Posłuchaj
Jej prywatne sanktuarium – dom z 1860 roku stojący w bogatej enklawie Londynu: dzielnicy Pimlico, gdzie wiele budynków znajduje się na liście zabytków – jest kwintesencją jej stylu. W środku króluje elegancka prostota, pomalowane na biało ściany, niewiele mebli, naturalne drewno, miks detali historycznych i współczesnych. Choć pokoje są pełne pięknych rzeczy, niewiele z nich jest tam bez jakiegoś celu. – Wierzę, że wnętrza mają znaczenie. Mogą zmienić sposób, w jaki myślimy i czujemy. Powinny mieć w sobie spokój, ciepło i przytulność, a co najważniejsze, nie epatować bogactwem, aby się nimi cieszyć i swobodnie w nich mieszkać – deklaruje Rose Uniacke.
Pierwsze spotkanie ze swoim domem wspomina z uczuciem graniczącym z czułością. – Jak go pierwszy raz zobaczyłam, nie mogłam przestać o nim myśleć. Pomieszczenia miały w sobie tyle piękna i artystycznej historii. Najwyraźniej dom cieszył się cudownym życiem – opowiadała dwa lata temu „Financial Times”.
Budynek od XIX wieku służył jako dom, pracownia i galeria obrazów modnego wówczas szkockiego portrecisty Jamesa Ranniego Swintona. Wyróżniał się na tle sąsiadów zarówno ceglaną fasadą, jak i ciekawą historią. Po Swintonie należał do rytownika Iaina Macnaba, a w 1925 roku stał się szkołą sztuki współczesnej. Podczas II wojny światowej został zbombardowany, a jego ostatnim wcieleniem była zaniedbana przestrzeń wystawiennicza z labiryntem mieszkań i pokoi biurowych w piwnicy. Oprócz oryginalnych kominków pozbawiono go wielu wyrafinowanych elementów, popadł w ruinę. Mimo to Uniacke pozostała pod jego wpływem przez trzy lata i gdy nikt go nie chciał, w 2007 roku sama uległa jego urokowi.
Tak rozpoczęło się przekształcanie opuszczonej wiktoriańskiej rezydencji o powierzchni 1,3 tys. m² w stylowy współczesny dom rodzinny. – Szukałam domu, w którym moja rodzina mogłaby komfortowo mieszkać. Miałam dużo dzieci, więc życie musiało być łatwe, ale z poczuciem elegancji i gościnności – mówi projektantka, która obecnie dzieli dom z mężem, producentem filmowym Davidem Heymanem (najbardziej znanym jako twórca filmów o Harrym Potterze, a także m.in. „Grawitacji”, „Pewnego razu… w Hollywood”, „Barbie” i „Historii małżeńskiej”) i ich synem, 15-letnim Harperem, najmłodszym z dzieci Uniacke.
– Wiedziałam, że potrafię przywrócić mu dawną świetność – wspomina. We współpracy ze znanym belgijskim architektem Vincentem Van Duysenem pierwszym krokiem właścicielki było przywrócenie przestrzeni do oryginalnego szkieletu architektonicznego, a dopiero potem proces restauracji historycznych detali: od fryzów po gzymsy. Stawiła czoła ogromnym pokojom w zabytkowym obiekcie, zdrapując każdy skrawek farby, aż odsłonięte zostały wszystkie oryginalne listwy ozdobne. Przebudowała olbrzymie ręcznie robione schody, w dawnej sali balowej na piętrze zrobiła wielki ośmiokątny gabinet, na dole zainstalowała salę kinową, basen i łaźnię turecką, a w odnowionej wozowni stworzyła garderobę i pomieszczenie gospodarcze. Zaś dawną galerię obrazów Swintona przekształciła w ogród zimowy. Choć tamtejszy kopułowy szklany dach został uszkodzony podczas nalotu w czasie wojny, kiedy zaczęto demontować zastępczą konstrukcję z lat 70., odkryto pod spodem oryginalne krokwie. Dziś starannie oczyszczone otaczają rośliny i rzeźby, które wraz z marmurową fontanną z końca XIX wieku nadają budowli wystawny, pałacowy charakter.
Całość prac tynkarskich i sztukateryjnych podczas remontu wykonali rzemieślnicy stosujący tradycyjne techniki. Zaś właścicielka zadbała o to, by delikatna paleta kolorów współgrała z organicznymi fakturami, takimi jak marmur, naturalne drewno, płyty wapienne i szorstki len, co razem połączone miało dodać domowi ciepła i spokoju. – Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest to dość stary dom. W rzeczywistości jest też bardzo nowoczesny: np. panele do iPada, ukryte w każdym pomieszczeniu, kontrolują hałas i temperaturę – wyjawia w rozmowie z „Elle Decor”.
Połączenie starego i nowego to kluczowa cecha wszystkich jej projektów. – Moja filozofia polega na wymyślaniu każdej przestrzeni na nowo, zgodnie z jej historią, z uwzględnieniem specyfiki miejsca, pamiętając, co tu było wcześniej. Następnie staram się maksymalnie upraszczać. Oprócz tego, że jest ładne, miejsce powinno być także przyjazne i wygodne – tłumaczy. – Ostatnio zauważam stale rosnącą tendencję do poszukiwania autentyczności i jakości w przedmiotach. Ludzie ponownie zaczęli doceniać stare rzeczy, dawną wiedzę, tradycyjne rzemiosło – a wszystko to oczywiście w nowoczesnym, współczesnym kontekście.
Ben Evans, dyrektor London Design Festival, powiedział kiedyś „Vogue’owi”, że natychmiast by się spakował, gdyby mógł wprowadzić się do domu Uniacke. – Ma powściągliwą elegancję, ale jest też naprawdę wygodny – to bardzo atrakcyjne połączenie – stwierdził.
Właścicielka też zdaje sobie sprawę z atrakcyjności tego projektu. Skrupulatnie wykonana renowacja przy Pimlico, ukończona w 2012 roku, położyła podwaliny pod estetykę jej marki, z której stała się znana na całym świecie. Z tej przestrzeni Uniacke nadzoruje dzisiaj trzy obszary swojej działalności: projektowanie wnętrz, handel antykami i tworzenie własnych mebli, akcesoriów i oświetlenia (które sprzedaje w dwóch pobliskich sklepach, po przeciwnych stronach ulicy). Rose Uniacke Editions obejmuje wszystko: od kart do gry i tekstyliów, przez pościel, torby i sofy – z których wiele zaczęło życie w jej londyńskim domu i jednocześnie biurze. Zaś jej międzynarodowe portfolio uznanego architekta wnętrz obejmuje zarówno rezydencje sławnych klientów prywatnych, hotele, sklepy, jak i biura znanych firm, m.in. siedzibę Jo Malone, domy Beckhamów, Alicii Vikander i Michaela Fassbendera, Jasona Stathama i Rosie Huntington-Whiteley, Petera Morgana (twórcy serialu „The Crown”) oraz markizy Sereny Bute, a nawet wagony linii kolejowej The Royal Scotsman.
Wszystkie te projekty kryją sześć sekretnych, podstawowych składników stylu Rose Uniacke: światło, przestrzeń, dyskrecja, wyrafinowanie, prostota i spokój.
Czy irytuje ją, gdy klienci chcą, aby kopiowała swoje własne pokoje w nieskończoność? – Kiedy proszą mnie o odtworzenie mojego domu u siebie, tak naprawdę proszą o coś, co będzie wygodne i co nie stanie się przestarzałe – odpowiada z dyskretną elegancją, która leży u podstaw jej sukcesu. Po chwili namysłu dodaje: – Myślę, że doceniają moją filozofię, że świetny design jest tak samo odczuwalny, jak i widzialny. Bez względu na to, czy jest to dom, pokój czy sklep, powinieneś czuć się w nim dobrze. Moją rolą jest zapewnienie harmonii i komfortu życia, które sprawią, że będzie się chciało tam spędzać czas.
Nauczyła się tego od swojej matki, o której mówi, że zawdzięcza jej swoją drogę zawodową. Rose wychowała się w zielonym Oksfordzie, gdzie jej ojciec był chirurgiem plastycznym, a matka, Hilary Batstone, prowadziła mały sklep z antykami. – Mieszkaliśmy w bardzo wygodnym, przytulnym domu. Chciało się w nim być. Był stary, ale moja mama dodała w latach siedemdziesiątych dobudowę, która była bardzo współczesna. Sprytne było to połączenie starego z nowym – wspomina.
Hilary była także zapaloną pianistką, a w domu rodzinnym znajdował się nie jeden, ale dwa fortepiany, na których Rose jako dziecko obsesyjnie grała. Tak naprawdę przez całe jej szkolne życie nic nie wskazywało na to, że jej przeznaczeniem jest kariera projektantki wnętrz, choć od najmłodszych lat przestawiała meble w swojej sypialni, wypróbowując nowe miejsca na łóżko i biurko. Na studia wybrała filozofię na Uniwersytecie Londyńskim, ale po ukończeniu nauki całkowicie zmieniła kierunek zainteresowań, podejmując staż w cenionych warsztatach restauratorskich Lauriance Rogier, aby uczyć się renowacji mebli, lakierowania i złocenia. Było coś w meblach, co kliknęło. – Współpraca z poważnymi rzemieślnikami, którzy mają ogromne umiejętności, była dla mnie bardzo ważna. Otworzyło mi to oczy na metody wytwarzania i renowacji mebli, a także doprowadziło mnie do tego, co robię teraz – mówi „The Times”.
I nawet pierwsze małżeństwo z finansistą Robiem Uniacke i przeprowadzka na południe Francji, nie zmieniły jej pasji – tam, w Gaskonii, zaczęła zajmować się kupowaniem i renowacją antyków i ich sprzedażą w sklepie matki przy King’s Road w Chelsea. Na przełomie tysiącleci, gdy wróciła do Londynu – po rozwodzie z uzależnionym od narkotyków Robiem, z którym ma czwórkę dzieci, dziś dorosłych (obecnie jej były mąż jest w związku z aktorką Rosamund Pike) – rozpoczęła na dobre współpracę z matką. W nowym sklepie Hilary przy Holbein Place sprzedawała znalezione przez siebie antyki z różnych stuleci. – Mój ojciec zmarł, gdy miałam 18 lat, wtedy mama przeniosła się do Londynu i założyła firmę. Któregoś dnia klientka w jej sklepie zapytała mnie, czy nie podjęłabym się wykończenia wnętrza jej domu. Była z tym pytaniem już w kilku sklepach przy tej samej ulicy, ale nikt nie chciał w sobotni poranek iść do pracy, więc padło na mnie i tak wszystko się zaczęło – wspominała, żartując w rozmowie z „Daily Telegraph” trzy lata temu.
Gdy w 2009 roku otworzyła swoją pierwszą galerię/sklep przy Pimlico Road, pewien antykwariusz stanowczo doradzał jej, aby nie wystawiała razem starych i nowych dzieł. Ona udowodniła jednak, że się mylił. Prezentuje tam własne projekty – m.in. eleganckie dębowe stoły, okazałe sofy, delikatne lampy – a także szereg starannie wyselekcjonowanych przedmiotów: od luster w stylu art déco lub rokoko, powojennych mebli z perforowanej blachy po wczesny skandynawski modernizm. W 2017 roku wypuściła na rynek swoją kolekcję 400 tkanin produkowanych w fabrykach w Wielkiej Brytanii i Europie, zgodnie z zasadą zrównoważonego rozwoju. Pierwszym produktem, jaki stworzyła, był duży kaszmirowy koc, a dziś to bogactwo tekstyliów, bielizny pościelowej i stołowej, prezentowanej na jej własnych meblach tapicerowanych. Sprzedaje je wraz z najnowszą linią naturalnych farb do malowania ścian i podłóg w dwupiętrowym sklepie naprzeciwko pierwszego autorskiego sklepu (obydwa adresy to dziś miejsce pielgrzymek lokalnych i przyjezdnych estetów). Jej wizja daleka jest od szybkości zakupów online. – Chodzi o to, aby móc wszystko właściwie zobaczyć i aby wokół tego doświadczenia panował spokój – wyjaśnia.
Często, jeśli nie może znaleźć odpowiedniego projektu, sama go tworzy. I zapewnia, że podoba jej się synergia pomiędzy wszystkimi jej rolami – kupnem antyków, projektami wnętrz (z których „około dziesięciu jest w trakcie”) i rozwijającym się handlem detalicznym, który dziś stanowi trzy czwarte jej przychodów. Cechą wspólną wszystkich tych ról jest prostota i wytrzymałość, naturalne materiały, stonowane kolory, ciepłe tekstury i dobre rzemiosło.
Po latach chętnie powtarza, że gdyby jej młodsza wersja mogła zobaczyć, jak potoczyło się jej życie, po prostu by w to nie uwierzyła. – Nigdy, przenigdy nie było planu. Nigdy nie przyszło mi do głowy remontowanie cudzych domów. Wszystko, co się wydarzyło, było po prostu reakcją na pewne sytuacje. I czuję, że dopiero zaczynam – zapewnia. Najlepszy przykład? Nakładem wydawnictwa Rizzoli ukazała się jej druga monografia „Rose Uniacke At Work”, która jest kontynuacją pierwszej książki „Rose Uniacke At Home”. W 2021 roku opowiadała wyłącznie o swoim domu w Pimlico, obecnie pokazuje go raz jeszcze oraz trzynaście innych projektów, przy okazji szczegółowo opisując związane z nimi historie. Rezultat przypomina nieformalną rozmowę, podczas której projektantka powraca do swojej zawodowej podróży, aby na dwustu kolorowych fotografiach podzielić się inspiracjami.
Monografia potwierdza, że Rose przez lata stała się królową „trochę nowego i trochę starego”. Jej ta ksywka nie przeszkadza: – Nigdy nie chodzi o umeblowanie dla samego umeblowania, wszystko musi mieć oczywistą funkcję. Z pomieszczeń trzeba korzystać, a nie zostawiać je jako salony wystawowe z drogimi antykami. Każdy pokój musi mieć realną wartość, bez cienia ostentacji i przepychu. Interesują mnie wnętrza pierwszej klasy, które nie onieśmielają, tworzenie przestrzeni, w których można się dobrze czuć.
Szczególne wyrazy szacunku składa pionierce takiego stylu z końca XIX wieku: chilijskiej projektantce wnętrz Eugenii Errázuriz. Patronka artystów, w tym Picassa i Strawińskiego, piękność namalowana przez Johna Singera Sargenta, Errázuriz słynęła w swoich czasach z przeciwstawiania się panującym modom. Jej willa była laboratorium projektowym, w którym podniosła prostotę do formy sztuki. Elegancja oznaczała dla niej eliminację. Powiesiła zasłony z lnu bez podszewki, wyrzuciła dopasowane zestawy mebli, bibeloty i pamiątki, pobieliła ściany jak w chłopskim domu – szokujące podejście do dekoracji w 1914 roku. „Kocham mój dom, ponieważ wygląda bardzo czysto i bardzo biednie!” – przechwalała się. Projektant Jean-Michel Frank stał się jej najzdolniejszym uczniem. Dla Uniacke jest największą inspiracją: – Wyprzedzała swoje czasy, już wtedy propagowała prostotę w projektowaniu, tworząc wnętrza odległe od typowej ostentacji z początku XX wieku. Była minimalistką dbającą o wygodę: miała prostą białą sofę i coś pięknego na ścianie. Nie znosiła ozdobników i bibelotów, tak jak ja.
Brytyjka minimalizmowi i subtelnej elegancji, jak jej idolka, hołduje nie tylko we wnętrzach. „Królową spokoju” jest także we własnej garderobie: nosi ponadczasową klasykę takich marek, jak The Row, Margiela, Phoebe Philo; drugi ślub brała w sukni Lanvin projektu Albera Elbaza. Jej modowa kolekcja jest równie wyrafinowana, jak jej design. O modzie jednak nie chce rozmawiać, woli o pracy, którą kocha i dlatego „często nie ma poczucia, że pracuje”. Zapytana przez magazyn „Wallpaper”, jaką radę dałaby następnemu pokoleniu projektantów, odpowiedziała: – Zawsze słuchaj, ale znajdź swój własny głos. Szukaj porad, ale nie zawsze się do nich stosuj. ﹡