Posłuchaj
Przez pół wieku pracy fotoreportera, gdy odwiedził ponad 120 krajów na całym świecie, portretował głównie ludzi i całe zło, które ich spotyka: od wojny do biedy. Ale ostatnie dwa wielkie projekty poświęcił przyrodzie, którą spotyka zło ze strony człowieka. Najwięcej serca oddał dokumentowaniu Amazonii, która obejmuje dziewięć krajów, z czego 60 procent znajduje się w granicach Brazylii, jego rodzinnego kraju. – Dla mnie jest to ostatnia granica, tajemniczy wszechświat sam w sobie, w którym ogromna moc natury jest odczuwalna jak nigdzie indziej na Ziemi. Oto las rozciągający się w nieskończoność, który mieści jedną dziesiątą wszystkich żywych gatunków roślin i zwierząt, największe na świecie naturalne laboratorium. To świat zapierający dech w piersi – opowiada 79-letni Sebastião Salgado.
Do 2020 roku odbył wiele wycieczek do tego raju. Fotografował nawet część Amazonii, której nikt nie poznał: jej góry. Są tak daleko, tak niedostępne, że może tam polecieć tylko jeden mały samolot. Pomogła mu armia brazylijska, która w lesie deszczowym ma bazy z paliwem do małych samolotów i helikopterów – i latał z nimi po całej Amazonii. Widział ją z lotu ptaka, ale widział też od wewnątrz, tygodniami pływał łodzią po amazońskich rzekach, słuchał muzyki lasów, śpiewu niespotykanych nigdzie indziej ptaków, hałasu deszczów. I widział też coś, co jest tylko tutaj: rzeki na niebie, tak zwane „rios aéreos” (latające rzeki), czyli imponującą masę chmur przesuwających się nad naszymi głowami. To po prostu ruch dużych ilości pary wodnej, którą wytwarza las, a transportują prądy powietrza z dorzecza Amazonki do innych części Ameryki Południowej. „Rios aéreos” znajdują się na wysokości do trzech kilometrów, są znacznie dłuższe, szersze i liczniejsze od swoich odpowiedników na lądzie, wiele z nich rozciąga się średnio na ponad 2000 kilometrów. Mogą przenosić więcej wody niż cała Amazonka – ponad 200 milionów litrów na sekundę! Są tak ważne, bo wilgoć w nich zawarta wytrąca się w postaci deszczu, gwarantując przetrwanie samego lasu i zasobów wodnych całego regionu.
Tu, jak mówi sławny fotoreporter, siłę natury czuć najbardziej, bo Amazonia produkuje aż 6 procent całego tlenu, jakim oddychamy i zawiera 1/10 wszystkich gatunków roślin i zwierząt na Ziemi.
Odwiedził też dwanaście społeczności Indian, które zgodziły się go przyjąć (nie spotkał się nigdy z plemionami, które nie chcą kontaktów ze światem zewnętrznym). Niektóre pobyty trwały cztery lub pięć tygodni – w towarzystwie antropologów, tłumaczy, co najmniej dwóch marynarzy, kucharza i różnych specjalistów. Ponieważ tubylcy są szczególnie podatni na zewnętrzne wirusy i bakterie, Salgado i jego ekipa musieli przejść dokładne badania lekarskie i spędzić ponad tydzień w kwarantannie przed wyjazdem do lasu.
Ale udało się! Udokumentował codzienne życie plemion rozsianych po całym lesie deszczowym: od polowań i wypraw wędkarskich, po tańce i rytuały. – W Amazonii istnieje chyba największe na świecie skupisko różnych kultur na zamkniętym obszarze. Mówią w sumie w dwustu różnych językach i wciąż kultywują pierwotną mądrość współżycia z przyrodą, którą myśmy zatracili już dawno temu – opowiada, ostrzegając jednocześnie, że to wszystko może się skończyć. Największym problemem jest rolnictwo. Odpowiada ono za 84 proc. całkowitego wylesiania w Amazonii. Bardzo często dochodzi do konfliktów pomiędzy farmerami a ludnością rdzenną. Rolnicy nierzadko doprowadzają do niekontrolowanych podpaleń, aby zdobyć grunt (często nielegalnie) pod swoje uprawy. – Tubylcy są zasmuceni, słysząc wycie maszyn i wycinanie drzew, martwi ich to, że farmy są coraz bliżej ich wiosek. Nieustannie zagrażają im rolnicy, górnicy, sekty religijne… Mówią łagodnie, bez agresji. Ale są całkowicie bezsilni wobec karabinów maszynowych, podczas gdy sami mają jedynie łuki i strzały. Absolutnie musimy ich chronić. I chronić las, bo inaczej znikną wraz z nim – grzmi Salgado.
Odwiedził m.in. lud Yawanawá – mówiący w języku pano – który jest żywym dowodem na to, że choć miał kontakt z cywilizowanym światem, w pełni odzyskał swoje rytuały, ceremonie i język przodków. Yawanawá zostali bowiem zdziesiątkowani przez kolonizatorów i choroby. Ich pierwszy kontakt z ludźmi spoza swojego terytorium miał miejsce w okresie wielkiej ekspansji wydobycia kauczuku, przypadającej na przełom XIX i XX wieku. Właściciele plantacji traktowali ich jak niewolników, poddali przymusowej ewangelizacji i zabronili im mówić w swoim języku poza swoją społecznością. – Nasz język był zakazany, znali go tylko starsi członkowie plemienia, dzieci uczyły się jedynie portugalskiego. Misjonarze uznali nasze wierzenia i tradycje za złe i wielu z nas im zaufało. Zaczęliśmy żyć jak niewolnicy, zarówno w pracy, jak i w kulturze – mówi Biraci Brasil Yawanawá, lider grupy od początku lat 90., gdy w Rio Gregório, w samym sercu Amazonii, utworzono chronione terytorium rdzennych mieszkańców. Dziś ich społeczność, niegdyś tak bardzo nękana przez alkoholizm sprowadzony przez cywilizację, liczy ponad 800 osób. Żyją z polowania i łowienia ryb, a słyną z tworzenia jednych z najbardziej eleganckich ozdób w całej Amazonii, najczęściej wykonanych z piór białego orła, dla nich świętego stworzenia.
Najbardziej ciekawili Salgado mieszkańcy doliny Javari, jednego z ostatnich prawdziwych bastionów pierwotnej dziczy w Amazonii i na świecie. To gęsto zalesiony rezerwat, którego obszar odpowiada niemal jednej trzeciej wielkości Polski, który przez to, że jest tak bardzo tajemniczy, dziki i odizolowany, jest też terenem działania nielegalnych kłusowników, drwali i rybaków oraz wykorzystywanym jako szlak handlarzy kokainą między Brazylią, Peru i Kolumbią. Salgado zainteresował się Javari ze względu na mieszkającą tam największą na świecie populację grup etnicznych, z którymi nigdy nie nawiązano kontaktu: samoloty wykryły 14 grup, których liczebność szacuje się na 3 tys. osób.
W latach 70. XX wieku, kiedy agenci rządu brazylijskiego rozpoczęli poszukiwania w regionie, szczególną uwagę zwróciła jedna z nich – Korubo. Są znani w dolinie jako odważni bojownicy, którzy zaciekle walczą o swoje terytorium: wrogów atakują dużymi pałkami. Jednak dla ludzi spoza rdzennych społeczności byli nieuchwytni. Dopiero w 1996 roku pierwszy kontakt nawiązał z nimi Sydney Possuelo, odkrywca, etnograf i znawca izolowanych rdzennych ludów Brazylii. 127-osobowe plemię reprezentował młody wówczas Txitxopi.
I to on spotkał się także z Sebastião w październiku 2017 roku, by pozować mu do zdjęcia. Ale nie od razu łatwo poszło. Korubo żyją pod ochroną Narodowej Fundacji Indian w Brazylii (FUNAI), która umieściła ich nad brzegiem rzeki Ituí, aby uniknąć konfliktów z innymi społecznościami. Sklasyfikowała ich jako „Indian, z którymi niedawno nawiązano kontakt” lub „mający niewielki kontakt z osobami niebędącymi Indianami”, ponieważ nadal są bardzo podatni na choroby. Dlatego w ich plemieniu unika się obecności obcych. Wyprawa fotoreportera i jego ekipy nad Ituí była pierwszą: nigdy wcześniej nie znalazł się wśród nich zespół badaczy i dziennikarzy. Salgado tak ją wspomina: – Spotkanie z Korubo odbyła najpierw fundacja, aby się z nimi skonsultować. Zgodzili się na przyjęcie gości, ale pod jednym warunkiem. Poprosili o konkretne prezenty: dwie bardzo duże łodzie motorowe i dwunastometrowe aluminiowe łodzie z silnikami zaburtowymi. Były tak wielkie, że musiałem złożyć specjalne zamówienie w fabryce w Manaus.
Co najmniej jedno plemię Korubo nadal żyje w głębi lasu, bez łączności z resztą świata. Nawet dzisiaj bardzo niewielu z nich mówi po portugalsku i rzadko komunikują się z rdzennymi sąsiadami. Ich tradycyjna kultura jest prawie nienaruszona.
Każda wyprawa w głąb dżungli była ryzykowna. Fotoreporter przypomina: – Podróż przez las deszczowy to ekscytująca przygoda i przywilej, ale zawsze jest to także wyzwanie. Lecąc nad lasem niezbędna jest umiejętność czytania chmur i mapy topograficznej, bo może być niebezpiecznie, zwłaszcza gdy tworzą się chmury burzowe. Mogą one mieć wysokość kilku kilometrów i powodować huragany oraz wiatry osiągające prędkość 200 km/h, niszcząc dżunglę uderzeniami piorunów i gwałtownymi opadami deszczu. Burza może nawet powalić tysiące drzew.
Coś o tym niebezpieczeństwie wie, bo podczas tych wieloletnich amazońskich wojaży prawie stracił oko i przeszedł dwie operacje kolana, ale wyszedł z tego odmieniony. – Mogę bez wahania powiedzieć, że nawet po karierze pełnej niezwykłych doświadczeń nic nie sprawiło mi większej radości niż praca z rdzennymi społecznościami. Dzięki nim odkryłem na nowo życie, jakie prowadziliśmy tysiące lat temu – podsumowuje.
I wspomina swoją wizytę u Suruwahá, którzy wybrali życie w niemal całkowitej izolacji i zachowali swoje tradycje kulturowe. Od początku XXI wieku lud Suruwahá korzysta z polityki „zakazu kontaktu”. Aby się z nimi spotkać w 2017 roku, musiał, podobnie jak wszyscy inni odwiedzający, przejść kwarantannę i upewnić się, że jest wolny od jakiejkolwiek choroby zakaźnej. Jest ich zaledwie 150 i szalenie rzadko przyjmują gości, dlatego prawdopodobnie najbardziej przypominają tych, których spotkali pierwsi Europejczycy, przybywając do Brazylii. Portret trzech dziewcząt (kuzynek Hahani, Tiniru i Ugunja) Sebastião mógł zrobić w Specjalnym Sekretariacie ds. Zdrowia Tubylców, w pobliżu rzeki Pretão. Niestety, nie miał szans na poznanie ich stylu życia. Za to bliższą relację nawiązał z plemieniem Zo’é, którzy mają charakterystyczne drewniane rurki umieszczone pod dolną wargą i żyją w związkach poliamorycznych (kobiety mają po kilku mężów). Dla świata odkryli ich misjonarze w latach 80. XX wieku, a nazwę zawdzięczają pierwszemu słowu, jakie wypowiedział jeden z nich: „Zo’é”, co w ich języku oznacza: „To ja”. Salgado złożył im wizytę ok. 10 lat temu: – Pojechałem z nimi na długą wyprawę, która przypominała wizytę w raju: dwa miesiące wędrówki po dżungli z Zo’é, podczas której odwiedziliśmy wszystkie wioski, w których mieszka około 300 mieszkańców. Śledziłem codzienne życie rodzin, dbających o plony, polujących i łowiących ryby, od jednego krańca terytorium do drugiego, podążając za obozami rybackimi na rzekach Cuminapanema i Erepecurú.
Równie emocjonalny kontakt miał z Yanomami, jedną z największych grup etnicznych w Brazylii (liczy 28 tysięcy), która żyje w północnej Amazonii od około tysiąca lat. Po raz pierwszy spotkał ich w 1986 roku. – To pierwsze doświadczenie życia z Yanomami było tak silne, że na zawsze ukształtowało moje relacje z tubylcami z Amazonii. Odcięty od świata zewnętrznego szybko zdałem sobie sprawę, że Yanomami tak naprawdę niewiele się ode mnie różnili. Po kilku godzinach spędzonych w ich towarzystwie zacząłem się relaksować i czuć, że jestem akceptowany. Emocje, które dzieliliśmy – miłość, śmiech, płacz, uczucie szczęścia lub złości – były naszym wspólnym językiem. Poczułem się jak w domu, w moim własnym plemieniu, w plemieniu istot ludzkich, w tym, w którym wszystkie systemy logiczne i racjonalne przenikają się ze sobą, z moim własnym, z moimi współbraćmi, Homo sapiens – opowiada.
Od czasu tej pierwszej podróży czterokrotnie odwiedził Yanomami w różnych odległych od siebie społecznościach. I zawsze ich fotografował.
Odwiedziny tubylców zawsze kończyły się tak samo. Przy pomocy swoich asystentów „otwierał” wśród drzew przenośne studio fotograficzne. Najpierw przykrywał ziemię plandeką, a następnie ustawiał kawałek materiału o wymiarach 6×9 metrów, który służył jako tło. – Oddzielając Indian od bujności lasu, zdjęcia ukazują ich w całej pełni piękna i niepowtarzalnej elegancji – tłumaczy autor.
Swoich modeli portretował również w ich domach, np. maloca, w którym mieszka lud Marubo z doliny Javari. To położony w centrum wioski zbiorczy budynek o podłużnym kształcie, gdzie każda rodzina zajmuje przestrzeń o powierzchni mniej więcej 9 m², ograniczoną czterema słupami. Kobiety wieszają tam hamaki, budują małe półki do przechowywania przedmiotów i podtrzymują ogień w kuchni. Mężczyźni będący w związku małżeńskim z wieloma kobietami przemieszczają się z jednego miejsca do drugiego (po ślubie mężczyzna natychmiast staje się kandydatem do zjednoczenia z siostrami swojej żony; jeśli nie chce, może go zastąpić jeden z jego braci). Dom wspólnoty Marubo ma dwa wejścia: od południa i od północy. Drugie służy do zwykłych wejść i wyjść mieszkańców, zaś pierwsze jest wejściem głównym. Znajdują się w nim dwie ławki, na których przywódcy witają gości, aby omówić kwestie będące przedmiotem zainteresowania publicznego, oraz podczas wieczornych rozmów. Tutaj też mieszkańcy siedzą podczas dwóch codziennych posiłków. Sebastião po raz pierwszy odwiedził maloca w 1998 roku.
Zrobione wtedy zdjęcie stało się częścią najbardziej ambitnego i najszczerszego projektu w jego długiej, bogatej karierze: „Amazônia”. To ponad 200 zachwycających czarno-białych fotografii – tak kluczowych dla estetyki Salgado – które są niemal malarskie w swojej gęstości i niuansach. Hiperrealistyczne formacje chmur nad Arquipélago de Marauiá, niesamowite światło Serra do Marauiá, nieprawdopodobne serpentyny Rio Cauaburi lub Park Narodowy Jaú o powierzchni 23000 km², gdzie na jednym hektarze rośnie aż 180 różnych gatunków drzew. Czy kiedykolwiek lepiej uchwycono dramatyzm i siłę ekosystemu?
Obrazom towarzyszy oryginalna ścieżka dźwiękowa z naturalnymi dźwiękami lasu deszczowego autorstwa Jeana-Michela Jarre’a. Całość w 2021 roku trafiła do muzeum na ekspozycję „Amazônia”, która rozpoczęła światowe tournée, które obejmuje m.in. Rzym, Londyn, São Paulo, Rio de Janeiro, Los Angeles, Zurych i Madryt (gdzie potrwa do 14 stycznia 2024 roku). Do tej pory obejrzało ją ponad milion osób. Uzupełnieniem wystaw jest album „Sebastião Salgado. Amazônia”, który wydał Taschen. Najpierw w wersji kolekcjonerskiej (waga 25 kg i cena 3 tysiące euro), a potem tańszej, dostępnej dla każdego (100 euro). Teraz wraca z nową, wyjątkową edycją – „Sebastião Salgado. Amazônia Touch” dla osób niewidomych i niedowidzących, która powstała we współpracy z francuską fundacją VISIO, pomagającą niewidomym i tym z dużymi wadami wzroku. Box zawiera 21 trójwymiarowych „dotykowych transkrypcji” 18 zdjęć i 3 map geograficznych z poprzedniej edycji „Amazônii”. Te płaskorzeźby są stworzone za pomocą mosiężnych płyt, których wzór został wytłoczony starożytną techniką na specjalnym papierze zwanym Pachica. Efekt? Po raz pierwszy można poczuć siłę fotografii Salgado opuszkami palców. Ale autor zadbał też o dźwięk – audiodeskrypcja do zdjęć z albumu dostępna jest online w języku angielskim i francuskim: https://culture.fondation-visio.org/en/fv-expos/amazonia/
Choć projekt nie ma charakteru czysto politycznego, jest niezwykle aktualny i na swój sposób stanowi wezwanie do działania: zachowaj i chroń ten delikatny ekosystem, a co za tym idzie, samą planetę. Sebastião dodaje: – To także święto przetrwania kultury rdzennej ludności, zwyczajów i języków. Jest to także hołd dla ich roli jako strażników piękna, zasobów naturalnych i różnorodności biologicznej największego lasu deszczowego na planecie w obliczu bezlitosnego ataku świata zewnętrznego.﹡
_____
„Sebastião Salgado. Amazônia Touch”, wydawnictwo Taschen, 25 stron, cena 200 euro.