

Haider Ackermann. Bodaj ostatni już ze sławnych projektantów mody, którym kieruje wrażliwość na piękno, a nie na fortunę. W wielkiej modzie, gdzie nad talentem dominuje władza i pogoń za pieniądzem, on konsekwentnie udowadnia swoją indywidualność. Nie przejmuje się algorytmami, a liczby obserwatorów w social mediach absolutnie go nie interesują. To, co najbardziej w życiu ceni, to lojalność, życie na własnych zasadach i podążanie za marzeniami. – Wiele luksusowych domów mody już nie sprawia wrażenia luksusowych. Nie pozwalają nam marzyć, jak wcześniej. Rozmawia się tylko o sprzedaży i liczbach – narzeka.
On zainspirowany talentem i niezależnością Yves Saint Laurenta, Helmuta Langa czy Rei Kawakubo, podążył własną ścieżką, nie oglądając się na rynkowe trendy. Udowodnił to nawet na Met Gali, słynnym spędzie celebrytów, gdzie raz w roku w Nowym Jorku sławy ubierają się w myśl tematu, który narzuca im Anna Wintour. Bardziej jednak odpowiednie jest słowo „przebierają”, bo to jedyny czerwony dywan, na którym najdziwniejsze i najbardziej krzykliwe kreacje są powodem do dumy. Ale nie dla Haidera. U niego i gwiazd, które ubrał w ubiegłym tygodniu – Madonny, Stormzy’ego i Jona Batiste’a – liczyła się elegancja i klasa. Zresztą sam też znalazł się na liście najlepiej ubranych tegorocznej gali.
To nie była jego pierwsza Met Gala, ale na pewno najbardziej udana – Ameryka wiedziała już kim jest ten europejski projektant, bo z sukcesem zastąpił ich rodaka w najbardziej pożądanej i uwodzicielskiej marce, którą założył: Toma Forda. I zastąpił z przytupem. Na imprezie był już więc w roli gwiazdy.
Bo chociaż Ackermann zadebiutował w Paryżu ponad 20 lat temu, dopiero teraz ma na koncie swój najgłośniejszy sukces. Jako nowy dyrektor kreatywny marki Tom Ford podczas pierwszego pokazu w marcu dostał owacje na stojąco (od znamienitych gości: Kate Moss, Daphne Guinness i Jareda Leto włącznie), a od dziennikarzy pochlebne recenzje. Sam Ford, który osobiście wybrał go do tej roli, przyjechał do Paryża na pokaz, aby wesprzeć młodszego kolegę, a na koniec nie krył zachwytu. Bo 54-latek dziedzictwo założyciela udanie zinterpretował na nowo, jednocześnie wnosząc w nie cząstkę siebie.
„Istnieją podobieństwa między projektantami: uwodzenie z pewnością; krawiectwo, a także obsesja na punkcie postawy i sposobu noszenia ubrań – Ford był sztywny jak drut z garniturem jako zbroją, a Ackermann bardziej posągowy i płynnie liniowy jak jego muza Tilda Swinton” – napisał branżowy magazyn „WWD”. I dodał: „Gdy Ackermann oswoi się z rolą, z pewnością trochę bardziej się rozluźni. Romans z nim dopiero się zaczyna”.
P I Ę K N O
Dla niego zmiany, podróże i adaptowanie się od nowa w kolejnym miejscu to norma. Urodzony w stolicy Kolumbii Ackermann został adoptowany przez parę Francuzów. – Dorastałem w Afryce. Etiopii, Czadzie i Nigerii – mówi magazynowi „GQ” o tym, jak w dzieciństwie z powodu pracy ojca, kartografa, prowadził nomadyczny styl życia. – Następnie przeprowadziliśmy się do Holandii, gdy miałem 12 lat. Kilka lat tam, a potem Belgia.
To właśnie tutaj rozpoczął formalną edukację w zakresie mody w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii. – Nie czułem się tam jak w domu. Ze względu na moją przeszłość zawsze czułem się trochę jak obcy. Czasami bycie obcym daje komfort bycia obserwatorem, ale w Antwerpii nie czułem się jak „dobry obcy”. Pochodzę z krajów, które były tak jasne i kolorowe. Ale tutaj niebo było tak nisko, że czułem, jakbym mógł niemal wyciągnąć rękę i go dotknąć – wspominał.
Było w nim wtedy dużo mroku, niepewności siebie. Jednak dziś ocenia tamten czas jako cenną lekcję na temat mody. – To nie był modowy cyrk. W Antwerpii jest wielki szacunek dla osoby, która nosi dobrze uszyte ubrania. Jest w tym piękno – ocenia.
To tam zrozumiał, że mistrzowski spacer po linie między fantazją a funkcją, między zmysłowością a subtelnością to jego styl, który potem doskonalił przez trzy dekady kariery. Ale chyba bardziej jego estetykę ukształtował okres dorastania w krajach arabskich. W jego projektach wciąż pojawiają się elementy inspirowane tymi doświadczeniami: elegancja arabskich mężczyzn, ich sposób noszenia dżelaby i marynarki oraz charakterystyczne gesty. Haider jest obserwatorem. Od zawsze fascynowały go wyrafinowane, ale swobodne ruchy, w jaki Arabowie układają swoje ubrania i jak wielką rolę odgrywają warstwy materiału.
Jednym z pierwszych elementów garderoby, który go zachwycił, był sarong. Jest pod wrażeniem jego prostoty, która pozwala na tak wiele interpretacji. – Śmieszy mnie fakt, że projektujemy tak skomplikowane konstrukcje, podczas gdy sarong, będący jednym kawałkiem materiału, wystarczy, by stworzyć coś naprawdę stylowego. Utrudniamy sobie życie o wiele bardziej, niż to konieczne – wspomina w rozmowie z Bellą Freud, projektantką mody, która od niedawna prowadzi popularny podcast, do którego zaprasza najbardziej cenionych ludzi z modowej branży.
Projektant wszędzie znajduje piękno, a autorska marka to coś więcej niż tradycyjne krawiectwo. Jego styl utożsamia się z ostro zakończonymi konstrukcjami, rzeźbiarsko drapowaną skórą i powłóczystym jedwabiem, który delikatnie otula ciało, tworząc jednocześnie sylwetkę pełną tajemnicy i zmysłowości.
Tworzy projekty pełne warstw, które balansują na granicy odkrywania i ukrywania. – Moim zadaniem jest tworzenie ładnych ubrań i poszukiwanie piękna – jeśli mężczyzna lub kobieta czuje się w nich atrakcyjnie, wiem, że wykonałem swoją pracę – opowiada brytyjskiej edycji „Vogue’a”. Bazując na własnych emocjach, przekłada je na sylwetki, które prezentuje na wybiegu. W centrum zawsze stawia kobietę, a za pomocą doskonale skonstruowanych projektów nadaje jej pewny charakter i zmysłowość. – Kocham typ kobiety tajemniczej, do której nie można dotrzeć. Chcę, żeby istniała na własnych zasadach – wyjaśnił w „Interview”.
Gdy tworzy kolekcję, pragnie, by osoba, która będzie nosić jego ubrania, czuła się piękna i pewna siebie. Bo w modzie – jak zauważa – nie chodzi o ciągłą pogoń za ideałem. – Zawsze będę związany z jakąś porażką, więc jestem do tego przyzwyczajony. Zawsze będzie jakaś rysa w ścianie, ale próba uczynienia jej piękną jest dla mnie czymś fajnym – śmiał się w rozmowie z „The Talks”. – Nigdy nie uszyjesz idealnej sukienki, nigdy nie uszyjesz idealnego garnituru. Tylko nielicznym się to udaje – chociaż muszę przyznać, że bardzo chciałbym stworzyć idealny garnitur. Tak jak zrobił to YSL. On był w tym mistrzem.
T A L E N T
Haider Ackermann zadebiutował w Paryżu w 2002 roku. Zanim odważył się pokazać pierwszą kolekcję, odbył staż m.in. u Johna Galliano. W tamtym czasie moda przechodziła cyfrową rewolucję, a scenę dzielili minimaliści, jak Calvin Klein i Helmut Lang, oraz buntownicy, jak Alexander McQueen, Jean Paul Gaultier czy Martin Margiela. W tym kontekście świat Ackermanna był trudny do sklasyfikowania. Subtelny, zmysłowy, ekscentryczny.
Potrzebował czasu, żeby zostać usłyszanym. Nikt jednak nie miał wątpliwości co do jego talentu. Zauważył go m.in. Raf Simons, któremu młody Haider pokazał swoje szkice jeszcze zanim zdecydował się na własną markę. Szukał wtedy nie tyle aprobaty, co drogowskazu.
Od początku tworzył instynktownie. Potrafi pracować tylko wtedy, kiedy czuje się emocjonalnie związany ze swoim projektem. Z tego powodu na studiach często nie udawało mu się oddawać projektów na czas, co ostatecznie doprowadziło do jego wydalenia z kultowej antwerpskiej Royal Academy of Fine Arts [uczelni, którą ukończyli tacy uznani projektanci mody, jak Martin Margiela, Raf Simons czy członkowie słynnej „antwerpskiej szóstki”, m.in. Ann Demeulemeester i Dries Van Noten – przyp. red.]. Po trzech latach nauki był zmuszony odejść. To był moment, w którym lekko zboczył ze swojej, dotychczas spokojnej, ścieżki.
Zapytany przez „WWD”, co działo się po opuszczeniu uczelni, odparł: – Rozpacz. Dużo podróżowałem. Dużo bywałem w klubach. Zatraciłem się w nocy. Wszędzie tam, gdzie można było ją znaleźć, być może właśnie tam byłem.
Dziś jest zwolennikiem spokojnego trybu życia. Uważa, że wszechobecny pośpiech jest zupełnie niepotrzebny, choć niestety to sama moda narzuciła takie tempo. By nie wypaść z obiegu, trzeba za nim nadążać. – Więc odejść, zniknąć, całkowicie się zatracić, a potem wrócić i odnaleźć siebie na nowo… to coś naprawdę rzadkiego – powiedział Tildzie Swinton w jednym z wywiadów.
Był 2010 rok, a lata ciężkiej pracy w końcu się opłaciły. Zaprezentował pierwszą męską kolekcję podczas Pitti Uomo we Florencji, którą określa się jako przełomową. Branża przyjęła ją z entuzjazmem. W kolekcji można było dostrzec wpływy z dzieciństwa, a jego talent zyskał porównanie z samym Yves Saint Laurentem czy Romeo Gigli.
Od początku założenia marki chciał pokazywać jednocześnie kolekcje damskie i męskie. Uważa ten płynny dialog pomiędzy płciami za coś poetyckiego. – To moment wymiany między kobietą a mężczyzną. Razem doświadczają historii miłosnej, dzieląc się swoimi ubraniami – wspomina w wywiadzie dla „Numero”. Do tej pory Ackermann zaciera granice między tym, co uważane jest za męskie, a tym, co kobiece.
Zaledwie kilka miesięcy później, kolekcja damska na sezon jesień-zima 2011, zaprezentowana podczas paryskiego tygodnia mody, wzbudziła równie wielkie emocje. „Nagrodził zarówno wiernych fanów, jak i tych, którzy mieli z nim do czynienia po raz pierwszy. Pokaz, który być może był najlepszym w tym sezonie: piękny, poruszający i przenoszący w zupełnie inny świat” – pisała Nicole Phelps w „Vogue”. Z kolei Suzy Menkes, przygotowując materiał dla „New York Timesa”, zauważyła, że Haider Ackermann zasługuje na tytuł “księcia mody”.
Sezon pełen sukcesów pozwolił Ackermannowi wyjść z cienia, a jego wyjątkowy styl zaczynał zdobywać coraz szersze uznanie. W 2010 roku Martin Margiela postanowił opuścić autorską markę – dziś kultową, która zmieniła oblicze współczesnej mody. Osobiście zapytał młodszego od siebie projektanta, czy nie chciałby kontynuować jego awangardowego dziedzictwa. Haider, mimo szacunku do belgijskiego wizjonera, odmówił. Stwierdził, że w tamtym momencie to nie było jeszcze miejsce dla niego.
Kolejnym ogromnym wyróżnieniem stały się słowa jednej z najważniejszych postaci w branży. Karl Lagerfeld w wywiadzie dla „Numero” stwierdził, że gdyby miał przekazać przewodnictwo kreatywne w Chanel, mianowałby właśnie Ackermanna. Projektant wielokrotnie pytany w wywiadach o tę wypowiedź, odpowiadał, że czuł się równie zmieszany, co zaszczycony. Nigdy później nie odważył się kontynuować tego tematu z Kaiserem, jak zwykło się nazywać Lagerfelda. Ale rok temu wyznał: – Karl zawsze wysyłał mi kwiaty zaledwie dwie minuty przed pokazem. Zawsze traktowałem to jako piękny prezent…
N A Z W I S K O
Niestety, sukces zmienił się w słodko-gorzki scenariusz. Musiał stawić czoła wyzwaniom, które zmieniły bieg jego kariery. Zapytany w wywiadzie o to, które koncerny modowe próbowały na przestrzeni lat wykupić jego markę, nie podejmuje tematu. Milczy.
W 2019 roku doszło do wrogiego przejęcia marki Haidera przez inwestorkę. Sześć lat wcześniej Anne Chapelle wykupiła większość udziałów, stając się główną właścicielką. Od tego momentu zaczęła obsesyjnie kontrolować działania Ackermanna, co ostatecznie zmusiło go do opuszczenia firmy. Wspomina to jako decyzję ekstremalną. Wyszedł jednak z tego doświadczenia o wiele silniejszy. Do tej pory powtarza, jak ważne jest, by marzyć odważnie i ambitnie, ale jednocześnie być zakotwiczonym w rzeczywistości, na przykład poprzez otaczanie się odpowiednimi prawnikami, którzy pomogą w ochronie interesów.
Od momentu podpisania umowy z Chapelle, Ackermann, co dziś przyznaje, nie czuł się z tym komfortowo. Zrobił to jednak z czysto zawodowych powodów – chciał rozwijać markę i piąć się w górę. Dawniej była to popularna strategia wśród młodych projektantów, którzy wrażliwi i bezbronni wobec „ataków” dużych graczy nastawionych wyłącznie na zysk, często tracili wpływ na decyzje dotyczące własnego nazwiska. Tacy partnerzy ignorowali ich kreatywność i tłumili pasję. Dziś twórcy znacznie ostrożniej podchodzą do wyboru partnerów biznesowych.
Haider niechętnie opowiada o tym momencie życia, ale zapewnia, że kiedy odzyskał swoje nazwisko, poczuł ulgę. – Jest wszystkim, co posiadam. To nazwisko pochodzi od moich rodziców i jako osoba adoptowana tylko to jedno po nich mam. Więc je cenię. Tym bardziej, gdy ktoś może mi je odebrać… – zauważa w rozmowie z „GQ”. Magazynowi „System” dodaje: – Przez jaki czas moje nazwisko przestało istnieć, więc teraz czuję potrzebę wykrzykiwania go wszędzie. [śmiech] Nawet, jeśli kiedyś zwykłem zachowywać dyskrecję!
Na chwilę przed wrogim przejęciem, przez trzy sezony, począwszy od 2016 roku, tworzył męską linię w Berluti. Bardzo dobrze wspomina ten czas. Jednym z przywilejów kierowania domem mody z historią, wspieranym przez potężny koncern [marka należy do LVMH, obok m.in. Diora, Celine i Louis Vuitton], jest komfort tworzenia. Marki z takim zapleczem zatrudniają najbardziej wykwalifikowanych krawców i petites mains – tzw. „małe rączki”, utalentowanych szwaczy i krojczych. Profesjonalizm i ciepło, jakie otrzymał od zespołu Berluti, pokazały mu, na jakim poziomie może funkcjonować praca w tej branży. Ten krótki, lecz udany rozdział określa z czułością jako „piękną przygodę”, w której odkrył również siłę, jaką daje współpraca z lojalnym gronem ludzi.
Dziś projektant uważnie podchodzi do zarządzania własną marką, dlatego wszelkie współprace, których się podejmuje, muszą być przemyślane i spójne z jego wartościami. Przez dwa lata nie udzielał się publicznie i zniknął z modowej sceny. W 2023 roku w rozmowie z magazynem „System” wspomniał: – Kiedy zdałem sobie sprawę, że nareszcie jestem wolny od wszelkich powiązań, spotkałem się z ludźmi z prasy i z handlu, żeby zrozumieć czy moja rola i głos w modzie nadal mają sens.
T I L D A
Podczas trudnej, choć krótkiej, nieobecności, projektant cenił lojalność swoich bliskich. Te doświadczenia wzmocniły jego przekonanie, że „to jest piękno zawodu projektanta: kiedy jesteś z bliską grupą osób, możesz wspólnie budować i tworzyć”. Przyjaźnie postrzega jako kluczowy element swojego życia. – Poruszamy tematy, których zwykle się nie porusza, bo są zbyt delikatne. To coś w rodzaju ucieczki poza granice czasu. Przebywanie z dala od domu w praktyce zbliża cię do samego siebie, bo nagle masz czas, żeby się zatrzymać – wyjaśnia w rozmowie z długoletnią przyjaciółką, Tildą Swinton. I dodaje: – Naprawdę wierzę, że wierne przyjaźnie są moim absolutnym luksusem.
To podejście do relacji w życiu prywatnym przekłada się na jego pracę. Dlatego, gdy aktorka poprosiła go o uszycie kreacji na festiwal filmowy w Wenecji, zgodził się. Był to pierwszy krok do powrotu jako projektant całkowicie niezależny, po odzyskaniu pełnych praw do swojej marki. Relacja, jaką ma z Tildą, nie opiera się tylko na zawodowej współpracy, ale na przyjaźni, która rozwijała się przez lata. – To nie polega tylko na wysłaniu sukienki z nadzieją, że ją założy. W to wszystko zaangażowane są emocje – zapewnił magazyn „W”.
Swinton ubiera projekty przyjaciela od 2004 roku, a ich współpraca jest czymś więcej niż związkiem „artysta i muza”. Projektant nigdy nie wierzył w ideę muzy, którą trzeba jedynie ubierać. – Muza to bardzo milcząca osoba. Wolę kobietę, która potrafi pięknie się wypowiadać. Bardzo pociąga mnie kobieta, która siedzi w kącie restauracji i obserwuje. Ona nie stałaby pośrodku tłumu, przyciągając wszystkie spojrzenia – deklaruje.
Aktorka wspierała go także, gdy Jean Paul Gaultier zaprosił go w 2023 roku do studia projektowego przy rue Saint-Martin w Paryżu i złożył propozycję, by został kolejnym gościnnym autorem kolekcji haute couture. To, co pokazał na wybiegu, zachwyciło także gospodarza. – Oglądając pokaz Haidera i widząc te zapierające dech w piersiach sylwetki na wybiegu, sam poczułem się jak klient. Myślałem: „chcę to kupić!” – Gaultier entuzjazmował się po pokazie.
W tym samym czasie Ackermann podjął się także dość zaskakującej współpracy z włoską marką sportową Fila, bo haute couture i odzież sportowa, co zauważył, mają ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. – To było wspaniałe, kiedy ogłoszono obie współprace i to, jak zareagowali inni projektanci. Wszystkie wiadomości, cała hojność, którą otrzymałem od branży, rozczulają, bo czujesz, że naprawdę jesteś tu po coś – podsumował.
Ale ogłoszenie, że Ackermann przejmuje stanowisko dyrektora kreatywnego u Toma Forda, było nawet dla nich dużym zaskoczeniem. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej dostał tę samą posadę w Canada Goose, jako pierwszy dyrektor kreatywny w historii marki.
U W O D Z E N I E
Legendarny projektant Gucci od dawna był fanem pracy Haidera i ogromnie cenił jego umiejętności krawieckie. Jeszcze podczas jego pracy w Berluti wysłał mu list z wyrazami uznania. W nocie prasowej ogłaszającej w ub.r. nową posadę Ackermanna napisał: „Jest niesamowitym kolorystą. Jego krawiectwo jest precyzyjne, a przede wszystkim jest nowoczesny. Dzielimy wiele tych samych historycznych odniesień, i nie mogę się doczekać, aby zobaczyć, co zrobi z marką”.
„Tom Ford jest życiem nocnym, ja porankiem po… To tu rozpoczynamy nasz taniec” – tak Ackermann podsumował swoją kolekcję. To słowa kogoś, kto doskonale rozumie znaczenie obu doświadczeń. Choć zawsze interpretował zmysłowość na własny sposób, to nie u Toma Forda po raz pierwszy spotkał się z jej dosłownością. W 2023 podjął się stworzenia kreacji na Galę MET dla Kylie Jenner. – Jestem przyzwyczajony do pewnej powściągliwości, a osoby, z którymi współpracuję, zazwyczaj nie sugerują seksualności w takim stopniu jak Kylie. Prowadziliśmy wiele rozmów, by znaleźć wspólną drogę, na której te dwa bardzo różne światy mogą się spotkać. A kiedy poszerza się nasze spektrum, wtedy pojęcie piękna nabiera pełniejszego znaczenia – wyjaśnia. – Chciałem by pozostała pożądana, będąc jednocześnie zakryta. Tam piękno spotyka się z pragnieniem.
Gdy pracował nad debiutancką kolekcją dla Forda odkrył, że ich światy nie są aż tak odległe. Wspólnym mianownikiem obu projektantów jest przede wszystkim pożądanie i uwodzenie. – Ja i pan Ford mamy podobną estetykę, wiele odniesień się pokrywa, rozumiemy się doskonale – zapewnia w rozmowie z Bellą Freud.
„Czy jego Tom Ford jest wystarczająco seksowny?” – pytali krytycy mody po pokazie. On sam do tłumu reporterów powiedział za kulisami w Pavillon Vendôme: – Mam nadzieję, że was uwiodłem. Dom mody Tom Ford to przede wszystkim próżność. To egoistyczny moment, ale też piękny.
To właśnie w tej subtelnej grze pomiędzy tym, co widoczne, a tym, co ukryte, tkwi prawdziwa siła jego twórczości. Zdaje sobie z tego sprawę: – Mam przeczucie, że cała moja kariera zmierzała do tego punktu. To coś wielkiego, ale nie wydaje się aż tak wielkie, ponieważ jestem gotowy. Moje najlepsze lata dopiero nadejdą. Mam nadzieję.﹡
Kopiowanie treści jest zabronione