Zdjęcie: Timothy Greenfield-Sanders / HBO
Najstarsza modelka świata skończyła 93 lata. Chodzi o lasce, pół twarzy ma sparaliżowane, wciąż jest gwiazdą
15 czerwca 2024
tekst: Agnieszka Kowalska
Jest najstarszą aktywną zawodowo modelką świata. Ma 80-letni staż i niezwykle barwny życiorys: trzykrotnie wychodziła za mąż, inny z jej narzeczonych zmarł krótko przed ślubem, dwukrotnie bankrutowała, była muzą Salvadora Dali. Chociaż Carmen Dell’Orefice chodzi o lasce, a pół twarzy ma sparaliżowane, jest tak piękna, że propozycję pozowania nago dostała nawet po 90-tce! – Zamierzam umrzeć na wysokich obcasach – mawia. Właśnie skończyła 93 lata.

Teraz płacą mi dużo więcej – tak legendarna modelka odpowiada na pytanie, czym różni się jej praca dziś od tej sprzed lat. A ma co porównywać. Została odkryta w wieku 13 lat, a dwa lata później trafiła na pierwszą okładkę „Vogue’a”. Zarabiała 7,5 dolara na godzinę. Dziś płacą jej tysiące…

Carmen Dell’Orefice choć kilka dni temu skończyła 93 lata i jest najstarszą modelką na świecie, która wciąż jest aktywna zawodowo, nie robi tego tylko dla pieniędzy. Przeciwstawia się konwencjonalnym oczekiwaniom dotyczącym starzenia się, zwłaszcza narzucanym przez branżę, w której pracuje już 80 lat! Znana z ponadczasowej urody i wdzięku na wybiegach mody, śmiało twierdzi: – Po 90-tce wciąż wyglądam na 59.

Radość życia, energia i imprezowy nastrój nie opuszczały jej także na przyjęciu w nowojorskiej restauracji Waverly Inn, gdzie przyjaciele wyprawili jej kilka dni temu urodziny. Umalowana, z ułożoną fryzurą, elegancko ubrana, ze świetną figurą. Była oszałamiająca jak zawsze. I autoironiczna jak zawsze. – Robię, co mogę, starając się poradzić sobie z niszczącym wpływem czasu na moje ciało. Wciąż nad tym pracuję – żartowała.

– Carmen to jedna z tych rzadkich istot ludzkich – deklaruje Beverly Johnson, pierwsza afroamerykańska modelka, która pojawiła się na okładce amerykańskiego „Vogue’a”. – Nie tylko staje się mądrzejsza, dowcipniejsza i bardziej przystępna, ale z każdym dniem piękniejsza i pełna wdzięku.

Carmen Dell’Orefice: „Relacja łącząca fotografa i modelkę to jak szybki numerek. Bardzo zmysłowe przeżycie”
Carmen Dell’Orefice: „Relacja łącząca fotografa i modelkę to jak szybki numerek. Bardzo zmysłowe przeżycie”
Carmen Dell’Orefice: „Relacja łącząca fotografa i modelkę to jak szybki numerek. Bardzo zmysłowe przeżycie”
Carmen Dell’Orefice: „Relacja łącząca fotografa i modelkę to jak szybki numerek. Bardzo zmysłowe przeżycie”

Ma największy i najbardziej oszałamiający dorobek ze wszystkich modelek w historii, ale na status ikony zapracowała dopiero na starość. – W ciągu ostatnich 25 lat miałam więcej okładek magazynów niż przez całą moją długą karierę. Dziś znajduję się w momencie, kiedy biznes wiek i siwe włosy rozważa jako nowe terytorium do sprzedania. Udało mi się, ponieważ zawsze broniłam się przed konwencjonalnym myśleniem o starzeniu się – wyznała w wywiadzie dla magazynu „New You”.

Częścią tej walki jest akceptowanie swojego ciała i piękna: – Mężczyźni i kobiety powinni dbać o siebie i kochać siebie samych w każdym wieku. Jednym z sekretów długowieczności i zachowania piękna jest robienie dla siebie tego, co robimy dla dziecka: pielęgnowanie i karmienie go z miłością. To właśnie powinniśmy zrobić: pielęgnować siebie, kochać i dawać sobie taki rodzaj energii.

Musiała się tego nauczyć, bo jako dziecko biednych imigrantów – ojca Włocha i matki Węgierki – Dell’Orefice nie miała łatwego startu. Bywało, że mieszkała w rodzinach zastępczych lub u krewnych. Wszystko jednak odmieniło przypadkowe spotkanie w autobusie w Nowym Jorku, gdy jako 13-latka jechała na lekcje baletu…

Carmen Dell’Orefice jako nastolatka. Zdjęcia: archiwum prywatne

NAJMŁODSZA

Jechała do szkoły baletowej, gdy wypatrzyła ją obca kobieta. Okazało się, że to żona fotografa Hermana Landschoffa z „Harper’s Bazaar”, pioniera fotografii mody, który wprowadzając dynamiczne kompozycje i spontaniczne ujęcia ruchu i codziennych sytuacji w plenerze do sesji mody, wywarł wpływ na fotografów takich jak Richard Avedon i Irving Penn.

Carmen była chudym i wysokim dzieckiem z wielkimi oczami i długimi kończynami, a przede wszystkim z wrodzoną gracją. Zachwycony Landschoff, zrobił jej pierwszą w życiu sesję zdjęciową dla „Junior Bazaar”. Sfotografował ją, jak trzyma filiżankę herbaty przed ustami, aby ukryć aparat ortodontyczny i podkreślić oczy. Zdjęć nie opublikowano, a jej matka dostała list mówiący, że jej córka „jest uroczym dzieckiem, ale zupełnie niefotogenicznym”. Margaret Dell’Orefice była sceptyczna. „Jesteś niezgrabnym dzieckiem z uszami jak lektyka i stopami jak trumny” – powiedziała swojej wrażliwej córce. Oprawiła list w ramkę i powiesiła w łazience. – Myślała, że ​​to zabawne – wspomina matkę.

Jak w takim razie została modelką, gdy już dwa tygodnie później trafiła do „Vogue’a”? Jej rodzice chrzestni byli znanymi rysownikami i znali dziennikarkę tej „biblii mody” Carol Phillips, która później założyła firmę kosmetyczną Clinique. To ona była odpowiedzialna za wprowadzenie jej do Condé Nast. Już pierwszego dnia Carmen pracowała z fotografem Cliffordem Coffinem i trafiła na dwie lub trzy strony w „Vogue’u”, a w grudniu 1947 roku pojawiła się na okładce. Została najmłodszą w historii modelką, której zdjęcie pojawiło się na okładce tego magazynu. Gdy zobaczyła tam swoje zdjęcie, zaczęła płakać. – Wyglądałam jak chłopiec. Ale to była lekcja. Od tego momentu zaczęłam oddzielać prawdziwą siebie od Carmen z okładek – wyznaje.

Dziś o swoich początkach mówi, że to „dziwny przywilej”. Tym bardziej, że wówczas mieszkała tylko z matką, która po rozwodzie wychowywała ją samotnie, i obie klepały biedę. Nie miały telefonu, więc „Vogue” wysyłał do ich mieszkania gońca z wiadomością, że chcą ją tego dnia zatrudnić. Aby zaoszczędzić na biletach autobusowych, Carmen na sesje jeździła na wrotkach.

Była tak niedożywiona, że ówcześni wielcy fotografowie mody – jak Horst P. Horst i Cecil Beaton – dokarmiali ją na planie, a wszystkie sukienki spinali z tyłu lub wypychali chusteczkami, by z niej nie spadały podczas zdjęć. Pierwszą rozkładówkę w kultowym magazynie zrobiła z legendarnym Irvingiem Pennem. – Powiedział mi, żebym starała się jak najmniej oddychać i się nie ruszać. „Po prostu tam siedź” – nakazał. Irving był dla mnie naprawdę dobrym przyjacielem i niemal uratował mi życie. Kazał mi iść do lekarza dla personelu „Vogue’a”, aby upewnić się, że jestem na tyle zdrowa, aby pracować, ponieważ w tamtych czasach potrzebne były pozwolenia na pracę dla dzieci, zwłaszcza w moim młodym wieku. Okazało się, że mam anemię złośliwą, przepisał mi zastrzyki i leki hormonalne, żeby wywołać dojrzewanie wstrzymane przez chorobę – wspomina dzisiaj. Ten lekarz opiekował się nią także wiele dekad później, aż do swojej śmierci.

ZDOLNOŚCI

Okazało się, że ma wrodzone zdolności do pozowania przed kamerą. Pomogły zajęcia baletowe, które ostatecznie musiała przerwać. W wyniku treningów pojawiła się gorączka reumatyczna, Carmen przeleżała rok w łóżku i już nigdy nie wróciła do dawnej sprawności. Ale umiejętność ruchu zaprocentowała w pracy modelki. – Horst przekazał mnie Cecilowi ​​Beatonowi, a ten Pennowi. Przez pierwsze trzy tygodnie pracowałam także dla Clifforda Coffina, Erwina Blumenfelda, Constantina Joffé… stali się moimi mentorami i zastępczą rodziną. Traktowali mnie wyjątkowo i zdałam sobie sprawę, że jestem kimś. Kiedy stanęłam przed ich kamerą, mówiłam tak cicho, by nie zwracać na siebie uwagi, ale to oni zwracali uwagę na mnie – opowiada w rozmowie z „Harper’s Bazaar”, gdzie wielokrotnie gościła na okładce.

Pierwsza okładka „Vogue’a”, na której Carmen znalazła się w październiku 1947 (zdjęcie: Erwin Blumenfeld); oraz jej ostatnia okładka „Vogue’a” – z 2023 roku (zdjęcie: Albert Watson)

Pomimo pierwszych sukcesów, znana agencja modelek Ford, która wówczas dyktowała warunki na rynku, odmówiła reprezentowania jej na rynku. „Vogue” stracił więc zainteresowanie chudą modelką, która ważyła niewiele ponad 40 kg. Miała przytyć i dorosnąć. Wróciła w 1953 roku, gdy mogła się już pochwalić bardziej kobiecymi kształtami i wyższym wzrostem. Zaczęła reklamować bieliznę, co wówczas było najbardziej intratnym zajęciem dla modelki – za godzinę pracy można było zarobić 300 dolarów. Co było fortuną w porównaniu ze stawką w „Vogue’u”, gdzie płacono jej 7,5 dolara.

OBRAZ

Z perspektywy czasu deklaruje z uśmiechem, że powinna była skorzystać z oferty Salvadora Dali, by zabrać szkice zwierząt leżące na podłodze w jego pokoju, zamiast marnych groszy za modelowanie. Jak poznała sławnego surrealistę? – Pracowałam z Cecilem Beatonem, który go znał i opowiadał o modelkach, które pozują mu do obrazów. Pomyślałam, że powinnam poznać tego malarza – wspomina.

Artysta poprosił, aby wróciła do domu i zapytała rodziców o pozwolenie. Nazwisko Salvador Dali nic nie znaczyło dla jej matki, która łapała kilka etatów, aby związać koniec z końcem. Ale, gdy dowiedziała się, że córka przyniesie dodatkowe pieniądze, dała jej pozwolenie. Do hotelu St. Regis pojechała z Beatonem, po lunchu zostawił ją sam na sam z malarzem w apartamencie hotelowym. – Dali chciał, żebym była naga od pasa w górę – opowiada. Carmen, wówczas niemal głodująca i bez śladu biustu, zgodziła się, tłumacząc, że nie ma nic do ukrycia. Po kilku dniach obraz był już gotowy, a ona była zachwycona, widząc, że farby mistrza zapewniły to, czego zaniedbała natura. Namalował ją jako Wenus na półskorupie. Obraz kupił Lord Mountbatten jako prezent ślubny dla królowej Anglii, Elżbiety II. Obecnie mieści się w Pałacu Buckingham.

Carmen Dell’Orefice: „Jako młoda modelka nie miałam tożsamości. Byłam kameleonem, postacią amorficzną, cichą aktorką”
Carmen Dell’Orefice: „Jako młoda modelka nie miałam tożsamości. Byłam kameleonem, postacią amorficzną, cichą aktorką”
Carmen Dell’Orefice: „Jako młoda modelka nie miałam tożsamości. Byłam kameleonem, postacią amorficzną, cichą aktorką”
Carmen Dell’Orefice: „Jako młoda modelka nie miałam tożsamości. Byłam kameleonem, postacią amorficzną, cichą aktorką”

– Przyjaźniłam się z Dalim aż do jego śmierci. Wszyscy znani ludzie zdecydowali, że jestem w ich życiu na stałe. Mam szczęście. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. Nie żyłam po to, by zostać zauważoną. Żyłam po to, by cieszyć się ekscytacją związaną z robieniem tego, co właściwe, i wiedziałam, że robię to dobrze, kiedy chcieli mnie ponownie. To był dla mnie dreszczyk emocji – ocenia. – Pragnęłam uznania, bo moja matka była surowa i myślałam, że wszystko, co robię, jest złe. Ale ona była po prostu zapracowana; porzuciła swoje życie teatralne na rzecz stałej pracy, aby mnie nakarmić w latach trzydziestych podczas Wielkiego Kryzysu (znanego jako Wielka Depresja. Był to największy w historii kapitalizmu kryzys ekonomiczny na świecie. Rozpoczął się od załamania giełdy w Nowym Jorku. Spowodował masowe bezrobocie, bankructwa przedsiębiorstw, spadek produkcji przemysłowej i upadek handlu międzynarodowego – przyp. red.). Wówczas był bardzo wyraźny podział na bogatych i biednych.

Jej matka, wówczas Margaret Keesy, przybyła do nowego kraju nie znając ani słowa po angielsku. Doskonaliła swoje umiejętności językowe czytając słownik i wygrywając konkursy ortograficzne. Ta sama uparta pewność siebie sprawiła, że ​​tancerka-samouk została częścią legendarnej nowojorskiej grupy taneczno-teatralnej Rockette. – Szef zespołu umieścił dziesięciocentówkę między jej udami, kolanami i palcami u nóg i powiedział jej, że ma najlepsze nogi, jakie kiedykolwiek widział. Miała 18 lat i była tak twarda, jak tylko się da – wspomina córka.

Tam poznała ojca Carmen, wysokiego, przystojnego Josepha Dell’ Orefice’a, skrzypka koncertowego Roxy Orchestra. Gdy zaszła z nim w ciążę, czekała dziewięć miesięcy, żeby mu o tym powiedzieć. Wrócił z pracy na statku wycieczkowym i zabrał ją do ratusza, by ją poślubić. Byli zakochani, ale Margaret miała 21 lat, mieszkała w zimnym mieszkaniu na obrzeżach Nowego Jorku i została matką na przekór swoim marzeniom o karierze. Kłócili się i rozstawali. – Relacje moich rodziców przypominały okres kryzysu gospodarczego – ocenia modelka.

Carmen Dell’Orefice w latach 50. i 60. była gwiazdą największych marek

Margaret robiła wszystko, byle tylko zarobić: była tancerką, kelnerką, gospodynią, krawcową. Joseph koncertował gdzieś po kraju i wysyłał do domu tak mało pieniędzy, że Carmen przed 9. klasą chodziła do 13 różnych szkół publicznych, ponieważ ona i jej matka tak często się przeprowadzały, nie mogąc zapłacić czynszu. – Byłam głodna, często zostawałam u ludzi, których matka znalazła, żeby ona mogła iść pracować – opowiada. – Zawsze rozglądałam się za butelkami po coca-coli, bo za te pieniądze można było kupić kilka ziemniaków. Zajmowałam się domem, podczas gdy inne dzieci bawiły się – dodaje. Któregoś lata było tak źle, że matka i córka zamieszkały w Armii Zbawienia. Do obowiązków Carmen należało ścielenie łóżek.

Po wielu przeprowadzkach obie zamieszkały w końcu w malutkim mieszkaniu na Manhattanie, ponieważ Margaret była zmęczona dojazdami do pracy. – Mój ojciec przyszedł obejrzeć mieszkanie i zapłakał. Po zabawie na morzu nie chciał stabilizacji, więc zniknął. Były lata, kiedy w ogóle go nie widziałam – opisuje. – Gdy po latach go odnalazłam w jakimś pensjonacie w Związku Muzyków, pomalowałam mu ściany i kupiłam na święta choinkę. Gdy wrócił z rejsu, zastał mnie śpiącą w swoim łóżku. To było radosne spotkanie… i nigdy więcej się nie rozstaliśmy. Matka powiedziała potem: „Ja wykonuję całą robotę, a ten sukinsyn dostaje całą miłość”. Nie myliła się. Opiekowałam się obojgiem rodziców aż do ich śmierci (ojciec miał 73 lata, matka 94 – przyp. red.) – opowiada.

W wieku dziesięciu lat otrzymała stypendium The Ballet Russe, najlepszej szkoły baletowej tamtych czasów, prowadzonej przez legendy moskiewskiego teatru Bolszoj: Marię i Vechesleva Swoboda. Pokochała taniec, jak matka. Margaret, doskonała sportsmenka, nauczyła też córkę pływania wyczynowego w nadziei, że zostanie profesjonalną pływaczką i pojedzie na igrzyska olimpijskie. Nie brała pod uwagę urody swojej jedynaczki, o którą świat sam się upomniał.

KAMELEON

To właśnie w tym czasie żona fotografa pracującego w „Harper’s Bazaar” podeszła do Carmen w autobusie i zapytała, czy zgodzi się na testowe zdjęcia. – Piękno było ratunkiem, który rzucono mi, kiedy najbardziej go potrzebowałam. I nie miałam zamiaru go wyrzucić nawet wtedy, gdy byłam w wirze wydarzeń – tłumaczy, dlaczego przez tyle lat tkwi w bezlitosnej modowej branży.

I choć uroda prowadziła ją przez dziesięciolecia do sukcesów i do odległych miejsc, takich jak Paryż, Londyn, Rzym i Tahiti, nigdy nie uważała modelingu za „karierę”. – Stale rozwijałam się w swoim zawodzie; w niektórych momentach mój wygląd był modny – mówi skromnie. – Ale nigdy nie byłam gwiazdą z okładki jak Wilhelmina Cooper czy Suzy Parker, ani też dziewczyną w stylu amerykańskim czy o bardzo egzotycznym typie, raczej pomiędzy. Jako modelka nie miałam tożsamości. Byłam kameleonem, postacią amorficzną, cichą aktorką. Było we mnie też wiele samotności i powagi.

Gościła na wybiegach, w reklamach znanych marek (m.in. Chanel, Christian Dior, Cartier, Revlon) i okładkach wpływowych magazynów, inspirując największych fotografów ubiegłego stulecia, od Normana Parkinsona po Richarda Avedona. Do dziś wspomina szczególną relację łączącą fotografa i modelkę. – To jak szybki numerek. Bardzo zmysłowe przeżycie – śmieje się. – Avedon zawsze rządził – na długo przed sesją widział wszystkie ubrania w Paryżu i w swoim studio już wiedział czego chce. Fotografem, z którym przez te wszystkie lata najlepiej się bawiłam, był Norman Parkinson. Poznałam go, gdy miałam 17 lat i znaliśmy się aż do jego śmierci. Erwin Blumenfeld był cudowny. Traktował mnie jak człowieka, a nie jak wieszak. Sprawił, że poczułam się mniej obca w branży. To on w 1947 roku przedstawił mnie Eileen Ford (szefowej agencji modelek Ford – przyp. red.). W tym czasie pracowała tylko z dziewczynami o typowej amerykańskiej urodzie, w przeciwieństwie do mnie. Ale przyjęła mnie ze względu na Erwina – opowiada. I podniosła jej gażę do 10 dolarów, co było najwyższą obowiązującą stawką.

Carmen była najdłużej pracującą modelką w Fordzie, a z samą Eileen przyjaźniła się do jej śmierci dziesięć lat temu. Dla niej branża mody utraciła swój dawny blask i klasę, czego dowodem są choćby kampanie reklamowe i sesje w magazynach, które są zbyt wulgarne, bo rządzą handlowcy, a nie dyrektorzy artystyczni. – Tym, którzy kiedyś byli najwyżej w hierarchii i mieli największą kontrolę, byli Alexey Brodovitch i Alexander Liberman – legendarni dyrektorzy artystyczni, którzy pokazywali fotografom, na co i jak patrzeć, jak światło pada na przedmiot i modelkę, jaki obraz kryje się w ich głowie, i jak można go stworzyć. Dziś taka władza już nie jest możliwa, bo świat jest bardziej zainteresowany obrazem z iPhone’a.

Ma 93 lata i wciąż jest modelką, którą reprezentuje agencja Iconic Focus

Docenia tym bardziej fakt, że już jako nastolatka trafiła w świat tak kreatywnych ludzi. – Chodzenie do studia fotograficznego było z pewnością lepsze niż szperanie w szafie mamy – dodaje rzeczowo. – Cóż, nie byłam światowa. Nie należałam do nowojorskiej elity towarzyskiej. Byłam tylko ja i moja matka. Nie miałam żadnego wykształcenia, bo często się przeprowadzałam. Jestem więc całkowicie ukształtowana przez zainteresowania mojej mamy modą. Węgierskiej imigrantki nie było stać na stroje. Wszystkie swoje ubrania szyła z wykrojów, co w tamtych czasach nie było niczym wstydliwym, była to szanowana umiejętność i opłacalna finansowo. Nauczyłam się, że robienie tego samemu, samodyscyplina i praca idą w parze. Czasami musimy wykonać pracę, której wolelibyśmy nie wykonywać, aby mieć jedzenie na stole. Kluczem jest jednak praca z pasją. Jestem szczęśliwa i czuję się błogosławiona, że ​​przez większą część mojego życia miałam zaszczyt pracować nad czymś, co mnie pasjonuje.

Czy Carmen ma jakąś radę dla dzisiejszych modelek? – Najmądrzejsze, z dobrym wykształceniem i dobrym wsparciem moralnym ze strony rodziny i mentorów, nie wpadną w pułapki – przekonuje.

MĘŻOWIE

Bez opieki ojca młodziutka Carmen szukała wsparcia w mężczyznach. Niestety, dokonywała złych wyborów. W swoje 18. urodziny wyszła za mąż za mężczyznę, o którym marzyła od 16. roku życia. Nazywał się Bill Miles, był 10 lat starszy, rozwiedziony, z synem. – Ktoś kiedyś napisał, że przeszłam wtedy na emeryturę. Bzdury – upiera się Dell’Orefice. – Urodziłam dziecko, pracowałam nawet, gdy byłam w ciąży. Przyjmowałam każdą pracę, jaką mogłam dostać we flanelowej koszuli nocnej.

Mąż wykorzystywał ją finansowo: zabierał czeki i realizował na swoje konto, zostawiając żonie jedynie 50 dolarów z jej zarobków. Rozwiodła się z nim, gdy córka Laura miała około 4 lub 5 lat.

Carmen Dell’Orefice: „Większość ludzi nie wie, jak żyć, więc nie wie, jak umrzeć. Są tym zaskoczeni lub zdezorientowani, ale śmierć to część życia. Dlatego zawsze mówię, że kiedy umrę, to będzie po mojemu”
Carmen Dell’Orefice: „Większość ludzi nie wie, jak żyć, więc nie wie, jak umrzeć. Są tym zaskoczeni lub zdezorientowani, ale śmierć to część życia. Dlatego zawsze mówię, że kiedy umrę, to będzie po mojemu”
Carmen Dell’Orefice: „Większość ludzi nie wie, jak żyć, więc nie wie, jak umrzeć. Są tym zaskoczeni lub zdezorientowani, ale śmierć to część życia. Dlatego zawsze mówię, że kiedy umrę, to będzie po mojemu”
Carmen Dell’Orefice: „Większość ludzi nie wie, jak żyć, więc nie wie, jak umrzeć. Są tym zaskoczeni lub zdezorientowani, ale śmierć to część życia. Dlatego zawsze mówię, że kiedy umrę, to będzie po mojemu”

Po czym zawarła krótkie małżeństwo z fotografem Richardem Heimannem, którego poznała w pracy. – Kiedy się poznaliśmy, był bez koszuli. Był boski. To nie był tylko seks – to nie był ten rodzaj miłości. Kocham aktywność fizyczną, bo tańczyłam i nie byłam spięta – śmieje się. Pobrali się siedem miesięcy po poznaniu. Ostatecznie poróżnił ich sukces. Ona była bardzo znana, a on nie. – Ale jakoś na chwilę sobie z tym poradziliśmy. Wspólna praca otworzyła przed nim inne drzwi. Został operatorem filmowym, to on jest autorem zdjęć do filmu „Godspell”. Jest jednym z niedocenionych wielkich fotografów mody – mówi dziś o mężczyźnie, który był jej mężem zaledwie rok, ale przyjaźnili się aż do śmierci Heimanna w 2013 roku.
Richard był jedyną osobą, która kiedykolwiek zwróciła mi pieniądze – dorzuca.

Jej trzecie małżeństwo z architektem Richardem Kaplanem, zawarte w połowie lat 60., trwało 11 lat i bardzo miło wspomina spędzony z nim czas. – Poślubiłam dwóch Richardów, więc łatwiej było mi w nocy przewracać się w łóżku – mówi z błyskiem w oczach. Kolejny bezrobotny dżentelmen, mecenas sztuki, którego utrzymuje nie ona, ale jego ojciec utrzymuje ich oboje. Mieszkali w wielkim penthousie przy Park Avenue i domu zbudowanym ze stodoły w Amagansett. Miałam rodzinę, harmonię. Byłam zadowolona. – Niestety, przyszedł czas, gdy Richard oddał się kultowi młodości. Otaczały nas narkotyki, libertarianizm seksualny i spódniczki mini. Byłam na to za stara, miałam 42 lata – podsumowuje.

Przyzwyczajona do oceniania siebie na podstawie odbicia w oczach mężczyzn, których kochała, Carmen czuła się „przygnębiona i pogrążona w żałobie”. Rzadko kiedy pozbawiona męskiego towarzystwa, wówczas zdecydowała, że ​​nigdy więcej nie wyjdzie za mąż. Rozwiodła się, wynajęła mieszkanie z jedną sypialnią i przed powrotem do pracy niechcący stworzyła charakterystyczną stylizację, która zdefiniowała nowy rozdział w jej karierze: przestała farbować siwe włosy.

Carmen swoje 93. urodziny świętowała w restauracji Waverly Inn w Nowym Jorku
Źródło: David Downton

Zakochała się na nowo: w gospodarzu telewizyjnego talk-show Davidzie Susskindzie. Na tyle, że zaręczyła się z nowym wybrankiem, ale do ślubu nie doszło: ukochany zmarł na atak serca w 1987 roku dwa tygodnie przed ceremonią.

Sześć lat później zaniepokojona sąsiadka stwierdziła, że ​​Carmen zbyt długo była sama i zaproponowała przedstawienie jej innemu najemcy budynku, wdowcowi Normanowi Levy’emu, gigantowi nowojorskiego rynku nieruchomości. Miał 80 lat i przeszedł na emeryturę, aby poświęcić się filantropii i podróżom. Zgodziła się na randkę w ciemno. – Otworzyłam drzwi, a tam stoi ten mierzący 180 cm, czerwony i gruby mężczyzna – mówi, blednąc na to wspomnienie. Przedstawił się i z wahaniem został zaproszony do środka.

Szybko usłyszała od niego: „Jestem zakochany”. To on wprowadził ją w świat wystawnych imprez na jachtach całego świata ze swoim najlepszym przyjacielem, Berniem Madoffem. – Dzięki Bogu, że Norman nie musiał oglądać bałaganu Madoffa, bo wcześniej zmarł – mówi dzisiaj o inwestycjach na giełdzie, do których finansista oboje namówił i przez którego straciła oszczędności całego życia. Ten jeden z najsłynniejszych oszustów finansowych świata był bowiem twórcą największej piramidy finansowej w historii, zdołał zebrać ok. 65 miliardów dolarów od celebrytów, biznesmenów, polityków i czołowych postaci Hollywood. Wśród 13,5 tys. poszkodowanych znaleźli się Steven Spielberg, John Malkovich, Kevin Bacon czy laureat Pokojowej Nagrody Nobla, Elie Wiesel.

REKORDZISTKA

Nigdy się nie poddała. W każdej kryzysowej sytuacji ratowała ją praca. Gdy w latach 80. straciła swoje oszczędności po raz pierwszy, była zmuszona wystawić na aukcji w Sotheby’s pamiątki z lat 1940-80. Aby odzyskać płynność finansową po ostatnim bankructwie, znów musiała zaczynać od początku. Miała 60 lat i ogłosiła powrót do modelingu, robiąc to w wielkim stylu. Wysoka i posągowa (ma 177 cm wzrostu), z charakterystyczną srebrną grzywą okalającą wysokie kości policzkowe i wyraziste migdałowe oczy, ze świetną figurą i długimi nogami zaczęła pojawiać się na wybiegach mody w Paryżu, Nowym Jorku i Mediolanie. John Galliano, Christian Dior, Jean-Paul Gaultier, Moschino, Donna Karan, Thierry Mugler czy Hermès – to największe domy, które się nią zachwyciły w dojrzałym wieku. Nic dziwnego, że Carmen jest rekordzistką Guinnessa z najdłuższą karierą na wybiegu, którą rozpoczęła w 1946 roku i z przerwami kontynuuje do dziś.

Co jest jej kluczem do przezwyciężenia przeciwności losu? Chętnie odpowiada: – Bądź gotowy zrozumieć, że masz dość. Nie możesz żyć w strachu, myśląc: „Nigdy tego nie rozwiążę”. Im bardziej świadomie potrafimy zrozumieć to, czego doświadczamy, tym skuteczniejsza jest nasza ochrona. Nauka tańca na palcach (wiem, jak trudno jest osiągnąć fouetté – trzy lata trenowania cholernych palców u nóg!), a potem zrozumienie, że nie mam odpowiedniej kombinacji fizycznej, aby zostać tancerką, łamała mi serce. Natrafiamy więc na przeciwności losu, ale nie musimy pozostać w miejscu, jeśli mamy wyobraźnię znajdziemy sposób, aby pomóc sobie zmienić kurs. Czasami nie możemy – świadomość różnicy to mądrość i akceptacja, że ​​mamy dość.

I jakimś cudem, pomimo długiej i krętej drogi życia, nadal uważa, że ​​świat mody – jej świat – to la dolce vita. – Kocham modę. Moda jest jak opera, jest jak balet, jest jak teatr. To teatr wizualny – deklaruje.

I być może dlatego nic sobie nie robi ze swojego wieku w branży, która kiedyś modelki w wieku 30 lat odsyłała na emeryturę. Ona nawet po operacji obu kolan i obu bioder po 80-tce nie schodziła z wybiegu, a w wieku 91 lat wystąpiła w… nagiej sesji zdjęciowej! Zdecydowanie opowiada się za rosnącą różnorodnością w branży, zarówno pod względem wieku, jak i koloru skóry. – Czy jest tylko jeden kwiat? Błagam! Ludziom wmawia się pewną koncepcję piękna, a oni się poniżają, bo tak nie wyglądają lub nie mogą się ubierać w określony sposób – mówi zirytowana.

Co sprawia, że ​​w wieku 90 lat tak dobrze wygląda? „Właściwe oświetlenie” – żartuje. Zdjęcia: Iconic Focus

Ona kocha swój wiek i tytuł „najstarszej pracującej modelki na świecie”, do niedawna także tytuł „najstarszej dziewczyny z okładki”, ale w ub.r. „pokonała” ją filipińska tatuażystka Apo Whang-Od, która w wieku 106 lat trafiła na okładkę „Vogue Philippines”.

– Nigdy nie myślałam o wieku w taki sposób, jak robi to społeczeństwo. Nie mam żadnych zahamowań w tym temacie – podkreśla. I tak ironizuje z upływu czasu: – Kiedyś w pracy musiałam sobie wyobrażać, że jestem w pałacowej sali balowej albo przed Wieżą Eiffla. Teraz muszę tylko o tym pamiętać.

SEKS

Mimo iż Dell’Orefice chodzi o lasce, a po nieudanej operacji plastycznej w wieku 37 lat sparaliżowało jej połowę twarzy, wciąż jest młoda duchem, sprośna i zabawna. Dba o urodę i zdrowie. – Czasem bycie Carmen jest bardzo stresujące. Zajmuję się reprezentowaniem tego, kim chcą być inni – przyznaje. – W tym zawodzie ważne jest zdrowie, wyobraźnia, samodyscyplina. Trzeba zrozumieć szalone słabości ludzi, którzy zatrudniają; być stabilnym psychicznie; nie osądzać; dobrze się bawić; mieć wyczucie ubioru i tego, co sprzedajesz…

Popija wodę Evian przez słomkę, nie pije i nie pali, dużo śpi, regularnie ćwiczy i przyznaje się do stosowania zastrzyków silikonowych i kolagenowych w walce ze zmarszczkami. Co sprawia, że ​​dobrze wygląda? – Właściwe oświetlenie… – śmieje się. – Myślę, że dobrze wyglądam, gdy postępuję właściwie i nikt nie patrzy, lub gdy wykonałam najlepszą robotę, jaką mogłam. Dieta? Jem na miarę swojego apetytu i nie liczę kalorii. Chcę namiętnie cieszyć się jedzeniem – zapewnia.

Weteranka mody łamie schematy nie tylko dotyczące wyglądu. – Oczywiście, że nadal mam życie seksualne, dlaczego miałabym z niego rezygnować? Tak jak nie zrezygnowałabym dobrowolnie z oddechu, tak też nie zrezygnowałabym z seksu – wyznała w wywiadzie dla magazynu „New You”. – Jeśli masz Rolls Royce’a na kołach, wchodzisz z kluczykiem i od czasu do czasu włączasz silnik, aby upewnić się, że działa. Więc kiedy chcesz tym samochodem gdzieś pojechać, jest już naoliwiony i gotowy.

Jej filozofia jest niezmienna: równowaga pomiędzy pamiętaniem przeszłości, ale nie życiem nią. – Zawsze jestem gotowa na zmiany i cieszę się z małych rzeczy w życiu, które sprawiają, że jestem usatysfakcjonowana. Nigdy nie zadowalam się niczym, co nie daje mi odrobiny przyjemności, jeśli nie całkowitej radości i satysfakcji. Jak z pustego kubka możemy zaproponować nieznajomemu wodę do picia? Trzeba napełnić ten kubek po brzegi! – opowiada.

Ale choć jest aktywna i zdrowa, twierdzi, że „przygotowuje się na śmierć”, zwłaszcza, że straciła już niemal wszystkich z jej pokolenia, z którymi pracowała przez 80 lat kariery: – Większość ludzi nie wie, jak żyć, więc nie wie, jak umrzeć. Są tym zaskoczeni lub zdezorientowani, ale śmierć to część życia. Dlatego zawsze mówię, że kiedy umrę, to będzie po mojemu. Na pewno na obcasach…﹡

Kopiowanie treści jest zabronione