Kocham to, co robię i czuję się bardzo odpowiedzialna, aby to kontynuować. Chcę to robić, dopóki nie padnę – deklaruje 75-letnia Annie Leibovitz, najsłynniejsza portrecistka gwiazd, choć jej rówieśnicy w tym biznesie są już dawno na emeryturze.
Nikt, kto jest sławny, bogaty i wpływowy, nie umknął jej uwadze: ma każdego uwiecznionego w swoim niezwykłym dorobku, jak żaden inny fotograf świata. Miała na to pół wieku. W latach, gdy pracowała w magazynach „Rolling Stone”, „Vanity Fair” i „Vogue”, przy niezależnych projektach i dziesięciu opublikowanych fotoksiążkach wykonała niezliczoną ilość prac, z których znaczna część należy do najbardziej pamiętnych portretów sław sztuki, rozrywki i polityki XXI wieku. Lista nazwisk jest tak długa, że potrzeba by na to osobnej książki. Bo to nie tylko aktorzy, muzycy, artyści, politycy, pisarze, biznesmeni i sportowcy, ale nawet prezydenci USA czy królowa brytyjska. I jej własna rodzina. Od zawsze była bowiem rozdarta między zainteresowaniem prywatnymi chwilami a fascynacją supergwiazdorstwem.
Wszystkie te zdjęcia odzwierciedlają jej filozofię: „fotografia jest jak zapis wzniosłego, ale bardzo ulotnego momentu i trzeba do niego dobrze się przygotować, żeby wszyscy na długo zapamiętali”. Zawsze zaczyna więc od czytania o sztuce, szukania kontekstów do postaci, które fotografuje, i wykorzystywania rekwizytów. – Oczywiście noszę ze sobą, jak zapasowy twardy dysk w głowie, ogromny bank pamięci o pracy mistrzów, którzy byli przede mną. Jestem fanem fotografii, może nawet wieczną studentką. Zbieram książki fotograficzne. Coś z historii fotografii może przyczynić się do stylu, w jakim fotografuję. Styl fotografii jest częścią pomysłu – opowiada.
Każdy chce poznać tajemnicę: jak Annie Leibovitz tworzy swoje przyciągające wzrok zdjęcia? Ona chętnie się tym dzieli. W listopadzie ukaże się na rynku poprawione i rozszerzone wydanie jej popularnej książki „Annie Leibovitz at Work”, pierwotnie opublikowanej w 2008 roku i do niedawna niedostępnej. Książka otwiera okno na to, jak i dlaczego robi to, co robi, zagłębiając się w historie i procesy stojące za niektórymi z jej najbardziej znanych zdjęć: od ostatniego lotu prezydenta USA Richarda Nixona, jej klasycznych zdjęć podczas trasy koncertowej Rolling Stones i intymnych portretów królowej Elżbiety II, po ostatnie zdjęcie Johna Lennona z Yoko Ono, zrobione zaledwie kilka godzin przed zamachem na niego.
1. Jej podręcznik fotografowania
Czy ta książka ma być swego rodzaju przewodnikiem dla fotografów? – Tak. Z pewnością może służyć jako podręcznik dla młodych fotografów. Przechodzi przez kilka moich zdjęć i pomysłów twórczych, które pomogły mi nauczyć się robienia zdjęć i zostały zainspirowane książką Ansela Adamsa „Examples”, w której zastosował studium przypadku, aby wyjaśnić, jak wykonał 40 swoich najbardziej kultowych kadrów. Chciałam zrobić coś podobnego, choć na mniejszą skalę – wyjaśnia „USA Today”.
Zaczęła od skupienia się na zaledwie 10 jej najlepszych fotografiach, ale ostatecznie przerodziło się to w znacznie większą „małą książkę”. – I szczerze mówiąc, napisałam ją częściowo po to, aby nie musieć już odpowiadać na pewne pytania! To trochę głupie, ale zainspirowałam się starą broszurą „Top Ten List” Davida Lettermana, słynnego gospodarza tak show. Na końcu książki dołączyłam nawet prawdziwą listę odpowiedzi na 10 najczęściej zadawanych mi pytań – mówi o „At Work” wydawnictwa Phaidon, gdzie zbiera 120 swoich prac. W publikacji autorka sama szczegółowo omawia okoliczności, w których zostały wykonane, wraz z konkretnymi informacjami technicznymi (jaka kamera, jakie ustawienia, jakie oświetlenie), a także zdradza swoje inspiracje. Zdjęcia i opowiadania ułożone są chronologicznie: od robionych na filmie do pracy z aparatami cyfrowymi.
2. Jej forma uwodzenia
W fotografii interesuje ją uzyskanie czegoś nieprzewidywalnego, czegoś, czego normalnie nie widać. Mimo to, kiedy obraz zaczyna się dziać, często jest to niespodzianka. Nigdy jednak nie naciska na nikogo, by zrobił coś, co nie byłoby dla niego odpowiednie. – I nie proszę moich bohaterów o zrobienie czegoś bez powodu. Za moimi zdjęciami zawsze kryje się jakaś myśl. Rzucam kilka pomysłów i czekam, co dana osoba chce zrobić. To współpraca. Zwłaszcza jeśli masz do czynienia z artystą estradowym, aktorem lub komikiem. Jedyną formą uwodzenia, do jakiej jestem zdolna, jest zapewnienie moich bohaterów, że jestem dobrym fotografem i że zrobimy coś ciekawego – deklaruje.
Z podziwem jednak wspomina legendarnego Richarda Avedona, który uwodził rozmową. Miał Rolleiflexa, na który patrzył w dół, a potem w górę. Większość świetnych fotografów portretowych nie miała aparatu przed twarzą, był obok nich, kiedy rozmawiali. U Avedona to zawsze dawało efekt, jak choćby wtedy, gdy fotografował księcia i księżną Windsoru. Byli wielkimi miłośnikami zwierząt, zafascynowani swoimi mopsami. Avedon ustawił portret, rozmawiając przez cały czas, a tuż przed zrobieniem zdjęcia opowiedział im całkowicie nieprawdziwą historię o tym, jak w drodze do studia jego taksówka przejechała małego psa. To złamało ich spokój. Dostał słynny portret, na którym wyglądali na udręczonych.
3. Jej dobre zdjęcie
Ona pracuje inaczej. – Nie umiem rozmawiać z ludźmi i na pewno nie potrafię jednocześnie rozmawiać i robić zdjęć. Poza tym, podczas pracy patrzę przez wizjer – wylicza.
Wszystkie pomysły przygotowuje przed sesją, zwłaszcza w przypadku ustawionych portretów. – Byłoby miło być bardziej spontanicznym, ale okoliczności nie zawsze na to pozwalają. Czas pracy jest często ograniczony, a cele są z góry określone. Niemniej jednak, będąc przygotowanym na jedną rzecz, zawsze mam nadzieję, że stanie się też coś innego – mówi.
Kiedy wie, że ma dobre zdjęcie? Kiedy była młoda, nigdy nie wiedziała, kiedy przestać. Bała się, że coś przegapi, jeśli skończy. – Pamiętam, jak pracowałam z pisarzem Davidem Feltonem nad historią o zespole Beach Boys i byłam zaskoczona, że w pewnym momencie po prostu odszedł. Powiedział, że ma dość materiału na artykuł, co wydawało mi się niezrozumiałe. Co miał na myśli, że już dość? Jak mógł w ogóle tak myśleć? Ja byłam przekonana, że jeśli będę fotografować dalej, będzie coraz lepiej. Kiedy nabrałam większego doświadczenia, zaczęłam rozumieć, że coś albo się wydarzy, albo nie. Nie zmieni się nagle w coś innego. Lub bardzo rzadko. Fotografia jest ograniczona. To ilustracja tego, co się dzieje. Zasadniczo nigdy nie da się być w pełni usatysfakcjonowanym – wyznaje.
4. Jej najgorszy model
Większość ludzi, którzy stają przed jej aparatem, nie lubi robić sobie zdjęć. – To stresująca, samokonfrontacyjna chwila. Niektórzy są w tym lepsi niż inni. Najlepiej pracuje mi się z tymi, którzy potrafią się wykreować, ale wielu tego nie potrafi. Albo nie chcą. Nie czują się dobrze ze sobą. Albo czują się ze sobą zbyt dobrze – wylicza.
Kto jest najtrudniejszą osobą, jaką kiedykolwiek sfotografowała? Zapewnia, że trudności zwykle nie mają wiele wspólnego z bohaterem zdjęcia. Problemy są takie, jak pogoda. Jest za słonecznie lub za ciemno. Nie skończyła fotografować, a słońce zachodzi. Jeśli to duża produkcja, problemem jest zła fryzura, zły makijaż. Stroboskop jest niewystarczająco szybki lub w ogóle nie świeci. Ale przyznaje, że z pewnością są ludzie, z którymi ciężko się pracuje. – Byłabym szalona, gdybym podała ich nazwiska. W tym biznesie nie można być niedyskretnym – podkreśla.
Z jej półwiecznego doświadczenia wynika jednak, że najtrudniejszymi ludźmi są ci, którzy są w showbiznesie najdłużej. Zwłaszcza ci, którzy są w showbiznesie od dzieciństwa. Bo mają bardzo słabe poczucie rzeczywistości.
5. Jej ulubione zdjęcie
A jakie jest jej ulubione zdjęcie? – Nie mam ani jednej ulubionej fotografii. Najważniejszy jest dla mnie dorobek. Nagromadzenie prac na przestrzeni lat – zapewnia. – Po prawie 50 latach w tym biznesie myślę, że siłą mojej pracy jest kronika czasów i, na dobre lub na złe, stała się większą całością histori. Czy jest tam jedno lub dwa zdjęcia, które się wyróżniają? Nie.
– Sposób, w jaki ona fotografuje ludzi, mówi nam o tym, kim naprawdę są, jakie mają poczucie humoru, temperament, charakter, postawy, obawy. Jednocześnie ona ich uczłowiecza. To portrecistka Ameryki i kronikarka naszego kraju, naszych wartości, marzeń i myśli – przed laty powiedziała o niej Hillary Clinton i te słowa wciąż są aktualne.
6. Jej perfekcjonizm
Kartkując strony publikacji „At Work”, gdzie więcej słów niż obrazów, potwierdzają się opinie, że Annie Leibovitz nie jest po prostu jednym z najważniejszych fotografów naszych czasów, ona stworzyła nową formę portretowania naszych czasów. Wniosek z lektury? Nie bez przyczyny Amerykanka jest najlepiej opłacaną i najbardziej płodną osobą w branży, ale także – jak oceniła pisarka Susan Sontag i wieloletnia partnerka fotografki (aż do śmierci 20 lat temu) – „wszystkie jej zdjęcia aspirują do bycia niezapomnianymi”.
Nie wspomniała o chorobliwym perfekcjonizmie Annie, który prowadzi do wybuchów gniewu, a nawet ostrych awantur na planie. – Torturuje siebie i wszystkich innych. Ale jest wyjątkowa i podziwiam wysiłek, jaki wkłada w każde zdjęcie – ocenia Grace Coddington, legendarna stylistka amerykańskiego „Vogue’a”. Zaś Mary Howard, scenografka od 30 lat pracująca z Leibovitz, mówi bez ogródek: – Praca z Annie nie jest dla osób o słabym sercu.
Podobno ekipa, z którą zazwyczaj pracuje, żyje w ciągłym stresie, bo jest wymagająca, drobiazgowa i perfekcyjna. Także w stosunku do gwiazd, które fotografuje. Jest bardzo bezpośrednia. – Był cholernie zimny dzień, a ona chciała, żebym pozował w koszulce z do bólu napiętymi mięśniami. Narzekałem, a ona spojrzała na mnie i powiedziała: »Ból i zimno miną, a zdjęcie to coś trwałego, niemal wiecznego«. Już nie odezwałem się ani słowem – Arnold Schwarzenegger wspomina do dziś wspólną sesję dla „Vanity Fair” z 1997 roku, którą robili w górach w Idaho.
Schwarzenegger jeszcze niejednokrotnie stawał przed jej obiektywem. Ich współpraca zaowocowała słynnymi zdjęciami Arnolda na białym koniu, na nartach i z Dolly Parton. Pierwsze zrobiła mu w 1975 roku. Pojechała za nim aż do Afryki Południowej, gdzie 28-letni wówczas kulturysta startował w konkursie Mr. Olympia, którego był już pięciokrotnym laureatem. – Tego ranka Arnold chodził nago. Zupełnie jak większość modeli czy sportowców, którzy kochają swoje ciało, nie przeszkadzało mu to, że nie miał ubrania – wspominała po latach. A on dodawał: – Annie stawała się częścią twojego życia, nawet nie wiesz kiedy.
7. Jej Uległość Królowa
Ona na planie nie dba o sympatie: – Jestem tam tylko po to, żeby zrobić zdjęcie i to wszystko.
Uległa jej nawet królowa Elżbieta II. Leibovitz, która w 2007 roku otrzymała od brytyjskiej rodziny królewskiej pierwsze z trzech zleceń, aby sfotografować Jej Wysokość, uważała, że tiara władczyni nie pasuje do ozdobnej szaty. „Czy moglibyśmy spróbować bez korony? Będzie wyglądać lepiej, mniej szykownie” – poprosiła fotografka. Królowa dyskutowała: „Mniej szykownie? Jak myślisz, co to znaczy?”. Ale ostatecznie ustąpiła i zdjęła tiarę.
Zapewnia, że dla niej fotografowanie celebryty nie różni się od fotografowania zwykłej osoby, ale to sam proces jest trudniejszy. – Zawsze mam całkiem dobry pomysł, jak pokazać znane osoby, kiedy je pierwszy raz spotykam. Byli już wcześniej sfotografowani, więc zbieram ogromne ilości informacji o każdej osobie z jej wizualnej historii. Jest to przydatne, ponieważ sławni ludzie są prawie zawsze zajęci, a ja przed sesją muszę ustalić, ile czasu z nimi dostanę. Często jest sporo innych osób zainteresowanych wynikiem sesji. Nie zawsze jest to satysfakcjonująca praca, bo trzeba sprostać oczekiwaniom, jakie magazyny czy agenci mają w stosunku do gwiazd. To nie same gwiazdy stwarzają trudności. Większość z nich to całkiem normalni ludzie – wyjaśnia.
8. Jej odwyk
Jako studentka w San Francisco Art Institute Annie Leibovitz inspirowała się surowymi, spontanicznymi, czarno-białymi fotografiami Roberta Franka i Henri Cartier-Bressona. To ich uważa za największych nauczycieli swojego przyszłego fachu. Choć podziwiała prace Richarda Avedona, Helmuta Newtona i Irvinga Penna, nie miała ochoty iść w ich ślady. – Myślałam, że moda jest głupia – mówi dziś w wywiadzie dla „New York Timesa”.
I, jak wiemy, robiąc zdjęcia dla „Rolling Stone’a”, magazynu, z którym zaczęła współpracować jako 21-latka i związała się na całą dekadę lat 70., skupiała się na czarno-białym obrazie ze wszystkimi jego niedoskonałościami. Miała dziennikarskie wyczucie, wyobraźnię, zapał do pracy i chęć bycia częścią rock’n’rollowej kultury. Gdy w 1971 roku Jann Wenner, twórca i redaktor naczelny magazynu, jechał na wywiad z Johnem Lennonem i Yoko Ono, Annie sama zaproponowała, że będzie mu towarzyszyć i zrobi kilka zdjęć, które zilustrują materiał.
– Wciąż była jak studentka – Ono tak wspominała pierwsze spotkanie z fotografką. – Bardzo młoda i słodka. To było dość zaskakujące, że Jann nie przyjechał do nas z żadnym słynnym fotografem. Ale okazało się, że Annie zależy na wydobyciu z nas duszy. To nam odpowiadało.
21 stycznia 1971 roku ukazało się wydanie „Rolling Stone’a”, z którego spoglądał John Lennon. To była pierwsza okładka, na której wykorzystano zdjęcie zrobione przez Leibovitz. – Nigdy nie zapomnę uczucia, jakim było dla mnie oglądanie we wszystkich kioskach mojego zdjęcia przekształconego w okładkę magazynu – mówiła potem z dumą autorka.
Odnajdywała się w każdym temacie. Zdjęcie, na którym widać odlatujący helikopter z Richardem Nixonem na pokładzie oraz służbę zwijającą czerwony dywan, na którym odchodzący prezydent stawia ostatnie kroki na terenie Białego Domu, przeszło do historii. Fotografia wieńcząca aferę Watergate i prezydenturę Nixona, opublikowana została bez tekstu. Z czasem pracowała ze wszystkimi dziennikarzami magazynu i całe tygodnie, miesiące spędzała ze swoimi bohaterami, wierząc, że „jeśli jesteś naprawdę dobrym reporterem, stajesz się częścią tego, co robisz, a to najlepsza droga do tego, by zrobić zdjęcia”. Dziś uważa, że to było głupie stwierdzenie.
Bo, niestety, oddawała się również tym samym, co jej bohaterowie – gwiazdy muzyki rozrywkowej – niezbyt zdrowym rozrywkom, z narkotykami włącznie. Ten etap kariery zakończyła odwykiem.
Zaczęło się od Stonesów. Był 1975 rok i ich wielka trasa koncertowa po Ameryce i pierwsza, w trakcie której z zespołem wystąpił Ron Wood. Bezgraniczną sławę zespołu otulały uzależniające opary wszelkich używek i morze alkoholu. – Bałam się o Annie-Lou, kiedy miała pracować z Rolling Stonesami – wspominała wyprawę w trasę koncertową rockowej legendy matka artystki, Marilyn Leibovitz. Uczestnictwo w tym tournée odradzał jej też Wenner, obawiając się, że to zbyt ekstremalne przeżycie dla młodej dziewczyny.
Keith Richards do dziś ze śmiechem wspomina, że Annie była pierwszą kobietą-fotografem, jaką spotkał. – Była z nami cały czas, wszędzie. Ale wcale nie odczuliśmy, żeby była wścibska – mówi gitarzysta. – Przetrwała z nami.
Trasa dała jej pamiętne zdjęcia Micka i Keitha w narkotykowym upojeniu lub szalejących na scenie. Dała jej też nauczkę – uzależnienie niemal nie zniszczyło jej kariery. Dopiero długi odwyk i zmiana koncepcji pracy pomogły się wykaraskać z nałogu.
9. Jej najsłynniejsze okładki
Zaczęła robić zdjęcia w określonej scenerii i z góry wymyślonym konceptem. Pierwszym obrazem, który powstał w ten sposób, było zdjęcie aktorki i piosenkarki Bette Midler leżącej w otoczeniu setek czerwonych róż, które ozdobiło okładkę jednego z numerów „Rolling Stone’a” w 1979 roku. Potem był portret duetu Blues Brothers z niebieskimi twarzami, a także druga po 10 latach fotografia byłego Beatlesa, tym razem z żoną. Podczas sesji zdjęciowej, która odbyła się 8 grudnia 1980 roku, powstało wiele intymnych, spokojnych obrazów pary. Wśród nich ta najsłynniejsza: przedstawiająca ubraną na czarno Yoko leżącą w objęciach nagiego Johna.
– Nie wiedzieliśmy wtedy, że stanie się coś strasznego – wspominała żona artysty. Pięć godzin po wykonaniu słynnego zdjęcia, Lennon został zastrzelony. Fotografia pary ukazała się na okładce magazynu wydanego 22 stycznia 1981 roku. Nie było żadnych napisów, jedynie logo czasopisma. Znów nie potrzebne były słowa.
Krótko później jej zdjęcia zdobiły inne okładki – nowego na rynku „Vanity Fair”. Whoopi Golberg uważa, że po sesji zdjęciowej z Leibovitz w 1984 roku, zmieniło się jej życie: „Szłam ulicą, a wszyscy ludzie znali moje imię”. Na zdjęciu czarnoskóra aktorka pojawiła się nago w wannie po brzegi wypełnionej mlekiem. Z kolei w 1991 roku na okładce „Vanity Fair” pojawiła się naga Demi Moore w zaawansowanej ciąży. Okładka podniosła sprzedaż magazynu z ośmiuset tysięcy egzemplarzy do ponad miliona, a aktorka stała się sławna już na zawsze.
– Okładka to nie fotografia. To reklama. Moje prawdziwe fotografie są wewnątrz magazynu – mawia fotografka.
To wtedy jej styl dopasował się do „targowiska próżności”, o którym opowiadał ten popkulturalny miesięcznik. Jej portrety stały się ostentacyjnie amerykańskie, w których chodzi o to, że bycie na świeczniku to wartość sama w sobie. To w dużej mierze puste, pozbawione znaczenia obrazki niczym sama sława, ale niebywale piękne, otoczone wizualną narracją, malownicze, ale i bywa, że przekombinowane. Ich autorka, która stała się w międzyczasie ikoną, nie bez próżności opowiadała w wywiadach: „Chciałabym siebie nazywać artystką konceptualną, która wykorzystuje fotografię”.
Czy praca z magazynami na lśniącym papierze konkuruje z jej osobistymi twórczymi projektami? – Jestem wielkim fanem fotografii, kocham ją. I chociaż uwielbiam też pracę dla magazynów, wymaga ona ode mnie współpracy z wieloma innymi osobami i dopasowania tak wielu harmonogramów. Często robię zdjęcia, które bardziej przypominają małe filmy, więc co jakiś czas wychodzę z jedną kamerą i robię coś swojego. W bardzo uproszczony, prosty sposób, z jednym asystentem, jedną przenośną lampą zasilaną bateriami i głównie przy świetle naturalnym. Moje książki dają mi również szansę na opowiedzenie historii mojej pracy, pokazanie mojej wersję zdjęć. To dla mnie niesamowicie ważne – podkreśla.﹡