Amelia ma 25 lat i ponownie trafiła do kin. Audrey ma 48 lat i po raz pierwszy jest na wystawie
14 czerwca 2025
tekst: Agnieszka Kowalska
zdjęcia: Audrey Tautou
Fragment filmu „Amelia”. Źródło: ResetFilm
Amelia ma 25 lat i ponownie trafiła do kin. Audrey ma 48 lat i po raz pierwszy jest na wystawie
14 czerwca 2025
tekst: Agnieszka Kowalska
zdjęcia: Audrey Tautou
Amelia ma 25 lat i ponownie trafiła do kin. Audrey ma 48 lat i po raz pierwszy jest na wystawie

Posłuchaj

25 lat temu cały świat zachwycił się uroczą marzycielką z Paryża. Film „Amelia” uczynił z młodziutkiej Audrey Tautou gwiazdę. – Ja byłem zachwycony szumem wokół filmu. Ona wręcz przeciwnie – przyznaje reżyser Jean-Pierre Jeunet z okazji powrotu filmu do kin, także w Polsce. – Nie miałam czasu, by zapragnąć sławy; nadeszła jak eksplozja. Ten rodzaj uznania w ogóle mnie nie interesował – mówi ona. Zniknęła ze świata kina, odrzucała większość ról i wycofała się z życia publicznego. Skryta, tajemnicza, bardzo inteligentna i świadoma tego, czego chce. Gdy wraca, to po coś. Teraz z „Superfacial” – wystawą zdjęć swojego autorstwa.

Jestem interesującym obiektem – mówi z uśmiechem Audrey Tautou, francuska aktorka, którą znamy z takich filmów, jak „Coco Chanel”, „Smak życia”, „Bardzo długie zaręczyny” czy „Kod da Vinci”. Ale to nie ona o tym zdecydowała, jak podkreśla – wpajano jej to przez ponad 20 lat, odkąd stała się międzynarodową gwiazdą dzięki filmowi Jean-Pierre’a Jeuneta „Amelia”.

Pokochaliśmy ją za rolę Amélie Poulain, ekscentrycznej młodej paryżanki, która pośród malowniczych uliczek Montmartre skupia się na powiększeniu sumy ludzkiego szczęścia, „rozdając” dobre uczynki. Sukcesem nie był jedynie film – piękny, czarujący i infantylny. Kultowy stał się wizerunek aktorki: duże oczy, nieco zadarty nos i twarz w kształcie serca z fryzurą typu bob spoglądająca z każdego plakatu. Nagła sława zaledwie 25-letniej aktorki była natychmiastowa i przytłaczająca. Jeśli zsumować Francję i cały świat, „Amelia” miała wówczas 33 miliony widzów. Audrey szybko stała się obiektem światowego kultu, czym może pochwalić się niewiele francuskich aktorek. A przez kolejne lata witano ją kwiatami i łzami wzruszenia.

Audrey Tautou: „Sława po »Amelii« ciążyła mi. Próbowałam mieć takie samo życie jak wcześniej, ale ludzie ciągle się na mnie gapili. Trudno było mi sobie z tym poradzić”
Audrey Tautou: „Sława po »Amelii« ciążyła mi. Próbowałam mieć takie samo życie jak wcześniej, ale ludzie ciągle się na mnie gapili. Trudno było mi sobie z tym poradzić”
Audrey Tautou: „Sława po »Amelii« ciążyła mi. Próbowałam mieć takie samo życie jak wcześniej, ale ludzie ciągle się na mnie gapili. Trudno było mi sobie z tym poradzić”
Audrey Tautou: „Sława po »Amelii« ciążyła mi. Próbowałam mieć takie samo życie jak wcześniej, ale ludzie ciągle się na mnie gapili. Trudno było mi sobie z tym poradzić”

I tak narodziła się jedna z ostatnich gwiazd przed erą mediów społecznościowych. Kiedy pokaz „Amelii” odbył się w Pałacu Elizejskim, ówczesny prezydent Francji przywitał ją ze zdziwieniem. „Ach, myślałem, że cię tu nie będzie” – powiedział Jacques Chirac. Aktorka hardo odparła: „Musisz sprawdzić swoje źródła”. Kiedy światła znów się zapaliły, Chirac bił brawo: „Jestem taki podekscytowany, wracam do pracy, to najlepszy wieczór w moim życiu”.

Ale sława, która przyszła z dnia na dzień, ciążyła Audrey Tautou. – Była ogromna! Jak ogłuszająca eksplozja – wyjaśnia w rozmowie z francuskim „Vanity Fair”. – Potrzebuję ogromnej wolności. Próbowałam mieć takie samo życie jak wcześniej, ale ludzie ciągle się na mnie gapili. Trudno było mi sobie z tym poradzić.

Reżyser „Amelii” wspomina: – Powiedziała mi: „Zmienię pracę. Odejdę, bo nienawidzę być rozpoznawana na ulicy. Nienawidzę, gdy ktoś robi mi zdjęcia bez pozwolenia”. A ja na to: „Okej, szukają kasjerki w supermarkecie”. Stwierdziła wtedy, że wie, ile dziewczyn dałoby się pokroić za coś takiego. Dlatego usłyszała ode mnie: „Tak, masz szczęście. Nie narzekaj. Dobrze? Życie jest trudne dla każdego. Jeśli się postarasz, przetrwasz”.

Fragment filmu „Amelia”. Źródło: ResetFilm

T E L E W I Z J A

Niewielu wie, że „Amelia” nie była jej debiutem. Po raz pierwszy zagrała w telewizji. W 1997 roku w serialu jako sekretarka miała tylko jedną kwestię do powiedzenia. – To było niedługo po tym, jak przyjechałam do Paryża. Odpowiedziałam na ogłoszenie, spotkałam szefową castingu, która obsadziła mnie w trzech serialach, żeby mnie ktoś dostrzegł. Wybrała mnie, ponieważ nie byłam ubrana tak, jak zazwyczaj ubierają się młode aktorki: krótka spódniczka, krótka bluzeczka… Byłam w wełnianej sukience. Musieli się pewnie zastanawiać, kim była ta dziwaczka, która nie przyszła wydekoltowana – wspominała w rozmowie z magazynem „Premiere” w 2001 roku.

Jej pierwszym poważnym filmem kinowym była słodko-gorzka komedia „Salon piękności Venus” w 1999 roku. – Pierwszą rzeczą, jaką sobie uświadomiłam i czym się wówczas martwiłam, było, że teraz będą mnie oglądać w większym formacie, na ekranie kinowym. Tak więc muszę być sto razy lepsza. Teraz to się wydaje kompletnie głupie, ale wtedy to było moje jedyne zmartwienie – uśmiecha się.

Jedna z jej przyjaciółek zdradziła francuskiej prasie, że Audrey (która dostała imię na cześć legendy kina Audrey Hepburn) jako dziecko miała przeczucie: oglądając w telewizji ceremonię wręczenia Cezarów, wiedziała, że kiedyś wygra jedną statuetkę. W 2000 roku tak się stało. Otrzymała Cezara dla najbardziej obiecującej aktorki za rolę w „Salon piękności Venus”. To na plakacie reklamowym tego filmu reżyser „Amelii” zauważył ją  już rok wcześniej.

Zanim trafiła do kina, zawsze uwielbiała wszystko, co wiązało się ze spektaklem: kostiumy, dekoracje, ale zainteresowania nie były sprecyzowane, wybrała więc studia ogólne: literaturę na paryskiej Sorbonie. Nie miała odwagi powiedzieć sobie: „zostanę aktorką!”. – Być może miałam zarówno kompleksy, jak i marzenia typowej nastolatki z prowincji, gdzie młodzi chcą grać w filmach z pięknymi aktorami itd. – oceniła po latach.

M E T RO

Na plan „Amelii” jeździła metrem z plecakiem. I po sukcesie filmu chciała, żeby tak zostało. To było niemożliwe. Więc na ulicy młoda Audrey zakłada kaptur lub czapkę, idzie ze spuszczoną głową, a ciało ukrywa w workowatych ubraniach. – Sposób, w jaki ludzie na mnie patrzyli, stał się dziwny. Pierwszy raz zauważyłam to w kolejce na lotnisku, tydzień po premierze filmu: stewardesa rozmawiała z pasażerami w nieprzyjazny sposób, potem spojrzała na mnie, a jej twarz rozjaśnił ogromny uśmiech. Nagle stałam się wyjątkiem, fantazją. Gdziekolwiek poszłam, to spojrzenie mnie dopadało i czułam potrzebę ucieczki od niego. Mój mózg zadbał o to, by mój wzrok się zmieniał, gdy byłam na ulicy: widziałam ludzi jako niewyraźnych! To było zjawisko fizyczne, mechaniczne. A ja obserwowałam to, co się ze mną działo, z dystansem, niemal jak antropolog badający relacje międzyludzkie – tłumaczyła „Le Figaro” w ub.r.

Zaczęła wtedy fotografować ludzi i siebie jako obiekt i spisywać doświadczenia, nie wiedząc tak naprawdę, co z tym zrobi. – To było tak nieoczekiwane i dziwne, tak intensywne, że nagle zdałam sobie sprawę z tego, jak wyobraźnia społeczeństwa może stworzyć mnie jako nową siebie – wyjaśniała „Guardianowi” w 2017 roku.

Z czasem zaakceptowała swój status gwiazdy filmowej i przestała widzieć wszystko w rozmyciu.

Fragment filmu „Amelia”. Źródło: ResetFilm

N O T A T K I

Pisać notatek nie przestała. Robiła je wszędzie, każdego dnia: we Francji, w Niemczech, Stanach Zjednoczonych, Indonezji, Chile… Najbardziej lubiła siadać, żeby spisać swoje myśli w knajpce w Chinatown w Nowym Jorku, z zielonymi kafelkami i parującymi dzbankami herbaty. To było miejsce, do którego uwielbiała chodzić podczas kręcenia filmu „Happy End” (2003). Nadal istnieje i nazywa się Excellent Dumpling House.

Z każdym następnym filmem spisywała presję związaną z przebywaniem na planie i życie spędzone w samolotach. Pisanie było sposobem na odzyskanie kontroli nad życiem. – To był sposób na to, by dalej twardo stąpać po ziemi. Zaczynałam cieszyć się luksusem. Stawałam się jedną z tych osób, które pozowały na okładkach magazynów, znały luksusowe hotele, limuzyny i którym pożyczano biżuterię i ubrania haute couture. Byłam 20-latką, która nagle poczuła się oderwana od swojego pierwotnego środowiska. Miałam dzieciństwo w niewielkim Montluçon, ze zwykłymi rodzicami [ojciec chirurg szczękowy, matka nauczycielka – przyp. red.], nawet jeśli mieli artystyczną duszę. Spędzaliśmy wakacje w kamperze, a to nowe życie w luksusie wprawiło mnie w zakłopotanie – opowiada „Le Figaro”.

Audrey Tautou: „W dzieciństwie razem z rodzicami spędzałam wakacje w kamperze, a to nowe życie w luksusie wprawiło mnie w zakłopotanie”
Audrey Tautou: „W dzieciństwie razem z rodzicami spędzałam wakacje w kamperze, a to nowe życie w luksusie wprawiło mnie w zakłopotanie”
Audrey Tautou: „W dzieciństwie razem z rodzicami spędzałam wakacje w kamperze, a to nowe życie w luksusie wprawiło mnie w zakłopotanie”
Audrey Tautou: „W dzieciństwie razem z rodzicami spędzałam wakacje w kamperze, a to nowe życie w luksusie wprawiło mnie w zakłopotanie”

Autoironia w tych zapiskach jest wszechobecna… Bo, jak powtarza w nielicznych wywiadach, zawsze wierzyła, że „nie musisz traktować siebie poważnie, aby robić rzeczy poważne”. Sarkazm jest dla niej niezbędny, aby zachować dystans do tego, czego doświadcza i co czuje. Zwłaszcza dlatego, że jest swoim najbardziej bezwzględnym krytykiem.

Tautou: – Humor pomaga mi być bardziej szczerą, nie bać się ujawniać swojej wrażliwości, przyznawać się do błędu. To sprawia mi przyjemność. Jestem pasjonatką sztuki współczesnej, a prace, które najbardziej lubię, zawsze mają odrobinę ironii i prostoty. Artyści, którzy nie mają w sobie nawet trochę z kommedii dell’arte, pozostawiają mnie obojętną. Podejrzewam ich o brak szczerości. Ponieważ w moich oczach utrata samokrytyki oznacza dostosowanie się do normy. To pozbawienie siebie samego wolności: wolności bycia innym, niepasowania do schematu. Na przykład w kinie zawsze uwielbiałam komedie takie jak „Tootsie” czy „Dzień świstaka”, które są małymi arcydziełami inteligencji i autoironii.

– Zawsze byłam super poważna, ale nigdy nie potrafiłam traktować siebie poważnie – dodaje, tłumacząc genezę swojego drugiego życia w roli autorki pełnych autoironii autoportretów.

S Ł A W A

Zawsze bardziej interesowało ją tworzenie i zwyczajne życie, niż dążenie do sławy. – Nie sprawia mi przyjemności oglądanie siebie w prasie… A poza tym, nie chcę być obiektem medialnym, nie chcę się wypalić w krótkim czasie i zgasnąć – mówiła „Premiere”, gdy popularność właśnie odebrała jej prywatność.

Po „Amelii” wady stały się oczywiste: – Ponieważ twarz jest znana, ludzie patrzą jak na szklany ekran, ale odbija się w nim armia cieni złożonych z fikcyjnych postaci, które zagrałam w filmach. To zawsze jest odbicie ich wyobraźni, ich fantazji. Sława jest potężniejsza niż talent, a ludzie są gotowi dać się przyciągnąć gwiazdom, bez względu na to, co robią. Myślę, że celebryta, sława, to dla nich marzenie. Ludzie postrzegają to jako błogosławieństwo.

Dlatego postanowiła zakpić z wizerunku gwiazdy, który dla niej stworzyli. I tak zaczął się tworzony przez nią projekt „Superfacial”, w którym wykorzystuje siebie jako modelkę. Tautou stworzyła obrazy, które skupiają się na naturze nieprawdziwego wizerunku publicznego, ego, anonimowości i sławy. Jest na nich sobą, ale taka, jak wyobraża sobie siebie w oczach innych, albo pokazuje, co inni w niej widzą. Jest to dalekie od jej filmowych i teatralnych ról oraz pracy jako modelki dla Chanel, L’Oréal czy Ami. Tutaj chodzi o autoironię i rozkładanie na czynniki pierwsze statusu gwiazdy.

Nigdy nie chciała zachowywać się jak gwiazda w wyświechtanym znaczeniu tego terminu, będąc jednocześnie świadomą faktu, że nią jest. „Grałam rolę normalnej dziewczyny najlepiej, jak mogłam, próbując ukryć moją niecierpliwość, by wydostać się z tego cholernie rozmazanego tłumu przed moimi oczami i modląc się, aby żaden kształt nie zbliżył się do mnie, aby żaden kształt nie odzyskał swoich oczu, aby żaden kształt nie zapytał mnie, czy to naprawdę ja, ani teraz, ani tutaj, ani przed moimi przyjaciółmi” – pisze w książce „Superfacial”, która ukazała się w listopadzie ub.r., będącej połączeniem osobistego pamiętnika, galerii autoportretów i scen z życia ulicznego. Są tu setki zdjęć ludzi od tyłu; czy mają związek z tym, jak sama doświadczyła sławy? W wywiadzie dla „Vanity Fair” wyjaśnia: – Długo nie mogłam patrzeć na ludzi. Za każdym razem byłam pewna, że już  mnie obserwują. Odczuwałam to jako utratę wolności. To było trudne, zwłaszcza że jestem bardzo kontemplacyjna. Musiałam odzyskać swoje spojrzenie, wybierając to, co fotografowałam, spośród tego, na co pozwolono mi patrzeć.

Chciała też pokazać, dokąd bohaterowie jej zdjęć zmierzają, byśmy mogli zobaczyć to, czego są widzami. Ale także zachować ich anonimowość, jak np. w portrecie francuskiej gwiazdy filmowej od tyłu – Catherine Deneuve. – Sława nie należy do tego, kto jej doświadcza; istnieje tylko poprzez spojrzenie drugiego, który ją tworzy. Nie posiadamy sławy, tak jak posiadamy rzecz. Tracisz ją natychmiast, gdy to spojrzenie odwraca się od ciebie – wyjaśnia w „Le Figaro”.

Jej zdaniem, społeczeństwo zinternalizowało pojęcie sławy: – Uważamy to za normę w odniesieniu do niektórych osób, np. artystów. Ale jeśli naprawdę się nad tym zastanowić, jest to kuriozalne. Dlaczego potrzebujemy idoli? Dlaczego niektórzy stają się sławni? Jak tworzymy takie różnice między ludźmi? Ja nie jestem tym zainteresowana. Jest coś bardzo powierzchownego w takim podejściu. Jestem zbyt samokrytyczna. Mam problem z traktowaniem tego poważnie, nie mogę uwierzyć, że mam w sobie „coś ekstra”. Niemożliwe. To zbyt próżne i jałowe.

A U T O P O R T R E T Y

Pomysł na robienie portretów sobie samej zrodził się, gdy poproszono ją o dwa autoportrety: dla Reporterów bez Granic i dla magazynu „Madame Figaro”. – Na zdjęciu siedzę na pudełkach ze szpulami filmu, a w dłoni trzymam spust migawki. Mogłam kontrolować każde ujęcie, każdy szczegół obrazu. Czułam ogromną radość, kiedy na filmie widziałam dokładnie to, co miałam na myśli. Jak dar, moc, spełnienie, euforię. Chwile radości doświadczane podczas oglądania filmu nie osiągnęły tej pełni – wspomina. – Pokochałam to doświadczenie i zaczęłam robić zdjęcia dla siebie.

Książka „Superfacial”, Fisheye Livre, 2024; 232 strony, cena: 38 euro

W autoportretach z serii „Superfacial” jest o wiele bardziej dramatyczna i zabawna. Odtwarza „Pół żartem, pół serio”, aby pozować obok fałszywego magnata naftowego Tony’ego Curtisa; jako podejrzana o popełnienie przestępstwa sfotografowana na posterunku policji z rękami złożonymi na gołych piersiach; jako fotografka z aparatem w ręku i twarzą umazaną błotem. Na jednym z nich Tautou siedzi naga nad wodą, ze stopą gotową do zanurzenia – co inni czytają, jakby była syreną gotową wrócić do wody, ale ona łączy to z mitem o Narcyzie, w którym piękny młodzieniec zachwyca się swoim odbiciem.

Przebierając się, jak opowiada „Guardianowi”, wkracza na „ziemię niczyją”, gdzie nie jest ani sobą, ani wymyśloną postacią, którą można by łatwo z nią skojarzyć. – Mój temat na tych zdjęciach nie jest prawdziwą postacią. To ktoś pomiędzy wykreowanym a tym, kim jestem naprawdę. Bo choć na wszystkich tych zdjęciach to ja, to jest tam również uczucie, które towarzyszy mi, gdy ktoś, kogo nie znam, mnie obserwuje – aktorka deklaruje w rozmowie z „New York Timesem”.

Audrey Tautou: „Nie wiem, czy mogę nazwać się artystką. Dla mnie tworzenie jest potrzebą, koniecznością, która pomaga mi żyć”
Audrey Tautou: „Nie wiem, czy mogę nazwać się artystką. Dla mnie tworzenie jest potrzebą, koniecznością, która pomaga mi żyć”
Audrey Tautou: „Nie wiem, czy mogę nazwać się artystką. Dla mnie tworzenie jest potrzebą, koniecznością, która pomaga mi żyć”
Audrey Tautou: „Nie wiem, czy mogę nazwać się artystką. Dla mnie tworzenie jest potrzebą, koniecznością, która pomaga mi żyć”

Choć autoportrety mogą wyglądać teatralnie, nie odgrywa w nich ról: – Ponieważ jestem aktorką, jestem przedstawieniem, i ludzie zapewne dlatego myślą, że reżyseruję siebie w małej historii i odgrywam rolę jakiejś postaci. Ale jest tu więcej mnie niż gdziekolwiek indziej. Autoironia, którą można znaleźć w każdym z tych autoportretów, to ja.

Tautou nie jest tylko modelką, ale też tworzy dekoracje, ręcznie szyje kostiumy i ustawia oświetlenie podczas każdej sesji zdjęciowej – w zasadzie staje się jednoosobową scenografią filmową. Rocznie tworzy tylko około dwóch takich misternie wyreżyserowanych obrazów, nie zatrudniając nawet profesjonalnego laboratorium fotograficznego. – Wymagają dużo czasu na przygotowanie. To mój mały biznes; wszystko robię sama i nie szczędzę wysiłków – wyznaje magazynowi „Polka”. – Ta praca zajęła mi dwadzieścia lat. Dla mnie tworzenie jest potrzebą, koniecznością, która pomaga mi żyć. Chciałabym uwolnić od poczucia winy wszystkich tych, którzy poświęcają czas na ukończenie kreatywnego projektu. Każdy ma swoje własne tempo. Moje jest wolne.

Niektóre z autoportretów, a także część fotografii z „Superfacial”, miały pierwszą publiczną prezentację podczas festiwalu fotografii Rencontres d’Arles we Francji w 2017 roku. – Jestem nie tylko aktorką. Ta część mnie, która rosła i rosła przez wszystkie te lata, była ważniejsza dla mojej równowagi, niż sądziłam. Teraz to ta część mnie, którą chcę wyrazić i rozwinąć. Więc dla mnie to coś bardzo intymnego, to nie hobby. To sposób na osiągnięcie pełni – wyjaśniała wówczas, dlaczego w końcu postanowiła swoje prace upublicznić.

Siedem lat później była książka o tym samym tytule: z intymnymi tekstami pisanymi niebiesko-czarnym atramentem w notesach oraz z ponad 1000 portretów i autoportretów. Zdjęcia do książki zaczęła robić w 2001 roku, na kliszy, aparatami Leica, Hasselblad, małymi Rolleiflexami i aparatami jednorazowymi. W prologu ogłosiła: „Nie boję się już spojrzeń. Mój wizerunek zawsze będzie mnie wyprzedzał, ale zdjęłam piękny garnitur, który został uszyty dla mnie na miarę”. Umieściła też zabawne „ostrzeżenie”: „Pomimo mojego pięknego kostiumu gwiazdy, ta książka, ryzykując rozczarowanie, nie będzie zawierała żadnych soczystych informacji, żadnych ekscytujących rewelacji tchnących skandalem, żadnych wyznań śmierdzących plotkami, żadnych erotycznych fragmentów, przynajmniej a priori żadnych nie widzę, ani najmniejszego sekretu, który mógłby zrujnować mi życie”.

A mediom z okazji premiery publikacji wyjaśniała skąd taki wstęp: – Powiedzmy, że zrozumiałam jedną rzecz: będąc celebrytą, nie można uciec od banałów. Chciałam ostrzec czytelników, że nie otrzymają ode mnie tego typu historii. Z drugiej strony pokazuję coś intymnego. Odsunęłam się o krok od tego, czego doświadczyłam. To właśnie napędzało moją fotograficzną pracę. Robiłam zdjęcia jak antropolog studiujący samą siebie lub obserwujący wszystko, co się jej przydarza, z socjologicznego punktu widzenia.

Zapewniała również, że książka to dla niej ważny krok: – Jak nowe narodziny. W końcu, aby się odrodzić, musisz umrzeć. Albo przynajmniej zgasić część swojego życia. Mam wrażenie, że się odciążyłam, uwolniłam od czegoś. Teraz mogę pokazać się taką, jaką jestem, i mogę to robić dalej w lżejszy sposób.

W Y S T A W A

Teraz „Superfacial” w postaci trzech serii fotograficznych wraca w formie pierwszej dużej wystawy – zainstalowanej na wodzie (dosłownie) w Quai de la Photo, pływającym centrum sztuki poświęconym współczesnej fotografii. Od tygodnia można ją oglądać za darmo w 13. dzielnicy Paryża, codziennie aż do 10 września.

Około pięćdziesięciu autoportretów rozwija intymną, zabawną, ironiczną narrację wizualną. To galeria zainscenizowanych portretów z sobą w roli głównej, przerywanych osobistymi tekstami, listami fanów i fragmentami jej pamiętnika.

Zaś w serii „Behind the Scenes” Audrey uwiecznia tych, którzy przez 20 lat przeprowadzali z nią wywiady. Setki tych ludzi było motorem jej sławy, a ona miała niewielką świadomość tego, kim byli. – Podczas promocji filmów spędzałam całe dnie na udzielaniu wywiadów, czasami trwających tylko kilka minut. Nie pamiętałam niczego, ponieważ nigdy ich nie czytałam. Chciałam zachować coś z tych spotkań. Zaczęłam prosić dziennikarzy o zrobienie im zdjęcia pod koniec wywiadu. Reakcje były czasami zabawne: niektórzy byli zachwyceni, inni zastraszeni, a jeszcze inni martwili się, co zrobię z tymi zdjęciami – opowiada, dodając, że skontaktowała się ze wszystkimi, aby uzyskać zgodę na ich publikację.

Trzeci przystanek: seria sfotografowanych od tyłu ludzi, a także coś w rodzaju gabinetu ciekawostek: listów, dziwactw, prezentów od fanów, początkujących aktorek i krytyków. – Zawsze miałam dość dzikie relacje z publicznością. Nie czuję się zbyt komfortowo, gdy ktoś do mnie podchodzi. Miałam tendencję do wycofywania się do swojej skorupy. Chciałam tchnąć życie w te listy w inny sposób, ponieważ wiele dla mnie znaczą. Tyle ludzi poświęciło czas, aby wysłać mi gest sympatii, podzielić się swoim życiem,  punktem widzenia, a nawet napisać mi przykre rzeczy. Pokazywanie tego oznacza również szacunek dla ich opinii. To dowód, że ich listy nie trafiły do ​​kosza – oświadcza aktorka.

Tautou już myśli o kolejnych seriach: – Zacznę od nowa. Będę kontynuować moje autoportrety, ale chciałabym bardziej zwrócić się w stronę obrazów „normalnego życia”, oderwanych od tematów związanych z celebrytami. Mam też kolejny projekt książki. Nadal osobisty, ale w inny sposób.

Jako mama małej Wietnamki (zaadoptowała ją sama w lutym 2019 roku), zainteresowała się również tematyką dziecięcą. Skończyła pisać opowieść dla maluchów, teraz sama ją ilustruje. Aktywnie pracuje także nad pisaniem scenariusza do filmu animowanego, który będzie adaptacją tej historii, a potem go wyreżyseruje. – Mam też inne projekty w toku. Chcę wykonać meble, wrócić do malowania, pisać, ponieważ przynosi mi to wiele szczęścia, i robić zdjęcia, ponieważ są częścią mnie – wylicza.

Dla fotografii opuściła kino na sześć lat (ostatni raz grała w filmie Johna Turturro „The Jesus Rolls” w 2019 roku) i na razie nie planuje wracać.

Audrey Tautou: „Fotografie, które mi się podobają, to te, które opowiadają krótką historię, gdzie możesz sobie wyobrazić, co było przed i po”
Audrey Tautou: „Fotografie, które mi się podobają, to te, które opowiadają krótką historię, gdzie możesz sobie wyobrazić, co było przed i po”
Audrey Tautou: „Fotografie, które mi się podobają, to te, które opowiadają krótką historię, gdzie możesz sobie wyobrazić, co było przed i po”
Audrey Tautou: „Fotografie, które mi się podobają, to te, które opowiadają krótką historię, gdzie możesz sobie wyobrazić, co było przed i po”

F O T O G R A F I A

Co fotografia wnosi do jej życia, czego samo kino nie wnosi? – Musiałam uwolnić konkretną, chronioną przestrzeń, która pozwoliłaby mi tworzyć i w pełni eksplorować to, co zgromadziłam, odkąd zaczęłam jako aktorka. Dlatego wycofałam się z mojego zawodu: zawsze kochałam pracować na planie filmowym, ale odczuwam absolutne spełnienie, kiedy pracuję nad moimi zdjęciami – zapewnia w rozmowie z „Vanity Fair”.

Ta pasja towarzyszy jej odkąd skończyła 11 lat. – Jako dziecko byłam zafascynowana małpami i fantazjowałam o zostaniu reporterką przyrodniczą. Jedną z moich bohaterek była Dian Fossey – pamiętam jej zdjęcie z aparatem i gorylami, ukryte w gęstej roślinności dżungli. I dlatego na prezent na moją pierwszą komunię poprosiłam o prawdziwy aparat dla dorosłych. Dostałam Nikona F401 – wspomina w rozmowie z magazynem „Polka”.

Zaczynała od portretowania swoich braci i sióstr, a także kolegów z klasy podczas wycieczek szkolnych. Zawsze w czerni i bieli. Zawsze na kliszy.

Dziś balansuje między aparatami Rollei 35S, Hasselbladem, małym Lomo i Leicą. Zawsze inspiruje ją to samo, choć gusta ma zróżnicowane. Lubi André Kertésza, Martina Parra, Brassaïa, Diane Arbus, Nan Goldin, Francescę Woodman, Richarda Avedona i Annie Leibovitz. – Fotografie, które mi się podobają, to te, które opowiadają krótką historię, gdzie mogę sobie wyobrazić, co było przed i po. Delektuję się nimi bez analizowania – mówi. – Naprawdę nie wiem, dlaczego jakieś zdjęcie mnie porusza, ale właśnie tego szukam.

K A R I E R A

Wymyka się wszystkim standardom bycia gwiazdą. „Chcę żyć swoim marzeniem, a nie tym, które na mnie rzutowano” – mawia i jest w tym konsekwentna. Strategie kariery ją przytłaczają. Zrezygnowała z agenta. Lubi radzić sobie sama. Jej paryskie mieszkanie jest wypełnione ręcznie robionymi przez nią przedmiotami. I czasami nadal podróżuje kamperem, przy niektórych jego akcesoriach sama majstrowała. Ponieważ pasjonuje ją żeglarstwo, pewnego dnia poprowadziła łódź wokół Przylądka Horn i była „z tego bardzo dumna”. Chce jeszcze podszkolić granie Chopina i nauczyć się hiszpańskiego.

Oczywiście nie, nie jest w mediach społecznościowych. Ubolewa, że dzięki nim informacje nieco wymknęły się mediom. – Żałuję tego. Bezpośredniość socjali nie zapewnia artyście potrzebnego światła reflektorów, w rezultacie stale widzimy małe, ulotne iskry, które świecą, a następnie bardzo szybko gasną. Nie jestem w mediach społecznościowych, również z tego powodu. A przede wszystkim uważam za złe, że dogłębna wiedza i mądre opinie dziennikarzy giną w tym oceanie informacji, w którym nie przeprowadza się żadnej weryfikacji faktów. Ponadto relacje w mediach społecznościowych karmią internautów jedynie tematami, które już lubią, za pomocą algorytmów, co oznacza, że nie ewoluujemy, pogrążamy się bez końca w tych samych pomysłach. Zamyka to drzwi do odkryć, co nie jest zdrowe – trzeźwo ocenia.

Jej telefon jest z 2013 roku, przyklejony kawałkiem taśmy klejącej („Mogę go jutro zgubić, nie obchodzi mnie to”). Dodaje: – Nie potrzebuję wielu ludzi, mam taką siłę.

Wyjawia, że zajęło jej trochę czasu, zanim polubiła siebie. – Kiedy bierzesz odpowiedzialność za swoje wybory, nigdy nie możesz ich żałować. Zgadzam się z Nelsonem Mandelą: „Niech twoje wybory odzwierciedlają twoje nadzieje, a nie twoje lęki”. Przyznaję, że jestem bardzo, bardzo szczęśliwa. Nie powiedziałabym tego dziesięć lat temu – oświadcza. Może dlatego akceptuje upływ czasu? Pierwsze siwe włosy i zmarszczki? Ma 48 lat. – Chciałabym być jak te kobiety, które aprobują swój wiek, swoją wolność, opierają się presji pokazywania młodzieńczej twarzy, gdy już nie są młode – przekonuje. – Nie rozumiem, dlaczego sztucznie młoda twarz rzekomo jest piękniejsza od takiej, która wygląda na swój wiek. Przekształcanie się w hybrydową kobietę nie jest dla mnie. Nigdy nie poprawię sobie twarzy.

Ma potężne pragnienie istnienia w inny sposób niż na ekranie, ale co z tymi, którzy liczą na jej powrót? – Nigdy nie powiedziałam, że rezygnuję z kariery, nigdy tego nie powiem, ponieważ to nieprawda. Nigdy nie przestajesz być aktorką – mówi stanowczo. – Uwielbiam kręcić filmy, uwielbiam atmosferę filmu, nigdy nie byłam rozczarowana ani źle traktowana, wręcz przeciwnie. Byłam bardzo rozpieszczona w tym zawodzie.

Choć nie waha się już ryzykować reputacją i mówić „nie” największym nazwiskom w filmowej branży, strach przed zapomnieniem jej nie dotyczy: 25 lat po Amélie Poulain turyści nadal szukają jej kawiarni na Montmartre. Fani dostali nowy prezent: film po rekonstrukcji wrócił do kin, od czerwca można go oglądać także w Polsce, gdzie na seanse ustawiają się kolejki.

Jednak na razie ona sama nie czuje pragnienia powrotu do kina. Wie jednak, że pewnego dnia zacznie od nowa. Może to być jutro lub za dziesięć lat. Uśmiecha się: – Nie uważam, że jestem niezastąpiona! Ale pozostaję bardzo uważna na to, co się dzieje. Za bardzo kocham swoją pracę, żeby do niej nie wrócić.

Kopiowanie treści jest zabronione