Od lewej: Dom Elsy Peretti w Sant Martí Vell we Włoszech: wnętrze Can Noves z lampą Gio Pontiego; jej najbardziej kultowy projekt – bransoletka Bone w reklamie autorstwa Hiro
Sławna modelka, królowa nocnego życia, przyjaciółka Warhola i Halstona. Uciekła na wieś, która stała się jej ostatnim arcydziełem
14 grudnia 2024
tekst: Agnieszka Kowalska
zdjęcia: Adrianna Glaviano, Martyn Thompson / Tiffany & Co; Claudia Ferri, Toni Cañestro / The Nando and Elsa Peretti Foundation
Elsa Peretti – niegdyś królowa nowojorskiej socjety, modelka, przyjaciółka Warhola i Halstona, bodaj najsławniejsza i najbogatsza projektantka biżuterii na świecie, a pod koniec życia samotna piękność mieszkająca w małej wiosce w Hiszpanii. Uciekła do Sant Martí Vell i poświęciła swoje życie na jej odrestaurowanie. Ale zanim projekt nabrał wymarzonego kształtu, zmarła spokojnie we śnie, pozostawiając go niedokończonym, jako osobisty testament jej wizji. W pewnym sensie nieruchomość stała się jej ostatnim arcydziełem.

To ewenement na skalę światową. Nie sposób więc pisać o pięknie jej biżuterii bez biznesowego sukcesu, który odniosła jako jej autorka. Projekty Elsy Peretti od zawsze stanowią bowiem aż 10 procent globalnej sprzedaży netto biżuteryjnego giganta Tiffany & Co, która wynosi ponad 5 miliarda dolarów rocznie. W ten sposób ona zarobiła miliardy dla firmy, ale i dla siebie: znacznie więcej niż jakikolwiek inny projektant w tej stajni. Nic dziwnego, że Tiffany tak chętnie świętuje półwiecze współpracy ze swoją najsławniejszą i najbardziej dochodową autorką biżuterii, tym bardziej, że jej dziedzictwo przeżywa renesans. Choć jej samej brakuje od trzech lat…

Zyskała sławę dzięki ponadczasowym, minimalistycznym projektom ze srebra zainspirowanym naturą, takim jak bransoletka Bone, łańcuszek Diamonds by the Yard oraz naszyjniki Scorpion i Snake. I choć znana jest głównie jako ta, która stała za kultowymi dziełami Tiffany’ego, to dziełem jej życia była też hiszpańska wioska Sant Martí Vell, którą nazywała swoim domem. Stopniowo odnawiała tam każdy budynek i współpracowała z czołowymi architektami i artystami, aby stworzyć idealne otoczenie dla swojej imponującej kolekcji dzieł sztuki. Nadzorowała to wszystko z tym samym zapałem, z jakim projektowała biżuterię.

Minęło 50 lat, odkąd Peretti dołączyła do Tiffany & Co, i 56 lat, odkąd kupiła swój pierwszy dom w Sant Martí Vell. U nas opowieść o jednym i drugim…

F O R T U N A

Półtorej godziny jazdy od Barcelony leży senna wioska Sant Martí Vell. Na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od innych osad z XVI wieku w tej części Katalonii, ale za jej grubymi kamiennymi murami odwiedzający zyskują niezwykły wgląd w życie jednej z najważniejszych projektantek biżuterii, Elsy Peretti.

Kupiła tam i odnowiła 27 domów i dużych gospodarstw. W 1968 roku zaczęła skromnie: od małego budynku z widokiem na miejscowy rynek. – W Sant Martí Vell znajduję siłę, by kontynuować moją pracę, spokój, którego potrzebuję, inspirację dla moich form – powiedziała kiedyś. – To Hiszpanii zawdzięczam mój sukces. Bez niej nigdy nie zostałabym projektantką biżuterii.

A potem wszystkie zyski z tantiem generowanych z praw autorskich do swoich słynnych projektów dla Tiffany’ego wkładała w to miejsce, a także w fundację, którą założyła na cześć swojego ojca. Zainwestowała 75 mln euro w ponad 1200 projektów: od pomocy w sytuacjach kryzysowych po ochronę przyrody. – Filantropia powinna być na pierwszej linii, aby promować radykalną i systemową zmianę, której potrzebujemy – Peretti, która była zaangażowana w codzienne prowadzenie fundacji aż do śmierci w 2021 roku w wieku 80 lat, powiedziała katalońskiej gazecie w 2020 roku.

Sala Grande w Casa Grande z krzesłami do jadalni zaprojektowanymi przez Xaviera Corberó i Elsę Peretti oraz kamieniem młyńskim zamienionym w stół

Jako przyjaciółka i współpracowniczka słynnego projektanta mody Roya Halstona Frowicka (znanego jako Halston), była świadkiem, jak stracił kontrolę nad swoim biznesem poprzez umowy licencyjne i jak w efekcie jego imperium poniosło porażkę, a on sam starzał się w zapomnieniu i bez majątku. Dlatego dzięki jego mądrej radzie, uniknęła losu przyjaciela. Rada, którą Halston jej wtedy dał, brzmiała: „Zawsze zachowuj całkowitą kontrolę nad swoim nazwiskiem”.

Znaczenie posiadania praw i nazwy sięga lat 70. To właśnie Halston poznał ją z ówczesnym szefem Tiffany’ego, Henrym Plattem, który najpierw poprosił ją, by coś zaprojektowała dla firmy, a pięć lat później mianował głównym projektantem biżuterii. Najpierw jednak, w 1974 roku, stanowczo wynegocjowała swój pierwszy kontrakt z zachowaniem praw własności do nazwiska i wszystkich projektów. Dzięki temu zarabiała znacznie więcej niż jakikolwiek inny projektant w tej stajni (m.in. Paloma Picasso, Aldo Cipullo czy architekt Frank Gehry, laureat Nagrody Pritzkera) i stała się jedną z najbogatszych na świecie projektantek biżuterii.

Gdy w 2012 roku Tiffany renegocjowało z nią kontrakt, bez problemu przedłużono go na kolejne 20 lat. Dzięki nowej umowie Peretti otrzymywała jednorazową opłatę w wysokości 47,3 mln dol. plus roczne tantiemy (450 tys. dol.) i 5 procent od sprzedaży netto każdego jej projektu. – Może wyglądać, że to dużo, ale po opodatkowaniu naprawdę tak nie jest, biorąc pod uwagę pracę, którą wykonałam dla nich przez te wszystkie lata – podsumowała, mając na myśli swoje kultowe dziś prace, które są kamieniem milowym w historii projektowania biżuterii XX wieku. Większość inspirowana jest kształtami flory i fauny, tj. bransoletki „Bone”, które składają hołd ludzkiemu ciału, a także wisiorki czy kolczyki w kształcie fasoli, otwartego serca, buteleczek oraz siatki. Peretti zaprojektowała dla marki również zastawę stołową oraz biustonosz z siateczki. Srebro, które było jej ulubionym metalem, wyniosła na wyżyny szlachetnej biżuterii.

W styczniu 2021 grupa LVMH kupiła Tiffany & Co za 15,8 mld dol., a gdy Peretti zmarła zaledwie dwa miesiące później, własność jej projektów biżuterii i przedmiotów przeszła na fundację. Koncern będący własnością tytana luksusu Bernarda Arnaulta odnowił niedawno umowę z fundacją, chociaż nie ujawnia żadnych szczegółów finansowych. Teraz z okazji jubileuszu firma wprowadza nowe wzory i nadaje nowe oblicze najbardziej kultowym projektom Elsy. Na ich sesję zdjęciową wybrano miejsce specjalne: Sant Martí Vell, które jest świadectwem korzystnej dla obu stron relacji.

H A L S T O N E T K A

Zanim Peretti przyjechała do Katalonii, aby skupić się na projektowaniu, z dala od chaosu Nowego Jorku, zobaczyła to miejsce na zdjęciu przyjaciółki. W tamtym czasie wioska była w rozsypce, jak stwierdziła w wywiadzie dla „Vogue Italia” w 2013 roku: – Budynki były bez dachów, plac za kaplicą był trawnikiem. Nie było prądu, miejsce było tak opustoszałe, że wzięłam prysznic na placu z wiadrem wody podgrzanym na kominku. Nietoperze latały stadami po pustych ulicach.

Wtedy jeszcze była wziętą modelką, która swoją bazę miała na Manhattanie. Tak wspominała, jak w zimny dzień w lutym 1968 roku wylądowała w sercu amerykańskiego miasta: – Przyjechałam do Nowego Jorku z podbitym okiem przez mojego kochanka, który nie chciał, żebym odeszła. Byłam biedna, ale w dobry sposób.

Nigdy jednak nie lubiła pracy modelki. Początkowo ją „przerażała, ale pomagała opłacać rachunki”. Musiała zarabiać, mimo iż urodziła się w jednej z najbogatszych rodzin we Włoszech. Dorastała w dobrobycie i wśród elit Rzymu, Florencji i Szwajcarii. Jej ojciec Ferdinando Peretti w 1933 roku założył Anonima Petroli Italiana, która stała się gigantyczną korporacją naftowo-energetyczną. Ale po 1961 roku, kiedy Elsa zbuntowała się i uciekła od wysoce konserwatywnej rodziny, rodzice – oboje surowi – nie tylko zakręcili kurek finansowania, ale i przestali z nią rozmawiać przez lata. W wieku 21 lat zaczęła pracować w Rzymie jako nauczycielka włoskiego i instruktor narciarstwa, po czym przeniosła się do Mediolanu, aby zdobyć dyplom z projektowania wnętrz i praktykować u architekta Dado Torrigianiego. Po zaledwie roku ponownie zmieniła kurs i wybrała dużo lepiej płatną karierę modelki, najpierw w Barcelonie, gdzie zanurzyła się w bohemie „Gauche Divine”, wśród luminarzy ruchu sztuki liberalnej, takich jak Salvador Dalí i Leopoldo Pomés.

Elsa jako modelka na pokazie kolekcji Halstona jesień-zima 1971
Zdjęcie: James Hamilton
Elsa ze swoim psem, Hildą, 1982
Zdjęcie: Hilda Moray
Kultowe projekty Elsy w jej pracowni
Elsa w obiektywie Hiro, 1989

Gdy przeniosła się do Nowego Jorku i została modelką agencji Wilhelmina, jej wysoki wzrost i wyrafinowany wygląd przyciągnął projektantów od Charlesa Jamesa po Isseya Miyake. Jednym z pierwszych, który ją zauważył, był Halston, którego poznała pod koniec lat 60. Była jego ulubioną modelką, obok Angeliki Huston, Pat Cleveland i Karen Bjornson – nazywano je „halstonetkami”. Były kimś na kształt późniejszych supermodelek.

Elsa i Roy szybko się zaprzyjaźnili. Wkrótce stała się częścią nowojorskiej elity u jego boku oraz Lizy Minnelli i Andy’ego Warhola, a także synonimem dekadencji ery Studia 54: kokainy, wódki i seksu. Większość jej przyjaciół z tamtych lat już nie żyje. Peretti przyznawała po latach, że wiele jej wspomnień z tamtej epoki jest nieostrych. I to nie tylko z powodu używek. – Chciałam dobrze wyglądać, więc nie nosiłam okularów. Wszystko jest trochę rozmyte – śmiała się.

Szalone noce to nie jedyne z czym była kojarzona w latach 70. Nikt nie mógł odmówić jej niepowtarzalnego wyczucia stylu, nawet niezwykle stylowy Halston, który dał jej pierwsze zlecenia na projekt butelki perfum (w kształcie kropli wody) i biżuterii (bransoletek i naszyjników) dla swojego domu mody. – Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam w Nowym Jorku w 1969 roku, była mała srebrna buteleczka na łańcuszku. I to mnie rozsławiło. Podobał mi się pomysł chodzenia po mieście z kwiatem w butelce na szyi. Ludzie zatrzymywali mnie na ulicy, żeby zapytać, gdzie to kupiłam – opowiadała w 1999 roku w „The Atlanta Journal-Constitution”.

Halston nie chciał się dzielić z nią ani zyskiem, ani splendorem sukcesu. Po dzikiej kłótni rozstali się na lata. Elsa nie mogła mu wybaczyć egoizmu. Zbliżyli się na nowo dopiero w 1990 roku, na dwa lata przed jego śmiercią na AIDS. – Wszyscy mówią o jego życiu seksualnym i kokainie, ale on przede wszystkim cały czas pracował: był niesamowitym biznesmenem. Problem polegał na tym, że nigdy nie miał partnera, takiego jak Pierre Bergé u YSL lub Giancarlo Giammetti u Valentino, więc robił wszystko sam i zawsze desperacko starał się pozostać na szczycie – opowiadała.

W O L N O Ś Ć

Ona biznesem zajmowała się sama. Karierą też. I nigdy nie ukrywała zadowolenia z efektów: – Jestem bardzo zadowolona z tego, co osiągnęłam. Wiedziałam, że mężczyzna nie da mi pieniędzy, nigdy nie chciałam być utrzymanką.

Najbardziej ceniła wolność i niezależność. Stąd jej fascynacja ptakami. – Po śmierci Elsa zostawiła 35 ptaków, w tym kanarki i szczygły, mieszkających w dużych klatkach, wypełniających jej dni śpiewem. Przed domem w Sant Martí Vell zasadziła krzewy pełne jagód i umieściła pojemniki z wodą, aby przyciągąć ptaki wszystkich gatunków. W Rzymie pewien kruk ją polubił i regularnie odwiedzał jej taras. Dla tego kruka zawsze był talerz spaghetti, które szczególnie ceniła – opowiada magazynowi „Another” Stefano Palumbo, członek zarządu fundacji Peretti i najbliższy jej współpracownik przez ostatnich 20 lat. – Klatka jest z pewnością obsesyjnie powtarzającym się elementem w kolekcji dzieł sztuki Peretti. Uosabiały jej osobiste credo: wybór życia bez klatki. Choć trudna i często niezrozumiana była to ścieżka, którą podążała z nieustępliwą wytrwałością – dodaje.

Mieszkała samotnie w Sant Martí Vell w odrestaurowanej posiadłości, gdzie na stałe przeniosła się w latach 80. – Epidemia AIDS zdziesiątkowała krąg moich przyjaciół w Nowym Jorku. Ta klątwa głęboko mnie zasmuciła. Potrzebowałam drastycznej zmiany, znalezienia pustelni spokoju – po latach wyznała „Vogue’owi Italia”.

K U C H E N N Y   S T Ó Ł

Katalonia miała wpływ nie tylko na jej życie, ale i na wszystkie projekty: od broszki Amapola (mak), inspirowanej polami wiosennych kwiatów otaczających wioskę, po naszyjnik Skorpion. Ten ostatni wziął się stąd, że zobaczyła tego pajęczaka na polu, z jego doskonałym mechanizmem, który poruszył wyobraźnię Elsy. – Chociaż cierpiała z powodu konieczności poświęcenia jego życia, pozwoliło jej to dać życie jednemu z najbardziej rewolucyjnych projektów w historii sztuki jubilerskiej, naszyjnikowi w kształcie skorpiona – Palumbo ocenia w rozmowie z „Financial Times”.

Elsa w Sant Martí Vell od lat 80. nie tylko mieszkała, ale tam też miała pracownię

Właściwie wszystkie projekty Elsy powstały w wyniku czegoś, co wydarzyło się w Sant Martí Vell. – To nie jest po prostu wioska na katalońskiej wsi – to szczególne miejsce, z którego wydobywała się cała kreatywność Peretti – mówi.

Ona sama to potwierdziła w „Vanity Fair” w 1987 roku: – W Nowym Jorku wszystko już powstało, w Sant Martí Vell wszystko było do zrobienia. Dzięki temu, że postanowiłam odbudować to miejsce, każdy dom, każdy dach, każda tutejsza rzecz miała odzwierciedlenie w moich projektach. Dzięki temu miejscu mówię, że nie jestem artystką, ale rzemieślnikiem.

To u katalońskich złotników nauczyła się obróbki metalu, zaczynając od rzeźby, a następnie przechodząc do biżuterii. To właśnie tutaj Peretti ręcznie wykuła swój pierwszy projekt Bone, który stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych dzieł Tiffany’ego. Zaangażowanie w Katalonię i lokalne rzemiosło było tak wielkie, że nalegała na prowadzenie spotkań biznesowych z szefostwem Tiffany’ego przy kuchennym stole. Tu wolała rozmawiać o interesach, nawet jeśli nie potrafiła ugotować jajka.

Było bardzo niewielu wybranych, którzy mogli dzielić jej stół. Zwłaszcza z upływem lat, gdy przyjaciele z młodości zaczęli znikać jeden po drugim, wybór był bardzo wąski. Dawno minęły lata wspaniałych spotkań z ilustratorem mody Joe Eulą, projektantem mody Fernando Sanchezem i aktorką Lizą Minnelli przy paelli na środku ogrodu Casa Pequeña (pierwszego domu, który kupiła w 1968 roku) w Sant Martì Vell. Trzy gigantyczne garnki z tamtych czasów pozostały wiszące na ścianie wielkiej kuchni Can Noves jako wieczna pamiątka chwalebnych czasów, które już minęły.

T A B L I C E    W S P O M N I E Ń  

Czerpiąc z naturalnego piękna śródziemnomorskiego otoczenia tworzyła cały świat wokół siebie. Posiadłość pełna dzieł sztuki, pamiątek, mebli, książek i rustykalnych oryginalnych elementów, wyraźnie dowodzi, że jej umysł odzwierciedlał się w jej domu, a jej dom odzwierciedlał się w jej projektach. Sant Martí Vell nazywała „rozległym domem”, jako dowód jego ciągłej ewolucji w kierunku doskonałości.

Przez lata stopniowo nabywała niemal każdą nieruchomość w wiosce. Sieć krętych podziemnych galerii i mostów nad ziemią łączyła 27 budynków, które z miłością odrestaurowała i wyposażyła z dbałością o szczegóły. W 2021 roku postanowiła przenieść tam swoje ogromne archiwum, które schowała w czterech najokazalszych rezydencjach: Casa Pequeña, Casa Grande, Can Noves i Casa Caballo (pozostałe domy wynajmowała przyjaciołom, artystom i lokalnym twórcom). Wnętrza zmieniała w zależności od pory roku, nastroju lub gości. W każdym z nich była sypialnia zawsze gotowa na spontaniczny pobyt któregoś z przyjaciół.

Nawet dziś, gdy jej już nie ma, a posiadłością opiekuje się personel jej fundacji, wizyta tam to uczta dla oczu. Na tle oryginalnych elementów – kamiennych ścian, belek sufitowych, kominków i tradycyjnych kamiennych umywalek – eksponowane są przedmioty, meble, dzieła sztuki i książki, które kupowała przez całe życie. Peretti była obsesyjną kolekcjonerką i miłośniczką lokalnego rzemiosła, zamawiała meble i rzeźby u hiszpańskich artystów, a jednocześnie mieszała sztukę z Afryki, Japonii i Chin w osobistej kombinacji gatunków i stylów.

Po wejściu do Casa Pequeña, czarno-białe fotografie na biurku pokazują Peretti współpracującą z lokalnymi budowniczymi i rzemieślnikami nad odnową pierwszego domu. Nad nim wiszą tablica korkowa ze szkicami i notatkami oraz ostatni katalog Tiffany’ego, nad którym pracowała przed śmiercią. Odbitka Richarda Hamiltona znajduje się obok rzeźby Joan Gardy Artigas ze szmaragdowym okiem – to właśnie ten kontrast lokalnej sztuki i międzynarodowej awangardy był tym, co ceniła.

Tablic korkowych jest w Sant Martí Vell więcej. To dzieła sztuki same w sobie, nigdy nieukończone, ale stale ewoluujące. To kolaż wspomnień, odniesień artystycznych, małych szczegółów wypełnionych ważną treścią. Są na nich zdjęcia zrobione przez wielkich katalońskich fotografów pod koniec lat 60.; Oriol Maspons fotografujący ją w Port Lligat z Salvadorem Dalí; jej spaniel królewski; wierni towarzysze szalonych lat w Nowym Jorku; Halston palący papierosa; Fred Hughes, Betty Catroux, Loulou de la Falaise – świat kreatywnych geniuszy, którzy pomagali budować jej artystyczną podróż przez dziesięciolecia. – Żyję z tymi wspomnieniami przede mną – mówiła w wywiadzie dla „Wall Street Journal” w 2018 roku.

Wnętrze w Casa Caballo

K O L E K C J O N E R K A

Liczyła się dbałość o każdy szczegół. W małej sypialni w Can Noves ściany pomalowano kruszonym lapis lazuli zmieszanym z kredą na konkretny odcień, jaki chciała Peretti, a błękit można znaleźć w całym domu. Na ścianach wiszą obrazy Roberta Llimósa i Marcela Duchampa, a oryginalny drewniany prototyp bransoletki Bone stoi na półce, wymieszany z lokalnymi znaleziskami. Na tylnej stronie drzwi wisi futro; na parapecie kolekcja gładkich kamyków, które uwielbiała. Nieopodal fotografia Cartiera-Bressona i szkic Picassa.

W całym domu na ścianach wiszą fotografie autorstwa Hiro (z którym tworzyła kampanie reklamowe swojej biżuterii), Helmuta Newtona (którego była modelką), afrykańskie maski (przywiezione z licznych podróży), a japońskie jedwabne frędzle, które później włączyła do autorskiej kolekcji biżuterii i artykułów gospodarstwa domowego, wiszą przy drzwiach. Stosy jej błyszczących lakierowanych bransoletek Doughnut leżą ułożone na stole obok zdjęć jej psów, książek Davida Attenborough i starego katalogu Christie’s.

Jeden z pokoi w całości jest poświęcony jej przyjacielowi Salvadorowi Dalí, wypełniony zdjęciami, dziełami sztuki, listami i szkicami. Dużym szacunkiem darzyła także Roberta Llimósa. Jej prywatna kolekcja obejmuje 85 prac tego artysty. Wspierała go przez całą jego karierę, gromadząc prace, zapewniając mu rezydencje artystyczne w Sant Martí Vell i promując jego twórczość poprzez wystawy we Włoszech organizowane przez jej fundację. Poznali się w Barcelonie pod koniec lat 60., oboje byli częścią awangardowej sceny kulturalnej tamtych czasów. Doceniła w nim artystę multidyscyplinarnego, który oprócz szerokiej wiedzy z zakresu malarstwa, tworzył również rzeźbę, tekstylia, grafikę, murale i instalacje. Utożsamiała się z takim podejściem do sztuki. Wśród jej ulubieńców był też inny kataloński artysta: Xavier Corberó, który nauczył ją, jak pracować z metalem. Do dziś w domu Elsy pozostał ślad tej przyjaźni, czyli specjalnie zamówione u Corberó patynowane krzesła z brązu.

Gdy domy, które remontowała, stawały się z czasem bardziej nadające się do zamieszkania, zaczęła przyjmować gości – niekoniecznie na dużych przyjęciach, ale na kameralnych spotkaniach. Salon Casa Grande był do tego idealny i to w nim organizowała wieczory flamenco. Kolacja była serwowana wokół starego kamienia młyńskiego, tak dużego i ciężkiego, że wciągał go przez okno dźwig (kiedyś Peretti i Minnelli, która w tym czasie była częstym gościem, próbowały przenieść go w inne miejsce, ale bezskutecznie). Paląc bez przerwy, otoczona swoją sforą psów, podejmowała gości z obfitym jedzeniem serwowanym na jej naczyniach Tiffany i oświetlonym jej srebrnymi świecznikami Bone. Podczas przyjmowania gości napełniała swoje kobaltowe szklane miski morelami lub pokrojonymi na pół gotowanymi jajkami, tak aby pomarańczowe żółtka kontrastowały z niebieskim. Pudding skropiony miodem był jej ulubionym deserem.

Wiele pomieszczeń nosi jej osobisty dotyk: pokój na siodła w stajniach; kuchnia, której ściany pokrywała wielowiekowa gruba sadza z otwartego ognia i której nie chciała usunąć; czy stonowane i niemal klasztorne w swojej prostocie pokoje – ich autorka była zafascynowana Japonią i koncepcją „shibui”, w której kamień i drewno pozostają nieozdobione, aby pokazać ich piękno. Ten surowy, rustykalny charakter przewija się przez każdą nieruchomość w Sant Martí Vell.

Nieustannie zaglądała do każdego pokoju i zmieniała w nich przedmioty, od jej śmierci pozostały nietknięte. – To była stale ewoluująca instalacja artystyczna, a fundacja ma obowiązek zachować ją taką, jaka jest, tak jak Elsa ją sobie wyobraziła: jej wielkie, ostatnie arcydzieło – ocenia Palumbo.

K A P L I C A

Peretti nigdy nie wyszła za mąż, ani nie miała dzieci – akt buntu społecznego, który, według Palumbo, wymagał ogromnej siły. Tym bardziej, że zrobiła to wbrew swojej rodzinie i katolickiej religii, w której została wychowana. Być może wiejska kaplica o romańskim pochodzeniu i przebudową w XVI wieku, którą odrestaurowała zgodnie z jej pierwotną formą, stała się tak ważnym dla niej miejscem.

Elsa obserwuje węża na Rosta Brava, 1970
Zdjęcie: Archivo Colita Fotografía
Elsa w Sant Martí Vell
Zdjęcia: Archivo Colita Fotografía
Elsa w Sant Martí Vell spędziła pół wieku
Zdjęcie: Archivo Colita Fotografía

– Elsa była niezwykle uduchowioną kobietą. Widać to w jej dziełach, ale jej religijność wyrażała się w jej własnej formie uniwersalnego deizmu. Z pewnością katolickie włoskie korzenie z lat 50. miały głęboki wpływ na jej rozwój jako artystki, ale w miarę dojrzewania podróże po świecie, spotkania z ludźmi wszystkich religii otworzyły jej umysł na bardziej uniwersalną formę duchowości, składającą się z szacunku dla kultur i historii innych niż jej własne – Paumbo opowiada magazynowi „Another”.

Madonna zaprojektowana przez Elsę, zawieszona nad ołtarzem w kaplicy (gdzie spoczywa teraz jej ciało), definiuje jej życie. W prostym znaku, jakim są kontury welonu Najświętszej Maryi Panny, zdołała ująć tajemnicę macierzyństwa, kobiecy wszechświat i duchowość.

Kościoły miały zresztą wpływ również na jej biżuterię. Za pierwszą inspirację posłużyła Krypta Kapucynów z kilkoma maleńkimi kaplicami położonymi pod kościołem Santa Maria della Concezione dei Cappuccini w Rzymie, która zawiera szczątki szkieletowe 3700 ciał uważanych za braci kapucynów. – Moja miłość do kości nie ma w sobie nic makabrycznego. Wszystkie pomieszczenia w kościele były udekorowane ludzkimi kośćmi, a moja matka, z którą tam wtedy byłam, musiała odsyłać mnie raz po raz ze skradzioną kością w mojej małej torebce. Cóż, rzeczy, które są zabronione, pozostają z nami na zawsze – powtarzała ze śmiechem.

D I E T A

Powolność życia w hiszpańskiej wiosce wzbogacała jej duchowość, bo – jak mawiała – „w Sant Martí Vell myśli, w Nowym Jorku działa”. Lubiła swoje stare domy, porównywała je do „starych butów, które są wygodne, i do starych przyjaciół, którzy są godni zaufania”.

Sant Martí Vell pozwoliła jej także pozostać bliżej życia niż blichtru i pustki świata mody, w którym pracowała. Potrafiła żartować z szerszego obwodu w talii, gdy żyjąc na wsi skończyła z życiem na diecie: – Charles James powiedział mi kiedyś: „Nie odchudzaj się, bo gdy będziesz stara, przytyjesz”. Dziś czuję się dobrze we własnej skórze. Bez retuszu. Taka właśnie jestem.

Dzięki prostemu życiu sąsiadów znała wartość pieniądza. Świadomie używając stosunkowo niedrogiego srebra, gdy światowe elity ceniły złoto i rzadkie, cenne kamienie, ona otworzyła świat biżuterii wielu kobietom. – Nie chcę stać się symbolem statusu, ale oferować piękno za przystępną cenę – powiedziała „People” w 1974 roku. I trzymała się tej zasady do końca.

Połączyła nowoczesne rzemiosło ze starożytnymi tradycjami z różnych regionów i kultur, takich jak Hiszpania, Włochy, Chiny, Japonia i USA. Nawiązała również relacje z lokalnymi rzemieślnikami, z wieloma współpracowała przez dziesięciolecia. Inspirując się częstymi podróżami do Azji, wykorzystała naturalne materiały, takie jak laka, jadeit i rattan. Ale to dzięki przyrodzie Katalonii tworzyła biżuterię o organicznych formach i zmysłowych krzywiznach i to te projekty dały jej nie tylko wiele fanek – tj. m.in. Sophia Loren, Grace Jones i Liza Minnelli – ale i sławę. Wszystkie projekty odzwierciedlają jej credo, że „piękno tkwi w prostocie” i nadal wyglądają nowocześnie, nawet po tylu latach od ich powstania. – Dobre kształty i prosta forma są ponadczasowe. Lubię eliminować nadmiar szczegółów i zawsze dążę do jak najwyższego poziomu czystości i minimalizmu – wyjaśniała „New York Timesowi” w latach 70.

Dziś można potwierdzić, że to część tajemnicy jej prac, które nadal są aktualne. Tak, jak jej filozofia życia: „Dla mnie bycie dobrym projektantem biżuterii jest najprostszą rzeczą na świecie. Ale bycie dobrym człowiekiem będzie trudne. Chciałabym jednak spróbować”.﹡

Kopiowanie treści jest zabronione