Vincent Van Duysen: „Dlatego moje domy są tak ważne: to oazy spokoju, w których mogę się schować”
27 maja 2024
tekst: Agnieszka Kowalska
zdjęcia: François Halard

Posłuchaj

– Wielu postrzega mnie jako „zimnego minimalistę”, podczas gdy w rzeczywistości jestem ciepłą osobą, która docenia piękno – mówi o sobie architekt Vincent Van Duysen, który słynie z minimalistycznych, surowych i skromnych projektów w stylu zen. Ale jest w nich też zmysłowość, elegancja i wygoda, o czym świadczą jego własne domy w Antwerpii i Portugalii. Za sprawą nowego albumu „Private. Vincent Van Duysen” zaprasza nas do środka…

Twórczość Vincenta Van Duysena, jednego z najbardziej znanych architektów na świecie, który jest także autorem kolekcji mebli dla Zara Home, od 10 lat piastuje stanowisko dyrektora kreatywnego marki Molteni&C i jest ulubionym projektantem wnętrz Kanye’go Westa, można z powodzeniem zilustrować tonacją beżu i różnymi odcieniami ziemi, które uspokajają umysł i ducha. Bo jego studio architektoniczne, założone w 1989 roku i słynące z biur i rezydencji na całym świecie – od Antwerpii w Belgii po Jeddah w Arabii Saudyjskiej – stawia na oszczędność formy, spokój i ciszę.

Ma to związek z filozofią założyciela-arcyminimalisty. – Dla mnie prostota jest kluczem, oznacza usunięcie bałaganu i dotarcie do sedna – osiągnięcie autentyczności, surowości i czystości. Ogólnie rzecz biorąc, uważam, że potrzebna jest równowaga między czystością formy a treścią. Bogactwo przestrzeni lub obiektu podnoszą niewątpliwie wyrafinowane detale, które można odczytać jako bardziej maksymalistyczne podejście, ale wtedy inne projekty lub obiekty proszą o redukcjonizm. Wtedy usuwam wszystko, co zbędne. Dla mnie podstawą jest projekt, który jest ponadczasowy, funkcjonalny i skoncentrowany na człowieku – wyjawił w ub.r. w rozmowie z magazynem „WWD”.

Sam żyje według tej zasady. Stara się równoważyć gorączkowe życie współczesnego świata zdrowym trybem życia i medytacją. – Byłem nadpobudliwym dzieckiem, ale dziś szukam spokoju. Każdego ranka przed rozpoczęciem dnia zmuszam się do 20 minut medytacji transcendentalnej. Dlatego moje domy są tak ważne: to oazy spokoju, do których mogę się wycofać, schować w nich. Spokój w domu stanowi niezbędną przeciwwagę dla zgiełku świata zewnętrznego – mówi w rozmowie z belgijskim „Echo”.

Ma na myśli swoje dwa mody: wielowiekową dawną kancelarię notarialną w Antwerpii i nowo wybudowaną Casa M w Portugalii, w których mieszka z ukochanymi jamnikami i partnerem, modelem Mateo Bou Bahlerem. I zaprosił do nich najpierw cenionego fotografa wnętrz i architektury, Françoisa Halarda, a teraz zaprasza także nas – właśnie ukazał się nowy album „Private. Vincent Van Duysen” wydawnictwa Rizzoli, który jest „najbardziej introspektywnym dziełem” w jego karierze. – A zdjęciami udało się zgłębić moją duszę i przedstawić mnie takim, jakiego prawie nikt nie zna – ocenia.

Wypełniony pięknymi fotografiami, album ma na celu pokazanie innej strony architekta, odkrywając świat domowy i prawdziwie osobistą wizję jego praktyki architektonicznej. „Uwielbiam przebywać w przestrzeni stworzonej przez Vincenta. Czuję się tam dobrze; jest w nich coś bardzo ludzkiego, co zupełnie różni się od z góry przyjętych wyobrażeń na temat minimalizmu architektonicznego: życie, emocje, szczególny związek ze światłem” – pisze w albumie Halard. „Wyzwaniem było dla mnie ukazanie tej dychotomii pomiędzy stonowanym biało-szarym nastrojem Antwerpii a egzotyczną, morską atmosferą Melides – palące słońce, błękitne niebo, morska bryza, nasycone kolory. Sfotografowałem te dwa domy na dwa różne sposoby. Musiałem sprawić, żeby ludzie zrozumieli, że twórczość Vincenta wpasowuje się w każdy rodzaj światła”.

U nas zdjęcia z albumu, zaś kadrom towarzyszą słowa architekta o…

O   S Z C Z Y C I E   K A R I E R Y..

Mam zaszczyt pracować z fantastycznym zespołem, w tym z moim partnerem biznesowym Kristofem Geldmeyerem. Dzięki niemu sukcesja jest zapewniona. Kiedy projektant mody Dries Van Noten w wieku 65 lat ogłosił, że odchodzi z mody, dało mi to do myślenia. Mam 62 lata i 40 lat przepracowałem jako architekt. Doszedłem do wieku, w którym mógłbym rozważyć rezygnację z pracy, ale cały czas rozwijamy biuro, które obecnie zatrudnia 40 osób. Realizujemy projekty na całym świecie i są one coraz bardziej złożone i ambitne. Czuję, że jestem u szczytu swojej kariery. Dbam jednak o to, aby projekty były nastawione na jakość, a nie na ilość. Chcę pracować ze szczęśliwymi ludźmi.

O   K R E A T Y W N O Ś C I…

Moi rodzice wychowali mnie klasycznie i konserwatywnie, bym twardo stąpał po ziemi. Doceniam wartości, które mi przekazali: szacunek, wdzięczność, szczerość. Wprowadzili mnie też w świat sztuki i fotografii już w bardzo młodym wieku. Gdybym nie został architektem, zostałbym fotografem. Kocham fotografię. Mam mnóstwo zdjęć cyfrowych, które gromadzę w albumach. Może kiedyś coś z nimi zrobię. W innym życiu mógłbym być też projektantem odzieży. Chciałbym powiedzieć projektant mody, ale nie za bardzo podoba mi się to określenie. Architektura trochę łączy obie te dziedziny. „Kreatywność to moja długowieczność” – tak brzmi moje motto.

Jestem jak gąbka, super spostrzegawczy. Moja praca to także pasja, która motywuje mnie do bycia czujnym, kreatywnym i otwartym.…Różnorodność projektów karmi moją kreatywność. Co więcej, talent i zaangażowanie mojego zespołu wspierają mnie i inspirują. Równowagę osiągam także pozostając wiernym sobie i swojej wizji, nie podążając za trendami.

O   S P O K O J U…

Myślę pozytywnie, nawet w trudnych czasach. We wszystkim szukam harmonii i spokoju. Wcześniej, wyjeżdżając za granicę, wolny czas wykorzystywałem na odwiedzanie galerii i odkrywanie nowych miejsc. Dziś wolę zamknąć się w pokoju hotelowym. Dwa razy w roku robię 10-dniowy detoks, od 50. roku życia. Bardzo rygorystycznie podchodzę do zarządzania równowagą pomiędzy ciałem i umysłem.

Tym, co wszystko zmieniło w moim życiu, jest sztuka medytacji transcendentalnej, którą praktykuję codziennie. Cztery lata temu spotkałem w Antwerpii osobistego nauczyciela, Joachima Claesa, który niedawno przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych. To najlepszy sposób na zresetowanie ciała i umysłu. Dodaje mi energii. I rozwiązuje wiele węzłów naprężeniowych. Dla mnie 20 minut medytacji odpowiada sześciu godzinom snu.

O   H O T E L A C H…

Biorąc pod uwagę mój napięty harmonogram podróżnika, przestrzenie, które najbardziej do mnie przemawiają, to pokoje hotelowe. Mam swój własny pokój w hotelu Mercer w Nowym Jorku od dnia jego otwarcia, natomiast w Mediolanie zawsze zatrzymuję się w tym samym pokoju narożnym w Park Hyatt. Z okna roztacza się widok na Galerię Vittorio Emanuele II, która przypomina żywy obraz. Lubię patrzeć, jak miasto budzi się i zasypia. Myślę, że chodzi o znalezienie komfortu w przestrzeni. Może to banał, ale najlepszym przykładem, jaki przychodzi mi na myśl, jest mój dom w Antwerpii. To miejsce, w którym naprawdę mogę się wyciszyć.

O   I K O N I E    S T Y L U…

Moją ikoną stylu jest projektant i dekorator Jean-Michel Frank. Był paryskim dandysem i w bardzo powściągliwy sposób tworzył ekskluzywny styl wnętrz. Chodziło o istotę przestrzeni i pozbycie się nadmiaru. Ten facet jest niekwestionowanym geniuszem modernistycznego francuskiego designu. Pracował z pięknym pergaminem na ścianach, używał kompaktowych białych foteli, stolików z drewnianymi intarsjami, pięknych drzwi z brązu. A jego styl jako dekoratora znalazł odzwierciedlenie w sposobie, w jaki się ubierał. Był bardzo elegancki: biała koszula i marynarka, z papierosem w dłoni. Chociaż miał 40 świetnie uszytych koszul, myślano, że wkładał jeden i ten sam zestaw.

O   J A M N I K A C H…

Nie mógłbym żyć bez moich dwóch jamników: Flory, która jest Włoszką, i Pabla, jamnika meksykańskiego. Jestem wielkim miłośnikiem psów, ale szczególnie podobają mi się jamniki krótkowłose. Mają niesamowity charakter. Są uparte i bardzo inteligentne, ale także bardzo kochające i opiekuńcze. Mam psy tej rasy od ponad 20 lat.

O   M E B L A C H   V I N T A G E…

Mam kolekcję mebli w stylu vintage, począwszy od brazylijskich projektantów, takich jak José Zanine Caldas, po wiele dzieł Pierre’a Jeannereta. Jestem dumny z mojego najnowszego zakupu, kilku foteli z około 1929 roku amerykańskiej artystki, pisarki i projektantki Elizabeth Eyre de Lanux. Są oszałamiające, wykonane z mahoniu i tkanej słomy; ich styl jest czysty i ponadczasowy. Są bardzo trudne do zdobycia. Kupiłem je na aukcji w Sotheby’s. Dostawiam je do stołu w salonie, gdy brakuje miejsc dla moich gości. W jadalni krzesła wokół stołu są znacznie mniej wyrafinowane: to proste hokery, które zmuszają siedzących do wyprostowania się – to utrzymuje proste plecy, a nade wszystko zachęca do wymiany zdań przy stole.

Historia życia De Lanux jest interesująca: w latach dwudziestych przeprowadziła się do Paryża, gdzie projektowała meble i geometryczne dywany, a zmarła w Nowym Jorku w wieku 102 lat. Jej projekty są radykalne, ale jakże piękne. Jej designerska awangarda meblowa była pokazywana na wystawach razem z projektami Jean-Michela Franka i Eileen Gray.

O   S Z T U C E…

Jedynym artystą, którego prace bym kolekcjonował, gdybym mógł, jest Kazimierz Malewicz, a konkretnie jego obrazy „Czarny kwadrat na białym tle” i „Białe na białym”. To eksponaty muzealne, których nie można kupić. Ale uwielbiam twórczość rosyjskich suprematystów – Malewicza, El Lissitzky’ego, Aleksandra Rodczenki – odkąd studiowałem architekturę, u szczytu postmodernizmu. Ich wykwintne, minimalistyczne dzieła zainspirowały architektów dekonstruktywistycznych lat 80. – takich jak Zaha Hadid i Daniel Libeskind – do tworzenia rysunków na początku kariery.

Ostatnią rzeczą, którą kupiłem i pokochałem, jest mała rzeźba Isamu Noguchi. Jestem wielkim wielbicielem jego twórczości. To dzieło o nazwie Kaki Persimmons, wykonane ze stali ocynkowanej. Kupiłem je w White Cube w Londynie. Ale uwielbiam też Noguchi Museum na Long Island – wizyta tam jest dla mnie jak ucieczka z głośnego i ruchliwego Nowego Jorku, bo wszystko co stworzył Isamu jest bardzo kontemplacyjne.

O   O K U L A R A C H…

Przedmiotem, z którym nigdy się nie rozstanę, są okulary do czytania marki Oliver Peoples. Im jestem starszy, tym mniej widzę. Ale jestem łysym facetem. Jestem architektem. Nie chciałem okularów do czytania, które byłyby zbyt widoczne lub miały bezpośredni związek z moim zawodem. Okulary Le Corbusiera były jedyne w swoim rodzaju. Moje są bardzo subtelne i minimalistyczne, z metalową ramką.

O  Ś W I Ą T Y N I…

Moją ulubioną budowlą jest świątynia grobowa Hatszepsut, położona naprzeciwko miasta Luksor. Zakochałem się w niej, kiedy po raz pierwszy pojechałem do Egiptu, mając 20 lat. To arcydzieło starożytnej architektury, a jednocześnie supernowoczesne w sposobie, w jaki niemal wtapia się w krajobraz. Do dziś fascynuje mnie fasada, jej rytm, kolumnady. To był jeden z czynników, który miał wpływ na mój dom w Portugalii.

O   C A S A   M…

Miejscem, które wiele dla mnie znaczy, jest Melides w Portugalii. Alentejo to piękny region z chronionymi rezerwatami przyrody. Stworzyłem tam wyjątkowy dom, Casa M. To moje sanktuarium, w całkowitej synergii z otaczającą go przyrodą – położony na falistych wydmach i otoczony pięknymi sosnami parasolowymi, które mają ponad 100 lat. Materiał, którego użyłem do jego budowy, to beton – w kolorze wydm – zmieszany z brazylijskim drewnem. Nie mam żadnych dzieł sztuki na jego ścianach; widoki za oknami są jak żywe obrazy. Latem okna wsuwają się w ściany, więc jest jak pawilon na świeżym powietrzu.

Moje projekty są wymagające, bardzo konkretnie zaprojektowane, ale życie toczy się dzięki naturalnym materiałom – w Portugalii dzięki drewnu ipe, piaskowanemu betonowi, drobnym kamyczkom wyłożonym na zewnątrz, cegłom wyprodukowanym w Danii; w środku belgijskie tkaniny, tkane plemienne dywany.

O   S W O J E J    B A Z I E…

Mój główny dom w Antwerpii pochodzi z 1870 roku, a jego fragmenty sięgają XVII wieku. Była tu kiedyś kancelaria notarialna. O ile w Casa M centralne miejsce zajmuje przyroda i najlepiej chodzić po domu boso, moja baza w Belgii jest wypełniona starannie wybranymi dziełami z mojej kolekcji sztuki, w tym Sterlinga Ruby’ego, Thomasa Houseago, Katji Strunz i Nan Goldin.

Moim ulubionym pomieszczeniem jest salon. To ogromna przestrzeń – 10 na 10 m i ponad 4 m wysokości – z dużym kominkiem i asymetrycznie rozmieszczonymi meblami. Są tu bardzo wygodne brytyjskie fotele w stylu wiejskim, z lambrekinami, wymieszane z projektami Eyre de Lanux i José Zanine Caldasa, dużo książek i kilka mebli mojego projektu. To świat sam w sobie, bardzo uspokajający, bardzo łagodny, cichy. Jest jak powietrze, którym mogę oddychać. Najchętniej słucham tam Ryuichiego Sakamoto – jego ostatni album, „12”. Zmarł w ubiegłym roku, więc to album pożegnalny, ale słucham jego twórczości od wielu lat. Dotyczy to zarówno gry na fortepianie, jak i współpracy z brazylijskimi wokalistami czy muzyki filmowej.

O   C I S Z Y…

Cisza jest piękna. Nie jestem częścią robienia show, co ma obecnie miejsce w architekturze; tej ostentacji w budynkach. Mam wrażenie, że wielu architektów zapomniało o wnętrzach lub nie czują się z nimi związani. W ciągu ostatnich kilku lat na targach meblowych Salone del Mobile w Mediolanie zauważyłem w nadmiarze szokujące, przeciętne, krzykliwe, pospolite lub nawet brzydkie meble, które przeszkadzają wizualnie. Mam nadzieję, że to się zmieni.

Ja kocham piękne rzeczy. Architektura jest dla mnie związana z pięknem. Lubię czystość formy i rzetelność moich prac. Dekonstrukcja i reinterpretacja klasycznych form to coś, co lubię robić, ale zawsze z szacunkiem. Wielu postrzega mnie jako „zimnego minimalistę”, podczas gdy w rzeczywistości jestem ciepłą osobą, która docenia piękno. W „Private. Vincent Van Duysen” poczujesz ludzki aspekt mojej architektury. Jestem empatycznym, współczującym i hojnym architektem, którego celem jest tworzenie rzeczy dla innych, a nie dla siebie. Architektura dla mnie dotyczy nie tylko budowania i konstruowania, postrzegam ją jako tworzenie przestrzeni dla ludzi, ale także dawanie otoczenia meblom i produktom, które się w nich znajdują. Dlatego moim głównym hobby jest tak naprawdę mój zawód.

O    P A M I Ą T K A C H…

Najlepszą pamiątką, jaką przywiozłem do domu, jest kryształowy kamień z Urugwaju. Odwiedzałem moją dobrą znajomą, Evę Claessens – belgijską malarkę, która ma pracownię w Garzón, uroczym małym pueblo niedaleko José Ignacio. Eva zbiera lokalny kryształ i podarowała mi piękny ametyst. Wierzę w holistyczną moc kryształów; chodzi o energię. To i piękny minerał, i pamiątka po moim przyjacielu – leży na stole za sofą w moim salonie w Antwerpii. Mam tu całą kolekcję przedmiotów: piękne dzieła Teda Muehlinga (nowojorskiego projektanta i jubilera – przy. red.), parę podpórek do książek z lat 20. z jamnikami – są tam nawet prochy moich psów, Georgesa, Loulou i Gastona, w trzech ceramicznych urnach.

O   P R E Z E N C I E…

Najlepszym prezentem, jaki otrzymałem, był Kamień Lingam, podarowany mi przez jednego z moich najdroższych przyjaciół kilka lat temu na urodziny. Jest szarawy z ciemnoczerwonymi akcentami i pochodzi ze świętej rzeki Narmada w Indiach. Jest świętym kamieniem indyjskiego Boga Shivy. To odmiana niezwykle ciekawego, wzorzystego jaspisu. Przenikanie się męskiej i żeńskiej energii w Lingamie wzmacnia jego działanie, które wykorzystywane jest w uzdrawianiu oraz oczyszczaniu i medytacji. Stoi obok mojego łóżka w moim antwerpskim domu. Mam jeszcze dwa na niskim stole w moim portugalskim salonie – te są prawie czarne i były prezentem, który dałem sam sobie.

O   M A T E R I A Ł A C H…

Projekty lub produkty wychodzące z mojej pracowni mogą być różnorodne, ale u podstaw moich zainteresowań leży czystość i organiczność, które mają na celu poprawę życia ludzi. Chcę osiągnąć wyważoną pracę, aby jednocześnie spowolnić dzisiejszą egzystencję, która jest zbyt szybka, zbyt nasycona, zbyt przestymulowana. Jak to zrobić? Dzięki czystości formy, naturalnym materiałom, czystym geometriom, ciepłym i dotykowym teksturom. Zawsze wybieram organiczne, naturalne materiały; z fakturą, które są przyjemne w dotyku i dobrze się starzeją. Bo moim zamiarem jest tworzenie ponadczasowych dzieł.

O   E L E G A N C J I…

Jako młody architekt studiowałem w Mediolanie, gdzie wyjechałem w 1986 roku, po ukończeniu Wyższego Instytutu Architektury Sint-Lucas w Gandawie i nauczyłem się włoskiego stylu życia. Wszystko tam jest poświęcone pięknu i podziwiam to do dziś. Czuję się w połowie Włochem. Mówię po włosku i jestem pewien, że w moich żyłach musi płynąć trochę śródziemnomorskiej krwi.

O   M A M I E…

Najlepszą radę, jaką kiedykolwiek usłyszałem, dostałem od mojej mamy. Zawsze mi powtarzała: „Vincent, we wszystkim musisz zachować umiar. Istnieją granice”. Nadal jest to coś, co bardzo trudno mi spełnić. Żyjemy w świecie, w którym chodzi wyłącznie o konsumpcję i chcemy wszystkiego natychmiast. Ale myślę o tym regularnie i to prawda.﹡

 

___

Korzystałam z wywiadów dla „WWD”, „Echo” i „Financial Times”.

Kopiowanie treści jest zabronione