





Żaden projektant nie miał większego wpływu na dwie ostatnie dekady mody niż Helmut Lang, a także Martin Margiela – pozostali wierni sobie do końca, zanim opuścili założone przez siebie marki. Żaden z nich dziś nie zajmuje się modą. Pierwszy kontynuuje karierę jako artysta, drugi zniknął w świecie anonimowości, któremu hołdował od zawsze, nie chcąc pokazywać się publicznie. Zapożyczenia u młodych kreatorów ze spuścizny obydwu są w ostatnim czasie tak częste, że aż rażące. Te dotyczące Langa mają nawet swoją nazwę: „Langizmy”. I wykraczają daleko poza estetykę i innowacje w samych projektach ubrań czy dodatków; kopiowane są także pomysły związane z castingiem, formatem pokazu, wykorzystaniem technologii, budowaniem marki i kreowaniem kampanii reklamowych. Obecne pokolenie projektantów mody nawet nie ukrywa jak bardzo czerpie z jego wizjonerskiego dorobku.
On sam uznaje naśladownictwo za najbardziej szczerą formę pochlebstwa. – Jestem dumny, że byłem odpowiedzialny za coś, co nadal jest nowoczesne i wpływowe. Ale ważne jest również, aby sformułować nowy język, ponieważ czasy wyraźnie tego wymagają – mówi dzisiaj człowiek, który zbudował biznes wart prawie 100 milionów dolarów.
Po tym, jak w 2004 roku sprzedał swoją firmę Prada Group, rok później z niej odszedł. Jak to często bywa w przypadku znanych marek, które łączą siły z koncernami, istniały sprzeczne poglądy na temat kierunku, kontroli artystycznej, licencjonowania i globalnej ekspansji. Po odejściu założyciela zyski marki spadły do około 30 milionów dolarów. Znak towarowy Helmut Lang został później przejęty przez Link Theory Holdings, który jest obecnym właścicielem marki, która z kolejnymi następcami w roli głównego projektanta od lat próbuje wrócić na szczyt. Bezskutecznie.
Lang podkreśla, że nie jest już jego rolą komentowanie funkcjonowania przemysłu modowego. – W pewnym sensie to, co wydarzyło się w niedawnej przeszłości wraz z ogromną ekspansją i globalizacją oraz większym dostępem do luksusu i kreatywności, sprawiło, że system został przyćmiony przez znaczenie danych ekonomicznych – mówił przed laty w rozmowie z „Another Magazine”. – Równanie teraz brzmi: pieniądze tworzą gust, a nie gust tworzy pieniądze.
Nigdy nie bywał na pokazach mody innych projektantów, moda go mało interesuje (choć śledzi, co się w niej dzieje od strony kreatywnej), nie kupił żadnych nowych ubrań od 30 lat. Na pytanie dziennikarki pisma „WWD”, czy tęskni czasem za projektowaniem ubrań, odparł wymijająco: – Jestem zbyt zaangażowany w swoją twórczość artysty, żeby to otwarcie powiedzieć. Gdy zapytała go, czy kusi go powrót do mody, był stanowczy: – Nie. Zdecydowanie nie w sposób, o jakim myślisz.
Fani jego estetyki nie mają więc szans na nowe modowe projekty, mogą za to kupić jego dzieła sztuki, których ceny zaczynają się od 35 tys. dolarów. Najnowsza okazja to wystawa „What remains behind”, która odbywa się w ramach Frieze Fair Los Angeles w MAK Center for Art and Architecture. W pięciu pomieszczeniach Schindler House w Los Angeles – modernistycznego zabytku zaprojektowanego przez Rudolpha Schindlera w 1921 roku (tak, jak Lang Austriaka) – można zobaczyć i kupić jego rzeźby.
DZIKI ROMANTYZM
Obecnie 69-letni Lang z sukcesem zajmuje się wyłącznie sztuką – ma na koncie wystawy indywidualne w Europie i Stanach Zjednoczonych, m.in. Nowym Jorku, Waszyngtonie, Wiedniu, Paryżu, Hanowerze i Berlinie. – Sztuka pozwala mi wyrażać siebie w sposób, na jaki moda nie pozwala. Sztuka nie ma żadnych ograniczeń: ani w formie, ani w materiale, ani w niczym innym, więc wszystko jest możliwe – mówił pięć lat temu „WWD”.
Po latach odkrył zaskakujące podobieństwo między tymi światami. – Uważam, że świat sztuki stał się dość podobny do branży mody pod względem szybkości, hałasu i ekspozycji publicznej – ocenił nie bez smutku w rozmowie z magazynem „W”.
Jest świadomy swoich osiągnięć i wdzięczny za wiele rzeczy, które w modowej branży robił jako pierwszy, a także za to, że z czasem zyskały one status kultowych. Wciąż pamięta, jak w latach 90. sklep i siedziba marki Helmut Lang, mieszcząca się w nowojorskiej dzielnicy SoHo, były miejscem, do którego podróżowano w poszukiwaniu najbardziej innowacyjnych i inspirujących projektów na świecie. Jedni powiedzą, że to dlatego, iż jego moda była bardzo nowoczesna i koncepcyjna, inni – że wybiegała daleko poza swoje czasy minimalizmu lat 90. Sam projektant twierdzi, że „przepełnia ją element dzikiego romantyzmu”. – W mojej pracy był zdecydowanie romantyczny element. Romans jest jednym z głównych graczy w całym naszym emocjonalnym życiu. Wyodrębniłem go tak inteligentnie, jak tylko mogłem, aby nie wydawał się zbyt oczywisty – wyjaśnia dzisiaj.
Co chciał wyrazić w swoich projektach? – Moja moda nasycona była moimi zainteresowaniami na temat ludzkiej kondycji z połączeniem elegancji, romantyczności i chłodu. To eksperymenty z modą podane z dozą seksualności – deklaruje w rozmowie z „New York Timesem”. Zaczął eksperymentować, aby znaleźć swój język. Zawsze chciał zostać artystą, ale by mieć pieniądze na utrzymanie, dopóki jego dzieła nie będą w stanie tego mu zapewnić, wpadł na pomysł, że ubrania będą jego pracą „na drugi etat”. – Moda zawsze miała być tymczasowa. Jednak wyrosła na znacznie więcej, niż się spodziewałem – opowiada.
Nie zastanawiał się nad budowaniem marki. Po prostu próbował zrobić dobrą robotę. – Myślę, że pod tym względem można to postrzegać bardziej jako praktykę artystyczną. Bo cóż dzieli sztukę od mody? Zacytuję YSL: „Moda nie jest sztuką, ale wymaga istnienia artysty” – mówi.
Na pewno wymaga też odwagi w przełamywaniu schematów. A on zawsze wyprzedzał trendy.
BARDZIEJ PRAWDZIWE
Zdecydowanie niszowe pokazy mody Langa, określane jako Séance de travaille – tzw. praca w toku, w uznaniu, że jest to ciągła eksploracja pewnej estetyki w przeciwieństwie do jednorazowych wydarzeń – były tego przykładem. Jako pierwszy również połączył odzież damską z męską na wybiegu (podczas pokazów w Paryżu, co potem kontynuował w Nowym Jorku) i unikał wyszukanego tła lub podwyższonej platformy na rzecz betonowej podłogi, po której modelki szły naturalnym krokiem, zamiast przyjmować teatralne pozy. W pewnym sensie było to bardzo bliskie prawdziwego życia i ulicy. Choć nie płacił, w jego pokazach chętnie brały udział najsławniejsze i najdroższe modelki. I miały rację – pokazy Langa zawsze były punktem kulminacyjnym paryskiego harmonogramu – w zamian brały jedynie ubrania, które nosiły na wybiegu. Projektant, również jako pierwszy, pokazywał wśród nich także swoich przyjaciół, ludzi w różnym wieku i o różnych kształtach ciała.
– Wybieg? – wspomina. – Był mniej teatralny niż na przykład pokaz Thierry’ego Muglera czy Claude’a Montany. U nich była scena, a ubrania były robione na scenę. Nasza moda była przeznaczona do noszenia na co dzień.
Sławni projektanci pokazy organizowali wówczas w luksusowych hotelach, gdzie goście zasiadali na złoconych krzesłach. On swój pierwszy pokaz w 1986 roku zorganizował w Centrum Pompidou, inny, w 1996 roku, będący ostatnim w Paryżu, zorganizował na terenie opuszczonej stacji kolejowej. Było tak zimno, że na backstage’u modelki zaklepywały miejsca przy grzejnikach, na widowni goście siedzieli owinięci w folie termiczne. Dziś dziwne lokalizacje to norma. On był pionierem. Po czasie wyjaśnia, że chodziło mu o stworzenie nowego języka wizualnego: – Nikt z nas nie miał wystarczająco dużo pieniędzy, aby produkować pokazy na miarę tych, które robiono w tamtym czasie. Były pewne ograniczenia, gdy zaczynaliśmy, i pracowaliśmy w ich ramach, aby stworzyć nowy poziom smaku. Wraz z mniejszą liczbą możliwości pojawiła się potrzeba nowości.
To samo dotyczyło zdjęć, na których pokazywał swoje projekty. Pomógł mu Juergen Teller, którego poznał na początku lat 90. w Paryżu. – Polubiliśmy się od samego początku. Pociągał mnie sposób bycia Helmuta. Oboje mówiliśmy po niemiecku, co było naprawdę niezwykłe, że jakiś facet z Wiednia hałasował w Paryżu – wspomina niemiecki fotograf.
Zaczął robić zdjęcia za kulisami jego pokazów mody, a wówczas taki dostęp był bezprecedensowy i zupełnie nowatorski. Często te zdjęcia trafiały do najbardziej pamiętnych kampanii reklamowych projektanta, który stał się pionierem także w stosowaniu obrazów z pokazów, a nie pełnych przepychu kampanii robionych w studiu, które królowały w latach 80. To było o wiele bardziej prawdziwe. Ale w rewolucyjnych kampaniach Langa nie zawsze występowali ludzie: czasem stos butów, klucze, krople wody, piłka do koszykówki, owca podczas golenia, a także same słowa. Projektant publikował też zdjęcia z archiwum Roberta Mapplethorpe’a, które nie miały nic wspólnego z kolekcjami mody.
– Helmut robił coś nowoczesnego, coś nowego, coś, czego wcześniej nie widziałeś. Cały pakiet był bardzo ważny. Gdzie to pokazywał, jak to pokazywał… – tłumaczy Teller w rozmowie z „Another Magazine”.
NIE ZNAŁ INNEJ DROGI
Romans z internetem też zaczął, zanim reszta świata go dogoniła. Podjął decyzję o transmitowaniu na żywo swojej kolekcji jesień/zima 1998 online zaledwie kilka dni przed jej pokazem w Nowym Jorku, działając, jak sam mówi, głównie „instynktownie” i nie zdając sobie sprawy z tego, jaką stosunkowo nowe wówczas medium wkrótce będzie miało władzę w branży modowej i poza nią. W następnym sezonie (wiosna/lato 1999) po raz kolejny sprzeciwił się systemowi i ogłosił, że zrobi pokaz sześć tygodni przed oficjalnym harmonogramem i przed kolekcjami z Mediolanu, Londynu i Paryża. Miarą jego wpływu jest to, że wielu innych znanych amerykańskich projektantów, jak Calvin Klein i Donna Karan, poszło w jego ślady. Ustalił nowy porządek, który nadal obowiązuje – New York Fashion Week odbywa się przed europejskimi pokazami.
– Zmienił kalendarz, wprowadził internet do prezentacji mody, archiwalne zdjęcia i te z backstage’u pokazu do reklamy mody – większość rzeczy, które teraz bierzemy za pewnik, w tamtym czasie wydawały się praktycznie nie do pomyślenia – deklaruje Neville Wakefield, kurator wystawy „Helmut Lang: What remains behind” w Los Angeles.
A na wybiegu? Moda, którą nazywał połączeniem wyrafinowanej elegancji i stylu ulicy. Został okrzyknięty „mistrzem nowoczesności”, a jego surowy styl uliczny, czystość linii, elastyczne koszulki, pióra, denim i gumowe sukienki uczyniły go jednym z najbardziej pożądanych projektantów lat 90. Sam się tego nie spodziewał. Choć urodził się w Wiedniu w 1956 roku, większość pierwszych dziesięciu lat życia spędził w pewnej izolacji, w wiosce Ramsau am Dachstein w austriackich Alpach, u swoich dziadków, którzy byli uchodźcami z Jugosławii. – Nie było telewizji i telefonu. Około 6. roku życia zacząłem pomagać w rolnictwie, zbieractwie i pracy w piekarni. Nie czytałem zbyt wiele. Myślę, że w dzisiejszych czasach ludzie są bardziej niecierpliwi, dzieci zaczynają czytać, gdy mają sześć lat. Jeśli dorastasz na wsi, wiesz, jak działa natura, rozumiesz cykl rzeczy. Chodziło po prostu o życie, które jest najważniejsze – wspomina czasy, gdy mieszkał z dziadkami, najpierw jako dziecko rozwiedzionych rodziców, a potem osierocone przez matkę.
– W górach istniał bardzo elegancki sposób na podstawowe potrzeby, wielkie piękno, co nie dotyczy pieniędzy. Zbieraliśmy pożywienie w przydomowym ogrodzie, mieliśmy kury, mleko dostawałem prosto od krowy od lokalnego rolnika. Miałem naprawdę dużo szczęścia, że mogłem tego doświadczyć, chociaż być może miałem pecha z powodu rozwodu rodziców i śmierci matki… – powiedział „New Yorkerowi” w 2000 roku.
Gdy ojciec ożenił się ponownie, zabrał syna do Wiednia, by zamieszkał z nim i jego nową żoną. – Miałem inny akcent. Nie znałem też zasad panujących na przedmieściach i miałem zupełnie inne wychowanie z umiejętnościami, których nikt nie potrzebował w mieście. Nigdy nie słyszałem o piłce nożnej itp. Nazywano mnie debilem; było to upokarzające i byłem dobrym celem. Tak naprawdę nie znałem swojego ojca, a moja macocha mnie nienawidziła. Podejrzenia, że jestem gejem, nie pomagały. Powiedziałbym, że to było najtrudniejsze 8 lat mojego życia. Wyprowadziłem się, gdy miałem 18 lat, z dwoma pudełkami po bananach, do których włożyłem podręczniki szkolne. Nic do stracenia, ale szansa, że w końcu znajdę wolność i siebie – wyznaje magazynowi „Upstate Diary”. Nigdy potem nie rozmawiał z ojcem, ani z macochą.
W 1977 roku zaczął pracować w pracowni szyjącej ubrania na miarę w stolicy Austrii, niedługo potem szył dla przyjaciół i znajomych. – Nigdy nie wybrałem mody jako kariery – wyjaśnia. – Zaczęło się od przypadku, a ja zrobiłem z tego karierę. Nie miałem wielkiego wyboru, ale teraz jestem za to wdzięczny. Nigdy nie oddzielałem pracy od życia i nigdy tak naprawdę nie znałem innej drogi.
Przez następne 25 lat to podejście dało początek jednemu z najbardziej szanowanych domów mody XX wieku. I najbardziej bezkompromisowych. – Nie sądzę, żeby kompromis w kwestii kreatywności popchnął cokolwiek do przodu – tylko niezależna praca i niezależne umysły to zrobiły – powtarza. – Zawsze byłem uzbrojony we własną wizję i kieruje mną chęć znalezienia prawdziwej formy dla wszystkiego, nad czym pracuję.
SPALIŁ ARCHIWUM
Nawet, gdy spalił część swojego modowego dorobku – najpierw w pożarze w pracowni w 2011 roku spłonęła znaczna część jego osobistego archiwum, a resztę też zniszczył, by wykorzystać do produkcji swoich rzeźb, dając nowe życie „z drogiego kreatywnego kompostu”. Na szczęście, zespół Langa spędził dużo wcześniej miesiące, przeglądając tysiące projektów datowanych w większości od końca lat 90. i przekazując je muzeom na całym świecie. Wcześniej tak naprawdę nigdy nie prowadzili archiwum, bo projektant tego nie chciał. Jednak potrzebowali pieniędzy, więc sprzedawali próbki lub płacili modelkom w ubraniach. Dzięki temu dzisiaj Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, Costume Institute w Kioto, Musée de la Mode et du Textile w Paryżu, MoMu w Antwerpii, LACMA w Los Angeles, Groninger w Holandii i wiele innych mają wybór jego projektów z późniejszej części kariery, dla potomnych.
To, co mu zostało, wykorzystał jako surowiec do swoich rzeźb. Dziś są częścią projektu artystycznego „Selective Memory Series” oraz wystawy „An Intervention by Helmut Lang”. – To „żywe archiwum”, co osiąga się poprzez prezentowanie jako artefaktów wraz z nowymi pracami – wyjaśnia autor, który pokazuje niektóre swoje reklamy, jak te na taksówkach w Nowym Jorku, ale wymyśla je na nowo, nakładając różne warstwy w postaci kolaży. Zaś ponad 1400 sztuk odzieży, butów, torebek i akcesoriów z kolekcji męskiej i damskiej z lat 1986-2005 twórczo przekształcił w specjalną edycję wideo. – To nie magazyn wspomnień: bo nie chodzi tylko o zachowanie faktów i danych, ale o ożywienie ducha, który nadał mojej pracy wagę – podsumowuje ten odważny pomysł.
Jego modowa historia czasami wpływa na jego obecną pracę. Zmienił medium, ale pytania pozostają te same: Co oznacza zamieszkiwanie przestrzeni? W jaki sposób materiały niosą historię? W jaki sposób forma kształtuje tożsamość? Czy istnieje wzajemne oddziaływanie konstrukcji i dekonstrukcji? Co to jest pamięć? Na nowej wystawie w Los Angeles też szuka odpowiedzi na te pytania, pokazując abstrakcyjne rzeźby. Przekształcił meble, lateks, piankę materacową, żywicę, szelak (odmiana żywicy naturalnej, pozyskiwanej z wydzieliny owadów zwanych czerwcami) i stal w 10 wolnostojących rzeźb i dwa wiszące elementy.
– Zmieniając kształt zarówno pod względem charakteru, jak i formy, w zależności od miejsca, w którym się stoi, mogą wydawać się kąśliwe, ponure, tragiczne, a nawet komiczne – zauważa w rozmowie z Nevillem Wakefieldem, kuratorem Frieze Projects, w ramach którego odbywa się wystawa „What remains behind”. Odzwierciedlają unikalne podejście Langa do ubrań. Jego kolekcja mody na jesień/zimę 2003 roku zawierała uprzęże, paski i rzeźbiarskie okrycia wierzchnie, które zmieniały naturalne kontury ciała. Ubrania, takie jak sukienka z gumy i koronki z 1994 roku, owijały się wokół ciała, czasami je ograniczając, czasami wyzwalając. Jego rzeźby również przywołują fizyczność.
Wszystkie dzieła sztuki tworzy głównie ze znalezionych, wyrzuconych i łatwo dostępnych materiałów. Często niszczy i przekształca tysiące elementów z archiwum w surowy materiał, z którego robi nowe prace. – Poświęcam na to tyle czasu aż poczuję, że praca jest ukończona. Czasami zajmuje to kilka miesięcy, czasami kilka lat. A potem pozwalam jej pozostać w pracowni przez jakiś czas i wracam do niej, aby sprawdzić, czy chcę coś do niej dodać lub odciągnąć od niej uwagę, i uwalniam ją tylko wtedy, gdy czuję się pewnie, aby ją pokazać widowni – opowiada z charakterystyczną pewnością siebie.
To podejście ma korzenie w jego dzieciństwie. – Mój dziadek był szewcem. Robił buty od podstaw i pracował sam, czasami pomagała mu babcia. Dowiedziałem się, że praca to proces, który trwa tak długo, jak to konieczne, aż człowiek jest zadowolony i dumny z rezultatów. Nic się nie marnuje ani nie idzie na skróty dla zysku – opowiada „Upstate Diary”.
WALKA Z NIEZNANYM POCZĄTKIEM
Wraz z odejściem ze świata mody, zniknął z tego powierzchownego i próżnego świata na dobre. Przeniósł się z Nowego Jorku (choć nadal ma tam mieszkanie i pracownię) do swojego domu nad oceanem na Long Island, by być z dala od zgiełku i tłumów. Wraz ze swoim życiowym partnerem Edwardem Pavlick, schował się w Hamptons. – Dla mnie prywatność oznacza brak konieczności dzielenia się wszystkim, co się robi, z całym światem. Jest wielu, którzy i tak chętnie to robią – kwituje. – Zawsze wolałem pracować w otoczeniu, w którym jest cicho i mniej rozpraszająco. Miasta potrzebuję wtedy, gdy chcę zaprezentować moją pracę i uzyskać informacje zwrotne.
Pod koniec swojej kariery projektanta Lang unikał towarzyskich intryg otaczających przemysł modowy i odmówił odebrania osobiście co najmniej trzech nagród CFDA, które są modowymi Oscarami. Dziś posunął się o krok dalej, nie uczestnicząc nawet w otwarciach własnych wystaw. – Nigdy nie czułem się komfortowo z publiczną ekspozycją masową, ale w modzie musiałem być widoczny, także za kulisami. To była część procesu. W przypadku sztuki nie muszę, więc podejmuję ryzyko – tłumaczy.
To ryzyko się opłaciło. Jeśli ktokolwiek zasługuje na swój moment chwały to właśnie on. W końcu to niemal bezprecedensowe, wyjść z bardzo konkurencyjnego i bezwzględnego systemu mody z uczciwością, spuścizną, niezależnością finansową i życiem wykraczającym poza modową branżę, a to właśnie osiągnął. Nie ma mowy, żeby kiedykolwiek spoczął na laurach. Na razie pracuje tak ciężko, jak zawsze, stosując do swojej sztuki dokładnie to samo podejście, co kiedyś do mody. – Nie miałem formalnego przeszkolenia w modzie ani w sztuce. W rezultacie tworzę swój własny język, nie bojąc się niczego i eksperymentując z różnymi rzeczami – deklaruje. – Zawsze szanowałem swoją przeszłość, ale zawsze posuwałem się naprzód, przez całe życie. Niezdrowo jest stać w miejscu lub żyć przeszłością.
Otacza się jedynie garstką przyjaciół z dawnych czasów, wśród których jest Teller. – Często z nim rozmawiam. Odwiedzam go na Long Island. Kiedy rozmawiamy, wciąż mamy problem ze zrozumieniem branży. Kiedy widzę, jak projektanci muszą dziś pracować, pod jakim obciążeniem komercyjnym są… Boże, nie wiem, jak oni to robią. Myślę, że Helmut był naprawdę sprytny. Zarobił pieniądze na modzie, a teraz naprawdę czuć jego rękę w sztuce – fotograf nie kryje podziwu.
Helmut Lang: – Emocjonalnie jest to to samo podejście jak w modzie, ta sama walka z nieznanym początkiem. Wywieranie presji na siebie oznacza troskę o to, co się robi. Zawsze chcę być najlepszy i nigdy nie oczekuję, że wszystko będzie łatwe. W tym sensie nie ma znaczenia, w jakiej branży tworzę. ﹡
_____
Wystawa Helmuta Langa „What remains behind” w MAK Center w Schindler House w Los Angeles potrwa do 4 maja.
Kopiowanie treści jest zabronione