„Jeśli pozwolisz sobie na luksus bycia starą, odkryjesz, że nagroda będzie niezwykła”. Peter Lindbergh sprawiał, że kobiety czuły się piękne i ważne
10 listopada 2024
tekst: Agnieszka Kowalska
zdjęcia: Peter Lindbergh
Peter Lindbergh. Zdjęcie: Stefan Rappo
„Jeśli pozwolisz sobie na luksus bycia starą, odkryjesz, że nagroda będzie niezwykła”. Peter Lindbergh sprawiał, że kobiety czuły się piękne i ważne
10 listopada 2024
tekst: Agnieszka Kowalska
zdjęcia: Peter Lindbergh
„Jeśli pozwolisz sobie na luksus bycia starą, odkryjesz, że nagroda będzie niezwykła”. Peter Lindbergh sprawiał, że kobiety czuły się piękne i ważne

Posłuchaj

– Piękno nie ma nic wspólnego z młodością. Mieć przed sobą prawdziwego człowieka, który nosi całe swoje życie na twarzy, jest niesamowite. I rzadkie – mawiał Peter Lindbergh, któremu najbardziej znane kobiety na świecie ufały, że sprawi, by na zdjęciach wyglądały naturalnie. Mistrza nie ma już z nami 5 lat, ale jego filozofia prawdy w fotografii pozostała. To on zapoczątkował modę na pokazywanie twarzy bez makijażu i robienie zdjęć bez retuszu. I to jemu zawdzięczamy wprowadzenie do magazynów mody kobiet w średnim wieku. O tym jest „Untold Stories” – album zbierający jego prace w charakterystycznym dla niego stylu surowego piękna w czerni i bieli. Doczekał się nowej wersji.

Och, nie. Nie mogę” odmówił amerykańskiemu magazynowi „Vogue”. Oszalał? Wtedy w modowym świecie nikt by sobie na to nie pozwolił. Nie śmiałby. To była mekka fotografów mody, ich być albo nie być w branży. Ale Peter Lindbergh nie był zainteresowany.

Alexander Liberman, wieloletni dyrektor kreatywny Condé Nast, wydawcy „Vogue’a” i bardzo wpływowa legenda modowej branży, nie mógł tego zrozumieć. Ludzie z jego biura zadzwonili do fotografa mieszkającego w Paryżu: „Czy możesz do niego przyjechać? Chce z tobą porozmawiać w Nowym Jorku”. 44-letni wówczas Lindbergh skorzystał z zaproszenia. Gdy wszedł do jego gabinetu, usłyszał: „Moi redaktorzy mówią mi, że nie chcesz dla nas pracować. Czy jesteś nienormalny? Czy masz pojęcie, czego odmawiasz? Dlaczego nie chcesz robić zdjęć dla amerykańskiego »Vogue’a«?”. Odparł: „Nie mogę znieść typu kobiety, którą pokazujesz na zdjęciach w swoim magazynie”.

To nie była dyplomatyczna odpowiedź. – Ale tak wtedy wszyscy we Francji myśleliśmy, bo w „Vogue’u” pokazywano inny typ kobiety: taką przesadnie szykowną, idealną, bogatą, nudzącą się damę – Peter Lindbergh w wywiadzie dla „Interview” w 2013 roku wspominał czasy, gdy redaktor naczelną amerykańskiej edycji biblii mody była Grace Mirabella. Zasadniczo zawsze chodziło mi o fotografię, nie o politykę. Obraz kobiet, który wtedy dominował, po prostu nic dla mnie nie znaczył. Te kobiety będące własnością bogatych mężczyzn, proste wieszaki na ubrania, bez pracy i pasji… Okropne. Mnie interesują kobiety, które mówią same za siebie, które emanują autonomią. Tak jak dziewczyny, z którymi w młodości studiowałem w akademii sztuk pięknych, które oczywiście nie nosiły sukienek Diora, ale białe koszule – dodawał pięć lat temu w rozmowie z „The Talks”.

Liberman na początku był zdumiony, ale po chwili zaproponował: „Okej. Dlaczego nie weźmiesz jednej z moich stylistek, kogokolwiek chcesz, a potem pójdziesz, gdzie chcesz i sfotografujesz, co chcesz twój typ kobiety?”. Zapytał więc od razu: „Czy mogę zabrać Carlyne Cerf de Dudzeele?”, bo ją znał i cenił za to, że jej także nie chodziło tylko o ubrania. „Możesz zabrać każdego” – Liberman rzucił na odchodne.

Pojechali więc z Carlyne do Los Angeles. Choć słynna stylistka lubi maksymalizm, złote Rolexy i dużą ilość biżuterii, poprosił, by wzięła tylko białe koszule. Peter wybrał dziewczyny, które naprawdę uwielbiał w tamtym czasie: Christy Turlington, Lindę Evangelistę, Tatjanę Patitz, Karen Alexander, Estelle Lefébure i Rachel Williams, które były młode i mało znane. Zrobili sesję na plaży w Santa Monica. Twarze niemal bez makijażu, naturalne włosy, spontaniczność i zero… mody. Dziewczyny miały na sobie identyczne białe męskie koszule. Nic więcej.

Peter wrócił ze zdjęciami do Nowego Jorku i pokazał je naczelnej i Libermanowi. Pamiętam, że bardzo dumnie prezentowałem zdjęcia na stole (śmiech), a oni spojrzeli na siebie, skrzyżowali ramiona i dukali: „Tak… Hmmm…. Co powinniśmy z nimi zrobić?”.  „Poprosiłeś, żebym pokazał ci, jaki typ kobiety mi się podoba”. A oni: „Och… Cóż, bardzo dziękujemy”. A potem włożyli je do szuflady – wspominał.

Był 1988 rok. Tak naprawdę to pierwsze zdjęcie supermodelek w historii. I trafiło niemal do kosza. Na szczęście nie na długo. Jeszcze w tym samym roku Grace Mirabellę zastąpiła Anna Wintour. Przygotowując swój pierwszy numer zobaczyła zdjęcie z białymi koszulami i zrozumiała, że uchwyciło ono moment zmian w modzie. Gdy autor opowiedział historię z jej poprzedniczką, odparowała: „Ja na jej miejscu dałabym ci okładkę i 20 stron”. Dała mu miejsce w listopadowym numerze, a cztery lata później umieściła tę fotografię na okładce albumu „On the Edge: Images From 100 Years of Vogue”, uznając ją za najlepsze zdjęcie dekady.

1.

Ten czarno-biały kadr zdefiniował karierę i styl urodzonego w polskim Lesznie fotografa, ale określił także świat mody na dekadę. W ciągu trzech miesięcy te zdjęcia i te modelki były wszędzie. Jakby wszyscy po prostu na to czekali. I było to na dwa lata wcześniej, zanim zrobił okładkę brytyjskiego „Vogue’a” z pięcioma dziewczynami – symboliczny moment, w którym rozpoczęła się era supermodelek.

Jak do tego doszło? Ówczesna naczelna brytyjskiej edycji pisma, Liz Tilberis, zadzwoniła do niego i poprosiła: „Chcę, żebyś zrobił okładkę na styczeń 1990 roku i żeby było to coś, co wyraża twoje myślenie, czym będą lata 90.”. Wziął więc „swoje” piękności – Lindę, Christy, Tatjanę, Naomi Campbell i Cindy Crawford – i sfotografował je na nowojorskiej ulicy. To był „akt urodzenia” ery modelek, które stały się sławniejsze niż gwiazdy filmowe.

– Nagle to, co zrobiłem, stało się trendem. Po moim zdjęciu był teledysk George’a Michaela, potem zatrudnił te modelki Gianni Versace i nagle Evangelista mogła publicznie mówić, że nie wstanie z łóżka za mniej niż 10 tys. dolarów. I słusznie, bo zarabiali na niej krocie. Jeśli była na okładce jakiegoś magazynu, sprzedawali o 25 procent więcej egzemplarzy. Ale rewolucja dobiegła końca dość szybko, świat komercyjny, z którego supermodelki się wyzwoliły, postawił je w szeregu z powrotem. I oczywiście następna rewolucja w fotografii tylko czekała, aby się wydarzyć – w rozmowie z „The Talks” Lindbergh wspominał początek grunge’u i heroin chic w modelingu oraz kariery takich fotografów, jak Jürgen Teller czy Corinne Day.

Jego zdaniem, brytyjscy fotografowie, którzy pojawili się pod koniec lat 90., traktowali dziewczyny brutalnie: fotografowali te same twarze, co on, tylko że domalowywali im blizny, sińce pod oczami i tak dalej. Lindberghowi się to nie podobało, było dla niego zbyt wymyślone. U niego i jego zespołu chodziło o bardziej autentyczną filozofię. W każdym razie boom na supermodelki ostatecznie zanikł, nawet jeśli Cindy i Naomi wciąż pracowały. A ja zacząłem wprowadzać wątki narracyjne do moich fotografii. Ponieważ supermodelki same w sobie były rewolucją, nie potrzebowały żadnej innej historii. W 2000 roku, gdy świat się nimi znudził, zacząłem w końcu robić takie rzeczy, jak historie o inwazji na Marsa. W końcu można było znowu być prawdziwym fotografem! śmiał się w 2019 roku.

Uma Thurman, New York, 2016
2.

Ogromną skuteczność Lindbergha w tworzeniu ikonicznych wizerunków supermodelek można przypisać, częściowo, mieszance talentu, szczęścia i starej zasady, że trzeba wiedzieć, jak sfotografować właściwą dziewczynę we właściwym momencie. Ale ma to również wiele wspólnego z tym, że traktował je nie jako wieszaki na ubrania, ale jako kobiety. W fotografii Lindbergha jest emocjonalna szczerość, sięgał po rodzaj piękna, który istnieje poza wszelkim upiększaniem. Jego zdjęcia w tym te mody często mają cechy portretu, z osobowością modelek na pierwszym planie. Są stylizowane i seksowne, ale są również intymne. Widzimy ich oczy i dłonie, grymas twarzy, piegi i niedoskonałości skóry, smutek, a czasem radość. Były niczym gwiazdy kina niemego, które on reżyserował.

Gdy już stał się sławny i rozchwytywany tęsknił za czasami, gdy przez 10 lub 12 lat pracował z maksymalnie 10 ulubionymi modelkami. Czasem pojawiały się nowe twarze, ale miał swoją dziesiątkę, która przebijała wszystkie inne. Byli jak rodzina. – Pracowałem z tymi samymi ludźmi. I ktoś taki jak Linda Evangelista miał własne pomysły na to, co chciał na sesji robić, był kreatywnie zaangażowany. Dzisiaj jednak tak wiele dziewczyn przychodzi do studia i nie ma pojęcia, co się dzieje. A bardzo trudno jest cały czas pracować ze świeżynkami. Gdy pracuje się z tą samą dziewczyną dwa razy, ludzie mówią: „Och, to takie nudne”. Kiedyś można było zbudować coś w rodzaju kreatywnej relacji – opowiadał w „Interview” dekadę temu.

Słynął zresztą z tego, że zbudował kreatywne relacje nie tylko z modelkami, ale i projektantami mody, stylistami, fryzjerami i makijażystami. Miał wokół siebie własną „zawodową rodzinę”, z którą stworzył wizualny słownik na przestrzeni lat: słownik Petera. Jego kultowych zdjęć nie byłoby bez jego „trójcy”: fryzjerów Odile Gilbert i Juliena D’Ys i makijażysty Stéphane’a Marais. – Niewielu rozumie, jak ważne jest, aby mieć wokół siebie utalentowanych ludzi, jak ja miałem Stéphane’a, Juliena, Odile i kilkoro innych, którzy rozumieli mój punkt widzenia jako fotografa – Lindbergh nigdy nie przypisywał całego sukcesu sobie.

3.

Czerpał inspirację z kreatywnych osób wokół siebie, ale i obserwując przechodniów na ulicy. Bywało, że z nowym numerem włoskiego „Vogue’a”, gdzie była jego kolejna wspaniała sesja, przychodził do paryskiej Café de Flore, jadł śniadanie i zerkał na ludzi. Czasami zostawał tam do pierwszej po południu, czytając gazetę, podpatrując ludzi wchodzących do środka i wychodzących z knajpki.  Jak mały pies podnosiłem różne rzeczy z ulicy. To były moje inspiracje – powtarzał z uśmiechem.

Nie czerpał inspiracji z historii fotografii: Nauczyłem się czegoś bardzo wcześnie w tym biznesie: im więcej oglądałem zdjęć innych fotografów, tym mniej wiedziałem, co ja chcę robić. Zorientowałem się, że trzeba to odłożyć na bok i po prostu usiąść, wziąć ołówek i kartkę papieru i pomyśleć, czego chcę ja sam. Myślę, że to jedyny sposób, aby powstawały zdjęcia, które są ważne także po latach.

Nie czerpał inspiracji z pokazów mody, jak jego konkurenci. Nawet na nie nie chodził, ponieważ „nie chciał inspirować się tym samym, co wszyscy inni”: – Jeśli wszyscy są zainspirowani tym samym, to oczywiście wszyscy robią te same zdjęcia. Wszyscy przychodzą z pokazu i mówią: „W tym roku króluje styl militarny. Fotografowie będą robić historie wojskowe!”. Ale ja wolałbym być z moim natchnieniem gdzieś zupełnie indziej. To dla mnie sposób na robienie różnych fotografii. Jednocześnie czuję, że chcę zachować pewien dystans. Ludzie często mówią: „Nie chodzisz na pokazy mody? Jaki z ciebie fotograf? Co do cholery jest z tobą nie tak, człowieku?”. Ale tego właśnie potrzebuję, żeby być tym, kim jestem.

Monica Bellucci, Paris, 2002

Nie lubił blichtru świata mody, luksusowych podróży pierwszą klasą, unikał jeżdżenia limuzynami, spania w najdroższych hotelach. Uważał bowiem, że wszystkie te rzeczy „trzymają z dala od prawdziwego świata, sprawiając, że wszystko staje się jednolite”.

– Możesz wymyślić coś nowego i świeżego tylko wtedy, gdy połączysz się z prawdziwym światem, cokolwiek to znaczy. Nie musi to być nawet coś tak egzotycznego jak zaułki Bombaju, ale na pewno coś, gdzie jest prawdziwe życie. Wydaje się jednak, że wielu fotografów siedzi teraz w swoich biurach lub studiach, przegląda magazyny mody i mówi: „Wow, ta historia jest świetna! Zróbmy coś takiego!”. A kiedy dziś przychodzisz na sesję zdjęciową, redaktorzy lub klienci mają plik zdjęć innych artystów i mówią: „To jest to, co chcemy zrobić”. Choć dodają: „Ale to tylko dla inspiracji. Nie chcemy robić dokładnie tego”, 20 minut później, kiedy wszystko jest już gotowe – włosy, makijaż – i zaczynasz robić zdjęcia, przychodzą z jednym z tych zdjęć w dłoni i żądają: „Zacznijmy od tego”. Co możesz powiedzieć jako fotograf? Możesz tylko wypalić: „Spierdalaj” – ubolewał pod koniec życia, że tak wyglądały realia w coraz bardziej skomercjalizowanej i powierzchownej branży.

4.

Mimo nacisku na sprzedaż, nie na sztukę, jemu jednemu udało się zmienić postrzeganie piękna na przestrzeni lat, zmienić sposób widzenia kobiet w branży mody i reklamy. Promował prawdę i naturalność, filozofię uwolnienia kobiet od sztuczek retuszu, pokazywał pory, zmarszczki, piegi i cienie pod oczami. Wyzwolił kobiety od terroru młodości.

– Nauczyłem się przez lata, że ​​piękno nie ma nic wspólnego z młodością. Nie chodzi o to, że kiedyś fotografowałem tylko młode dziewczyny, ale dziś, o wiele bardziej niż wtedy, potrafię docenić, jak wspaniale piękna może być Charlotte Rampling w wieku ponad 70 lat. Żadna nastolatka nie może się z tym równać, zwłaszcza że Charlotte nigdy nie miała żadnych zabiegów kosmetycznych. Mieć przed sobą prawdziwego człowieka, który nosi całe swoje życie na twarzy, jest niesamowite. I rzadkie – powiedział „The Talks”, cytując słowa aktorki: „Jeśli pozwolisz sobie na luksus bycia starą, odkryjesz, że nagroda będzie niezwykła”.

– To naprawdę tragiczne, żeby majstrować przy swojej twarzy. To szaleństwo, co jest możliwe dzisiaj w fotografii portretowej. Photoshop jest ogromną porażką również pod tym względem, bez wątpienia! – nie krył oburzenia.

Ale w tej branży wciąż jest nie do uniknięcia? – Jeśli pracuję w reklamie, to zdecydowanie nie da się tego uniknąć, zwłaszcza jeśli chodzi o makijaż. Chyba, że opierasz się do tego stopnia, że ​​odmawiasz przyjęcia pieniędzy i kończysz jeżdżąc starym Fiatem 500 do końca życia. Ja nie posuwam się aż tak daleko! – śmiał się. On doradzał klientowi, że retuszowanie nie jest najlepszym pomysłem i zamiast tego proponował alternatywy. Często mu się udawało. – Jeszcze za mało, ale przynajmniej nie wymazują już wszystkiego z twarzy. Twarz ma coś wyrażać, po to jest. Jest świadkiem sytuacji lub emocji. Myślę, że to niebezpieczne, szczególnie w przypadku aktorów, gdy ekspresja twarzy maleje – oceniał.

Czy niektórzy bali się wyglądać zbyt realistycznie na jego zdjęciach? – Nie! Wtedy nawet by do mnie nie przyszli – śmiał się, słysząc takie pytania. – To naprawdę zabawne, bo czasami szepczą do mnie podczas naciskania migawki: „Czy możesz zrobić mały retusz?”. Nie mówię im „nie”, ale odpowiadam: „Ach, zobaczymy, zobaczymy”.

Czy zależało mu na tym, aby jego fotografia była prawdziwa? – Zależy mi na prawdomówności. To jedyna rzecz, która mnie interesuje – wyznał brytyjskiemu „The Times” w 2017 roku.

Przyznał, że miał w studio jednego retuszera, który rzadko coś poprawiał, a jeśli robił to tylko drobiazgi. – To zdjęcie zostało trochę podretuszowane tu i tam – wskazywał na swoje bodaj najsłynniejsze zdjęcie Naomi, Christy, Lindy, Tatjany i Cindy z 1990 roku. – Ale teraz, dzięki Photoshopowi, można by wszystko zmienić. Dzisiaj ludzie spojrzeliby na nie i powiedzieli: „Och, włosy Cindy, rozciągnijmy je trochę. Nie uważasz, że Tatjana stoi za blisko Christy? A oczy Naomi, czy nie powinny być bliżej siebie?”. Tak teraz mówią o zdjęciach. To szaleństwo!

5.

Wszyscy, którzy pozowali do jego portretów, przyznają, że miał wrodzony talent do nawiązywania bliskości z ludźmi. Przyjazny, niedźwiedziowaty mężczyzna, ubrany w czarny T-shirt i beżowe spodnie, z okrągłymi okularami na czubku nosa, z ironicznym poczuciem humoru. To, że od razu wzbudzał sympatię, odegrało rolę w jego długotrwałym sukcesie, aż do nagłej śmierci w 2019 roku.

Wielu dziewczynom towarzyszył z kamerą przez cały okres młodości i dojrzałości, przyglądał się jak się zakochiwały, jak zakładały rodziny, a potem fotografował ich córki. Miał jedną zasadę: „nigdy nie dotykać modelki”. Bohaterki jego zdjęć nie skarżyły się na złe traktowanie czy molestowanie na planie zdjęciowym, co zdarzało się innym sławnym kolegom z branży fotografii mody. – Nigdy taki nie byłem. To jest to, czego zawsze nienawidziłem! Nigdy nie widziałem kobiet w sposób, jakby były moje czy coś w tym stylu. W relacji między modelką a fotografem zaufanie jest nawet ważniejsze niż prawda na zdjęciu – zapewniał.

Potrafił wzbudzić zaufanie, ale także zawsze zachowywał spokój: – Myślę, że spokój jest naprawdę ważny w mojej pracy. Na przykład, jeśli ktoś patrzy w lewo, a słońce świeci mu prosto w twarz – co wygląda okropnie na zdjęciu – po prostu kontynuuję fotografowanie spokojnie, dopóki ta osoba nie powie sama: „To nie jest dobre światło, prawda?”. „Załatwię to” – to moja zwykła odpowiedź. W ten sposób uczysz ludzi, aby sami zauważali ważne rzeczy, zamiast być zdalnie sterowanymi lalkami. Nie ma nic gorszego na sesji zdjęciowej niż fotograf, który ciągle krzyczy: „Kochanie, ręka trochę wyżej” i „Teraz spójrz w lewo”. Wszystko to tworzy roboty, a nie ludzi z osobowością.

Cierpliwość miał też do aktorek i aktorów, choć uważa, że lepiej pracuje się z modelami: – Modele i modelki są stworzeni do pracy przed aparatem. Patrzą w niego, odwracają się w moją stronę, odpowiednio się ruszają. Aktorzy zaś są szkoleni, aby zapomnieć o kamerze, a to robi ogromną różnicę w mojej pracy. Nawet dla kogoś takiego, jak Nicole Kidman, to prawdziwe wyzwanie, bo nie może schować się za rolą. Nawet jeśli fotografujesz diwę, sekret polega po prostu na tym, aby się nie wściekać, ani nie robić zamieszania nawet, jeśli ta osoba nie daje tego, co chcesz pokazać na zdjęciach.

– Był niezwykle ciepłą, miłą i serdeczną osobą. Otwarty, pełen szacunku i w pewnym sensie przyziemny. Miał dar łączenia się z ludźmi, co jest jednym z powodów, dla których jego portrety są tak wspaniałe – opisuje go Felicity Korn z muzeum w Düsseldorfie Kunstpalast, gdzie mistrz do końca przygotowywał ogromną wystawę swoich prac „Untold Stories”, pokazującą różnorodne aspekty jego kariery.

„Peter Lindbergh. Untold Stories”, wydawnictwo Taschen, 192 strony, cena: 15 euro
6.

To miała być jego pierwsza tak duża retrospektywa w 40-letniej karierze. Ogromne przedsięwzięcie, które sam artysta wyreżyserował i zrealizował na kilka dni przed śmiercią. I nic z tego nie zmieniło się zgodnie z jego pierwotnymi planami, gdy jego już zabrakło. – Ekspozycja była dla niego okazją, by przejrzeć wszystkie zdjęcia, które kiedykolwiek zrobił, a ukończenie selekcji zajęło mu około półtora roku. W tym czasie spotykaliśmy się z nim regularnie, ale miał całkowitą swobodę – opowiadała cztery lata temu Korn. Gdy po raz pierwszy zobaczył swoje zdjęcia na ścianie, miał powiedzieć: – Przestraszyłem się. Przytłaczające było konfrontowanie się z samym sobą.

Lindbergh ostatecznie wybrał ponad 140 zdjęć w charakterystycznym dla niego stylu surowego piękna w czerni i bieli, gdzie grał światłem, cieniami i kompozycją, a naturalność zastąpiła sztuczne pozy. Co potwierdza jedna z modelek, Helena Christensen, której portrety wybrał na wystawę w Düsseldorfie: „Przez swój obiektyw pozwolił mi kwitnąć, dorosnąć, pozostać sobą i wyrazić różne strony kobiecości, wraz z upływem czasu, gdy dojrzewałam. Wszystko to uchwycił w najgłębszy i poetycki sposób”. Milla Jovovich, jedna z jego ulubienic, której z aparatem towarzyszył odkąd była nastolatką, podobnie opisała fotografa: „Miałam poczucie wolności i pewność, że jestem naprawdę doceniana za to, kim jestem. Oczywiście później zdałam sobie sprawę, że to była jego magia. Sprawiał, że ludzie czuli się wyjątkowo. Sprawiał, by każdy czuł się ważny i wspaniały. To właśnie uczyniło go tak genialnym artystą”.

Już nie zdążył zobaczyć wystawy. Dopilnował tylko wydania albumu „Untold Stories”, który jej towarzyszył. To blisko 150 zdjęć na matowym papierze, wiele z nich wcześniej niepublikowanych. A przede wszystkim ostatnia, a zarazem jego najbardziej osobista publikacja.

„To serdeczne, szczere spojrzenie” – napisał we wstępie przyjaciel artysty, reżyser Wim Wenders. Jego zdaniem, twórczość Lindbergha jest postulatem lepszego świata, opartego na wzajemności i szczerości. To rzeczywistość, w której relacje między kobietami i mężczyznami są czymś naturalnym i prostym. „Nauczył nas patrzeć na piękno nie tylko jako na produkt branży modowej, ale jak na najskrytszą ludzką skłonność do wolności, życzliwości, poczucia tożsamości i radości, jak na zachowanie w sobie dziecka przez każdego z nas” – tak ceniony filmowiec pożegnał wielkiego fotografa na łamach publikacji.

Album był bestsellerem. Ukazał się w formacie XXL i ważył blisko 2 kg. Choć wciąż można go kupić (za 60 euro), Taschen wydał właśnie nową jego edycję – dużo mniejszą (pół kilograma) i tańszą (15 euro). Zawartość jest ta sama. Setki portretów najpiękniejszych kobiet (i mężczyzn) na świecie oraz zdjęć miejsc dla niego ważnych. Niemal z każdej strony wyziewa jego postrzeganie piękna, które zmieniało się na przestrzeni lat, ale sedno pozostało.

Krótko przed śmiercią wyjaśniał: – Kobieta, którą uważałem za piękną 30 lat temu, jest piękna dla mnie nadal, kiedy patrzę na jej zdjęcia. I nawet wtedy nie robiło to na mnie wrażenia, gdy ktoś pokrywał twarz makijażem. Jeśli kobieta przychodzi do mojego studia umalowana, może od razu zmyć cały makijaż, aby pokazać człowieka, który jest pod tą tapetą.﹡

Kopiowanie treści jest zabronione