



Nawet dla kogoś często podróżującego samolotem, jak ja, to pierwszy raz. Pędzę nad północną Argentyną w Cessnie Grand Caravan – samolocie transportowym, z którego skakałem ze spadochronem lata temu. Tym razem plan jest taki, żeby zostać w środku, ale ten lot i tak jest ekscytujący, bo na liście pasażerów jest… dziki jaguar. I właśnie się obudził.
Siedząca obok mnie 74-letnia kobieta jest zaniepokojona – nie naszym bezpieczeństwem, ale martwi się o największego drapieżnika w boksie tuż za naszymi siedzeniami.
Podróż rozpoczęliśmy kilka godzin wcześniej w ośrodku reintrodukcji jaguarów na mokradłach Parku Narodowego Iberá. Po tym, jak weterynarz uspokoił dzikiego kota strzałką i wypchał mu uszy watą, aby stłumić hałas śmigła, Kristine Tompkins patrzyła na to z matczyną troską.
– Pierwsze kilka razy musiało być ekscytujące – powiedziałem cicho.
– To nadal ekscytujące – odparła, wpatrując się w Miní, dziko urodzoną samicę jaguara. – Ale zawsze może coś pójść nie tak. Martwię się tylko tym. Jaki stres odczuwa zwierzę? Jaki stres odczuwa mój zespół?
W samolocie zerkam na oszołomionego kota przez otwór wentylacyjny w skrzyni, a po chwili przez okno samolotu na miasteczko Juan José Castelli poniżej – nasze miejsce lądowania. Jego mieszkańcy nigdy nie wyobrażali sobie dzikiego jaguara na niebie, ponieważ taka translokacja nigdy wcześniej nie została podjęta. Ale jeśli kobieta w samolocie postawi na swoim, to dopiero początek – prowincja Chaco będzie częścią najbardziej ambitnego projektu ochrony przyrody na Ziemi.
Tompkins chce przywrócić dzikość naturze. Chce, aby jelenie pampasowe, mrówkojady olbrzymie, wydry rzeczne i pumy powróciły w całej Ameryce Południowej. I marzy o dniu, w którym jaguary – największe koty na kontynencie – będą mogły znów wędrować z Argentyny do Teksasu.
– Jest tak wiele projektów, które można i należy podjąć natychmiast, aby przywrócić populację rozrodczą jaguarów do Stanów Zjednoczonych – mówi stanowczo.
– Wyobrażam sobie nagłówki – odpowiadam, unosząc brwi. – A co ze strachem? Piętnem drapieżnika?
– Ktoś musi ten pomysł wypuścić – wzrusza ramionami. – Z planem, który rozwiązuje obawy ludzi dzięki edukacji i licznym spotkaniom z lokalnymi społecznościami. Ale nie widziałam, by ponownie wprowadzony na wolność gatunek, powtórnie wymarł z powodu sąsiadów.
Jeśli ktokolwiek może wysunąć tak zuchwałe stwierdzenie, to jest to kobieta, która pomogła utworzyć lub powiększyć 15 parków narodowych w Ameryce Południowej, dzięki życiu pełnemu przygód i romansowi, który przetrwał próbę czasu.
Kristine McDivitt Tompkins dorastała na ranczu w Kalifornii i zawsze ciągnęło ją do ludzi, którzy lubili przebywać na świeżym powietrzu. Swoją pierwszą pracę dostała więc u wspinacza Yvona Chouinarda, w jego nowej firmie produkującej sprzęt outdoorowy. Nazwali ją Patagonia. W wieku 28 lat została jej dyrektorem generalnym. – Pracując z Yvonem i jego żoną zaczynałam dostrzegać, że świat natury, który uważałam za pewnik, nie był taki, jaki się wydawał – wszystko naprawdę zaczynało się rozpadać – mówi.
W latach 80., za jej rządów, Patagonia finansowała projekty ekologiczne – przekazując 10 proc. zysków przed opodatkowaniem i do dziś przekazuje 1 proc. przychodów – w ramach programu „1% For The Planet” – organizacjom non-profit zajmującym się ochroną środowiska. Do tej pory zebrano ponad 70 milionów dolarów w gotówce. Ale, gdy na pustkowiu południowego Chile znalazła miłość swojego życia, rzuciła stanowisko i postanowiła działać na większą skalę.
To opowieść o tym, jak wspinacz, który mógł sobie pozwolić na własne góry, i kajakarka, która mogła kupić własne rzeki, zakochali się, połączyli swoje majątki i kupili blisko tysiąc hektarów fiordów, wulkanów, wraz z pumami i orkami. Następnie zobowiązali się rozdać wszystko. Douglas Tompkins i Kristine McDivitt powinni byli zakochać się wcześniej. Ale jeśli moment był późny, otoczenie było idealne.
On był licealistą, który porzucił szkołę i został miliarderem. Z grupą towarzyszy-poszukiwaczy mocnych wrażeń, zwanych Fun Hogs, żył, wspinając się na duże skały i surfując na dużych falach. Na potrzeby własnych przygód założył firmę o nazwie The North Face. Ona była dziewczyną, która kochała przyrodę i miała głowę do liczb. Jako prawa ręka innego legendarnego Fun Hoga, pomogła przekształcić jego firmę, Patagonia, w globalną markę.
Pomimo wspólnych przyjaciół i pasji, dopiero podróż w latach 90. razem z Chouinardem, z którym Douglas się przyjaźnił, do odległego zakątka Patagonii – surowego i zapierającego dech w piersiach regionu w Ameryce Południowej – pozwoliła im się spotkać. On miał 50 lat, ona 43. Po tygodniu spędzonym razem w górach i fiordach Chile Kris rzuciła dyrektorski stołek, spakowała dwie torby i przeprowadziła się do chaty Douga. Nie było telefonów ani Internetu, przyjaciół ani rodziny, a do najbliższej drogi można się było dostać po godzinie płynięcia łodzią. Ale mieli siebie – i samolot: wytrzymałego, jednosilnikowego Husky’ego, idealnego do lądowania na krótkich, odległych pasach startowych.
Ilekroć Kris opowiada historię swojego życia, każdy jest zaskoczony: – Pytają mnie, dlaczego rzuciłam fantastyczną pracę i przeprowadziłam się w miejsce bez dróg i prądu. Nie wahałam się, bo zafascynowała mnie misja Douga: „Musimy płacić czynsz Ziemi”. Poślubiłam go i zaczęłam z nim robić wszystko, aby chronić piękno i różnorodność biologiczną Ameryki Południowej.
Oboje pasjonowali się ochroną środowiska. Zaczęli szukać terenów w najdzikszych zakątkach Ziemi. Ich misja? Ochrona cennych części świata. Mogli sobie na to pozwolić, ponieważ Doug zgromadził fortunę. Po sprzedaży The North Face w 1968 roku pomógł swojej pierwszej żonie stworzyć markę modową Esprit. A wraz z rosnącym majątkiem zbudował jedną z najcenniejszych prywatnych kolekcji sztuki na świecie. Ale nawet, gdy osiągnął szczyt świata designu, nie był szczęśliwy. Przy każdej okazji uciekał z sali konferencyjnej w stronę rwącej rzeki lub wysokiej skały na południowoamerykańskim odludziu.
Te podróże i jego nienasycony apetyt na literaturę ekologiczną doprowadziły do niemal religijnego przekonania, że nieskażona przyroda jest cenniejsza niż jakiekolwiek minerały czy drewno, które można z niej pozyskać, a ludzkość w obecnym stanie jest skazana na zagładę. Jeśli bioróżnorodność jest najlepszym miernikiem życia na Ziemi, uważał, to jest po prostu za dużo ludzi, którzy konsumują zbyt dużo rzeczy, a planeta jest za mała, aby nadążyć. W 1989 roku spieniężył więc setki milionów akcji, zaczął sprzedawać swoje legendarne dzieła sztuki i kupować ziemię.
Doug i Kris razem kupili wystarczająco dużo terenów w Chile i Argentynie (o wielkości stanów Rhode Island i Delaware razem wziętych) i pozwolili ranczom bydła zdziczeć. Ponownie wprowadzili dzikie pumy i jaguary. I walczyli z rozwojem projektu elektrycznego, który zatamowałby dwie z najdzikszych rzek w Patagonii. Niestety, miejscowi byli podejrzliwi i zaczęły pojawiać się teorie spiskowe. Niektórzy wierzyli, że zamierzają stopić lodowce i sprzedać wodę Chinom lub stworzyć drugi Izrael w górach Chile, aby zapewnić schronienie Żydom z całego świata po III wojnie światowej.
– Jak we wszystkim, czyny mówią głośniej niż słowa. Bardzo trudno było więc Chilijczykom sobie wyobrazić, że para z USA przyjedzie do ich kraju, kupi dużo ziemi i nie wytnie drzew – szczególnie w przypadku największego prywatnego rezerwatu przyrody w ich kraju, który założyliśmy – Kris wspomina początki.
Prawdziwy plan był ambitny. Chcieli chronić jak najwięcej bioróżnorodności, tworząc sieć parków narodowych, podobnych do tych w Stanach Zjednoczonych. – Pierwsze pięć lat było bardzo trudne. Groźby śmierci i wiele prób zastraszania naszej ekipy – wyjawia Kris. Ich telefony były podsłuchiwane, a chilijskie samoloty wojskowe specjalnie przelatywały nad chatą Tompkinsów. Przetrwali, aż zmieniła się polityka i mogli udowodnić swoje intencje, otwierając Park Narodowy Pumalin.
– Były tam szlaki i pola namiotowe, restauracja i mały hotel. Infrastruktura była piękna i pełna szacunku dla natury, a wszystko było za darmo. Nie trzeba było płacić za kemping – mówi. – I to naprawdę była totalna zmiana, ponieważ ludzie mogli zobaczyć, że chociaż możemy być szaleni, robimy to, co im mówiliśmy.
W marcu 2016 roku Kris stanęła niedaleko swojej pierwszej chaty i przekazała 500 tys. ha mieszkańcom Chile. Prezydent kraju Michele Bachelet obiecała przeznaczyć sąsiednie hektary, tworząc rezerwat wielkości Szwajcarii i szósty nowy park narodowy stworzony przez Tompkinsów na kontynencie. Ale podczas radosnej ceremonii brakowało kluczowego gracza w tej historii.
W grudniu 2015 roku Doug dołączył do Chouinarda na zjeździe Fun Hogs. Pływali po ogromnym jeziorze lodowcowym, gdy pogoda drastycznie się zmieniła. Doug wypadł z kajaka do lodowatej wody. Po ponad godzinnej walce i gorączkowych próbach reanimacji zmarł z powodu hipotermii. Stracił życie w dzikiej krainie, którą tak bardzo kochał. – Kiedy odszedł, zabrał ze sobą to, co najlepsze we mnie, a ja zachowałam to, co najlepsze w nim – powiedziała mi Kris w pierwszym wywiadzie telewizyjnym po jego śmierci w 2017 roku. – Noszę go ze sobą w sercu. Był wizjonerem. Kiedy spojrzysz wstecz na to, co zrobiliśmy, to było dość zuchwałe myśleć, że dwie osoby i ich zespół mogłyby podjąć się projektu tej skali i współpracować z rządami krajów w ten sposób.
Dwa tygodnie po śmierci Doug został mianowany honorowym obywatelem Chile, ale twarda polityka wobec działań Tompkinsów pozostaje. Władza w kraju się zmieniła i niektórzy postrzegają je jako swego rodzaju imperialne przejęcie ziemi, sprzeciwiając się ich działaniom na rzecz ochrony środowiska. Jednak Kris przysięga, że będzie kontynuować wizję męża.
– Badam upadłe cywilizacje jako hobby, ponieważ jestem tak zdezorientowana naszą niezdolnością do zarządzania sobą jako gatunkiem, by przedłużyć zdrową przyszłość – deklaruje. – Nie musisz mieć pięciu telewizorów. Możesz żyć inaczej, aby sprawić, że świat zwierząt i przyrody przestanie znikać w tempie, którego w tej chwili nie da się obliczyć. Widzisz, dla mnie to kwestia moralna. To sposób patrzenia na rzeczy i mówienie: „Stop. Zatrzymuję się i zmieniam. Dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, jesteśmy odpowiedzialni za naszą przyszłość. Jesteśmy na krawędzi. Nie obchodzi mnie, kim jesteś, skąd pochodzisz, ile masz pieniędzy. Chodzi o to: Co zamierzasz zrobić? Na co czekasz?”.
Przez prawie 25 lat Tompkins i jej mąż pracowali nad ochroną przyrody w Chile i Argentynie. – W ramach naszych rodzinnych fundacji skupiliśmy się na ochronie gruntów, ich odbudowie, odtworzeniu gatunków i ponownym zdziczeniu – opowiada. – Każdy z głównych parków ma zupełnie inny krajobraz i kocham je wszystkie: od niemal nieprzeniknionych lasów deszczowych na południu po mokradła na północy.
Zgodnie z filozofią Tomkinsów, najważniejszym sposobem zapobiegania wyginięciu gatunków jest wyznaczenie dużych terytoriów jako obszarów chronionych, tak aby zarówno zwierzęta, jak i ich środowisko mogły się rozwijać. – Naszym celem zawsze było przekazanie ziemi państwu w celu utworzenia parków narodowych. Mamy nadzieję, że ziemia, którą kupiliśmy, będzie należała do wszystkich obywateli danego kraju – wyjaśnia 74-letnia prezeska i współzałożycielka Tompkins Conservation.
Do tej pory rządy Argentyny i Chile utworzyły wspólnie 15 parków, w tym Park Narodowy Patagonia, Park Narodowy Iberá, Park Narodowy El Impenetrable i Park Patagonia Azul. Ponadto do listy dodano dwa morskie obszary chronione: Yaganes i Namuncura Banco Burdwood II. Obecnie realizowanych jest ponad 20 projektów ochrony środowiska. – Pracujemy z mrówkojadami olbrzymimi i pekari – podkreśla Tompkins. A lista jest długa: puma, żółw żółtolicy, huemal, nandu, gwanako andyjskie, ocelot pampasowy i inne dzikie koty, wiskacza górska i kondor andyjski.
Ale wiara Kris w wielką zmianę myślenia ludzi jest jednak ograniczona. Jej entuzjastyczny ton zmienia się, gdy szerzej rozważa przyszłość świata przyrody: – Nie widzę żadnych oznak, że ludzie naprawdę podejmują niezbędne kroki, aby powstrzymać zmiany klimatyczne. Jeśli spojrzysz tylko na straty każdego dnia – zniszczone hektary w porównaniu do hektarów chronionych. Mówiąc ogólnie, jeśli spojrzysz na oceany i ląd, to jest to wyścig, a my przegrywamy.
Dodaje: – Nic się nie wydarzy, dopóki nie nastąpią ogromne kryzysy i ludzie nie będą mieli innego wyboru, jak tylko się zmienić. Do tego czasu nie mam żadnej nadziei. To nie jest zbyt optymistyczny punkt widzenia.
Marzy się jej społeczeństwo, które ma relacje ze światem pozaludzkim, pozwalając mu na godne i zdrowe życie. – Jestem wojowniczką z zawodu. Dla mnie to kwestia moralna, kwestia etyczna, że my, którzy otrzymaliśmy tak wiele, musimy wykorzystać swój talent i zasoby, aby spróbować zmienić wszystko to, co doprowadziło do nierówności w świecie ludzkim i pozaludzkim – zapewnia.
Osiem lat po śmierci Douga znów jesteśmy z Kris razem, gdy samolot odbija się od trawiastego pasa, a zespół z Rewilding Argentina, organizacji, która wyrosła z Tompkins Conservation, przenosi cennego pasażera na platformę. Pod palącym słońcem wyruszamy w zakurzoną, wyboistą czterogodzinną podróż do miejsca trafnie nazwanego El Impenetrable, czyli Nieprzenikniony.
Z ponad 1280 km² jeżyn i kaktusów, łyżkodziobów różowych i wyjców, las ten ustępuje jedynie Amazonii pod względem ciągłej wielkości w Ameryce Południowej, ale po pokoleniach polowań i ludzkiej ingerencji pozostała tylko garstka jaguarów, jedynych przedstawicieli z podrodziny panter w Ameryce. Największe samce jaguarów mogą ważyć 158 kg, ale 30-kilogramowa samica w naszej skrzyni jest na tyle mała, że można ją nazwać Miní.
– Imię zostało wybrane przez uczniów – zdradza mi Kris.
– Wiesz, że w nauce toczy się debata, że nie powinniśmy antropomorfizować dzikich zwierząt i nadawać im imion? – odpowiadam.
– To bzdura – odgryza się. – Dokładnie tak byś ją nazwał: 27? Naprawdę? Wspaniale – mówi z beznamiętnym sarkazmem. „Znaczysz dla nas tak wiele. Damy ci na imię 27”.
W ośrodku reintrodukcji jaguarów w Parku Narodowym Iberá, gdzie hodowane są duże koty, pracownicy Rewilding Argentina izolują młode jaguary od kontaktu z ludźmi od momentu narodzin, by spędzały pierwsze kilka lat, ucząc się polować w ogromnych zagrodach. Miní była jednym z 28 udanych wypuszczeń jaguarów do Iberá i teraz ma zaszczyt być pierwszym w historii, który został przeniesiony do zupełnie nowego ekosystemu w Gran Chaco. Odbyła niewiarygodną podróż lotniczą, aby ożywić malejącą populację dzikich jaguarów w Argentynie.
Jest już prawie ciemno, gdy docieramy do jej nowego, tymczasowego domu, a w zespole panuje pełna podziwu cisza, gdy patrzymy, jak znika w zalesionej 2-hektarowej zagrodzie. Przystosuje się tutaj przez około osiem miesięcy, zanim zostanie wypuszczona na wolność. W ciągu kilku godzin samce w El Impenetrable pokazują znaki, że wiedzą, iż ona tu jest. Więc dla nich – i dla Kris, i Rewilding Argentina – dzień wypuszczenia samicy nie mógłby nadejść szybciej.
– Doug byłby taki dumny – mówię jej, ale ona waha się, chwaląc całą drużynę. A gdy naciskam, wyjawia największą lekcję, jaką wyniosła ze swojego życia: – Żyj bez strachu. Żyj z poczuciem, że musisz wstawać każdego dnia i iść na całość. Wiesz, kiedy Doug zmarł, straciłam cały strach, ponieważ wydarzyło się najgorsze, co mogło mi się przydarzyć. Odszedł już dziewięć lat temu, ale ja to czuję. Każdego dnia. Idź na całość. Nie masz się czego bać. ﹡
Kopiowanie treści jest zabronione