akcję z czekiem, a konkretnie Grzegorz Żemek, razem z innymi funkcjonariuszami. Jednym z nich był mój były wspólnik ppł. Wywiadu Wojskowego PRL. Chodziło o pieniądze z funduszu pomocowego wspieranego przez Zachód. Ja nigdy tego czeku nie widziałem, ani niczego nie podpisywałem, ale część z tych pieniędzy z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego poszło na wsparcie Porozumienia Centrum. A z drugiej części mieliśmy zbudować bank, na który złożyliśmy prośbę o licencję do NBP. Ja i tak finansowałem Porozumienie z moich prywatnych pieniędzy, ponieważ uważałem, że w walce z komunizmem PC to przyszłość Polski, bo stali wówczas przy Lechu Wałęsie. Ale później zostałem wystawiony do wiatru i odtąd mam naprawdę duży żal do Kaczyńskiego i Glapińskiego. Wytoczyli sprawę dziennikarzowi, który napisał moją książkę „Po drugiej stronie lustracji”, gdzie ujawniłem całą aferę. I wygrali z nim w sądzie. Oni byli już nietykalni. A ja byłem wtedy 24-karatowym neoliberałem. Nie chcę już o tym opowiadać. Wiele mnie to kosztowało psychicznie.
— A teraz kim jesteś?
— Teraz jestem niczyj. Po żadnej stronie. A na pewno nie po stronie PiS-u.
— Dlaczego w ogóle chciałeś wejść do polityki?
— Pragnąłem pomagać. Nie marzyłem o żadnej roli, tylko o zmianie losu wielu ludzi. Ja się po prostu martwię o każdego. Ale nie chcę wystawiać sobie laurki. Mówię tylko szczerze, jaki byłem i jakim jestem. 
— A jednak mimo Twojego żalu wróciłeś do Polski z Wenezueli. 
— Tak, po siedmiu latach i założyłem prywatny anty-PiS. Byłem pierwszym, który się odważył. 
— O jaką sumę chodziło z tym czekiem, którego nie podpisałeś?
— O dwa miliony dolarów, dużo w tamtych czasach. Tylko, że w mojej firmie miałem o wiele większe obroty. Handlowałem wtedy papierosami i alkoholem. Potem nazywano mnie złośliwie handlarzem win. Ale naprawdę nie chcę już tego rozgrzebywać i rozpamiętywać. Musiałbym wspomnieć o wszystkich moich kontaktach.


Wtedy poznałem Katarzynę Grocholę. I zrobiłem film według jej książki.
— „Ja wam pokażę” to dobra komedia romantyczna, okazała się jednym z największych sukcesów kasowych, chociaż krytycy ją zjechali.
— Ale u krytyków nie widziałem jeszcze żadnego dobrego filmu. Tadeusz Boy-Żeleński mawiał: „Eunuch i krytyk są z jednej parafii, obaj wiedzą jak, lecz żaden nie potrafi”.

Obejrzało ten film 1,2 mln ludzi.
„Teraz robię kolejny film o oceanach, które trzeba chronić, byśmy nadal istnieli. Chcę poruszyć bardzo ważny temat niszczenia środowiska morskiego przez działalność człowieka. To będzie film akcji oparty na faktach i inspirowany bestsellerowym dokumentem z Netflixa „Seaspirac – Ciemne strony rybołówstwa” Aliego Tabrizi, pokazujący realny problem jakim jest destrukcyjny wpływ nadmiernych połowów na ekosystemy morskie. Globalne przełowienie jest obecnie jednym z największych problemów środowiskowych”
— I potem zrobiłeś film ze Stanisławem Tymem pt. „Ryś”.
— I pomijano moje nazwisko. Teraz w Internecie wszędzie figuruję jako producent „Rysia”. Ale ten film przeszedł bez echa, może dlatego też, że byłem już wyrzucony poza nawias. Tym miał do mnie pretensje, że się z nim nie rozliczyłem, a ja nie tylko mu zapłaciłem, to jeszcze przepłaciłem 16 tysięcy złotych, na co mam dowody. Nie mam już ze Stanisławem Tymem kontaktu. Po mojej stronie stanął wtedy mój ojczym, Krzysiek Kowalewski. Ale „Ryś” nie jest dobrym filmem, co stwierdzam obiektywnie.
— Ile w sumie filmów zrobiłeś?
— Dziewięć fabularnych i cztery seriale w moim Global Studio.
— Znalazłeś więc swoje miejsce.
— Tak i polubiłem je. Cieszę się, że pomysły, które realizuję, odnoszą sukces u widzów.
— Zacząłeś robić film „Zabić bogatych”. Kiedy go skończysz?
— Zobaczymy. To nie jest już polska produkcja. Po 7 października odżyły nastroje antysemickie. Twierdzono, że to Żydzi są tymi bogatymi. A pani doktor z Uniwersytetu w Melbourne powiedziała: „Za Covidem i całym tym biznesem i wyzyskiem stoją Żydzi”.
— A im bardziej są atakowani, tym bardziej Ty czujesz się Żydem?
— Tak, bo zawsze stoję po stronie słabszych. Teraz, kiedy jest wojna Izraela z Hamasem, stoję po stronie Izraela i też jestem za to atakowany. Nie masz pojęcia, ilu jest w Polsce antysemitów, także wśród dziennikarzy.
— Kim Ty się tak naprawdę czujesz? Polakiem, Żydem?
— Nie wiem. Trudno powiedzieć, że się czuję Polakiem, bo to tak, jakbym nadużywał tego pochodzenia a nie miał do niego prawa. A przecież je mam, bo mieszkam tu od dziecka, mój ojciec był polskim Żydem. Ale teraz się czuję tak, jakbym był niczyj, bo Kubańczykiem też się nie czuję. Właściwie taki bezpaństwowiec.
— Realizujesz jednak tu filmy, które cieszą się powodzeniem. „Gdzie diabeł nie może” i potem „Tajemnice polskich fortun” są produkcjami, o których się mówi. Zrealizowane na faktach. Przywołałeś aferę spirytusową z lat 80.
— Bo są ludzie, którzy nie wnikają w mój pogmatwany życiorys. Ale dla niektórych moje sukcesy to dzieło Żydów, którzy mi je załatwili.

Teraz robię kolejny film, ale pierwszy w języku angielskim – „Ocean on Fire”, o oceanach, które trzeba chronić, byśmy nadal istnieli. To film akcji oparty na faktach i inspirowany bestsellerowym dokumentem z Netflixa „Seaspiracy – Ciemne strony rybołówstwa” Irańczyka Aliego Tabrizi, który jest koproducentem mojego filmu. Scenariusz napisał W. Peter Iliff, autor scenariusza do hitu lat 90. „Na fali” z Keanu Reevesem i Parickiem Swayze, „Podejrzanego” z Genem Hackmanem i Morganem Freemanem, czy „Czasu patriotów” z Harrisonem Fordem. Tym razem napisał historię Jacka, byłego komandosa, który wyrusza na poszukiwanie swojego ojca, niezależnego obserwatora-idealisty na dużych trawlerach rybackich, który znika podczas rejsu. Załoga zgłasza to jako wypadek, ale Jack tego nie kupuje i rozpoczyna własne dochodzenie. Z pomocą dziennikarza odkrywa sieć korupcji, w którą wikłają się politycy, lobbyści, kartele narkotykowe i szefowie mafii na całym świecie, wykorzystujący szlaki morskie do niewolnictwa, handlu bronią i narkotykami.

Nasz thriller ma wypełnić lukę między funkcją edukacyjną filmu dokumentalnego a funkcją rozrywkową filmów narracyjnych w celu opowiedzenia nieopowiedzianych historii o oceanie, pokazując realny problem, jakim jest destrukcyjny wpływ nadmiernych połowów na ekosystemy morskie. Globalne przełowienie jest obecnie jednym z największych problemów środowiskowych. Zwróciło na to uwagę wiele nie tylko hollywoodzkich gwiazd, Leonardo DiCaprio, Hugh Jackman, Paul McCartney, a Bryan Adams, wegańska gwiazda rocka, po premierze „Seaspiracy” namawiał swoich fanów do obejrzenia go i przestania jedzenia ryb. Ujawnienie największego zagrożenia dla życia morskiego – komercyjnego rybołówstwa – poruszyło mnie na tyle, że chcę z tym problemem dotrzeć do jeszcze szerszej publiczności. Mamy wsparcie dla „Ocean on Fire” samej Stelli McCartney, córki Beatlesa i najbardziej znanej ekolożki wśród projektantów mody, która zrobi kostiumy do filmu.
— Co byś nie powiedział, to jesteś bardzo polski. Bronisz wielkiej sprawy. Masz wiele naszych narodowych cech.
— Żydzi też są bardzo podobni do Polaków, tak samo się kłócą. Polska jest dla mnie bardzo gorzką ojczyzną. A sprawę z aferą FOZZ ujawniłem, żeby przestrzec Polaków przed populizmem Kaczyńskiego. Byłem pierwszym, który to dostrzegł. Nikt mi jednak za to nie podziękował. Nie mam tu sojuszników.
— Masz, wśród zwykłych ludzi, którzy znają Twoją szczodrość i gościnność. A kiedy już skończysz „Ocean on Fire”, na pewno będzie się o nim mówiło, ponieważ to też jest ostrzeżenie. 
— Bohaterem filmu jest ocean. Niestety, aktywiści, którzy występują w sprawie obrony oceanu, są na całym świecie mordowani, a on sam nie może się bronić. To on jest wentylem bezpieczeństwa dla Ziemi, bo ponad 80 procent tlenu produkują oceany, a nie drzewka, które sadzą aktywiści w miastach. Ale ludzie, którzy z niego żyją i czerpią ogromne zyski, nie myślą przyszłościowo. Poświęcają oceany, życie wspaniałych zwierząt i klimat planety dla własnych interesów.
— Wróćmy jednak do Ciebie jako człowieka, a nie producenta. Tak naprawdę psychicznie postawił Cię na nogi związek z Twoją żoną, Jolą.
— Dzięki niej uwierzyłem w siebie. Jesteśmy w związku 8 lat, chociaż znamy się od ponad siedemnastu, ale wcześniej to była tylko przyjaźń, która finalnie zaowocowała dojrzałą miłością. Tak naprawdę to ona kazała mi reżyserować filmy. Przychodziła na plan i widziała, jak to robię jako producent, choć do mnie właściwie nie docierało, że wchodzę też w rolę reżysera. Wszystkie scenariusze, które realizuję, powstają też według moich pomysłów.

W tym roku skończę 60 lat, ale jeżdżę na rowerze po 30 km dziennie lub biegam i myślę, że mam jeszcze trochę czasu, żeby dalej robić filmy. Jesienią jadę na Dominikanę i na Karaiby kręcić „Ocean w ogniu”. Ale wrócę. Tu mam dom, żonę i rodzinę, moją siostrę, psa. Kiedy wyjechałem z Polski do Wenezueli, przez siedem lat tam bardzo cierpiałem z tęsknoty. Bałem się jednak wrócić. Ale wróciłem. I żyję. I nawet chciałem jechać na Ukrainę, żeby walczyć. Lubię się do czegoś przydawać. ﹡








Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska | jedna z najbardziej znanych w Polsce dziennikarek specjalizujących się w rozmowach, których zrobiła ponad 2 tysiące. Twierdzi, że poczucie humoru odziedziczyła po ojcu, pisarzu i radiowcu Jerzym Pytlakowskim, oraz młodszym bracie, Piotrze − fachowcu od mafii, dziennikarzu „Polityki”.

Kopiowanie treści jest zabronione