

Świat mody jest zdominowany głównie przez nazwiska o długowieczności komet – od Coco Chanel i Christiana Diora po Yvesa Saint Laurenta i Valentino. Alexander McQueen był raczej wschodzącą gwiazdą. Przez 18 lat stworzył zaledwie 36 kolekcji dla domu mody Givenchy i własnej marki, gdy głośną karierę przerwało samobójstwo. Mimo krótkiego stażu wywarł na świat mody tak wielki wpływ, że 15 lat po jego śmierci wciąż z ciekawością podążamy jego śladami. Teraz nadarza się nowa okazja, by udać się do szalonego świata Lee – dzięki filmowi biograficznemu, który na razie nosi roboczy tytuł „Untitled McQueen”.
– Alexander McQueen to trudna historia. Jak zrobić film biograficzny o człowieku, którego nie daje się sfilmować? Musi być łamiący formę i gatunek – wyznał na festiwalu w Cannes reżyser Oliver Hermanus, który prezentuje tam swoją nową produkcję „The History of Sound”, romans gejowski z Paulem Mescalem i Joshem O’Connorem w rolach głównych.
Projekt o najbardziej kreatywnym projektancie mody w historii odziedziczył po brytyjskim reżyserze Andrew Haigh, który zaczął pracę nad biografią w 2016 roku. Wtedy główną rolę miał zagrać Jack O’Connell, a według scenariusza historia miała się skupiać na miesiącach poprzedzających jego retrospektywny pokaz z 2009 roku, przedstawiając „portret człowieka stojącego za globalną marką, którego projekty przekroczyły granice mody i stały się sztuką”. Hermanus zaczął od zera. Zgadza się tylko jedno: jego film również opiera się na głośnej biografii „Alexander McQueen. Krew pod skórą” Andrew Wilsona sprzed dziewięciu lat.
Jak czytamy w książce, mówił o sobie, że jest pyskatym chuliganem ze wschodniego Londynu i „różową owcą w rodzinie”. Ale tak naprawdę za fasadą pewności siebie i image’em „bad boya” krył się wrażliwy człowiek walczący ze swoimi demonami, z którymi nie umiał sobie poradzić. Tłumaczy się je traumą z dzieciństwa, m.in. jako 9-latek miał być molestowany seksualnie przez męża siostry. Stąd częsty element przemocy w jego późniejszych pokazach widoczny nawet w ich tytułach: „Kuba Rozpruwacz tropi swoje ofiary”, „Szkocki gwałt”.
PRZERAŻAJĄCE, MROCZNE
Był 21-latkiem mówiącym slangiem brytyjskich przedmieść, kiedy Simon Ungless zobaczył go po raz pierwszy. Była jesień 1990 roku. Dwoje młodych londyńczyków znalazło się wśród nowych studentów w światowej sławy szkole artystycznej i projektowej Central Saint Martins. Ungless założył, że ten zadający mu pytania gruby dzieciak z lokami na głowie i krzywymi zębami, musi być jednym z synów wykładowców, odwiedzającym uczelnię w poszukiwaniu rodzica.
– Naprawdę myślałem, że ma jakieś 14-15 lat. Był w rozkloszowanych dżinsach Second Summer of Love z podartymi nogawkami i amerykańskiej koszulce bejsbolowej w stylu vintage. Przypominał niechlujnego Amerykanina, którego wygląd na pewno widział lepsze dni. Prezentował się naprawdę byle jak – tak Ungless wspomina dzień sprzed 35 lat w rozmowie z „The Sunday Morning Herald”.
Dopiero później, gdy na zajęciach zobaczył projekty McQueena – „rysunki łysych dziewcząt ze spiczastymi uszami i spiczastymi nosami” – zrozumiał. Oto projektant mody z własną wizją. – To nie wyglądało jak dzieło kogokolwiek innego, ponieważ ilustracje mody wszystkich innych projektantów wciąż tkwiły w zabawnej, wesołej ilustracji późnych lat 80. Te Lee (tak nazywali go przyjaciele i współpracownicy) nie były takie. To było dość przerażające, dość mroczne – opowiada australijskiej gazecie.
Co ciekawe, te wczesne szkice dawały proroczy wgląd w to, co miało stać się charakterystyczną estetyką imperium mody Alexandra McQueena: przerysowane sylwetki i wizja piękna, która była jak najdalej od tradycyjnego kanonu.
Ungless, który dzisiaj jest projektantem tekstyliów i pedagogiem, pracował nad siedmioma najwcześniejszymi kolekcjami kolegi z tej samej uczelni. Relacja, którą nawiązali podczas pierwszego spotkania we wrześniu 1990 roku, opierała się na czymś więcej niż tylko wspólnej estetyce. Obaj pochodzili z robotniczych rodzin (Lee był synem kierowcy ciężarówki i sprzątaczki) i mieli podobne poczucie humoru z lekceważeniem traktujące establishment. Śmiali się najgłośniej, kiedy jeden ze studentów na pierwszych zajęciach oświadczył, że jego docelowym klientem jest… Kylie Minogue. Poszli na drinka po zajęciach i odkryli, że lubią ten sam pub, tych samych chłopców, tę samą muzykę i ten sam taniec. I nigdy nie oglądali się za siebie.
Obaj pracowali już wcześniej w branży modowej. W wieku 21 lat Lee był dobrze przygotowany do zawodu: praktykę w wieku 16 lat na Savile Row – enklawie luksusowego szycia na miarę (gdzie w marynarki wszywał wiadomości „Był tu Alexander McQueen”) – poprzedziły okresy pracy z renomowanymi autorami kostiumów teatralnych Bermans & Nathans, japońskim projektantem Koji Tatsuno i miesiące w Mediolanie u włoskiego maestro Romeo Gigli. To szkolenie, w połączeniu z niespokojną ciekawością historii, religii, przyrody, muzyki i sztuki, przyczyniło się do tego, co Ungless już na początku uznał za coś totalnie świeżego.
Podobnego zdania był Martin Margiela. Początkujący wówczas projektant zdobył możliwość osobistego spotkania z samym mistrzem, bo marzył o stażu u niego. Ale po rozmowie kwalifikacyjnej został odesłany. Margiela powiedział mu, że jest zbyt utalentowany i powinien założyć własną firmę.
GWAŁT
Ungless i McQueen zostali więc razem. Na kilka lat połączył ich głód kreatywności: wspólnie tworzyli ubrania z tego, na co było ich stać. Gdy projektant organizował swój pierwszy pokaz, był tak biedny, że jako materiałów używał m.in. plastikowych worków na śmieci, innym razem jedna sukienka składała się z niewiele więcej niż folii samoprzylepnej i zamka błyskawicznego. – Lee i ja uwielbialiśmy brać całkiem zwyczajną tkaninę i zmieniać ją w taki sposób, aby stworzyć coś nowego, czego jeszcze nie widziano – mówi.
Innym razem McQueen (kolekcja „The Hunger” na wiosnę/lato 1996 roku) projektował z użyciem robactwa – uformował dwie oddzielne warstwy pleksi na torsie modelki, a tuż przed pokazem umieścił między nimi kilka garści robaków zebranych w sklepie rybnym.
Czasem bardzo szczupły Ungless służył mu jako manekin. Nie mieli wykrojów, więc Alexander brał kawałek materiału, przypinał go koledze do ramion i ciął, ciął, ciął wokół jego pach „cholernymi, wielkimi nożycami”. A ten przerażony bał się, że, zamierza mu przeciąć ciało. – On był geniuszem w dziedzinie krojenia tkanin – zapewnia dzisiaj o ogromnych umiejętnościach technicznych dawnego kolegi.
W jednej z ich najważniejszych kolaboracji, pokazie „Highland Rape” z 1995 roku, rozczochrane modelki szły chwiejnym krokiem po usianym wrzosem wybiegu w podartych szkockich kratach, postrzępionych koronkach i niskich, ocierających się o łono spodniach (słynne obecnie „bumstery” McQueena). Show został potępiony przez niektórych krytyków jako mizoginiczny, ale omawiany przez media gwałt (modelki nosiły zakrwawione ubrania) był symboliczny: Lee, jak wyznał w wywiadzie, potraktował pokaz jako komentarz do kolonializmu Szkocji (skąd pochodzili jego przodkowie) przez Anglię.
Pomimo kontrowersji kolekcja okazała się punktem zwrotnym w karierze młodego kreatora: w następnym roku otrzymał tytuł Brytyjskiego Projektanta Roku i został mianowany głównym projektantem paryskiego domu mody Givenchy. Nowo koronowany książę i jego młodzi współpracownicy z awangardowego Londynu przejęli klucze do królestwa haute couture, co Paryż na początku przyjął ze zgrozą.
– Pamiętam, jak dzwonił do mnie i był bardzo podekscytowany, mówiąc, że został zatrudniony w Givenchy. Nie było to dla mnie zaskoczeniem, ponieważ wszystkie duże domy mody kupowały wtedy młodych projektantów. Pomyślałem, cóż, szkoda, że to nie Yves Saint Laurent, bo tego naprawdę chciał, ale Givenchy to dobry krok naprzód – Ungless wspomina 1996 rok.
Według Dany Thomas, autorki książki „Gods and Kings” (o Johnie Galliano i McQueenie: ich szybkim sukcesie i upadku w czasach, które powszechnie uważane są za najbardziej ekscytującą erę w historii mody), Lee wielokrotnie odmawiał LVMH (koncernowi dóbr luksusowych, do którego należą m.in. Dior, Louis Vuitton, Celine, Loewe i Givenchy), a gdy w końcu przyszedł podpisać kontrakt, wyszedł z sali, gdy prawnik go zdenerwował. „Wychodząc” – pisze Thomas – „powiedział dyrektorom w sposób obrazowy, że musi iść do toalety”. Później wrócił i podpisał umowę.
Jeszcze przed pokazem w wywiadzie dla „Dazed and Confused” na pytanie, czy jest podekscytowany przejęciem sterów w Givenchy, wypalił: – Jestem i nie jestem. Ratuję tonący statek. W tej chwili ten dom mody nie wie, dokąd zmierza, a pod koniec dnia muszą polegać na świetnych ubraniach, a nie na świetnym nazwisku założyciela.
W I D O W I S K A
W ciągu pięciu lat spędzonych w Paryżu enfant terrible świata mody nauczył się tworzyć bardziej miękkie, zwiewne sylwetki, które uzupełniały ostre kreacje, jakie wciąż tworzył dla swojej marki w Londynie. W grudniu 2000 roku partnerstwo z Gucci Group (dziś Kering, konkurent LVMH, do którego należą m.in. YSL, Gucci, Balenciaga, Bottega Veneta) zapewniło mu bezpieczeństwo finansowe i umożliwiło skupienie się wyłącznie na własnej marce. Nieskrępowany ograniczeniami wczesnych lat, kreował coraz więcej teatralnych pokazów, które dotyczyły zarówno opowiadania historii, jak i krawiectwa. – Moim celem jest wywołanie emocji. Jeśli ludzie wychodzili z pokazu, nic nie czując, to znaczy, że poniosłem porażkę – mawiał.
Jego pokazy przypominały awangardowe spektakle teatralne ze starannie dopracowaną scenografią i muzyką. Na jego najbardziej kultowych pokazach modelki walczą z zamiecią śnieżną („Scanners”, 2003), drapią szklane ściany zakładu dla obłąkanych („Voss”, 2001) lub z wyczerpania padają na podłogę, co było przywołaniem zawodów tanecznych ery Wielkiego Kryzysu („Deliverance”, 2003). Był też jeden z najbardziej pamiętnych pokazów w historii mody („No. 13”, 1999), gdy dwa roboty spryskiwały sukienkę modelki farbą w sprayu, co zainspirowała instalacja „High Moon” niemieckiej artystki Rebeki Horn z 1991 roku, przedstawiająca karabiny i krew. W jednej ze swoich najbardziej uznanych kolekcji, „The Widows of Culloden” (2006), wysłał modelki na wybieg w pięknie skrojonych tartanach i piórach, z twarzami częściowo ukrytymi za uskrzydlonymi nakryciami głowy. Jedna z nich, od stóp do głów owinięta koronką, miała na głowie jelenie rogi. Kolekcja została zainspirowana dwiema niezmiennymi miłościami McQueena – szkockimi wyżynami i ptakami. Jego wspaniale ubrane „wdowy” były świadkami bitwy pod Culloden w 1746 roku, w której rząd brytyjski z brutalną skutecznością stłumił powstanie jakobińskie.
W kolekcji „Sarabande” (2006) inspirował się holenderską martwą naturą i praktykami żałobnymi, a na wybiegu zaprezentował stopniowanie kolorów: czerń przechodzi w szarość, a następnie w fiolet i różowy (to kolory żałoby w XIX wieku). Modelki chodziły w kółko, obrazując cykliczność życia. Zaś w niezwykłej „Horn of Plenty” (2009) wyrzeźbił obszerne pierzaste kreacje przypominające worki na śmieci, łącząc je z wysokimi nakryciami głowy zbudowanymi z wyrzuconych puszek po napojach i folii spożywczej. Modelki o ponurych twarzach z upiornym makijażem i ustami klauna, krążyły wokół stosu śmieci.
McQueen, przerażony nieustannym głodem branży modowej na więcej i więcej, ujawnił swoje odczucia na temat kosztów wściekłego konsumpcjonizmu. Ostatnia w pełni ukończona kolekcja, „Plato’s Atlantis” (2009), oferowała futurystyczną wizję tego, dokąd to wszystko może doprowadzić. Modelki, które przeżyły biblijną powódź, stąpały po wybiegu w łuskowatych, za dużych butach (tak zwanych „pancernikach”), ich włosy były ułożone w czułki, na twarzach miały wystające kości policzkowe i rozjaśnione brwi. Tkaniny drukowane w przywodzące na myśl gady i owady zostały ukształtowane w odzież, która funkcjonowała jako kamuflaż lub pancerz. To było prawie tak, jak odwrotna ewolucja. „Jesteście kosmitami, istotami odrodzonymi na nowej planecie” – powiedział modelkom przed wyjściem na wybieg.
Przed nim nikt tak nie pokazywał mody! Reżyser Ian Bonhote, który współtworzył wspaniały dokument „McQueen” w 2017 roku (zobaczcie zwiastun), tak to podsumował: – Wszyscy mówili, że jego pokazy były wydarzeniami, instalacjami artystycznymi wykraczającymi poza modę. Niektórzy projektują po to, żeby zobaczyć na ulicy ludzi w swoich ubraniach, myślę, że Lee projektował właśnie dla tych kilku minut widowiska na wybiegu.
Wiele w tym prawdy. Po pokazie podczas specjalnej prezentacji nowych talentów British Fashion Council w 1993 roku, McQueen i jego zespół spakowali ubrania do kilku worków na śmieci i poszli do klubu, chowając worki za pobliskim śmietnikiem. Pokaz się odbył, ubrania nie były już ważne. Następnego ranka, przy śniadaniu, przypomnieli sobie, że zostawili worki w alejce. McQueen pobiegł tam, ale dawno ich nie było: śmieciarze wszystko zabrali. Choć stracił całą kolekcję, w ogóle się tym nie zmartwił, w głowie kreował następną.
Zresztą nie przywiązywał zbyt dużej wagi do ubrań. W 1996 roku powiedział Davidowi Bowie: – W końcu to tylko ubrania i nie mogę wyleczyć świata od chorób za pomocą ciuchów. I to nigdy nie znika z mojej głowy ani na minutę… Kupowanie ubrań za tak duże pieniądze w dzisiejszych czasach, przy wszystkich problemach na świecie, jest w złym guście. Nie zostałem projektantem mody z chciwości. Pieniądze nigdy nie były moim wielkim celem.
KRAWIEC
– Wszyscy na widowni przez 15 wspaniałych minut żyli w wyobraźni Lee – tak fotograf Robert Fairer, który biegał za kulisami pokazów mody w latach 90., wspomina zafascynowanie gości pokazami legendarnego londyńczyka. Nie był osamotniony w teatralności swoich prezentacji; John Galliano był porównywalny pod względem umiejętności widowiskowych. Ale nikt nie robił pokazów z głębszym przesłaniem. – Nie sądzę, aby inscenizacja na wybiegu miała związek z „ulepszaniem” ubrań, czyli ukrywaniem ich wad lub niedoróbek – nie potrzebował tego. Jego ubrania były piękne i technicznie fenomenalne – dodaje fotograf.
Potwierdza to Nafisa Tosh, która zaczynała z McQueenem jako krawcowa w 2005 roku. – Wyróżniała go techniczna wirtuozeria. Gdy Lee o czymś mówił, a ja nie mogłam tego zrozumieć, wskakiwał za maszynę do szycia i mi to pokazywał. Wiedza zdobyta w przeszłości, jak wykonać tak wiele różnych typów krawiectwa, pozwoliła mu podrzeć wszystko i zrobić to na swój własny sposób. Nie było nikogo innego z jego doświadczeniem krawieckim i rzemieślniczym przedtem ani później, kto miałby taki poziom kreatywności – opowiada australijskiemu ABC News.
Pokazy stanowiły apoteozę jego skomplikowanych wizji, a jego ubrania najlepiej zrozumieć w kontekście tych narracji, które zazwyczaj były tworzone za pomocą skomplikowanych scenografii, rekwizytów, oświetlenia i dźwięku.
Pokazy przede wszystkim były autobiograficzne. To była jego historia. To, kim jest. To, skąd pochodził. To jego doświadczenia. Miał niebywałą zdolność do opowiadania historii na temat mitów, religii, przyrody, ewolucji, nierówności społecznych, seksu, śmierci i przemocy. Kiedyś sam tak to ocenił: – Wypowiadam się na temat czasów, w których żyję. Moja praca jest społecznym dokumentem dzisiejszego świata… Zawsze sobie powtarzam, że jeśli mam dość odwagi, muszę podjąć ryzyko i popchnąć temat do przodu, a potem mieć nadzieję, że inni pójdą w moje ślady.
Skąd czerpał inspiracje do tak różnorodnych opowieści? Większość ludzi, którzy pracują w modzie, używa ubrań vintage z pchlich targów oraz starych magazynów mody jako punktu odniesienia, ale nie on. Catherine Brickhill, która została zatrudniona przez McQueena w 1996 roku jako jego pierwsza asystentka, twierdzi, że jej były szef był pod tym względem wyjątkowy: miał tak wiele różnych zainteresowań. W rozmowie z ABC News wspomina, jak podczas pracy w Givenchy razem ze swoim zespołem napadał na księgarnię Galignani w Paryżu, gdzie dom mody miał stałe konto i kupował stosy pięknych książek o sztuce. – Miał niesamowitą pamięć fotograficzną… raz coś zobaczył, a potem było to przechowywane na twardym dysku w jego głowie – opowiada.
Nafisa Tosh zdradza, że w jego „dobrze finansowanych latach Gucciego” miał ogromną osobistą bibliotekę: pokój wielkości galerii z książkami, płytami CD, DVD i filmami, sięgającymi od podłogi do sufitu. Zaczytywał się w „120 dniach Sodomy” markiza de Sade’a czy „Pachnidle” Patricka Suskinda. Zanim zaczął pracować nad kolekcją, robił dogłębny research. – Dzięki temu w jego projektach są warstwy na warstwach odniesień, tkanin, technik, wycinania wzorów, konstrukcji. Większość projektantów ma prawdopodobnie dwa, trzy, cztery, do sześciu punktów odniesienia, na których opiera się kolekcja… W przypadku Lee było ich 25 lub 35, a wszystkie one przeplatały się i nakładały na siebie. Gęstość i różnorodność inspiracji uczyniły kolekcje McQueena tak wyjątkowymi i fascynującymi – dodaje.
SAMOBÓJSTWO
Pochodził z trudnego, robotniczego środowiska, rodziny, która ledwo wiązała koniec z końcem, ale dzięki sile woli, zbudował jedną z najbardziej luksusowych i pamiętnych marek mody, zorganizował jedne z najbardziej prowokacyjnych wydarzeń na żywo, jakie kiedykolwiek widziano w tej branży. Ale też, dzięki swojemu talentowi, został porwany przez siły globalnego handlu, które stały się jego zgubą, a także przez samą modę.
– Nie lubił siebie. Mówił: „Co mogę zrobić z tą twarzą? Uczyń mnie pięknym”. Był bardzo niepewny siebie. Prawdopodobnie to jeden z powodów, dla których jego wygląd tak bardzo się zmienił, gdy trafił do wielkiego świata. To jak nosić maskę. Maska to dobra rzecz, ponieważ daje przerwę od prawdy. To była jego ochrona – opowiada fotografka Ann Ray, która spędziła 13 lat u boku McQueena, chwytając chwile przygotowań do jego pokazów mody, widowisko na wybiegu i rzadkie chwile ciszy. – Ja widziałam w nim cudownego człowieka, pełnego serca, wrażliwego i lojalnego, niezwykle utalentowanego i nieśmiałego. Zdobyć jego zaufanie nie było łatwo, ale gdy się udało, trwało to bardzo długo lub na zawsze – opowiada po latach.
Zaczął sięgać po środki odurzające, aby sobie poradzić. Z wiekiem jego stan psychiczny się pogarszał, co było związane zarówno z zawodową presją, ambicją, przepracowaniem, jak i z zażywaniem narkotyków oraz poczuciem izolacji. Aż wreszcie stało się: 11 lutego 2010 roku popełnił samobójstwo (powiesił się na pasku w swojej garderobie po zażyciu mieszaniny kokainy, środków nasennych i uspokajających). Zdecydował się na ten krok w tym samym dniu, kiedy odbył się pogrzeb jego matki, z którą łączyła go wyjątkowa więź, obustronne uwielbienie. Odkąd Joyce zauważyła, że jej najmłodszy syn łączy w sobie powierzchowną twardość z niezwykłą wrażliwością, co było dziwną mieszanką, robiła wszystko, co mogła, żeby go chronić. – Byłem najmłodszy i zawsze byłem rozpieszczany przez mamę, więc prawdopodobnie dlatego zostałem pedałem – śmiał się w rozmowie z Davidem Bowiem prawie 30 lat temu.
Dziennikarka mody, Hilary Alexander, po szokującej śmierci projektanta w wieku 40 lat napisała w „Daily Telegraph”: „Kiedy zmarła jego ukochana matka, Joyce, pozostawiła go w tak wielkiej rozpaczy, że, jak się wydaje, nie potrafił już stawić czoła przyszłości”.
FILM
Historia Alexandra McQueena wciąż fascynuje, bo nie mając praktycznie nic, stał się królem wysmakowanego i zamkniętego świata. I będąc na szczycie, sam z niego zrezygnował.
Jego historią zauroczony jest Hermanus, który pracuje obecnie nad filmem fabularnym o McQueenie. – Był gejem, nosicielem wirusa HIV, artystą, geniuszem, żyjącym w świecie mody z uzależnieniem, a potem jest samobójstwo. Pamiętam, jak oglądałem serial „Halston” i widziałem, że istnieje ścieżka ludzi queer odnoszących sukcesy, celebrowanych i latających zbyt blisko słońca. Spalają się w tragicznym zakończeniu. Myślę, że w naszych głowach tkwi myśl, że życie może potencjalnie pójść tą drogą, gdy seksualność i styl życia stają się niebezpieczne lub smutne. Cała ta tajemnica i represja. Ale chciałbym zaoferować widzom coś innego, inne doświadczenie queer – reżyser, którego „Życie” z Billem Nighy zdobyło dwie nominacje do Oscara, opowiada magazynowi „Variety”.
Jego przyjaciel, Harry Lighton (reżyser tegorocznego kandydata do nagrody w Cannes „Pillion”), napisał scenariusz do „Untitled McQueen”. Nad kostiumami pracuje Sandy Powell, zdobywczyni 3 Oscarów, z którą Hermanus pracował przy „Życiu”. Dużo rozmawiali o projektancie i jego dziedzictwie. – Jeśli tematem filmu jest moda, to jest to naprawdę wielka rzecz dla kogoś takiego jak Sandy. To jedno z naszych największych wyzwań. Jeśli kręcisz film o Da Vincim, czy po prostu drukujesz Monę Lisę? Czy prosisz kogoś o jej przemalowanie? – uśmiecha się.
Kto zagra główną rolę? Tego reżyser nie chce na razie wyjawić. Spekuluje się, że może to być Paul Mescal, którego obsadził w „The History of Sound”.
Oczekiwania wobec filmu są ogromne. Lee był skrytym człowiekiem, który ukrywał swoją prywatność. Zawsze powtarzał: „Jeśli chcesz mnie poznać, po prostu spójrz na moje projekty”. Do dziś jest intrygującą zagadką i jako człowiek, i jako kreator mody. W latach 90. i w pewnym stopniu w latach dwutysięcznych ten szalony marzyciel wyznaczał kierunek. Zmienił zasady gry, które podniosły poprzeczkę kreatywności dla wszystkich w branży. Jego era była naprawdę magicznym momentem dla mody. Dana Thomas podsumowuje: – Nie ma już miejsca dla artysty takiego jak McQueen. Dzisiaj królują marki. ﹡
Kopiowanie treści jest zabronione