Pamiętacie głośną wystawę „Alexander McQueen: Savage Beauty” z 2011 roku, którą obejrzało ponad 660 tys. osób, dzięki czemu stała się pierwszą najpopularniejszą ekspozycją mody na świecie? Cieszyła się tak dużym zainteresowaniem, że muzeum po raz pierwszy w swojej historii pozostało otwarte do północy, aby pomieścić tłumy. A może kontrowersyjną „Heavenly Bodies: Fashion and the Catholic Imagination”, na której w 2018 roku obok siebie stały kreacje haute couture i szaty prosto z Watykanu (w tym buty, w których chodził Jan Paweł II)? To ona pokonała McQueena i pobiła rekord frekwencji wszech czasów – z 1,6 milionami odwiedzających. Może zapadły Wam w pamięć ekstrawaganckie, przesadzone i kiczowate stroje z „Camp: Notes on Fashion” z 2019? Były też m.in. „Manus × Machina: Fashion in an Age of Technology” w 2016 – o tym, w jaki sposób technologia została włączona do procesu twórczego w modzie oraz „China: Through the Looking Glass”, która w 2015 przyciągnęła ponad 815 tys. gości, stając się piątą najczęściej odwiedzaną wystawą w 153-letniej historii muzeum. Zaś „Rei Kawakubo/Comme des Garçons: Art of the In-Between” dwa lata później była jak dotąd jedyną tak dużą wystawą na świecie pokazującą dorobek sławnej Japonki, a do tego pierwszą zadedykowaną żyjącemu projektantowi od czasu złożenia hołdu Yves Saint Laurentowi w 1983 roku.
Wszystkie odbyły się w Instytucie Kostiumów Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku i ze względu na swoją ekspansywność nazywane są „Super Bowl branży mody”. Stał za nimi jeden człowiek: Andrew Bolton. To on pokazał, że moda, która kiedyś była uważana za mniej poważną formę sztuki, może stać się prestiżowym wydarzeniem, które jest komercyjnym sukcesem przyciągającym tłumy. Udana seria wystaw Instytutu Kostiumów okazała się przełomowym momentem dla samego muzeum, szerzej świata sztuki i dla samego kuratora. Bo po takich sukcesach Bolton został na dobre wykradziony z muzeum Victoria & Albert Museum w Londynie, gdzie wcześniej organizował prowokacyjne wystawy, takie jak „Faceci w spódnicach”, i w 2002 roku przeniósł się do Nowego Jorku, aby pracować w The Met.
– Dziś czuję się bardziej jak imigrant wracający do Anglii. Nowy Jork jest teraz moim domem – powiedział kiedyś dziennikowi „The New York Times”. Ukłonem w stronę jego zanurzenia się w amerykańską kulturę jest nawet jego strój – ubrany jest od stóp do głów w swój zwyczajowy garnitur zaprojektowany przez nowojorskiego projektanta Thoma Browne’a, jego wieloletniego partnera. Panowie mieszkają z jamnikiem o imieniu Hector w Upper East Side i niedawno zostali uhonorowani tytułem ambasadorów tej dzielnicy.
Jednak korzenie 58-letniego Boltona sięgają dziesiątek tysięcy kilometrów od Manhattanu. Jako syn gospodyni domowej i dyrektora wydawniczego lokalnej gazety dorastał w niewielkim mieście Blackburn w hrabstwie Lancashire na północy Wielkiej Brytanii. Modą po raz pierwszy zainteresował się poprzez nowofalową muzykę new romantic. – Lata 80. w Anglii były okresem bogatym w modę, zwłaszcza styl uliczny. Istniało wtedy wiele subkultur, więc moje wejście w świat mody polegało na przeglądaniu muzycznych i modowych magazynów „i-D”, „The Face”, „Blitz” oraz śledzeniu kolekcji rebeliantów, tj. Vivienne Westwood i John Galliano – wspomina. – Wtedy w modzie było tyle odwagi!
Ale zamiast uciekać do Londynu na imprezy w kultowych wówczas nocnych klubach Kinky Gerlinky lub Blitz Club, 17-letni Bolton postanowił rozpocząć karierę kuratora i zapisał się na kurs antropologii na Uniwersytecie Wschodniej Anglii w Norwich. Właściwie był na dobrej drodze, aby zostać pracownikiem naukowym. Robił doktorat, kiedy pojawiła się szansa na pracę w Victoria & Albert Museum. Złożył wniosek i udało się. Zamierzał pracować przez rok, a następnie wrócić na studia. – Ale zakochałem się w kuratorstwie, zakochałem się w tym, że każdy przedmiot ma swoją historię, a zadaniem kuratora jest ujawnienie jej publiczności. W pewnym sensie zakochałem się w historiach, jakie można opowiadać za pomocą przedmiotów – wspomina w rozmowie z magazynem „Vogue Portugal”.
Antropologia była pomocna w nowej pracy. – To interesujące, ponieważ antropologia tak naprawdę zajmuje się badaniem ludzi i ich zachowań. To jak najbardziej część mody – mówi. – Zwykle podchodzę do tematów przede wszystkim przez pryzmat antropologiczny, a następnie używam ubrań do opowiedzenia mojej historii.
Talent Boltona wynika z zanurzenia się w wiedzy. Oparcie na szeroko zakrojonych badaniach tego, co wielu uważa za niepoważne, sprawiło, że jego praca stała się tak sławna. – Thom jest jak chłopiec w bańce. Projektuje bez wpływów, bez inspiracji. Jego kolekcje w dużej mierze pochodzą ze świata wewnętrznego – Bolton opowiada „Washington Post” o pracy życiowego partnera, którego poznał na konferencji w 2005 roku. – A ja jako kurator po prostu nie mogę tego zrobić. Mam obowiązek odzwierciedlać to, co dzieje się na świecie. Mam obowiązek rozmawiać z duchem czasu i przeszłością – kontynuuje.
Sam był świadkiem zmiany, która nastąpiła w opowiadaniu o modzie. A nawet się do niej przyczynił. Gdy zaczynał karierę w Londynie „dziennikarze zajmujący się sztuką, a zwłaszcza krytycy, nadal trzymali się XIX-wiecznej hierarchii w sztuce, w której moda znajdowała się na samym dole drabiny, tuż pod fotografią”. – Jak gdyby Warhol i Duchamp nigdy nie istnieli… Myślę, że moja wystawa McQueena trochę to zmieniła – ocenia. I dodaje, że przez długi czas projektanci mody chcieli współpracować z artystami, aby dowartościować swoją twórczość, ale teraz jest odwrotnie. Wielu artystów chce współpracować z kreatorami ze względu na siłę mody i jej dostępność. Moda zdecydowanie zyskuje przewagę.
Po „Alexander McQueen: Savage Beauty” pracownicy muzeum, którzy nigdy nie traktowali mody poważnie, zaczęli postrzegać ją jako formę sztuki. – Potem pytano mnie, czy to śmierć Lee sprawiła, że wystawa odniosła taki sukces, ale stało się tak, ponieważ był jedynym współczesnym projektantem, który potrafił nasycić swoje ubrania emocjonalnością, na którą można było zareagować. Zawsze powtarzał, że nie obchodzi go, czy ludzie lubią modę, czy nie, ważne, żeby wywołała w nich reakcję. Ludzie byli poruszeni McQueenem… Wykorzystywał swoje pokazy mody jako sesje terapeutyczne, więc wszystko miało charakter biograficzny. Jeśli przyjrzysz się jego twórczości, to było dokładnie to, co czuł w tamtym momencie. Używał swojej pracy w sposób diarystyczny, oczyszczający – wyjaśnia w rozmowie z CNN. – McQueen w pewnym sensie zmienił postrzeganie mody i wyobrażenia o projektantach. Dla mnie była to wystawa zmieniająca paradygmat.
Nietrudno rozpoznać atrakcyjność wystaw, które mają magiczny dotyk Andrew Boltona. U podstaw jego kuratorskiej wizji leży opowiadanie historii, a motywy, które wybiera do zbadania w The Met, mają uchwycić ducha czasu i przyciągać publiczność fascynującymi i aktualnymi tematami. – Przede wszystkim chodzi mi o pomysł, który sprawi, że ludzie będą inaczej myśleć o modzie, pomysł, który zaangażuje odwiedzających i zainspiruje ich. Ważne jest, aby zachować równowagę pomiędzy stworzeniem wystawy, która ma charakter edukacyjny i pouczający, ale także zapewnia rozrywkę. Myślę, że edukacja i rozrywka nie są ze sobą sprzeczne, ale raczej się uzupełniają. Każda wystawa powinna mieć jedno i drugie – deklaruje. – Wielu bardzo konserwatywnych kuratorów uważa, że rozrywka nie jest warta muzeum. Moim zdaniem, wystawa powinna bawić. Inspirować zwiedzających zarówno wizualnie, jak i intelektualnie.
Dowodem na to, że ma rację, są miliony odwiedzających – trzy z zorganizowanych przez niego wystaw należą do 10. najczęściej odwiedzanych w historii nowojorskiego muzeum. – Wiem, że to brzmi nieszczerze, ale nigdy nie chodzi o sprzedaż biletów. Staram się wymyślić pomysł, który będzie rezonował z publicznością – zapewnia.
Zdaje sobie jednak sprawę, że liczby mają znaczenie. Bo jeśli ludzie nie przyjdą, tłumaczy w CNN, będzie to dla niego porażka, ponieważ „nie pobudził wyobraźni odbiorców, nikogo nie zainspirował”. „Punk: Chaos to Couture” w 2013 roku okazał się klapą. Liczby były całkiem niezłe, ale bardzo trudno jest zrobić program o subkulturze w dobrym stylu. „AngloMania: Tradition and Transgression in British Fashion” z 2006 raczej też nie była hitem, choć w sposób bardzo trafny Bolton postawił kostiumy historyczne i współczesną modę obok siebie (tym, co odróżnia jego wystawy od wielu innych, jest właśnie takie połączenie starego z nowym). Obydwie miały dla niego osobisty podtekst, bo były odpowiedzią na tęsknotę za ojczyzną, za domem. Od tamtej pory już czuje się z niej wyleczony. I przede wszystkim szuka równowagi pomiędzy interpretacją kuratorską a pewnego rodzaju interpretacją subiektywną. Wystawy muszą bowiem zarabiać.
Oczywiście zwiększyć popularność i zebrać fundusze na jego wystawy pomaga szum, które wywołuje doroczna Met Gala – uroczysta kolacja charytatywna poprzedzająca wernisaż (w w zeszłym roku zbiórka przyniosła prawie 22 miliony dolarów w jedną noc), która liczbą głośnych nazwisk i najpiękniejszych kreacji przebija nawet czerwony dywan Oscarów. Zdobycie jednego z 400 biletów jest prawie niemożliwe, bo nie można kupić w kasie, jedynie być do tego zaproszonym. Generalnie to wielkie domy mody kupują całe stoły, by gościć pożądane gwiazdy. W przeszłości bilety kosztowały 50 tys. dolarów dla osoby i 300 tys. dolarów lub więcej za stolik. Nic dziwnego, że gala uważana jest za najbardziej pożądane i najbardziej prestiżowe wydarzenie w branży modowej.
Bolton (już jako główny kurator Instytutu Kostiumów od 2015 roku) wybiera temat wystawy sam, czasem i z pięcioletnim wyprzedzeniem. Ale pomaga mu Anna Wintour z amerykańskiego „Vogue’a”, z którą ściśle współpracuje. To ona kontroluje listę gości i to, co wszyscy tego wieczoru noszą. – Jej pierwszą i jedyną radą było, aby tytuł wystawy był jasny, żeby wszyscy natychmiast to zrozumieli – opowiada. On jest skromny, ona kocha władzę i rozgłos. – To jak Kościół i państwo – tak Bolton porównuje swoje i Wintour odrębne rządy nad imprezą. – Anna nie ma wpływu na wystawę, a ja trzymam się z dala od gali, która jest świetna. Anna jest niezwykła – co roku robi listę gości w sam raz. Ja jestem wśród nich całkowicie niewidoczny. Będąc w pokoju z jednymi z najbardziej znanych ludzi na świecie jestem nikim. Dla mnie Met Gala to kolejne ćwiczenie z obserwowania ludzi.
Przygląda się z uwagą także bohaterom swoich wystaw. Ultra ciężko, jak zapewnia, było „dłubać w prawie nieprzeniknionym umyśle Kawakubo”. – Rei nalegała, aby jej prace nie były interpretowane, a na tym właśnie polega moja praca jako kuratora. Było więc dużo nacisków z mojej strony i uników z jej. Była nieustępliwa, ale jest też bardziej wrażliwa niż myślicie. Kiedy pewnego razu poprosiłem o konkretny egzemplarz z jednej z kolekcji, odparła: „Andrew, gdybyś go wystawił w muzeum, to byłoby tak, jakbym wyszła na ulicę bez ubrania”. Częścią pracy z projektantem jest poszanowanie jego wrażliwości i niepewności – zapewnia.
Taka wrażliwość była integralną częścią „Savage Beauty”. Celebracja życia i twórczości Alexandra McQueena – zmontowana niecały rok po tym, jak projektant odebrał sobie życie – zrodziła obawę, że zostanie uznana za „pogoń za pogrzebem”, jak to ujął Bolton. Jednak nie ustąpił, współpracując z najbliższymi zmarłego geniusza. – To był sposób, w jaki ludzie radzili sobie wtedy z żalem. Wystawa nigdy nie miała być retrospektywą. Zawsze miała być esejem na temat jakiegoś aspektu pracy Lee – ocenia kurator.
W filmie dokumentalnym „First Monday in May”, którego twórcy śledzili przygotowania do „China: Through The Looking Glass”, powściągliwy Bolton – który wygląda raczej jak niezwykle szykowny profesor z Oksfordu w okularach w rogowej oprawie – jawi się jako outsider, wyjątkowo mocno skupiony na pracy i cały czas odczuwający presję stworzenia wydarzenia, które dorównałoby uznaniu „Savage Beauty” sprzed 23 lat. Widzimy, jak wciąż nie może uwierzyć, że marzenia, które miał od czasu, gdy jako nastolatek mieszkał w północnej Anglii, rzeczywiście się spełniły. – Moim przytłaczającym uczuciem długo był strach przed innymi kuratorami. Czułem, że zostanę przyłapany na tym, że się do tego nie nadaję – w filmie tak mówi o swoim syndromie oszusta.
Nawet teraz, gdy Anna Wintour mówi o nim publicznie, że „rzadko zdarza się spotkać osobę tak kreatywną, która zmienia sposób patrzenia na sztukę”, a Thom Browne nazywa go „najważniejszą osobą w modzie, ponieważ wyniósł tę branżę do poziomu bycia w muzeum i uczynił modę bardziej interesującą dla świata”, on ma w sobie wiele pokory. – Nie jestem kreatywny. Moja praca polega po prostu na oferowaniu platformy kreatorom – powtarza skromnie, nie podbijając swojego ego zachwytami, że jest „talentem, który zdarza się raz na pokolenie, który potrafi obejrzeć ubrania z 200 lat, wybrać 100 sztuk i ułożyć je w pokaz, który oglądają hordy ludzi z całego świata, a znużeni eksperci uważają go za całkowicie świeży”.
Osiem lat po premierze dokumentu i z kolejnymi spektakularnymi wystawami na koncie, które są najbardziej znaczącymi kulturowo, najczęściej omawianymi i, co ważne, najchętniej odwiedzanymi wystawami mody XXI wieku, postawa Andrew Boltona nie uległa zmianie. Drży o kolejne wydarzenie i jego odbiór przez publiczność. Najnowsze to „Sleeping Beauties: Reawakening Fashion”, wystawa, na której będzie można zobaczyć, powąchać, dotknąć i usłyszeć modę. Pomysłodawca zapragnął stworzyć wielozmysłowe doświadczenie angażujące nie tylko oczy, ale nos, uszy, a nawet opuszki palców.
Bolton twierdzi, że jest to jeden z najbardziej ambitnych pokazów, jakie przygotował dla Metropolitan Museum of Art’s Costume Institute. Przejrzał całe archiwum muzeum obejmujące 33 tys. odzieży i akcesoriów, aby wybrać najlepsze 250. – Dzięki Internetowi moda stała się bardziej dostępna i w pewnym sensie bardziej demokratyczna dla szerszej publiczności na całym świecie. Ale zwiedzający nie mają na jej temat dużo większej wiedzy, dlatego my, kuratorzy, musimy intensywniej myśleć o kreowaniu tematów, które będą wyzwaniem dla naszych gości – ocenia.
Nazwa najnowszej wystawy nawiązuje do „śpiących królewien” z kolekcji placówki: ubrań tak delikatnych, że nie da się ich już udrapować na manekinach lub pokazywać w pionie. Inspiracją była suknia balowa Charlesa Fredericka Wortha z około 1877 roku. – Cierpi na to, co nazywamy wrodzoną wadą, czyli stanem nieodłącznie związanym z ubraniem, które dosłownie ulega samozniszczeniu. Nic nie możemy na to poradzić. Żadne szycie ani klejenie nie przywróci jej do życia – wyjaśnia Bolton. Zostanie więc pokazana na płasko. Jak kilka innych, będzie leżeć w szklanej trumnie – tak, jak sama Śpiąca Królewna. Zostanie również przywrócona do życia dzięki technologii CGI – jako hologram, w pełni ucieleśniona wersja sukni unosząca się nad rzeczywistym ubraniem jak dusza.
Wybrane projekty obejmują cztery stulecia i pochodzą od projektantów i domów mody tak znanych, jak Cristóbal Balenciaga, Lilly Daché, Hubert de Givenchy, Guy Laroche, Elsa Schiaparelli, Balmain, Madame Grès, Vionnet, Dries Van Noten, Rick Owens czy Iris Van Herpen. Na wystawie zobaczymy kwiecistą sukienkę Niny Ricci z 1958 roku w duecie z suknią Christiana Diora z 1949 roku, a także 400-letnią suknię z epoki elżbietańskiej, która będzie jednym z najstarszych eksponatów na wystawie. Będą też dwa egzemplarze słynnej sukni balowej „Butterfly” Charlesa Jamesa: jedna zbyt delikatna, aby ją eksponować, a druga w nieskazitelnym stanie.
Ekspozycję „Sleeping Beauties” zorganizowano wokół tematów ziemi, powietrza i wody, ale także różnych zmysłów. Natura jest głównym tematem, a także „szerszą metaforą w kategoriach kruchości, efemeryczności, odnowy, odrodzenia i regeneracji” (dress code Met Gali też ma mieć motyw natury). Największą sensacją będzie płaszcz zaprojektowany przez Jonathana Andersona dla Loewe, wykonany z trawy owsa, żyta i pszenicy, który w trakcie wystawy będzie powoli rósł, wiądł i obumierał. Od kilku tygodni rośnie jego nowa wersja w namiocie w muzeum z własnym systemem nawadniającym i zostanie wystawiona w całej swojej zielonej krasie w pierwszym tygodniu, po czym zostanie zastąpiona wersją, również wyhodowaną na wystawę, która obumrze walcząc z brakiem dostępu naturalnego światła.
Galeria ogrodowa, w której będzie prezentowany płaszcz, to przestrzeń poświęcona zmysłowi węchu. Oznacza to, że widzowie będą mogli poznać zapachy powiązane z różnymi ubraniami, ale nie oznacza to, że na przykład kwiatowej sukni będzie towarzyszył kwiatowy zapach. Rzeczywistość jest znacznie bardziej złożona. – To, co tak naprawdę przedstawiamy, to węchowa historia ubrania. I to jest zapach osoby, która go nosiła, naturalny zapach wydzielanego przez nią ciała, to, co paliła, co jadła i gdzie mieszkała – Bolton wyjaśnia „Chicago Tribune”, zdradzając, że muzeum współpracowało z norweską „artystką woni” Sissel Tolaas, która przeprowadziła 57 odczytów molekularnych odzieży, a wszystko po to, aby stworzyć zapachy, które będą unosić się w pomieszczeniach i wzmacniać więź zwiedzającego z wystawionymi projektami.
Ale ubrania również wytwarzają dźwięk, jak ma to miejsce w przypadku słynnej sukni McQueena z 1,2 tysiąca suszonych i bielonych małż. Ponieważ oryginalna sukienka z kolekcji wiosna/lato 2001 byłaby zbyt delikatna, aby móc teraz rejestrować dźwięki wydawane przez nią podczas ruchu, wykonano kopię – zawierającą takie same małże, jakie Lee zebrał podczas spaceru na plaży w Norfolk w Anglii – a następnie wyizolowano i nagrano dźwięk w komorze pozbawionej echa na Uniwersytecie w Binghamton. W efekcie udało się uchwycić najdrobniejsze szczegóły ruchu.
Jest też dotyk. – Jednym z problemów muzeów jest to, że nie można niczego dotknąć, dlatego nowa ekspozycja ma także na celu, by to zmienić – mówi. Przykład? Haftowany gorset z epoki elżbietańskiej z roku 1615 lub 1620. Nie, nie można tego tknąć, to delikatna rzecz, ale dzięki skanowaniu 3D na tapecie wytłoczono haft ze strąkami groszku, ptakami jedzącymi owady i brzęczącymi pszczołami wokół kwiatów. Cała sala będzie pokryta tą tapetą, a jako dodatkowy wymiar wyświetlona będzie mapa haftu na ścianach galerii tak, aby odwiedzający mogli rzeczywiście poczuć haft, łącznie z kwitnącymi kwiatami i brzęczeniem pszczół. Ta sama technika zostanie wykorzystana, aby poczuć kwiatową sukienkę Diora.
– Rola kuratora ewoluowała dziś do roli dyrektora artystycznego. Dążymy bardziej do wykreowania czegoś na wzór kinetycznej produkcji, aniżeli zwyczajnej, statycznej ekspozycji. Odbiorca ma być w ten spektakl zaangażowany, a nie tylko biernie podziwiać – Bolton powiedział kilka lat temu „New York Timesowi”. I jak widać do dziś się tego trzyma. – Ale nacisk na immersyjność wystawy wynika też z tego, że moda jest żywą sztuką – bardziej niż malarstwo, rzeźba czy jakakolwiek inna forma. Chcieliśmy tchnąć życie w formę sztuki, w której człowiek żyje i którą ucieleśnia – podkreśla Bolton.
Ma też nadzieję, że „Sleeping Beauties: Reawakening Fashion” zakończy nieznośne dla niego pytania czy moda jest sztuką? – Zawsze toczyła się ta debata i uważam ją za tak antyintelektualną, że aż frustrującą. Myślę, że czasami chodzi o zazdrość artystów i kuratorów o modę, że ma ona moc przemawiania do ludzi w sposób, w jaki malarstwo i rzeźba nie potrafią – mówi Bolton. – To żywa forma sztuki, demokratyczna i wszyscy ją nosimy, bez względu na to, czy są to dżinsy i T-shirt, czy haute couture. Komercyjny wymiar mody nie odbiera jej prawa do bycia godną muzeum. Nie zapominajmy, że nie cała moda jest sztuką, tak jak i nie każde dzieło sztuki jest sztuką! ﹡
_____
Wystawę „Sleeping Beauties: Reawakening Fashion” można oglądać w Metropolitan Museum of Art przy 1000 5th Ave w Nowym Jorku od 10 maja do 2 września.