Choć Kris Van Assche to jedno z najważniejszych nazwisk w modzie męskiej, daleki jest od statusu celebryty projektanta. Tak, ma konto na Instagramie. Jednak poza zdjęciami z odwiedzonych wystaw i selfie, które regularnie robi przed tym samym lustrem, trzymając w ręku nowy bukiet kwiatów do domu, nie buduje pozycji influencera. Zresztą, jak sam przyznaje, przez całą karierę nie zabiegał o popularność. Może dlatego nigdy nie był ulubieńcem mediów – pokazywał się jako kreator oddany przede wszystkim swojej pracy. Zaś ostatnie dwa lata – odkąd odszedł z Berluti – w zasadzie nigdzie, co miało związek z modą i popkulturą, się nie pojawiał.
A tu nagle wraca! Na razie wspominając to, czego dokonał przez 20 lat kariery. Zaczęło się, gdy rok temu belgijskie wydawnictwo Lannoo zwróciło się do niego z propozycją. – Skontaktowali się, ponieważ chcieli wykorzystać zdjęcia mojego paryskiego apartamentu w jakimś projekcie, a potem zasugerowali napisanie książki o mojej karierze – projektant wspomina w rozmowie z magazynem „Another”. – I w końcu poczułem, że to właściwy moment. Musiałem być w jakiś sposób wolny emocjonalnie od ostatniej pracy, aby stworzyć jedną książkę, która połączyłaby wszystkie trzy marki, z którymi byłem związany.
Od początku wiedział, że w „Kris Van Assche: 55 Collections” będzie musiał się bardziej otworzyć. – Udzieliłem miliarda wywiadów jako projektant znanych brandów, a mimo to ludzie myślą, że jestem bardzo powściągliwy. Mój partner powiedział mi: „Jeśli chcesz napisać tę książkę, musisz dać z siebie trochę więcej, niż zwykle”. I dlatego ta publikacja to coś więcej niż zbiór 55 kolekcji, które stworzyłem – to w zasadzie około 20 lat mojego życia – ocenia w rozmowie z magazynem „The Face”.
Van Assche pracował nad nią co najmniej cztery dni w tygodniu, co tydzień, przez ostatni rok, zbierając zdjęcia, wspomnienia i historie od otaczających go przez te lata osób, których „podziwia i kocha”. To, co miało być prostym ponownym obejrzeniem jego „ulubionych kolekcji”, szybko stało się ćwiczeniem terapeutycznym („Czasami jedna zła recenzja może namieszać w głowie i wywołać złe wibracje na temat całego sezonu, ale potem przychodzi zdrowy dystans i widać, że to była naprawdę niezła kolekcja”). – Nigdy nie lubiłem patrzeć wstecz. Projektant jest tak dobry, jak jego następna kolekcja, a przy tempie 2, 4 lub 6 kolekcji rocznie nigdy nie było na to zbyt wiele czasu. Zeszły sierpień nagle wydał się idealnym momentem – wyznał magazynowi „Perfect”.
Jak na „osobę powściągliwą”, która wcześniej wolała ograniczać wywiady jedynie do kwestii mody, w „55 Collections” jest wyjątkowo otwarty. Można niemal zajrzeć w jego kreatywny umysł – szczerze opowiada o idei i inspiracji każdej kolekcji, a tajemną dotychczas wiedzę przeplata z osobistymi anegdotami i cytatami ludzi z branży, przyjaciół i rodziny. Do tego dochodzą szczegóły konstrukcyjne niektórych z jego charakterystycznych sylwetek, zdjęcia z pokazów mody i kampanii reklamowych, a także modowych edytoriali najważniejszych magazynów: od „L’Uomo Vogue” po „GQ”.
– Ówczesny szef Diora Sidney Toledano pamięta wydarzenia zupełnie inaczej niż mój tata, a Rami Malek czy A$AP Rocky mieli jeszcze jedno, zupełnie inne doświadczenie. Obecność współpracowników przy pokazach mody, takich jak projektant dźwięku Frédéric Sanchez, wyjaśniających inspiracje i wyzwania techniczne lub producenta Etienne’a Russo z Villa Eugénie, nadaje tym stronom nieoczekiwany wymiar. Ponadto, kiedy spotkałem się z grafikami M/M (Paris), aby omówić projekt graficzny książki, miałem kilka mglistych pomysłów na temat tego, jak mogłoby wyglądać jej wnętrze, ale nie miałem ani jednej wskazówki co do okładki. Jak wybrać jedną, gdy publikacja obejmuje aż trzy marki? Kiedy wrócili z okładką w obecnym kształcie, z trzema moimi portretami wykonanymi przez Paolo Roversi w bardzo różnych momentach mojej kariery, byłem zaskoczony. Uważali, że najlepiej przetłumaczyć to jako „ja jestem tym, co łączy tę książkę”. Zastanawiałem się nad tym przez kilka nocy, a potem się zgodziłem – wyznaje w wywiadzie dla belgijskiego „Behind the Blinds”.
Kris nigdy nie dbał o swoje archiwa, więc dzięki albumowi ponownie nawiązał kontakt z fotografami, którzy przez lata uwieczniali jego projekty – to wspaniałe zdjęcia, takich sław jak David Sims, Nan Goldin, Sarah Moon, Willy Vandeperre, Alasdair McLellan i Patrick Demarchelier, które podkreślają intymność jego słów. Efekt? Wydawca myślał o książce zawierającej około 280 stron, a skończyło się na 432.
GRZECZNY BUNTOWNIK
Album zaczyna się od zdjęcia z jego pierwszej komunii w 1982 roku w małym belgijskim miasteczku Londerzeel, gdzie się urodził. Miał sześć lat. – Nie jestem pewien, czy naprawdę miałem wtedy jakieś pasje. Jestem jedynakiem i byłem dość samotny. Spędzałem godziny w swoim pokoju, rysując i tworząc różne rzeczy. Wiedziałem już, że nie pasuję do stereotypu mężczyzny, ale nie wiedziałem jeszcze, jak na to zareaguję. Na pewno nie byłem członkiem drużyny piłkarskiej mojego rodzinnego miasta. Dopiero w wieku 12–13 lat zdałem sobie sprawę, że praca w modzie będzie moim celem w życiu – tłumaczy „Behind the Blinds”.
We wstępie „55 Collections” można się dowiedzieć, że był zbuntowanym młodzieńcem, który wyrwał się z konserwatywnego Londerzeel do Antwerpii, miasta, które było „kolebką designu i mody”, gdzie zaczął studia projektowania mody damskiej. – Lubię myśleć, że byłem „grzecznym buntownikiem” i nadal nim jestem – uśmiecha się.
Projektant w swojej monografii pokazał także m.in. skan legitymacji studenckiej, portret z matką w dniu swoich 18. urodzin, wycinek z gazety przedstawiający nową grupę absolwentów ASP w Antwerpii w dziedzinie mody z 1998 roku czy zdjęcie z tego samego roku, na którym stoi w lokalnym zoo ubrany w skórzaną kurtkę. Na każdym widać drobne ślady przyszłego projektanta, który już na początku „zdał sobie sprawę, że ubrania nie wyrastają w szafie, ale ktoś je projektuje”. – Chciałem być tą osobą – wspomina 47-letni Belg.
ULUBIENIEC HEDIEGO SLIMANE’A
W 1998 roku, tuż po ukończeniu Antwerp Academy of Fine Arts, przeniósł się do Paryża na czteromiesięczny staż w domu mody Yves Saint Laurent. To był czas, gdy Monsierur Yves szykował się do emerytury, jego linię ready-to-wear przejął Alber Elbaz, a za nowo powstałą linię męską odpowiadał Hedi Slimane. Stażysta Kris okazał się tak dobry, że Slimane szybko zrobił z niego swojego pierwszego asystenta, a gdy dwa lata później zdecydował się opuścić YSL i przenieść do Diora, aby wprowadzić na rynek linię Homme, zabrał go ze sobą.
Slimane i Van Assche na nowo zdefiniowali męską sylwetkę. Obok luźnego kroju, popularnego wówczas w modzie dla mężczyzn, pojawił się ostry jak brzytwa krój Dior Homme, chude sylwetki i rockandrollowy urok chłopców, którzy nonszalancko kroczyli po wybiegu. Na początku XXI wieku pokazali modę dla młodych mężczyzn, którzy są elegancko ubrani i nie boją się swojej wrażliwości. Hipermęskość została zakwestionowana; sześciopak mięśni brzucha, złocista opalenizna i mocna szczęka nagle wydały się przestarzałym ideałem.
Kris pomógł zwiększyć popularność sceny niezależnej w głównym nurcie odzieży męskiej, tworząc wraz z Hedim stroje sceniczne dla takich grup, jak m.in. The Libertines, Daft Punk, Franz Ferdinand i The Kills. Pod ich wpływem młodzi chłopcy nagle zaczęli pracować ze swoimi ciałami, zamiast chować je pod obszernymi ubraniami, a krawieckie kody męskości i kobiecości powoli zaczęły się zacierać, jakieś 20 lat przed płynnością płci, którą obserwujemy obecnie na wybiegach. – Mężczyźni zazwyczaj chcą przynależeć do grupy, niezależnie od tego, czy jest to polityka, piłka nożna czy styl uliczny. W pewnym sensie trzymają się zasad i kodów, czują się bardzo dobrze, będąc częścią jakiegoś klanu – mówi Van Assche. – Zawsze uwielbiałem bawić się kodami i łączyć elementy, których nigdy nie powinno się łączyć. Im więcej jest zasad, tym fajniej jest poza nie wychodzić i poszerzać możliwości.
DIOR – PROPOZYCJA NIE DO ODRZUCENIA
W 2004 roku postanowił odejść. Po wymagającej pracy w globalnych brandach YSL i Dior zdecydował się działać samodzielnie i na mniejszą skalę. Rok później otworzył własną markę. Wkrótce jednak upomniano się o niego ponownie – gdy Slimane w 2007 roku rzucił pracę, jego stanowisko w Dior Homme zaproponowano jego byłemu asystentowi.
– To propozycja nie do odrzucenia! Kiedy odszedłem z Diora, aby założyć Kris Van Assche, wierzyłem, że mój czas w dużych domach mody dobiegł końca. Tym ryzykownym krokiem zdenerwowała się jedynie moja mama: „Oszalałeś!” – usłyszałem od niej. Nie byłem bogaty, ale byłem szczęśliwy. Patrząc wstecz na swoją karierę, dziś wiem, że największym ryzykiem, jakie podjąłem, było uruchomienie własnej marki, podczas gdy miałem pracę asystenta, której wielu mi zazdrościło – opowiada.
Choć w 2005 roku po raz pierwszy zaprezentował w Paryżu autorską kolekcję męską podczas Tygodnia Mody, otworzył w tym mieście swój butik (a potem w 32 krajach) i szło mu całkiem nieźle (zwłaszcza w Azji), dopiero na swoim docenił możliwości, jakie daje duży i bogaty dom mody. – Pracowałem w Diorze przez cztery lata, więc znałem ten zespół i niesamowite rzemiosło w atelier. Ludzie myślą, że posiadanie własnej marki jest łatwiejsze niż praca dla dużej, ale zapominają, że potrzebne są narzędzia i możliwości finansowe. W przypadku dużej marki są one znacznie większe – wyznaje w wywiadzie dla brytyjskiego magazynu „i-D”.
Dlatego chętnie przyjął ofertę z Diora, nadal prowadząc także autorką markę (zamknął ją dopiero 10 lat później). – Teraz jesteśmy przyzwyczajeni do karuzeli stanowisk i ciągłych zmian projektantów w znanych domach mody. Wtedy było to dość rzadkie, szczególnie, gdy projektant robił świetną robotę. Dlatego przejęcie sterów po cenionym Hedim nie było łatwe, na szczęście nikt nie chciał, żebym był naśladowcą – wspomina tamten czas.
W swoim pierwszym pokazie skupił się więc na historii samego domu mody. Miał pewność: zamienianie Diora w to, co robił dla Kris Van Assche nie miałoby sensu, a poza tym, jeśli Dior istniał przed Hedim, może istnieć po nim. Umieścił więc ogromne zdjęcia Monsieur Diora w całym budynku, bo chciał, żeby ludzie zrozumieli przez kogo marka została założona w 1946 roku. I zaczął bardziej koncentrować się na osobie Christiana Diora i jego filozofii mody. – Zawsze chciałem, żeby Dior był Diorem, ale w nowoczesny sposób. Zastanawiałem się: jak DNA domu mody Haute Couture z 1947 roku z modą dla kobiet można przełożyć na współczesną markę odzieży męskiej? Jak uczynić go częścią ducha czasu i dawnego świata couture jednocześnie? To było niezwykle stymulujące pod względem twórczym i do tego zupełnie inne od tego, co robiłem w mojej niezależnej firmie – wyjaśnia.
Postawił na wyrafinowanie. Wniósł więc więcej klasycznego piękna starego świata, którego nauczyła go jego elegancka babcia, wielka estetka. – Zawsze podobał mi się pomysł podjęcia wysiłku co do stroju – mówi. Babcia powtarzała mu, że ubieranie się i dobry wygląd to forma grzeczności. Że kiedy czujesz się nieszczęśliwy, nie ma sensu zrzucać tego na innych. Nie musisz dzielić się swoim cierpieniem – po prostu ubierz się dobrze i wyglądaj dobrze. – Kiedy miałem 12 lub 13 lat, zaczęła mi szyć klasyczne spodnie w prążki, podczas gdy wszyscy nosili dżinsy. Robiliśmy to przez kilka lat, a potem, gdy na studiach w Antwerpii potrzebowałem pomocy przy szyciu moich projektów, zaczęła mi pomagać. Wiele lat później asystowała mi na pokazach Diora – wylicza w rozmowie z „i-D” jak bardzo była dla niego ważną osobą.
Styl Slimane’a, który odziedziczył, poprowadził – jak sam mawiał – „w znacznie fajniejszy, bardziej demokratyczny i sportowy” kierunek. Wprowadził większą dawkę osobistego zainteresowania streetwearem, co odbiło się także na scenografii pokazów mody, m.in. ze skateparkiem czy wesołym miasteczkiem. Zaproponował np. rewolucyjne wówczas rozwiązanie: trzyczęściowy garnitur w prążki z luźnymi spodniami i białe tenisówki. – Zawsze lubiłem napięcie między przeciwieństwami w modzie. Właśnie dlatego na wskroś nowoczesny A$AP Rocky noszący czerwony płaszcz couture ma sens, ponieważ moda nie powinna żyć tylko przeszłością. Ale prawdą jest, że kiedy zasugerowałem włączenie tego znanego rapera do kampanii reklamowej, wymagało to dużo czasu na przekonywanie moich szefów. A teraz branża poszła dalej: mamy raperów projektujących całe kolekcje! – zauważa.
Został u Diora aż 11 lat, co w modzie oznacza miliard lat. Dziś nikt ma takiego stażu w roli głównego projektanta w znanym domu mody. – Miałem jednak świadomość, że moda polega na zmianach. W pewnym momencie wiesz, że twój czas dobiegł końca – tak opowiada o swoim odejściu, gdy nowym prezesem domu mody został Pietro Beccari, który postanowił go odmłodzić i zatrudnił na miejsce Krisa Kima Jonesa.
Na jego oczach zmieniała się branża mody. W „55 Collections” ktoś nawet podsumował tę ewolucję: „Kiedy w 2005 roku Van Assche zakładał swoją markę, streaetwear i odzież sportowa wchodziły do świata luksusu; w 2010 roku, kiedy piastował stanowisko w Diorze, na pierwszym planie stawiano dziedzictwo i założycieli marek; natomiast 2020 stał się rokiem tradycyjnych domów mody próbujących przemówić do młodych klientów”.
PERŁA LUKSUSU Z PATYNĄ
Nie odszedł z Diora na emeryturę. Zaoferowano mu pracę w innej marce koncernu LVMH Moët Hennessy Louis Vuitton, który jest właścicielem ponad 70 brandów, m.in. Diora, Loewe, Fendi, Celine, Givenchy i Louis Vuitton, a jego roczny przychód wynosi 80 mld euro. Miał zastąpić Haidera Ackermanna w Berluti, który niegdyś był wyłącznie elitarnym producentem butów (słynącym z modeli wykonanych z jednego kawałka skóry bez żadnych szwów), a odkąd przejął go LVMH, planowano przeobrazić go w markę lifestylową dla mężczyzn z galanterią skórzaną i ubraniami.
Ponieważ „Berluti był bardzo tradycyjny i nastawiony na rzemiosło, a tak mało na modę”, Belg kilka razy odmówił. Gdy wyjaśniono mu, że skoro Berluti tak naprawdę nie ma dziedzictwa modowego i to on ma szansę je stworzyć, podjął wyzwanie.
Zastanawiał się, jak z małej, rzemieślniczej „perły luksusu” zrobić coś „na czasie”. Postawił na kolorową patynę, coś – jak na jego monochromatyczne standardy – było szokujące. – Moglibyśmy proponować czarne garnitury i brązowe buty, ale to nie miałoby sensu. Mieliśmy koncepcyjne podejście do marki, ponieważ nie ma ona tak dużych archiwów. Patyna polega na nakładaniu warstw kolorów, czasami podobnych barw lub dwóch lub trzech mieszanych. Główkowaliśmy, jak nałożyć na ubrania kolor i w tym momencie otworzył się zupełnie nowy świat – wspomina.
Oparł się na dziedzictwie marki, aby podkreślić jej unikalne cechy, takie jak patyna i scritto, motyw rękopisu z XVIII wieku. Począwszy od brązowego skórzanego garnituru z patyną w swoim debiutanckim pokazie w 2018 roku po ubrania o gradientowych kolorach na zimę 2021. Jego ostatnia kolekcja, inspirowana abstrakcyjnymi obrazami mieszkającego w Berlinie rosyjskiego artysty Lwa Khesina, zebrała ciepłe recenzje, a branżowy magazyn „WWD” zauważył, że projektant „osiągnął nowy poziom biegłości w kolorze”.
Podczas swojej kadencji Van Assche zapewnił większą spójność estetyczną odzieży, dodatkom i obuwiu, jednocześnie wprowadzając markę w nowe obszary, w tym niestandardowe meble vintage. Stworzył nową identyfikację wizualną opartą na literach wyrytych w drewnianych prawidłach do butów datowanych na rok 1895, kiedy Włoch Alessandro Berluti rozpoczął swoją działalność jako szewc w Paryżu. Van Assche wprowadził także nowe sygnowane płótno na torby podróżne i akcesoria osobiste. Marka, jak szacują źródła branżowe, generowała przychody na poziomie 200 milionów euro, a za czasów Krisa sprzedaż wzrosła o 52 procent.
Jednak, gdy jego kontrakt wygasł, LVMH nie przedłużył go. – Jestem podekscytowany tym, co może być dalej – projektant tak skomentował swoje odejście.
Choć w Berluti był tylko trzy lata, ceni sobie ten czas. Gdy ma wymienić kolekcje, które szczególnie utkwiły mu w pamięci i znajdują się w jego książce, wylicza: – Dzięki Bogu jest ich całkiem sporo. Pierwszy pokaz mojej autorskiej marki. Jest wiele kolekcji Diora, które mi się podobają. Kiedy patrzę wstecz na pierwszą prezentację, myślę: „Mój Boże, miałeś odwagę!”. To zabawne, bo ludzie dosłownie histeryzowali. Te ogromne, plisowane spodnie, które jeden z dziennikarzy nazwał „spodniami MC Hammera”, zainspirowane były spódnicami kobiet z archiwum Christiana Diora. Teraz wszyscy to robią. Garnitur w Dior Homme był jak tweed w Chanel – garnituru nie można zmienić, jest jak święty Graal. Zatem zmiana tego na bardzo kobiecą sylwetkę z wciętą talią w stylu lat 50. naprawdę była przełomowa. Uważam jednak, że pod względem jakości i kroju Berluti to najlepsza moda, jaką stworzyłem, a dzięki pracy tam stałem się lepszym projektantem.
Podkreśla też, że dom mody Dior to „dosłownie kopalnia złota dla każdego projektanta” i w tym sensie bardzo różni się od Berluti, którego dziedzictwo – poza jednym kultowym butem – obejmuje głównie rzemiosło skórzane i know-how. Brak DNA odzieży w Berluti zapewniał mu dużą swobodę, ale narzucał zupełnie inny sposób pracy. – Rękodzieło, wysoki poziom jakości i luksusu stały się inspiracją same w sobie. Bardzo podobają mi się kolekcje, które zaprojektowałem dla Berluti, ponieważ technicznie rzecz biorąc stanowią największe wyzwanie – opowiada.
EMOCJONALNY ROLLERCOASTER
Ale nie tylko o same ubrania chodzi. Podobnie jak Hedi Slimane, Van Assche rozumie, w jaki sposób moda i muzyka są nierozerwalnie powiązane. Ma głęboko zakorzenione zainteresowanie subkulturami muzycznymi, dlatego tak chętnie na twarze kampanii Diora nie wybierał tylko młodych modeli, ale także dużo od nich starszych artystów, jak np. reżyser Larry Clark, muzycy Boy George, Neil Tennant i Chris Lowe z Depeche Mode, Oliver Sim z The xx czy Dave Gahan z Depeche Mode. Zaś A$AP Rocky’ego zwerbował po tym, jak raper w 2013 roku dał wyraz swojej miłości do Diora w utworze „Fashion Killa” („I adore your Dior”).
Łącząc tradycyjne metody krawiectwa i konstrukcji ze sportowymi, inspirowanymi ulicami elementami, przekraczał granicę między historią a nowoczesnością, a subkulturowe odniesienia przenikały jego kolekcje – jak muzyka gabber i rave z lat 90. (sezon jesień-zima 2017), nowa fala lat 80. (jesień-zima 2016) i hardcore punk (wiosna-lato 17), a także lata 90. w stylu Sisqo (jesień-zima 18). Ale największym był fanem sceny nowofalowej lat 80., dlatego na ścieżki dźwiękowe do pokazów wybierał twórczość Depeche Mode, Radiohead, New Order, Soft Cell i wielu, wielu innych, a raz zorganizował nawet koncert orkiestry symfonicznej na żywo obok przechadzających się modeli. – Interesuje mnie synteza pokoleń i filtrowanie subkultur przez własny pryzmat, aby opowiedzieć nową historię – wyjaśniał mediom za kulisami pokazów Diora.
Dzięki Krisowi Dior wyznaczał trendy dla całej branży, docierał do nowych odbiorców i łączył pokolenia. Podczas gdy marka Kris van Assche nieustraszenie podkręcała seksowność odzieży męskiej pomimo ówczesnego tradycyjnego i pruderyjnego podejścia (nikt wtedy nawet nie myślał o tym, że mężczyźni mogą chodzić w butach na obcasach i nosić damskie spódnice i torebki, co dzieje się dzisiaj), a w kampaniach odważnie pokazywała związki homoseksualne (słynna sesja autorstwa Jeffa Burtona). W Berluti też pozostawał na tyle daleko od głównego nurtu, aby nie powielać nikogo i proponować świeże rozwiązania.
Praca nad „55 Collections” sprawiła, że po raz pierwszy spoglądał wstecz. – Pozwoliło mi to zrozumieć wyraźne powiązania między trzema różnymi brandami i kolekcjami, które dla nich tworzyłem, i zobaczyć, że jedna kolekcja zawsze prowadzi do drugiej – to ciągła historia. Zdałem sobie sprawę, że mój „Berluti Man” jest w zasadzie podobny do mojego „faceta Kris Van Assche’a”, tylko wygląda na znacznie droższego (śmiech). Nigdy wcześniej tak o tym nie myślałem – wyznaje magazynowi „Perfect”.
Początkowo nie planował zamieścić w książce wszystkich kolekcji, które zaprojektował, bo po latach niektóre podobają mu się mniej niż inne. – W końcu zrozumiałem, że moje zbiory powinny być bardzo uczciwym, chronologicznym dokumentem całej kariery – mówi w rozmowie z magazynem „Document Journal”. – Było coś bardzo pozytywnego w tej introspekcji, patrząc na projektanta, jakim się stałem. Anders Christian Madsen, który napisał wstęp, opisał moją twórczość jako zakorzenioną w „pięknie starego świata”. Podoba mi się ten pomysł. Z pewnością wyzwaniem jest przystosowanie tej koncepcji do dzisiejszej rzeczywistości – dodaje.
Również dlatego, że przez ostatnie dwie dekady pozycja projektanta bardzo się zmieniła: – Ubrania oferowane mężczyznom są coraz bardziej zróżnicowane, tenisówki stają się większe, a marketing zorientowany na celebrytów i influencerów zajmuje centralne miejsce. Tymczasem 18 lat temu, kiedy miałem swój pierwszy pokaz, tydzień mody męskiej nie był w ogóle popularny. Wszystko bardzo ewoluowało, a ja ewoluowałem wraz z tymi zmianami. I muszę dodać, że cieszę się z tej ewolucji.
Przyznaje, że tworzenie „55 Collections” okazało się dla niego „emocjonalnym rollercoasterem”. – To było naprawdę uzdrawiające, móc przypomnieć sobie, po co w ogóle zajmowałem się modą. Zastanowić się, co początkowo mi się podobało, jak widzę to teraz i co chcę dalej robić – mówi. Czeka na odpowiednią propozycję, chociaż jest trochę niecierpliwy. Nie ma jednak sprecyzowanej wizji: – Dzięki tej książce uświadomiłem sobie, co tak naprawdę kocham w modzie i oczywiście chcę czegoś więcej. Ta książka opisuje trzy bardzo różne style pracy w modzie: niezależna marka, wysokiej klasy globalna marka i bardziej niszowa „luksusowa perła”. Praca dla nich wszystkich sprawiała mi przyjemność. Przyjemność jest więc zdecydowanie na pierwszym miejscu mojej listy, jeśli chodzi o to, co będzie dalej.
Przyjemność poczuł także wtedy, gdy wziął do ręki wydrukowany egzemplarz swojej monografii: – Jako nastolatek spędzałem godziny na czytaniu książek o projektantach. Teraz mogę dodać własną na półkę. To wspaniałe uczucie!﹡
_____
„Kris Van Assche: 55 collections”, wydawnictwo Lannoo, 432 strony, cena: 80 euro.