Posłuchaj
Fotografowałem świat – mówił jeszcze rok temu, przeglądając swoje archiwum liczące 500 tysięcy prac w paryskim studiu, w towarzystwie brazylijskiego dziennikarza Andrei Netto. Był świadkiem wojen, rewolucji, zamachów stanu, kryzysów humanitarnych i głodu. Widział również niektóre z najbardziej dziewiczych miejsc na planecie – miejsca i ludzi nietkniętych niszczycielską furią konsumpcyjnego świata. Wszystko uwieczniał na czarno-białych zdjęciach o dużym nasyceniu emocjonalnym i estetycznym, którymi zachwycano się i zastanawiano nad ich przekazem.
Był jednak świadom, że jego czas powoli się kończy. Chociaż wciąż był aktywny – mógł chodzić lub jeździć na rowerze kilka kilometrów dziennie – jego ciało płaciło cenę za lata pracy w jednych z najbardziej wrogich i wymagających miejsc na świecie. Żył z ciężką białaczką, chorobą krwi spowodowaną niewłaściwie leczoną malarią, na którą zachorował w 2010 roku, oraz z problemami z kręgosłupem spowodowanymi miną lądową, która wysadziła jego pojazd w 1974 roku podczas wojny o niepodległość Mozambiku.
Był gotowy odejść. – Wiem, że już długo nie pożyję. Ale nie chcę żyć dłużej. Przeżyłem sporo i widziałem tak wiele – oznajmił ktoś, kogo stawia się w panteonie największych fotoreporterów, obok takich postaci jak Robert Capa, Eugene W. Smith, Margaret Bourke-White, Henri Cartier-Bresson i James Nachtwey.
Zmarł dzisiaj w swoim domu w Paryżu. Miał 81 lat. Pozostawił żonę Lélię, dwóch synów Juliano i Rodrigo oraz wnuki Flávio i Narę.
Prezydent Brazylii, Luiz Inácio Lula da Silva, w stolicy kraju, Brasílii, uczcił minutą ciszy śmierć rodaka. I powiedział: – Praca fotografa jest ostrzeżeniem dla sumienia całej ludzkości. Salgado nie używał tylko oczu i aparatu do portretowania ludzi: używał także pełni swojej duszy i serca.

DORASTANIE W RAJU
Niekończące się rzędy sadzonek ciągną się w kierunku nieba nad wioską Aimorés w stanie Minas Gerais w południowo-wschodniej Brazylii. Tutaj, w szkółce organizacji non-profit zajmującej się ochroną środowiska Instituto Terra, co roku sadzi się aż 1,2 miliona sadzonek z około 100 różnych gatunków lokalnych drzew. Na zboczach wzgórz otaczających starą farmę, gdzie przodkowie Sebastião Salgado hodowali bydło, rośnie gęsty las, na razie jakby uśpiony, ale kiedy w listopadzie zacznie się pora deszczowa, teren zamieni się w morze zieleni.
To miejsce, któremu legendarny fotograf oddał ostatnie dwie dekady swojego życia. Bo choć się tutaj urodził i tu poznał Lélię Wanick, gdy miała 17 lat (ona ukończyła architekturę, on ekonomię), oboje byli członkami rewolucyjnej grupy lewicowej, a gdy prześladowania polityczne nasiliły się w latach 1964–1985 z powodu brazylijskiej dyktatury wojskowej, para postanowiła opuścić kraj i udać się na dobrowolne wygnanie do Paryża. To właśnie tam zajął się fotografią w latach 70. i tam miał drugi dom. Ale do Minas Gerais wracał. Bo miał w tym piękny cel…
Zdjęcia satelitarne na plakacie na jednej ze ścian budynku Instituto Terra wyraźnie ilustrują zmiany, jakie na przestrzeni lat zaszły na tym 700-hektarowym obszarze chronionym. Zasadzono tam prawie 3 miliony drzew pochodzących z brazylijskiego Lasu Atlantyckiego, zrewitalizowano ponad dwa tysiące zdegradowanych źródeł wód, sprowadzono ponad 250 gatunków zwierząt, w tym zagrożonych wyginięciem, takich jak puma, a także stworzono różne programy edukacyjne, które szkolą rolników, urzędników państwowych i dzieci w zakresie ochrony i przywracania rodzimych ekosystemów. A wszystko to odkąd w 1999 roku Sebastião i Lélia postanowili przywrócić do życia zniszczoną puszczę.
– Musieliśmy posadzić puszczę na nowo. Potrzebowaliśmy drzew rosnących w tym regionie, więc musieliśmy zebrać nasiona i sadzonki z okolicy; w innym przypadku węże i termity się nie pojawią. Jeśli posadzisz tu drzewa, które nie są odpowiednie dla regionu, to zwierzęta nie wrócą i puszcza będzie cicha – tłumaczył fotograf, który jako dokumentalista odwiedził z aparatem ponad 130 krajów, ale przez ostatnią dekadę zajmował się wyłącznie jednym regionem: fotografował amazoński las deszczowy lub Amazônię, jak nazywa się w brazylijskiej odmianie języka portugalskiego.
Dla Salgado farma to największy projekt w jego długiej i imponującej karierze. Mówił, że jego miłość do natury wywodzi się z traumatycznego doświadczenia, które przeżył po zakończeniu długiego i trudnego projektu fotograficznego „Migrations”, dotyczącego migrantów i uchodźców w 1999 roku. Po tej fotoreporterskiej misji wrócił do domu w Paryżu, gdzie mieszkał z żoną i dwójką synów, i nie był w stanie normalnie funkcjonować.
– W Rwandzie stałem się świadkiem ludobójstwa. Po tym, co tam zobaczyłem, zachorowałem tak bardzo, również na depresję, że nie potrafiłem żyć. Poszedłem do znajomego lekarza, który powiedział mi: „Umierasz, musisz przestać robić to, co robisz”. Straciłem wiarę w nasz gatunek. Jesteśmy zbyt agresywni, zbyt egoistyczni… To, co zobaczyłem, sprawiło, że straciłem wiarę w ludzi i w sens swojej pracy – powiedział w 2015 roku.


Dlatego zrobił sobie przerwę od fotografii. W tym czasie odziedziczył po rodzicach farmę w Brazylii i postanowił się tam na dłużej przeprowadzić. – Pojechałem do rodzinnej wsi i podjąłem decyzję o porzuceniu fotografii, zostaniu chłopem i pracy na roli – wspominał.
Był zszokowany, gdy odkrył, że nic nie pozostało z magicznych lasów, w których bawił się jako dziecko, po miejscu, w którym po raz pierwszy odkrył magiczną grę światła i cienia.
Intensywna hodowla bydła, wylesianie, susza i erozja zmieniły rodzinny dom w księżycowy krajobraz. – Ten kawałek ziemi, był tak samo ranny i martwy jak ja. Kiedyś była to ekologiczna oaza. Kiedy byłem dzieckiem, połowa gospodarstwa była lasem – dorastałem w raju. Ale kiedy przyjechaliśmy z żoną, zalesione było mniej niż pół procent ziemi – wspominał.
ODBUDOWANIE RAJU
Nie mógł zgodzić się na tę wyjałowioną pustkę. Pewnego dnia Lélia zasugerowała, że odbudują raj i zaczną sadzić las na nowo. Na pomoc namówili kilku bogatych przyjaciół i sponsorów, ale zanim mogli ruszyć z pomysłem, musieli przekonać okolicznych mieszkańców. Rolnicy byli przeciwni ich pomysłom, ponieważ powszechną praktyką było wycinanie lasów, aby zrobić miejsce do wypasu zwierząt lub upraw. – To było sprzeczne ze wszystkim, czego ich nauczono – opowiadał fotograf. – Dzisiaj, przy wszystkich suszach i zmianach klimatu, rolnicy cierpią, zwłaszcza z powodu braku wody, ale teraz wreszcie zaczynają to rozumieć.
Sam też pomógł w zmianie świadomości – za pomocą fotografii. Wrócił do zawodu, by nie pokazywać już jak ciężko przetrwać na Ziemi ludziom, ale… przyrodzie. Zaangażował się w uwiecznianie ginących gatunków zwierząt i roślin, by pokazać piękno naszej planety w jednym celu: by zaapelować, że jeszcze nie wszystko stracone, by to uratować. I tak powstał głośny projekt „Genesis”, z którego płynnie przeszedł do następnego: poświęconego lasom deszczowym w północnej części Ameryki Południowej, między Andami a Oceanem Atlantyckim.
– Kiedy po raz pierwszy pracowałem w Amazonii w latach 80., wciąż była potęgą, jej wielkość sięgała około 90 procent w porównaniu z późniejszymi latami. Do 2013 roku straciliśmy od 16 do 17 procent jej terenu. To łatwo już było zobaczyć. Najbardziej szokujące miejsca zniszczenia znajdują się na peryferiach; serce Amazonki wciąż tam jest, ale my sięgamy z zewnątrz. Wszędzie, gdzie budujemy drogi do lasu, następuje wylesianie – narzekał. – Natura to ziemia i inne istoty, i jeśli nie wykonamy duchowego powrotu do korzeni, możemy być zagrożeni – apelował.
Fotografia przede wszystkim pomagała mu zwracać uwagę na problem zwykłych ludzi, ale też polityków. – Mam zdjęcia zniszczenia, pożarów i autostrad, ale w większości moich prac staram się przedstawiać nieskazitelną Amazonię, potęgę Amazonii, ponieważ to do jej ochrony musimy motywować ludzi. Ta Amazonia nadal stanowi 82 procent lasów deszczowych, a ja staram się przedstawić najprawdziwsze zdjęcia rdzennych społeczności – ich sposób życia zintegrowany z tym lasem. W ten sposób możemy zrozumieć las i ekosystem, który musimy otoczyć opieką – wyjaśniał z pasją.
Robienie zdjęć to jedno, ale konkretne działania to drugie. Salgado i Lélia dzięki działaniom Instituto Terra w Aimorés dostarczali też większość swoich sadzonek rolnikom w regionie, którzy chcieli ponownie zasadzić lasy, po części w celu przywrócenia utraconych źródeł wody. Instytut uczy również młodych ludzi o zrównoważonym leśnictwie, aby mogli pomóc w uzupełnianiu obszarów leśnych w swoich rodzinnych gospodarstwach rolnych. Jest też specjalny program edukacyjny, który może być powielany w sąsiedzkim regionie Vale do Rio Doce, który skupia 102 gminy, oraz innych regionach Lasu Atlantyckiego.

Zdjęcie: Sebastião Salgado

Zdjęcie: Sebastião Salgado
SIEDZIBA ZARZĄDZANIA RAJEM
Całością Salgadowie zarządzali z Centrum Edukacji i Odzyskiwania Środowiska, które znajduje się w prywatnym rezerwacie przyrody Fazenda Bulcão, który jest własnością Instituto Terra.
W 2000 roku, gdy ogłoszono otwarty konkurs na wybór najlepszego projektu architektonicznego, urbanistycznego i krajobrazowego, sytuacja była trudna. Gorąca, sucha, nasłoneczniona dolina ze zboczami, które uległy erozji, ogołocona z powodu wylesiania i nieodpowiedniego zarządzania rolnictwem. Do tego latem przez teren przeszły katastrofalne powodzie, zaś stuletnie budynki, które Salgado chciał zachować, nosiły ślady dziesięcioleci zaniedbań i upadku gospodarczego.
Instituto Terra postawił konkursowiczom warunki: dążyć do rozwoju człowieka z poszanowaniem środowiska i tego miejsca. Zwycięzcą została pracownia LOCI Arquitetos, która zaproponowała zabudowę o układzie kołowym, nawiązującym do wsi. Struktura odzwierciedla społeczne i kulturowe relacje „Aimures” (grupy z narodu Tapuia), głównej społeczności zamieszkującej tę okolicę aż do przybycia kolonistów. Poszukując w tej koncepcji wartości biesiadowania i relacji społecznych rdzennych mieszkańców, projekt zaaranżował budynki w półokręgu wokół otwartej i pustej przestrzeni centralnej.
Zachowano stare zagrody i szopy, a nowe budynki celowo przyjęły kształty i materiały zbliżone do istniejących. Do budowy używano wyłącznie lokalnych materiałów, z poszanowaniem dla środowiska i tradycji regionu. O tym nowym podejściu świadczy też zasadzenie na dziedzińcu jequitibá, największego rodzimego drzewa. Odtąd układ nowych budynków musiał uwzględniać staranne rozplanowanie terenu, konieczność zachowania nielicznych ocalałych drzew i zapobieganie powodziom z rzeki Corrego Bulcão (a które dzięki podjętej opiece do tej pory się nie powtórzyły).
Dziś Instituto Terra w tych obiektach stale przyjmuje gości, naukowców, studentów z całego świata i pracowników z regionu. Do ich dyspozycji są m.in. centrum recepcyjne, sala wystawowa, biblioteka, muzeum, kino, szkoła, audytorium, jadalnia, trzy domy studenckie, rezydencja nauczycieli, szkółki sadzonek i obiekty techniczne (garaże, magazyny i domy pracowników). Po całym terenie można się poruszać ścieżką wybrukowaną cegłami, która rozwija się spiralnie, podążając za terenem. Jest to główna ścieżka edukacyjna, z której korzystają uczniowie i osoby o ograniczonej sprawności ruchowej. Stamtąd pojawiają się inne kamienne chodniki lub proste ścieżki, które wspinają się po zboczach i wchodzą w rosnący las. Pokrywa roślinna nadal się odradza, co rozpoczęło się od sadzenia roślin strączkowych i pionierskich gatunków, z pomocą miejscowej ludności.
Obecnie drzewa pokrywają prawie całe terytorium Fazendy Bulcão. „Sukces mierzymy faktem, że las odżył, że suche źródła znów bulgotają, ale także tym, że zwierzęta wróciły” – mówią w Instituto Terra. To 172 gatunki ptaków, 33 gatunki ssaków, 15 gatunków gadów i 15 gatunków płazów. Na terenie lasu można wyróżnić już ponad 290 rodzajów roślin. W praktyce oznacza to, że cały ekosystem został odbudowany. Prawdziwą magię pracy organizacji widać na zdjęciach z lotu ptaka – na początku naszego artykułu pokazujemy teren przed i po, a dzieli go zaledwie 13 lat.

Zdjęcie: Lélia Wanick Salgado
ŻONA I RAJ
Skupienie Salgado na naturze na farmie odnowiło jego nadzieje na świat i ludzkość. – Kiedy byłem świadkiem, jak zaczęło powracać życie, zacząłem wierzyć, że może być nadzieja… dla naszej planety – mówił.
Ten nowo odkryty optymizm zainspirował go do stworzenia monumentalnego listu miłosnego do Amazonii: fotoksiążki „Amazônia”, która jest efektem jego podróży po terenie, który jest dwanaście razy większy od Francji. Na 528 stronach ważący ponad 4 kg album zawiera czarno-białe fotografie ukazujące przyrodę i rdzenną ludność Amazonii. Podczas tych wieloletnich amazońskich wojaży prawie stracił oko i przeszedł dwie operacje kolana, ale wyszedł z tego odmieniony. – Mogę bez wahania powiedzieć, że nawet po karierze pełnej niezwykłych doświadczeń nic nie sprawiło mi większej radości niż praca z rdzennymi społecznościami. Dzięki nim odkryłem na nowo życie, jakie prowadziliśmy tysiące lat temu – podsumował.
„Amazônia” to ponad 200 zachwycających czarno-białych fotografii – tak kluczowych dla estetyki Salgado – które są niemal malarskie w swojej gęstości i niuansach. Hiperrealistyczne formacje chmur nad Arquipélago de Marauiá, niesamowite światło Serra do Marauiá, nieprawdopodobne serpentyny Rio Cauaburi lub Park Narodowy Jaú o powierzchni 23000 km², gdzie na jednym hektarze rośnie aż 180 różnych gatunków drzew. Czy kiedykolwiek lepiej uchwycono dramatyzm i siłę ekosystemu? A jednocześnie realne kłopoty w raju?
Album jest hołdem złożonym naturze i pokazaniem jej kruchego piękna. Salgado dał nam tym samym do zrozumienia, że Ziemia to siedlisko, które nie należy wyłącznie do nas i które bezwzględnie należy chronić. – Zanim umrę, chcę zobaczyć tę dolinę odrestaurowaną. Aby zobaczyć ją ponownie tak piękną, jak na początku ubiegłego wieku – fotograf powiedział w 2016 roku. I słowa dotrzymał.
Instituto Terra przetrwa bez niego. Zwłaszcza, że dziedzictwo męża będzie kontynuować Lélia. Byli małżeństwem przez 60 lat. Przez cały ten czas również współpracowali: to ona zarządzała wspólną agencją fotograficzną, produkowała jego nowe wystawy i pracowała nad koncepcją, projektowaniem i edycją jego fotoksiążek. – Nie potrafię powiedzieć, gdzie kończę się ja, a gdzie zaczyna się Lélia – mówił w ub.r. o kobiecie, którą poznał jako nastolatek. – Ona jest centralną postacią w moim życiu.
I jej zawdzięcza to, że został fotografem. Gdy jako 29-latek pożyczył aparat Lélii, odkrył swój talent do zdjęć. Jego kariera w Paryżu była błyskawiczna, gdzie kwitły agencje fotograficzne, takie jak Sygma, Gamma i Magnum. Salgado przeszedł przez wszystkie z nich i odcisnął swoje piętno w tej trzeciej, gdzie stał się gwiazdą.
– Studiowałam architekturę, musiałam wykonać zlecenia i kupiłam sobie aparat. Wtedy wziął go Tião. Ledwo mogłam go odzyskać! Tak się wkręcił w fotografię – wspomina Wanick. – Nie od razu rozpoznałam jego talent. Ale zaczęliśmy chodzić na wiele wystaw, studiować historię fotografii i tak narodziło się nasze zainteresowanie fotografią.
Później została dyrektorem paryskiej galerii Magnum, zanim otworzyła niezależne studio, które z czasem stało się poświęcone w całości twórczości jej męża. To ona uchodzi za klucz do jego sukcesu. – Salgado nie byłby Salgado bez Lélii. Jest ona centralną postacią wszystkiego, co zrobił – mówi Neil Burgess, który był jego agentem od 1986 roku do końca. – Ona była nie tylko jego żoną, matką jego dzieci, ale także partnerką kreatywną i biznesową w jego karierze. Rozmawiali o wszystkim.

Zdjęcia: Taschen
Salgado opuścił Magnum w 1994 roku. Rozpad pozwolił Salgado i Wanick pracować nad własnymi projektami, ale wielu byłych współpracowników uznało odejście fotografa z agencji za akt zdrady.
„Exodus”, jego pierwszy duży projekt po rozstaniu, spotkał się z ostrą krytyką ze strony kolegów, którzy oskarżyli go o bycie „lewicowym bojownikiem”, o „wykorzystywanie i estetyzowanie nędzy”, a później o „naruszanie dziewiczych miejsc i ludzi”. – Widziałem wspaniałe zdjęcia Richarda Avedona, Annie Leibovitz i wspaniałych europejskich fotografów. Nigdy nikt nie krytykował sposobu, w jaki używali światła, ani kompozycji, które tworzyli. Ale była krytyka moich prac. Mówią, że byłem „estetą nędzy” i próbowałem narzucić piękno biednemu światu. Ale dlaczego biedny świat miałby być brzydszy od bogatego świata? Światło tutaj jest takie samo, jak tam. Godność tutaj jest taka sama, jak tam – odpowiadał po latach ze zdwojoną siłą i pewnością siebie, choć wcześniej ciosy branży bardzo go bolały. – Moi krytycy nie mają tej wady, którą ja mam. To poczucie winy – dodał.
RAJ PRZETRWA, LUDZIE NIE
To był moment, kiedy chciał czegoś innego. Nie chciał już być fotografem. Wtedy zajął się Instituto Terra. Przyroda zastąpiła ludzi jako jego główne zainteresowanie. Kontakt z dziką naturą sprawił, że Salgado na nowo odkrył swoją pasję do fotografii.
Wpadli z Lélią na pomysł znalezienia nietkniętych miejsc, stanowiących 46 proc. planety, która pozostała dziewicza, co doprowadziło do powstania dwóch jego najważniejszych projektów: „Genesis” (2013) i „Amazônia” (2021). – Sfotografowałem i udokumentowałem większość ekosystemu w nadziei, że ludzie zrozumieją, co chronić. Chcę dotrzeć do każdego człowieka z prostym przekazem: zobacz, co tracimy z dnia na dzień, zastanów się, co możemy z tym zrobić – deklarował.
Ale jednocześnie ubolewał nad ślepotą globalnych decydentów, którzy nie tylko nie radzą sobie z emisjami gazów cieplarnianych, ale także ignorują dwa inne problemy, które uwzględniał za kluczowe: rosnący poziom wód i katastrofalne wyeliminowanie różnorodności. – Moje spojrzenie na nasz gatunek jest pesymistyczne – powtarzał w ub.r.
Narzekał też, że rządy krajów wolą się zbroić i wydawać na to setki milionów euro, zamiast pieniądze przeznaczać na rzecz ochrony środowiska. Podkreślał, że ślepota ludzi prowadzi do samozniszczenia. Ale natura, jak mówił, podąża swoim torem i stale ewoluuje. Nauczył się tego na Galapagos, gdzie spędził 90 dni – prawie dwa razy dłużej niż Darwin, który na archipelagu był 47 dni – i przez całe osiem dekad swojego życia.
– Fotografia to moje życie, to, co myślę, w co wierzę, kocham. Wszystko jest w niej – wyznał. – Ale co do ludzkości jestem pesymistą, ale optymistą co do planety. Planeta się odrodzi. Planecie coraz łatwiej nas eliminować. ﹡
_____
Przy pisaniu artykułu korzystałam z wywiadów w „Guardianie”, „The Globe and Mail”, „Sotheby’s Magazine”, „New York Timesie”, „El Pais”.

Zdjęcia: archiwum prywatne