Posłuchaj
„To dla ciebie, Kate” – czytamy na pierwszych stronach albumu. „Kocham Cię i dziękuję – Mario”. „Kate” nie jest jednak wyznaniem miłości zakochanego mężczyzny, to książka, która upamiętnia to, co było – jedną z najbardziej znanych romantycznych relacji w świecie mody. A 120-stronicowa publikacja jest tak samo o fotografii, jak i o miłości.
Dziś 53-letni Mario Sorrenti jest szczęśliwym mężem fotografki Mary Frey i dwójki ich dzieci: syna Arsuna i córki Gray. I to żona podsunęła mu pomysł albumu. – Powinieneś z nimi coś zrobić. Są niesamowite! – powiedziała, gdy w archiwum męża znalazła czarno-białe zdjęcia z początku lat 90. Zachwyciła się portretami młodziutkiej Kate Moss, którą Mario poznał w Londynie latem 1991 roku, gdzie oboje zaczynali kariery w świecie mody.
– Byliśmy naprawdę młodzi, jeszcze dziećmi. Poznaliśmy się na imprezie i ona poprosiła mnie, żebym przyszedł na następną, na którą się wybierała. Pamiętam, jak siedziałem obok niej i czułem, że moje serce zaraz stanie; jej piękno mnie oczarowało. Była taka zabawna, słodka i piękna. Potem przez jakiś czas nie widziałem Kate, ale gdy następnym razem wpadliśmy na siebie, zaczęliśmy się trochę spotykać jako przyjaciele. Pewnego dnia zaprosiłem ją na randkę i tak to się zaczęło – Sorrenti, jeden z najbardziej cenionych fotografów mody i gwiazd na świecie, w rozmowie z amerykańskim „Harper’s Bazaar” tak wspominał początki znajomości ze swoją pierwszą miłością.
Kate Moss, dziś 50-letnia supermodelka, właścicielka agencji modeli i własnej urodowej marki Cosmoss, dodała: – Od razu go polubiłam. Gdy go poznałam, był modelem, a nie fotografem. Chociaż był Włochem (urodził się w Neapolu i w wieku dziesięciu lat przeprowadził się z rodziną do Nowego Jorku, gdzie nadal mieszka – przyp. red.), wyglądał na Amerykanina i wszyscy moi angielscy przyjaciele byli na „tak”. Miał kowbojskie buty, o których pomyślałam: „Mogę się ich pozbyć. Nie ma znaczenia, co ma na sobie”. Wszystko przebijał jego sześciopak, czy może 12-pak?
Jak oboje zapewniają, mieli na swoim punkcie obsesję. – Byliśmy szaleńczo zakochani. Po prostu robiliśmy to, co robią dzieciaki, kiedy są zakochane – wspominają.
Ona nadal mieszkała z rodzicami w Croydon na przedmieściach Londynu, on sypiał na kanapach u znajomych. Spędzali każdą wolną chwilę razem. Kate stawiała pierwsze kroki jako modelka, a Mario stał się obiektem pożądania, odkąd na całym świecie zaczęto emitować reklamę Levi’s Pool Hall Clash, w której przy dźwiękach hitu „Should I stay or should I go” grał w bilard (zobaczcie wideo). Ale bardziej od modelingu kręciła go fotografia, więc zaczął robić zdjęcia ukochanej. – Bardzo pasjonowałem się fotografią i naprawdę zakochałem się w Kate. Wszystko to połączyło się w moich obrazach – deklaruje. – Kochałem w niej wszystko. Sposób, w jaki wyglądała, sposób, w jaki się uśmiechała, jaka była słodka, jaka była zabawna, sposób, w jaki chodziła, sposób, w jaki była taka spokojna i beztroska, sposób, w jaki się przy niej czułem.
Spędzili razem następne dwa lata. Moss stała się jego muzą, a on robił jej intymne zdjęcia podczas podróży, na plaży, na spacerze lub w domu w Londynie. – Czasem mówiła: „Nie, nie chcę tego robić”, a czasem: „Okej, super”. Oczywiście zdarzały się między nami nieporozumienia. „Zawsze robisz zdjęcia, spierdalaj” – bywało, że miała pretensje. Nieustannie siedziałem w ciemni, by wywołać efekty naszych sesji, miałem obsesję na punkcie robienia zdjęć i realizowania swojej pasji. Kate mi pomogła – przywołuje wspomnienia.
Do dziś pamięta pierwsze zdjęcie, jakie zrobił Kate. Było to na podwórku domu, w którym miał mieszkanie. Powiesił białe prześcieradło ze spinaczami do ubrań i zrobił jej portret. To zdjęcie jest w książce „Kate”.
Ale były też nieznośne chwile rozłąki. Początkująca modelka musiała wyjeżdżać z Londynu. – Ciągle płakałam na lotniskach. „Nie! Nie chcę jechać” – narzekałam, zalewając się łzami, a on mnie uspokajał i mówił „kochanie”. Zawsze zawoził mnie na lotnisko i czekał, gdy wracałam. To był jeden z tych młodych związków, w których wyjazdy do pracy przez większość czasu łamały nam serce, więc kiedy byliśmy razem, było to ogromne przeżycie – Kate opowiada z sentymentem.
Gdy na dłużej leciała do Nowego Jorku, zatrzymywała się u matki Mario, Franceski Sorrenti, znanej w USA fotografki. – Ona była i nadal jest hardcorowa – niesamowita kobieta. Taka surowa, trzymająca dyscyplinę. Musiałam sprzątać dom, przydzielała mi obowiązki. Nauczyła mnie wiele, np. jak załadować zmywarkę. To umiejętność życiowa, której nigdy nie zapomnę. „Nie kładź szklanek na dół, bo się nie umyją, stawiaj od przodu do tyłu” – instruowała. Kiedy ludzie źle ładują naczynia do zmywarki, myślę: „Nie znacie Fran Sorrenti” – śmieje się dzisiaj.
Francesca Sorrenti dbała też o odpoczynek syna i jego zapracowanej dziewczyny. W 1992 roku wysłała ich na wakacje na wyspę Virgin Gorda, będącej częścią Brytyjskich Wysp Dziewiczych. – Moja mama znalazła dla nas fajne, małe miejsce, bardzo proste i na plaży. Miało wszystko, co potrzebne do tworzenia obrazów; mnóstwo tekstur i piękne, puszyste chmury. Światło było idealne, a woda spokojna i przezroczysta. Czas się zatrzymał. Jak zawsze, również podczas tej podróży, zrobiłem mnóstwo zdjęć – opowiada Mario.
Był wtedy na tyle biedny, że nie mógł sobie pozwolić na wywoływanie pojedynczych odbitek, więc robił to ze stykówkami. Następnie wycinał z nich ulubione ujęcia i wklejał do swojego pamiętnika. W tym czasie stawiał pierwsze kroki jako fotograf mody w amerykańskim „Harper’s Bazaar”. Będąc kiedyś w redakcji, pokazał czarno-białe zdjęcia z Virgin Gorda ówczesnemu dyrektorowi artystycznemu pisma, Fabienowi Baronowi. Ten uznał, że będą idealną inspiracją dla reklam perfum Obsession Calvina Kleina, dla którego tworzył kampanie. Spytał, czy może pokazać je projektantowi.
– Calvin zakochał się w nich. Zamarzył, bym je dla niego je odtworzył i nakręcił film. Wysłał mnie z Kate z powrotem na Karaiby. Na bezludnej wyspie znalazłem zdewastowany dom na plaży, idealny do sesji. Po tygodniu spędzonym w odosobnieniu i robieniu zdjęć i filmowaniu kamerą Bolex 16mm, wróciliśmy na jedną z większych wysp, gdzie zbudowaliśmy plan zdjęciowy, by ukończyć wideo. Miałem tylko jednego asystenta, która pomagał mi z kamerą. To było niesamowite miejsce i wymarzona praca – opowiada jak w 1993 roku powstawała kampania, która zmieniła zarówno karierę Moss, jak i jego.
Te surowe, szczere zdjęcia uchwyciły pierwszą miłość w jej intensywnej, pochłaniającej wszystko zmysłowości. Dziś to kultowe zdjęcia, a film stał się inspiracją dla wielu innych artystów. Naturalna Kate bez makijażu i nieuczesana, przeważnie naga, w ostrym światłocieniu patrzy zmysłowo do kamery, rozchyla usta i szepcze: „obsesja, obsesja”. Po latach wyznała, że amerykański kreator ją wykorzystał: – Cynicznie podszedł do naszej miłości, miłości bez sztuczności i pozorów, i pokazał ją światu jako produkt. Poprosił, żebyśmy odtworzyli klimat intymności i swobody, a my nie wiedzieliśmy wtedy, że po prostu sprzedajemy nasze uczucie. Cieszyliśmy się, że znowu jedziemy na wakacje, za które na dodatek ktoś nam płaci.
Kampania podobno zabiła uczucie. Modelka i fotograf rozstali się. Kate została ambasadorką Calvina Kleina, a kontrakt gwarantował jej, że za 100 dni pracy dostawała 4 mln dolarów. Z czasem stała się kimś więcej niż modelką – ikoną, której liczne romanse (od Johnny’ego Deppa po Daniela Craiga) i skandale alkoholowo-narkotykowe, dzięki którym zapracowała nawet na przydomek „Kokainowa Kate”, tylko pomogły w karierze.
Podczas pamiętnej wycieczki powstało wiele kameralnych, delikatnych, zmysłowych ujęć, które nigdy nie były pokazywane publicznie. Nawet dziś są świadectwem, że intymności nie da się udawać. Kate leży na łóżku, nago na plaży, wiesza bikini na prowizorycznym sznurku do prania, pływa w basenie, śpi, gra na swoim Nintendo Gameboyu, bierze prysznic, czyta, pali lub zakłada koszulkę swojego chłopaka.
„Jest w nich intymność i autentyczność, które odróżniają te zdjęcia od zwykłego komercyjnego uwodzenia pomiędzy modelką a konsumentem” – zawyrokował „Financial Times”.
To te kadry, a także powstałe podczas dwuletniego wspólnego życia młodziutkiej pary, zanim Kate Moss stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy na świecie, w 2018 roku zostały tematem książki wydanej przez Phaidon, zatytułowanej „Kate”. Limitowana edycja (jedynie 100 sztuk zapakowanych w eleganckim pudełku) stała się bestsellerem. Publikacja od razu zniknęła z półek, mimo iż kosztowała 1,2 tys. funtów. Teraz wydawnictwo do niej wraca, ale w mniej wyrafinowanej formie i przystępniejszej cenie. Te same 50 zdjęć, od których nie można oderwać wzroku, umieszczone w książce w twardej oprawie od 20 czerwca będzie można kupić za 70 funtów.
„Kate” to powrót do estetyki fotografii mody z lat 90., ale także do historii miłosnej, która przerodziła się w przyjaźń. – To zabawne, wiele osób mówi o Kate jako o mojej muzie. Ale tak naprawdę byliśmy tylko chłopakiem i dziewczyną. Była dla mnie najbliższą osobą. Fotografowałem ją nieustannie. Czasem ją to irytowało, a czasem pozowała mi z przyjemnością. Świetnie się przy tym bawiliśmy. Już nigdy potem nie miałem takiej obsesji na punkcie fotografowania żadnej innej osoby – zapewnia Sorrenti.
Teraz są przyjaciółmi, którzy nadal ze sobą pracują. Fotograf przez ostatnie 30 lat regularnie portretował Moss w ramach różnych projektów. – Nigdy nie myślałem o tym w kategoriach „praca z moją byłą”. Zawsze bardzo się cieszyliśmy, że mogliśmy się spotkać – zawsze mieliśmy więź i porozumienie. Kiedy jesteśmy razem na planie, znamy się tak dobrze, że po prostu nigdy nie było żadnej niezręczności. Kate niewiele się zmieniła. Jest oczywiście dojrzałą kobietą, która odniosła ogromny sukces, ale nadal jest tą zabawną, dziwaczną i autentyczną dziewczyną – opowiada.
Wierzy, że oboje wywarli na siebie duży wpływ: – Kiedy przeprowadziłem się z Nowego Jorku do Londynu, pokazała mi miasto, brytyjski styl i brytyjski sposób bycia – co było dla mnie zupełnie nowe. Miała niesamowity styl, a ja miałem dużą wiedzę na temat sztuki i fotografii. Lubię myśleć, że inspirowaliśmy siebie nawzajem.﹡