Trzypiętrowy budynek na nowojorskim Brooklynie trafił na rynek za 8 mln dol. – to symboliczne zamknięcie związku Lily Allen i Davida Harboura. Ogłoszenie pojawiło się zaledwie dwa dni po tym, jak brytyjska piosenkarka wydała nowy album, który fani nazwali „zemstą”. Stało się to po doniesieniach o rozstaniu pary i plotkach o romansie Harboura. Co zresztą potwierdziła sama Allen w „West End Girl” – płycie, którą nagrała po prawie siedmiu latach przerwy w muzycznej karierze.
– Inspiracją były moje głębokie problemy z odrzuceniem i porzuceniem po rozwodzie. Każde rozstanie jest trudne i bolesne, ale rzadko zdarza się, by tworzyć o tym muzykę w trakcie przeżywania emocji. Właśnie w tym tkwi wyjątkowość tej płyty. Ale dziś nie czuję już gniewu. Nie potrzebuję zemsty – 40-letnia Allen powiedziała w wywiadzie dla magazynu „Interview”. – To nie jest okrutny album. Nie jestem złośliwa.
Krytycy uważają jednak inaczej. W gazetach pojawiło się tyle samo nagłówków omawiających zawartość płyty, co analiz jej utworów. W czterogwiazdkowej (na pięć możliwych) recenzji w „Guardianie” czytamy, że to „szokująca autopsja zdrady”, ale też: „Tym, co spaja piosenki, poza historią, którą opowiadają, jest uderzająca uroda melodii, które, co zaskakujące, bardziej przywodzą na myśl romantyczne, baśniowe zakończenie niż gniew i nieszczęście wyrażane w tekstach”.
W innej czterogwiazdkowej recenzji, „The Telegraph” też chwalił: „Siła płyty tkwi w tym, jak wyraźnie przedstawia jedną stronę historii: kobietę uwięzioną we własnej głowie. Napięcie narracyjne rośnie, ponieważ słuchacze nie mogą się od niej oderwać, by spojrzeć na sytuację z szerszej perspektywy, co pozwala nam dzielić klaustrofobię i paranoję Allen”. Zaś „Daily Mail” uznał krążek za najlepszy popowy album o rozstaniach, obok „Rumours” Fleetwood Mac, „Back to Black” Amy Winehouse i „21” Adele.
„The Independent” przyznał „West End Girl” pięć gwiazdek, podkreślając, że poruszane przez autorkę tematy są bliskie rzeczywistości – nie chodzi tu tylko o hiperosobistą otwartość, ale także o ilustrację tego, „jak łatwo, będąc zakochanym, utonąć w czyimś wstydzie i pomylić go ze swoim własnym”. Recenzja odwołała się też do tego, że fani gwiazdy mogą utożsamiać się z historią, którą opowiada o współczesnych związkach: „Pod wszystkimi makabrycznymi szczegółami kryje się milczące przypuszczenie, że związki otwarte są łatwo nadużywane, zwykle przez mężczyzn, i że wiara w to, że jest się ponad przestarzałymi koncepcjami wierności – nowoczesną żoną, jak w pewnym momencie ujęła to Allen – nie gwarantuje, że nie zostanie się ze złamanym sercem”.
Sama autorka w wywiadach ostrożnie zdradza, że „West End Girl” odnosi się do jej doświadczeń w małżeństwie, „ale to nie znaczy, że jest to czysta ewangelia”. Biorąc pod uwagę szczegółowe, szokujące oskarżenia dotyczące męża łamiącego ustalone warunki otwartej relacji, jego manipulacji emocjonalnej i uzależnienia od seksu, można przypuszczać, że prawnicy stanowczo doradzali jej dodanie tego zastrzeżenia.
Niezależnie od tego, czy „West End Girl” to prawda, czy fikcja, piosenkarka sfotografowała się w domu, który dzieliła z Harbourem przez cztery lata małżeństwa, by użyć zdjęć do promocji płyty. Od razu wiadomo, że to ich kamienica z końca XIX wieku, znajdująca się w jednej z najbardziej pożądanych, obsadzonych drzewami dzielnic Brooklynu. Bo dwa lata temu zaprosili do środka magazyn wnętrzarski „Architectural Digest” i oprowadzali po niej.
I opowiadali, że kupili ją w 2021 roku za 3,35 miliona dolarów (biorąc kredyt hipoteczny), a potem pod kierownictwem projektanta wnętrz Billy’ego Cottona oraz architekta Bena Bischoffa przeprowadzili gruntowny remont. Rezultatem jest połączenie tradycyjnego angielskiego uroku i ekscentrycznego maksymalizmu.
Po wejściu gości wita luksusowy salon wyłożony ręcznie malowaną w kwiaty tapetą i zdobiony misternymi sztukateriami. Kominek stanowi centralny punkt przestrzeni, a szklane drzwi prowadzą na prywatne podwórko z sauną i wanną z hydromasażem. Sąsiadująca z pokojem kuchnia wyposażona jest w stylu angielskim – z jadalnią z zaprojektowaną na zamówienie ławą pod dużymi oknami, które zalewają pomieszczenie naturalnym światłem.
Główny apartament zajmuje całe pierwsze piętro i oferuje przytulny kącik wypoczynkowy, kominek i dwie garderoby. Na drugim piętrze znajdują się dwie sypialnie gościnne, salon ze świetlikiem i gabinet. W piwnicy mieści się siłownia, pralnia i schowek. W sumie w całym domu jest pięć dużych pokoi i cztery łazienki. Wszystkie urządzono zgodnie ze wskazówkami pani domu, która była „była kreatywną siłą napędową”.
Gdy para oprowadzała „Architectural Digest” po swoim wnętrzu, pan domu skomentował „odważny, zabawny, ekscentryczny” gust żony i nie krył irytacji jej bardziej radykalnymi wyborami – dywanami w tygrysie paski, sofami z oliwkowego zamszu i kryształowymi żyrandolami zawieszonymi nad pstrokatymi, kolorowymi wzorami tapet i dywanów. – Za każdym razem, gdy próbowałem panią domu uspokoić w jej wyborach, ona naciskała na więcej – dorzucił Cotton.
To właśnie do tej nieruchomości Lily Allen nawiązuje w tytułowej piosence swojej nowej płyty: „Więc ją kupiliśmy / Znaleźliśmy dobry kredyt hipoteczny / Billy Cotton ma wszystko pod kontrolą / Wszystkie meble zostały zamówione / Nigdy nie byłoby mnie na to stać / Ty to pchałeś do przodu / Sprawiłeś, że poczułam się trochę niezręcznie”.
W utworze „Pussy Palace” śpiewa o odkryciu w domu „zabawek erotycznych, zatyczek analnych, lubrykantu, setek prezerwatyw” czy „pudełka po butach pełnego odręcznych listów od kobiet ze złamanymi sercami”. Zaś w „Madeline” opowiada o wysyłaniu wiadomości do kobiety, z którą sypiał jej mąż, tłumacząc obawy, że teraz w grę wchodzą emocje: „Mieliśmy umowę / Bądź dyskretny i nie bądź bezczelny / Musiała być zapłata / Musiało być z obcymi / Ale ty nie jesteś obcą osobą, Madeline”. „Mail on Sunday” szybko odnalazł prawdziwą Madeline i opublikował z nią wywiad, w którym kobieta stwierdziła, że ona i Harbour byli w związku. „Oczywiście, że słyszałam tę piosenkę” – wyznała. „Ale mam rodzinę i chcę ją chronić… To dla mnie trochę przerażające”.
Z powodu oczywistego tabloidowego kontekstu zawartego na albumie niektóre gazety nie szczędziły autorce ostrej krytyki, opisując „West End Girl”. Nagłówek w recenzji „Timesa” brzmiał: „Prawie żal Davida Harboura”. „Financial Times” oskarżył Allen o „pusty występ”. „Guardian” podsumował: „Są momenty, w których zastanawiasz się, czy wywlekanie tylu brudów na światło dzienne to w ogóle dobry pomysł, mimo że teksty są nienagannie napisane i przesiąknięte ciętym dowcipem. Jedno jest pewne: »West End Girl« to album jak żaden inny o rozwodach”.
Prawda. Bo piosenki o zdradach to nic nowego w świecie rozrywki. Już wcześniej bywały hitami, jak choćby „Jolene” Dolly Parton z 1972 roku i „You’re So Vain” Carly Simon z tego samego roku, „Sorry” Beyoncé z 2016, czy „Don’t” Eda Sheerana z 2014, ale to Lily Allen naprawdę wysoko podniosła poprzeczkę.
Tymczasem budynek przy 381 Union Street jest na sprzedaż za kwotę dwukrotnie wyższą niż ta, którą byli już małżonkowie zapłacili. Ona wróciła do Londynu, on do swojego drugiego mieszkania na Manhattanie. Dla kupujących wartość ich dawnego domu będzie zależeć nie tyle od metrażu, co od symboliki – miłości, sztuki i złamanego serca. ﹡