Posłuchaj
Projektant mimo 61 lat wciąż wydaje się enfant terrible świata mody. Projekty, które pokazuje niemal wyłącznie w Paryżu, mogą wydawać się zbyt radykalne i skrajne, ale zawierają w sobie jedne z najbardziej wnikliwych współczesnych wypowiedzi na temat męskiej arogancji, próżności kultury cyfrowej i naszych represyjnych standardów piękna.
– Jestem świadom męskiej agresji i ego, ponieważ często je w sobie badam. Im jestem starszy, tym bardziej jestem oszołomiony własnym ego. Bywa, że sobie myślę: „Co, u licha, dało mi prawo, że każę ludziom doceniać to, co robię?”. Ale prawda jest taka, że to, co musisz zrobić, gdy jesteś projektantem, to musisz nalegać, żeby ludzie oglądali twoje projekty i upierać się, że warto żądać ich czasu i uwagi – wyjawia „Washington Post”. – Wstydzę się tego, ale jestem też z tego w pewnym sensie dumny.
„YVES SAINT LAURENT XXI WIEKU”
Jest dumny nie bez powodu. Rick Owens zajmuje bowiem wyjątkowe miejsce jako niezależny kreator w coraz bardziej jednorodnej branży modowej. Prawie każda marka z najwyższej półki, o której słyszałeś, jest własnością koncernu dóbr luksusowych LVMH lub jego mniejszego konkurenta Kering. To sprawia, że kolekcje są bardzo komercyjne, a pokazy mody przygotowywane tak, aby inspirować proste zakupowe pragnienia, a nie kontemplację lub przełamanie status quo.
To właśnie sprawia, że Owens jest tak niezwykły: kładzie nacisk na swoją rolę projektanta reprezentującego mniej uczęszczane drogi, alternatywne formy piękna i aspiracji. Na jego pokazy mody przychodzą legiony fanów ubranych w jego stroje – większość zaproszonych, a nieliczni po prostu pozostają na zewnątrz, chłonąc atmosferę. To bardzo wyróżniająca się w tłumie grupa odmieńców. – Pragnę pokazywać coś innego niż to, co zwykle widzę na pokazach. Chciałbym zaprezentować coś, co nie jest światem ludzi z Bentleyami – deklaruje. I zapewnia, że neguje przekaz większości marek modowych, luksusowych i kosmetycznych, które wpajają nam bardzo specyficzny zestaw standardów dotyczących tego, jak ludzie powinni wyglądać, aby być pożądanymi. – Chcę proponować alternatywę dla tego: że jeśli nie możesz osiągnąć standardów tego świata, mam dla ciebie inne propozycje – dodaje.
I robi to z sukcesem od blisko 30 lat. Kieruje firmą o obrotach przekraczających 120 mln euro rocznie, ma 9 sklepów flagowych, jego luksusowa odzież męska i damska dostępna jest w ok. 800 punktach detalicznych na całym świecie, jest właścicielem fabryk we Włoszech i Mołdawii, gdzie szyje kolekcje. Nie ma innego radykalnego innowatora o podobnym statusie w modzie, który nie wypadł ani z drogi, ani nie został pochłonięty przez koncerny w stylu Kering i LVMH. Udało mu się pozostać niezależnym, obracając awangardę w złoto. Nic dziwnego, że „Financial Times” napisał o nim: „Nie jest już punkowym nowicjuszem, jest nową elitą – Yves Saint Laurentem XXI wieku”.
– Miałem dużo szczęścia, że udało mi się zachować niezależność. Od początku wspierali mnie fantastyczni partnerzy. Moja dyrektor generalna, Elsa Lanzo i jej partner, Luca Ruggeri, są ze mną od 21 lat. Ja jestem od tworzenia ubrań, oni od poruszania się po branży od strony biznesowej. To trudna droga. Są też ludzie tacy jak Dries Van Noten, który od dawna jest dyrektorem generalnym swojej firmy, ale nie wiem, jak on to robi. On jest geniuszem – opowiada magazynowi „System”, nie kryjąc, że bez tej dwójki zarządzającej jego firmą, nie mógłby robić tego, co kocha.
– Nikt nie może cię nauczyć bycia projektantem mody: po prostu jesteś nim albo nie. To samo dotyczy dyrektorów generalnych. To po prostu talent. Miałem szczęście, że mam ludzi, którzy szanują i chronią to, co robię – wyznaje.
MAMINSYNEK Z KALIFORNII
Owens, który nazywa siebie „maminsynkiem z małego miasteczka”, dorastał w Porterville w Kalifornii, u podnóża gór Sierra Nevada, w konserwatywnej rodzinie katolickiej (jego matka jest Meksykanką). W latach 80. przeniósł się do Los Angeles na studia artystyczne, gdzie poznał Michèle Lamy, urodzoną we Francji projektantkę. Lamy prowadziła kawiarnię Les Deux Cafe po drugiej stronie ulicy od jego studia przy Las Palmas Avenue w dzielnicy Venice i była znana jako właścicielka marki odzieżowy sportowej „Lamy”.
Zostali partnerami biznesowymi i kochankami. Po tym, jak jego dom i jednocześnie sklep z ciuchami w Los Angeles został napadnięty z użyciem broni i okradziony, przeniósł się do hotelu Chateau Marmont, gdzie w 1994 zaprojektował swoją pierwszą kolekcję. – Brzmi efektownie i drogo, ale tak nie było – mówi. – To znaczy, było efektownie, ale nie było drogo.
Ale tak naprawdę wszystko zaczęło się, gdy po namowach wpływowej stylistki Carine Roitfeld (a później naczelnej francuskiego „Vogue’a”) w 2003 roku przeniósł się z żoną do Francji i założył Owenscorp. Jego nowoczesna moda z szacunkiem do estetyki starożytności przyniosła mu rzesze oddanych fanów. Jego ubrania, zwłaszcza bluzy i koszulki, stały się mundurem młodych biznesmenów z Doliny Krzemowej, zwłaszcza dla jego najsłynniejszego fana wśród nich, współzałożyciela Twittera i Blocka, Jacka Dorseya. Dla niego czarne bluzy z kapturem, spodnie dresowe z obniżonym krokiem i długie T-shirty Owensa stały się odpowiedzią na czarne golfy Isseya Miyake, które stworzyły styl Steve’a Jobsa. – To, co przyciąga mnie do twórczości Ricka, to jej filozofia, według której ubrania są proste, na zawsze i punkowe. Projektem, który noszę ze sobą wszędzie, jest czarna kaszmirowa bluza z kapturem. Jest ze mną już od sześciu czy siedmiu lat i z czasem staje się coraz lepsza, podobnie jak cała twórczość projektanta – ocenia Dorsey.
Sam Owens swoją markę modową i jej wszechświat – np. współpracę z Conversem, Adidasem, Monclerem czy Birkenstockiem, minimalistyczne projekty mebli, projekty z piosenkarką Peaches, pokazy mody z penisami modeli bez majtek czy ludzkimi rzeźbami (modelki nosiły na plecach inne modelki) – uważa za „wojnę z opresyjną bigoterią”. Na tyle skuteczną, że w ciągu następnych lat projektant stał się wzorem do naśladowania pod względem innego sposobu ubierania się, stylu życia i bycia. A nawet kochania: Owens jest otwarcie biseksualny. Poślubił Lamy w 2006 roku i do dziś są małżeństwem, mimo iż Rick jest też w relacji z australijskim modelem Tyronem Susmanem, który jest jego muzą i asystentem.
MNIEJ MODY, WIĘCEJ SIŁOWNI
61-latek przez całą karierę przygląda się archetypom mody: zbrojom, mundurom, T-shirtom. – Chcę być Donaldem Juddem mody – mówi „Guardianowi”, nawiązując do amerykańskiego mistrza minimalizmu. – Mam bardzo rygorystyczny zestaw kształtów i form, do których ciągle wracam.
Jego wczesna estetyka, jak mówi, była mroczna i melancholijna, co przejawiało się choćby w drapowanych ubraniach i rękawach wystających poza palce oraz szarych kolorach. Jak sam przyznaje, było wtedy w jego życiu mnóstwo imprez i narkotyków. – Ale kiedy stałem się zdrowszy i szczęśliwszy, praca z kształtami zaczęła sprawiać mi radość. Nadal są drapowania, ale teraz jest więcej siły w tym, co robię. Tworząc ubrania, myślę o ponadczasowości. Sposób, w jaki układają się na ciele, na klasyczne wpływy – deklaruje.
Ta filozofia w podejściu do krojów ma też związek z jego nowym podejściem do branży, której od jakiegoś czasu zarzuca nadmierny przepych i beztroską konsumpcję. – Na początku wydawało mi się to zabawne. Myślałem, że ludzie dobrze się bawią i jest fajnie. Ale u mnie zawsze wygrywa purytańskie myślenie, że wolę, żeby rzeczy były bardziej jakościowe i wyjątkowe. Nie chcę być tym staruszkiem, który wyraża dezaprobatę, ale ta ciągła konsumpcja… W pewnym sensie o to w tym wszystkim chodzi: o odpowiedzialność branży, która najbardziej zanieczyszcza środowisko. Odpowiedzialność to słowo, którego używam częściej niż 10 lat temu i jest to mały krok we właściwym kierunku – opowiada „Systemowi”. – Mówię o zrównoważonym rozwoju w mojej firmie oraz w tym, co robię i co promuję. Może to zostać odebrane jako oznaka cnoty lub wręcz przeciwnie: jako szum medialny. Ale co z tego? To niezły szum! Robię, co mogę.
Popierają go w tym także jego fani. Dorsey: – Rick powiedział kiedyś: „Nie kupuj więcej ubrań. Idź na siłownię”. To postawa, która głęboko rezonuje ze mną i moją pracą.
A propos siłowni. Projektant jest jej wielkim fanem i stałym bywalcem. – Ćwiczę codziennie i mam trzy programy, które powtarzam w kółko. Nigdy nie robiłem cardio, nienawidzę cardio. Jestem już 60-latkiem, jem jak świnia i palę, ale nadal wszystko jest ze mną w porządku – chwali się w rozmowie z magazynem wydawanym przez sklep online z luksusową modą, Matches. Siłownię ma w swoim przestronnym apartamencie we włoskiej miejscowości Concordia Sagittaria, gdzie są też fabryki jego Owenscorp i gdzie regularnie bywa, by doglądać produkcji. Ale już w swoim domu w eleganckiej 7. dzielnicy Paryża, z widokiem na parlament, gdzie mieszka na stałe, siłowni nie zrobił. – Bo muszę wychodzić z domu. Wyciąga mnie stąd siłownia – spacer przez Ogrody Tuileries na drugą stronę rzeki. Gdybym miał w domu siłownię, nigdy bym jej nie opuszczał – śmieje się.
JAK OJCIEC
Paryski dom pochodzi z XIX wieku, ma ogród plus budynek dodany w latach 50., w którym jest biuro firmy. – Z naszego tarasu widać ogród Ministerstwa Obrony. Jest tu bardzo spokojnie i zielono; aż trudno uwierzyć, że jesteśmy w środku miasta – zachwala.
Wraz z żoną prowadzą dom otwarty. Często odwiedza ich rodzina, w tym córka Michèle Lamy i dwie wnuczki (Rick był przy obu porodach i projektuje ubrania dla swoich maluchów) oraz przyjaciele z całego świata. Nie ma żadnych ograniczeń dla gości. Pewnie ma to związek z jego domem rodzinnym. Ojciec, który był „bardzo pragmatyczny i zasadniczy, niczym bojowy konserwatysta”, zabronił rodzinie posiadania telewizora. Zgodził się na jego kupno dopiero wtedy, gdy Rick miał 16 lat, ale kazał go postawić w garażu. Wraz z matką za każdym razem musiał tam chodzić, aby cokolwiek obejrzeć.
Za to ojciec miał ogromną bibliotekę, w której znajdowały się książki o filozofii i teologii, japońskiej kaligrafii i architekturze. – Był naprawdę dziwną postacią. Miał kolekcję broni i był dość rasistowski i homofobiczny. Ale miał też tę delikatną stronę. Każdego wieczoru po kolacji zakładał jedwabne kimono, które przywiózł z Japonii podczas II wojny światowej, robił herbatę, kładł się w swoim pokoju muzycznym, zapalał kadzidło, i słuchał muzyki klasycznej przez jakieś dwie godziny. To właśnie robił każdej nocy. A muzyka wypełniała dom. Na początku nienawidziłem tego. Nie podobało mi się, że zmuszał nas do udziału w jego rutynowych czynnościach bez naszej zgody. Ale teraz muzyka klasyczna jest dużą częścią mojego życia. I to właśnie tam, nieświadomie, nauczyłem się kochać operę – opowiada magazynowi „Gagosian Quarterly”.
Dziś w wolnym czasie sam nosi kimono i popija japońską herbatę, słucha muzyki klasycznej i pali w domu kadzidła. – Może to prawda, że ostatecznie wszyscy stajemy się swoimi rodzicami… – zamyśla się.
Dziś już się z tym pogodził, ale zaraz po szkole średniej się buntował. I chyba na przekór ojcu chciał zostać artystą, choć jako dziecko nie chodził do muzeów i nie interesował się malarstwem. Ale na studiach Otis-Parsons w Los Angeles porzucił marzenia o zostaniu malarzem. – Było kilka strasznie pompatycznych zajęć, które mnie onieśmieliły i ostatecznie nie sądziłem, że mogę być prawdziwym artystą, bo nie jestem zbyt mądry i zbyt utalentowany. Rzuciłem szkołę. Mój biznesplan polegał na tym, że zamierzam tworzyć ubrania i sprzedawać je na własną rękę, dopóki ktoś mnie nie zauważy. Co jest naiwnym podejściem, ale zadziałało. Ogólnie rzecz biorąc, jestem zadowolony z tego, jak to się potoczyło – mówi.
Czy jako projektant, który swym wywrotowym stylem zawojował świat, uważa się za artystę? – No cóż, ciężko odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ sztuka wciąż niesie ze sobą mistycyzm, którego nie ma moda. Ale może kiedy wszystko się skończy, kiedy spojrzę wstecz, może dostrzegę efekt mojej pracy jako dzieło sztuki? Mógłbym uznać to za sztukę, jeśli wszystko wyjdzie dobrze – wyznaje.
MODA JAK ŻYCIE
Już robi podsumowania. Właśnie ukazała się jego druga monografia – 200-stronicowa „More Rick Owens. Photograped by Danielle Levitt” wydawnictwa Rizzoli, która zawiera niektóre z jego najodważniejszych kolekcji, powstałych w latach 2019–2023. Album zaczyna się tam, gdzie skończył pierwszy, czyli to, co Owens nazywa „nasz covidowy kwartet”: cztery kolekcje, które powstały w szczytowym okresie pandemii.
To był katastrofalny czas dla branży modowej: duże firmy musiały zachować spokój i działać dalej, mniejsze i niezależne marki walczyły o utrzymanie się na powierzchni, a projektanci i konsumenci zastanawiali się, czy tempo mody nie wymknęło się spod kontroli. Owens był jednym z niewielu projektantów, którzy zaprezentowali przemyślane kolekcje, którym udało się wykorzystać ubrania, muzykę i stylizację, aby powiedzieć coś bezpośrednio o stanie i nastroju naszego świata. Eksperymentował z wideo i pokazami na wybiegu transmitowanymi na żywo z Lido de Paris na Alei Pól Elizejskich. Jego kolekcje wyróżniały się aktualnością – wykorzystywanie masek jako modowych i politycznych wypowiedzi, wysuwanie na pierwszy plan męskiej sylwetki jako wyraz bezczelnej siły, pokazywanie spokoju zamiast hedonizmu. – Robimy pokazy, które są bardzo wrażliwe na to, przez co wszyscy przechodzą. Nie udajemy, że to się nie dzieje. Dla mnie moda jest odzwierciedleniem prawdziwego życia – tłumaczył.
W albumie znajdują się kolorowe i czarno-białe fotografie autorstwa długoletniej współpracownicy projektanta, Danielle Levitt. Pochodzą z lookbooków marki i prezentują jedynie ostatnie damskie i męskie kolekcje, w których grunge spotyka się z glamour. To wyjątkowo płodny i transformacyjny okres w karierze Owensa, w którym eksperymentował z nowymi kształtami, zastosowaniem nowych materiałów i niespotykanym dotąd wykorzystaniem koloru. – Nigdy tak naprawdę nie zgłębiałem mojego meksykańskiego dziedzictwa, ale w 2019 roku po raz pierwszy pojechałem z Michèle do Meksyku. Potem z zastanawiałem się, jak to wykorzystać w następnej kolekcji. Nie piñaty i nie Frida Kahlo. Raczej ostre kolory, których użył Luis Barragán w swojej architekturze – wspomina, jak wrócił do Paryża zainspirowany tym, co zobaczył. – Cekiny? Kolory? Od faceta, który kocha szarość? Tak! Jestem błyskotliwym facetem! – chichocze.
Publikacja została pomyślana raczej jako celebracja estetyki niż wgląd w całą historię marki, ponieważ Owens nie ma archiwum. – Od początku chodziło tylko o przetrwanie; tak naprawdę nigdy nie chodziło o spuściznę. Nigdy nie miałem pewności siebie, by wierzyć, że przetrwamy wystarczająco długo – wyjaśnia skąd tylko nowe zdjęcia w monografii. ﹡