Od lewej: Natalia Vodianova, Paris 2003; Naomi Campbell for Vogue Italia, 1997
„To jak otwieranie serca; moment, w którym coś bierzesz i coś dajesz”. „Malarz światła i cieni” wyznaje, że nie robi zdjęć mody, tylko portrety…
22 marca 2024
tekst: Agnieszka Kowalska
zdjęcia: Paolo Roversi
– Zawsze staram się włożyć w zdjęcia dużo z siebie, aby były jak najbardziej osobiste. To jak pisanie listu, gdy wkładasz w niego serce, emocje, duszę. Jeśli nie, to tylko pocztówka „Pozdrowienia z Paryża” i nic więcej – legendarny fotograf Paolo Roversi opowiada o sekrecie swojego sukcesu. Pół wieku w branży podsumowuje największa wystawa monograficzna – w paryskim Palais Galliera możemy oglądać najbardziej kultowe zdjęcia mody, portrety oraz zdjęcia jego pracowni. Wiele z nich jest pokazywanych po raz pierwszy.

Paolo Roversi, nazywany „malarzem światła i cieni”, jest fotografem znanym z charakterystycznego stylu wizualnego. By stworzyć marzycielskie zdjęcia o ponadczasowym charakterze eksperymentuje z wielkoformatowymi polaroidami, latarką Mag-Lite i długimi czasami ekspozycji, a przede wszystkim pozostawia dużo miejsca na szczęśliwy traf.

– Naprawdę lubię, gdy coś dzieje się przez przypadek, gdy zdjęcie nie wychodzi tak, jak planowałem, ale zamiast tego mnie zaskakuje – w ten sposób urodzony we Włoszech i mieszkający w Paryżu fotograf podsumowuje ducha wystawy w muzeum Palais Galliera w Paryżu, która obejmuje jego 50-letnią karierę. – Nie lubię szczegółowo planować. Lubię pozwalać, aby kierowało mną szczęście.

Nie lubi też niczego wyrzucać. Dzięki temu przez jego przepastne archiwum wciąż skrywa skarby, który nigdy wcześniej publicznie nie pokazywał. Jak np. polaroid z 1996 roku, na którym modelka Audrey Marnay pozuje dla Comme des Garçons, a jej ramię świeci jaskrawoczerwono. – Kiedy wziąłem ten film, wcale mi się nie spodobał – zauważa fotograf w rozmowie z „WWD”. – Dziesięć lat później, kiedy otworzyłem pudełko, zobaczyłem go i pomyślałem, że jest najlepsze. Z perspektywy czasu czasami patrzę na te obrazy innym okiem.

Paolo Roversi: „Lubię, gdy coś dzieje się przez przypadek, gdy zdjęcie nie wychodzi tak, jak planowałem, ale mnie zaskakuje”
Paolo Roversi: „Lubię, gdy coś dzieje się przez przypadek, gdy zdjęcie nie wychodzi tak, jak planowałem, ale mnie zaskakuje”
Paolo Roversi: „Lubię, gdy coś dzieje się przez przypadek, gdy zdjęcie nie wychodzi tak, jak planowałem, ale mnie zaskakuje”
Paolo Roversi: „Lubię, gdy coś dzieje się przez przypadek, gdy zdjęcie nie wychodzi tak, jak planowałem, ale mnie zaskakuje”

I w taki sposób na nowo odkrył kilka swoich fotografii, które wybrał z archiwum gromadzonego przez pół wieku w swojej pracowni Studio Luce w 14. dzielnicy Paryża. Na nowo się nimi zachwycił i postanowił pokazać na wielkiej wystawie monograficznej „Paolo Roversi” w Palais Galliera w Paryżu. Wraz z kuratorką Sylvie Lécallier w sumie wybrał 140 prac, w tym niepublikowane wcześniej zdjęcia i znane archiwalne portrety i sesje mody, z czasopism i katalogów.

Ekspozycja jest pierwszą dużą wystawą Roversi w Paryżu, a także pierwszą w Palais Galliera, która jest poświęcona żyjącemu fotografowi. Obrazy prezentowane są w przypadkowej kolejności i bez informacji ściennych, aby zachęcić do kontemplacji. – To nie jest prawdziwa retrospektywa, ale raczej dziennik – mówi.

W małej książeczce znajdują się opisy prac, w tym kampanie dla takich marek jak Yohji Yamamoto, Romeo Gigli i Comme des Garçons, a także sesje dla „Vogue Italia”, „Uomo Vogue” i „W”. Ale przeważnie są to portrety, których bohaterami są m.in. Kate Moss, Naomi Campbell, John Galliano i Rihanna. Są też zdjęcia, które zrobił swoim starym aparatom i swojej pracowni.

Od lewej: Tami Williams, Christian Dior, Paris, 2016; Kirsten Owen, Romeo Gigli, London, 1988

PRACOWNIA

– Kiedy moja amerykańska agentka przyjechała tutaj po raz pierwszy, powiedziała: „Nie mogę uwierzyć, że robisz te wszystkie zdjęcia w tym małym pokoju” – śmieje się Paolo, rozglądając się po skromnej przestrzeni, która przez ponad cztery dekady jest jego pracownią. To tylko pokój w nie wyróżniającym się budynku w zwyczajnej dzielnicy południowego Paryża, wyposażony w poobijane krzesła i stare koce. – Znam to miejsce na pamięć. Znam światło na pamięć, odbicia promieni na ścianie – nawet gdy zamknę oczy, czuję chmury. To jest moja sypialnia, moja kuchnia, moje wszystko – opowiada.

Kiedy po raz pierwszy wprowadził się tutaj w 1981 roku, był to dosłownie jego dom – studio na pierwszym piętrze, a mieszkanie powyżej: na drugim i trzecim piętrze, które zajmował z rodziną. Obecnie jego dom jest gdzie indziej, ale studio przy ulicy Rue Paul Fort 9 nadal wydaje się przytulne. Jest w nim jego gabinet (prowadzony przez Annę, asystentkę od 15 lat), kuchnia i salon z jadalnią, a także ciemnia syna. Paolo lubi zbierać wszystkich na początku sesji, siadać do posiłku i nadrabiać zaległości w opowieściach. 77-letni fotograf ma dużą rodzinę, więc jest przyzwyczajony, że pracownia jest jak dom, a ludzie, którzy w niej pracują, zostają wchłonięci przez jego rodzinę.

– Studio wpisuje się w ducha pracy. To nie jest duża, pusta przestrzeń, jak w jakimś studio fotograficznym w Nowym Jorku. Ludzie czują się tu komfortowo, ponieważ jest intymnie. Od razu czują się częścią zespołu, więc mają więcej pewności siebie. Rano na sesje przyjeżdżają ludzie z różnych miejsc, przynosząc swoje doświadczenia, a każdy ma inną energię i stan umysłu. To dla mnie rodzaj bogactwa, lubię więc całą tę energię zebrać razem, zamiast mówić tylko: „robisz to, robisz tamto” – tłumaczy.

O atmosferze studia krążą legendy, nie każdy może być w nim fotografowany, ani być częścią „rodziny”, częścią pomysłu na życie, a nie tylko komercyjną propozycją. Na zdjęciach, które sam zrobił pracowni, widać stare krzesła, lampy, zadrapane ściany, duże okna. Całość przypomina antykwariat, a nie pracownię współczesnego fotografa. Sam przyznaje, że „jego studio jest jak mały teatr”: – To miejsce, które pozostawia miejsce na wyobraźnię, uczucia, fantazję. Byłem w Indiach, Laponii i innych miejscach, ale gdziekolwiek postawię aparat, to i tak w mojej wyobraźni pojawia się moje studio. Bo mój sposób na zrobienie zdjęcia, to odejmowanie, odizolowanie tematu od reszty rzeczywistości bez względu na miejsce.

MUZY

To poczucie intymności i rodzinności pojawia się także na jego zdjęciach, na których często występują te same modelki portretowane przez wiele lat: zmieniają się tylko stroje i kolekcje, z których pochodzą. A czasami modelki pozują nago. – Niektóre z nich są dla mnie prawdziwymi muzami. Jest między nami wymiana. Sprawiają, że wszystkie moje marzenia o pięknie, rodzinie i zmysłowości są konkretne, ponieważ porozumienie jest bardzo silne – mówi Roversi.

Często powraca do ulubionych modelek, takich jak Kirsten Owen, Guinevere Van Seenus, Kate Moss i Natalia Vodianova. Kiedyś lubił portretować też polską modelkę Kasię Pysiak. – Nawiązuje się pewnego rodzaju fotograficzna przyjaźń, która pozwala iść dalej, ponieważ znamy się lepiej, wzajemny szacunek jest silniejszy i daje nam większą swobodę wspólnej pracy, a to jest interesujące. Natomiast kiedy pracuję z modelką po raz pierwszy, pojawia się większe wahanie, większa nieśmiałość, a to trochę ogranicza kreatywność – wyjaśnia.

Od lewej: Guinevere, Yohji Yamamoto, Paris, 2004; Guinevere, Comme des Garçons, Paris, 2017

Jego najsłynniejszym zdjęciem jest prawdopodobnie to, na którym pozuje rozebrana modelka Natalia Vodianova. Ale to nie nagość interesuje fotografa. To oczy są najważniejsze. Przenikliwe, dzikie i silne, wydają się przejmować władzę nad podglądającym. Paolo zapewnia, że wszystkie jego obrazy to portrety, niezależnie od kontekstu i tego, czy fotografuje osobę, czy ubrania. – Moda dotyczy nastroju, ducha lub postawy, którą interpretuje modelka, ale zdjęcie jest portretem fantazji, którą tworzymy wspólnie. Akt dotyczy tylko osoby i jej ciała, więc są to bardzo intymne portrety. I choć zdjęcia mody czy akty są tak bardzo różne, to jednak zawsze jest to portret i relacja między mną a moim modelem – wyjaśnia Roversi.

Fascynują go kobiety o silnej osobowości, utrwala ich spojrzenie lub nagość w serii ulotnych obrazów przypominających rysunki. W bezruchu pozy próbuje uchwycić ich esencję. – Te dziewczyny to prawdziwe artystki – zachwyca się swoimi modelami. – Aktorki mają scenariusz, scenografię, kostium i inne wskazówki, a modelki znajdują się w pustej przestrzeni i gestem, prostym spojrzeniem opowiadają całą historię. Uważam to za wspaniałe.

STYL

Na prace Roversiego mieli wpływ wielcy fotografowie portretowi z przełomu XIX i XX wieku, tacy jak August Sander i Nadar, a także surrealiści: Man Ray i Erwin Blumenfeld. Tak, jak oni nigdy nie pracuje poza swoim studiem. – Jest fotografem zamkniętych przestrzeni, w których wymyśla swój własny wszechświat i przekształca wszystko, co tam wchodzi – mówi Sylvie Lécallier.

Ale nikogo nie kopiował. Stworzył własny styl. Zgromadzone na wystawie w Palais Galliera albumy z wycinkami z lat 1978–1983 pokazują, jak rejestrował swoje różne eksperymenty techniczne, szukając własnej estetyki. Kampania makijażowa Diora na początku lat 80. była przełomem, ale nadal nie jest pewien, czy mu się udało. – Myślę, że styl nie jest czymś zdefiniowanym, logicznym czy arytmetycznym. Dla mnie styl artysty to jego dusza. Widać to w jego twórczości. To zdecydowanie nie jest technika – zapewnia.

Zaczął w Paryżu, dokąd przeprowadził się z włoskiej Rawenny w 1973 roku, od martwych natur, obiektów i akcesoriów. Potem dostał pierwsze zlecenia na zdjęcia z modelkami. Nie od razu było to łatwe: nie potrafił nawiązywać relacji z ludźmi, nie opanował też swojej autorskiej techniki robienia zdjęć.

To się zmieniło z czasem. – Myślę, że przez inny sposób wykorzystania światła. Na początku byłem czeladnikiem, który nim manipulował, mierzył, kierował. Kiedy wyrzuciłem światłomierz i pozwoliłem, aby to światło mnie prowadziło, a nie odwrotnie, zmieniły się również moje relacje z bohaterami. Stały się wymianą, silnym porozumieniem – wspomina. Z czasem zrozumiał, że chodzi o to, „aby osoba przed obiektywem miała możliwość pełnego wyrażenia siebie”: – To jest to, co staram się wydobyć: modelka jest jak żongler, który wkracza w przestrzeń pracowni i ją zajmuje, zamieszkuje, wymyśla. Muszę tylko stworzyć warunki, w których będzie mogła to robić.

APARAT

Niepowtarzalny styl zdjęć Roversi zawdzięcza również aparatowi, w którym zakochał się, gdy tylko go zobaczył – to stary, drewniany aparat 8×10 cala firmy Deardorff, którego używa do dziś. Znalazł go przypadkiem w Nowym Jorku w sklepie Lens and Repro, do którego kiedyś chodzili Diane Arbus i Irving Penn. – Nazywam go „Kwiatkiem”, ponieważ ma wadę produkcyjną, która wygląda jak mały kwiatek na środku soczewki. Myślę, że to musi być prototyp, ponieważ wtedy soczewki były szlifowane ręcznie, a nie ma ich nawet w muzeum Schneidera – mówi.

Od lewej: Lida and Alexandra, Alberta Ferretti, Paris, 1998; Jérôme, for Uomo Vogue, Paris 2005

Aparat wielkoformatowy ma swoje ograniczenia: potrzebuje dużo światła; przysłony w obiektywach często zaczynają się od wysokich wartości; jest ciężki – to bardziej mebel niż poręczne narzędzie kreacji. Wymaga dużo od fotografa: cierpliwości, pokory, zdecydowania, równowagi. Roversi widzi w tym atuty: – Podoba mi się powolność i to, że potrzebuje dużo światła.

Być może to zaskakujące, że 8×10, z którego włoski fotograf słynie, nie jest jego jedynym aparatem. Ma wiele innych, w tym Leicę, Rolleiflex 6×6, Alpa 6×9 i plastikowy aparat Holga. Zaczął używać również cyfrowego aparatu, ale nadal zmaga się z „niematerialnością technologii cyfrowej”. – Nie chodzi o to, że aparat zmienia sposób, w jaki patrzę, ale zawsze mówię, że fotografia to nie tylko oglądanie, to wszystkie pięć zmysłów: wzrok, zapach, smak i pozostałe. Dlatego mam pewne problemy z cyfrową fotografią, ponieważ tylko widzę i nic więcej. Zdjęcia to liczby pojawiające się na ekranie: nie dotykasz ich, nie czujesz ich zapachu. W tym jestem bardzo tradycyjny. Dla mnie fotografia to nie obraz na ekranie, to przedmiot o pewnej wadze, który można włożyć do kieszeni, portfela, rodzinnego albumu – tłumaczy.

Paolo Roversi: „Są fotografowie wojenni i fotografowie pokoju. Ja jestem fotografem dobrobytu, życia i radości życia i nie mam kompleksu bycia fotografem mody”
Paolo Roversi: „Są fotografowie wojenni i fotografowie pokoju. Ja jestem fotografem dobrobytu, życia i radości życia i nie mam kompleksu bycia fotografem mody”
Paolo Roversi: „Są fotografowie wojenni i fotografowie pokoju. Ja jestem fotografem dobrobytu, życia i radości życia i nie mam kompleksu bycia fotografem mody”
Paolo Roversi: „Są fotografowie wojenni i fotografowie pokoju. Ja jestem fotografem dobrobytu, życia i radości życia i nie mam kompleksu bycia fotografem mody”

ŚWIATŁO

Jedną z tajemnic Paola jest długi czas naświetlania. Portretuje swoich bohaterów podczas dłuższych ekspozycji po to, by oddać to, co niezauważalne, aurę, ducha istniejącego wewnątrz. Lekko poruszone zdjęcia dodają życia fotografowanym, ale także i dramaturgii. Ten zabieg wydłużonej ekspozycji nie jest odkryciem Roversiego – został zaczerpnięty z XIX-wiecznych technik portretowania, często wynikających z ograniczeń technicznych. On doskonale opanował tę technikę, przekuwając błąd na perfekcję i atut.

– Nie potrafię tego technicznie wyjaśnić, ale gdy naświetlanie jest bardzo długie, portret jest bardziej intensywny. Obecność modela jest znacznie silniejsza, dużo głębsza: w aurze, w oczach jest to „coś”. Może dusza pojawia się w oczach? Tego nauczyłem się patrząc na pierwsze zdjęcia w historii. Zdjęcie robione z lampą błyskową dla mnie jest puste. W oczach tej osoby jest pustka – deklaruje.

Jego ulubionym światłem jest światło naturalne pochodzące z dużego, wychodzącego na północ okna jego pracowni, które opisuje jako „trochę zakurzone po długiej podróży” oraz „anioł zemsty: czysty, intensywny, niesamowicie ostry i przenikliwy”. Mówi, że ma prawie religijną wiarę w światło, ponieważ słońce i światło są początkiem życia, a fotografia to „malowanie światłem”. – Bardzo łatwo jest nauczyć się robić zdjęcia. Bardzo trudno jest nauczyć się wyczucia światła. „Le sentiment de la lumiére” – podoba mi się to francuskie określenie. Wierzę w samo światło – zapewnia, dodając, że jeśli używa sztucznego światła, najchętniej sięga po latarkę, ponieważ jest „nieprzewidywalna”.

Od lewej: Molly Bair, Chanel, for Vogue Italia, Paris, 2015; Alexandra, Comme des Garçons, Tokyo, 2016

MODA

Choć fotografią zajął się w rodzinnej Rawennie i jako 17-latek stworzył w domu ciemnię, by wywoływać czarno-białe zdjęcia, a w 1970 roku otworzył w mieście profesjonalne studio portretowe, twierdzi, że warsztatu nauczył się dopiero asystując fotografowi Laurence’owi Sackmanami w Paryżu w połowie lat 70. – Nauczył mnie wszystkiego, co musiałem wiedzieć, żeby zostać profesjonalnym fotografem. Sackman nauczył mnie kreatywności. Ciągle próbował nowych rzeczy, nawet jeśli korzystał z tego samego aparatu i ustawień flesza. Przygotowywał się do sesji z niemal wojskową dyscypliną. Zawsze mówił: „Twój statyw i aparat muszą być stabilnie unieruchomione, ale oczy i umysł powinny być wolne” – wspomina Paolo.

Wytrzymał u niego dziewięć miesięcy, zanim zaczął pracować samodzielnie, z kilkoma niewielkimi zleceniami dla magazynów „Elle” i „Depeche Mode”, a także „Marie Claire”, gdzie opublikował pierwszą dużą sesję o modzie. W 1980 roku zasłynął dzięki kampanii dla Christiana Diora i w tym samym roku odkrył format filmowy, który miał stać się jego znakiem rozpoznawczym. Krótko potem zaczął tworzyć kampanie dla Comme des Garçons i Yohji Yamamoto, w czasach, gdy twórcom dawano niezrównaną swobodę artystyczną. To jego talent pomógł zdobyć kultową pozycję „Vogue Italia”. Dziś Paolo jest jednym z najbardziej znanych fotografów mody na świecie, a mimo to odcina się nieco od tego tytułu: – Zdjęcie modowe dla mnie zawsze stanowi portret. W zasadzie podwójny portret: kobiety i stroju. Voilà! To świetna definicja: podwójny portret.

Twierdzi, że do świata mody trafił przez przypadek. – Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Paryża, byłem kompletnym analfabetą mody. Szczerze mówiąc, nie słyszałem o Diorze, Chanel czy Balenciadze. Potem, gdy zacząłem oglądać zdjęcia Bourdina, Penna, Avedona i Newtona, zdałem sobie sprawę, ile wyobraźni, piękna i elegancji włącza się w fotografię mody. I sam poczułem chęć, żeby to trochę zbadać – wspomina. Nigdy jednak nie chciał podążać za trendami w modzie: – Gorące nowości bardzo szybko stają się nieaktualne, dlatego nie chciałem być modnym fotografem. Zawsze wolałem oglądać rzekę z brzegu, nigdy nie miałem ochoty nurkować.

Ma encyklopedyczną wiedzę na temat historii fotografii i czuje się komfortowo ze swoją w niej pozycją. – W przeciwieństwie do wielu fotografów, którzy mają kompleks na punkcie bycia fotografami mody, mnie to wcale nie przeszkadza, bo uważam, że nie ma nic poniżającego w pracy fotografa mody. Wręcz przeciwnie, jest to coś bardzo ważnego i szlachetnego – mówi. – Są fotografowie wojenni i fotografowie pokoju, a ja jestem fotografem dobrobytu, życia i radości życia – dodaje.

Ubolewa nad tym, że ewolucja branży sprawia, że nieskrępowana kreatywna praca staje się coraz większym wyzwaniem. – Dziś wszystko jest inne – wyjawia. – Jest dużo więcej ograniczeń, jest mniejszy budżet. Wszystko to sprawia, że trudniej jest zachować wolność.

Chociaż obecnie pracuje mniej, nadal rozkoszuje się alchemią między nim a ubraniami wielkich kreatorów. – Projektant i stylista piszą partyturę, a fotograf jest po to, aby ją zinterpretować – deklaruje. – Modele przypominają trochę instrumenty, skrzypce i fortepiany, które wybieramy, aby zagrać partyturę.

Od lewej: Lucie de La Falaise, Paris, 1990; Freja Beha, 2008

Co ciekawe, jedno z jego ulubionych zdjęć przedstawia jego puste studio z parą butów na podłodze. To był kolejny przypadek: Roversi ustawił na potrzeby zdjęcia wielkoformatowy aparat, ale makijaż modelki wymagał poprawki. – Zdjęła buty, zostawiła je i poszła zrobić makijaż. I wtedy nacisnąłem spust migawki – wspomina. – Uwielbiam to zdjęcie, ponieważ podsumowuje moją pracę: obecność, nieobecność, życie, śmierć, przestrzeń i czas.

ZDJĘCIA

Jego dzieła mają związek z jego pochodzeniem. Dorastał jako włoski katolik, co widać w jego stylu, który lokuje się między malarstwem prerafaelickim a początkami fotografii portretowej z XIX w. – Moje fotografie prawie zawsze mają centralną postać, jak na wielu obrazach Giotto i Piero della Francesca. I zawsze szukam czegoś nieskazitelnego, czystego, nietykalnego. Waham się, czy użyć słowa „boski”, ale w moich pracach dostrzegam pewien rodzaj religijności – opisuje.

Z nabożnością dawnych mistrzów podchodzi też do robienia zdjęć. – Najważniejszy moment to naciśnięcie migawki. To jak otwieranie serca; moment, w którym coś bierzesz i coś dajesz. Nie potrafię tego technicznie wyjaśnić, ale myślę, że jeśli w tym momencie nie przeżyjesz emocji, jeśli nie będzie energii przechodzącej ode mnie i mojego obiektu, kadr będzie nudny. Ta chwila jest esencją wszystkich moich wysiłków – wyjaśnia.

Dlatego tak ważny jest też wybór kadrów: nigdy nie dokonuje edycji w dniu sesji, woląc „pozwolić im spać” przynajmniej przez jedną noc, a następnie ponownie na nie patrzeć. Przyznaje, że czasami bardzo się myli: zdjęcia, które początkowo lubił, wydają się niczym, kiedy do nich wraca. Czasami na pierwszy plan wysuwają się te, które ledwo zauważył podczas sesji.

Jak sam to określa, robi zdjęcia, a potem patrzy, jak idą własną drogą: – W moim archiwum wszystkie wyglądają tak samo, ale dziwne jest widzieć, jak każde z nich żyje własnym życiem: jak krople wody wpadające do strumienia, jedne znikają po trzech kamieniach, inne idą daleko, by stać się rzeką, a potem morzem.

_____

Wystawa „Paolo Roversi” w Palais Galliera potrwa do 14 lipca 2024.

Kopiowanie treści jest zabronione