Portret Davida Lyncha. Zdjęcie: Josh Telles
David Lynch: „Nie interesowałem się filmem. Czasami chodziłem do kina, ale tak naprawdę chciałem po prostu malować”
29 stycznia 2025
tekst: Agnieszka Kowalska
David Lynch jest znany z osobliwego kina, w którym tworzył dziwaczne, niepokojące i enigmatyczne światy, które wciąż inspirują innych artystów, filmowców i muzyków do prób stworzenia własnej lynchowskiej atmosfery. On od kina wolał malarstwo. – Kiedy malujesz, jesteś sam w świecie farb, a w filmie musisz nauczyć się, jak sprawić, by cała grupa – aktorzy, ekipa – podążała tą samą drogą. Dlatego wolę swoją pracownię, patrzenie na obraz, cofanie się, palenie, patrzenie na niego, wymyślanie kolejnego pomysłu. To takie piękne, kawa i palenie, i malowanie. Pomysły po prostu płyną… – zachwycał się swoją największą miłością wśród całej bogatej artystycznej twórczości. – Jestem malarzem i to malarstwo doprowadziło mnie do kręcenia filmów – mawiał.

David Lynch codziennie pracował na zboczu góry w Hollywood Hills, rzut beretem od Mulholland Drive, w jednym ze swoich trzech domów, sąsiadujących ze sobą. Był samotnikiem i rzadko opuszczał to małe królestwo. A w ostatnich latach żył jak pustelnik także ze względów zdrowotnych. W sierpniu ub.r. wyjawił, że z powodu wieloletniego palenia papierosów ma rozedmę płuc, która powoduje duszność, kaszel i uczucie braku powietrza.⁠ Miał problemy nawet z wychodzeniem z domu nie tylko w obawie przed infekcją, która zaostrzyłaby chorobę, ale też dlatego, że potrzebował dodatkowego tlenu do większości czynności. – Ledwo mogę przejść przez pokój. To tak, jakbyś chodził z plastikową torbą na głowie – wyjawił w listopadzie ub.r. magazynowi „People”.

Gdy żył, rzadko udzielał audiencji gościom – zrobił jednak wyjątek siedem lat temu w przededniu opublikowania niekonwencjonalnego wspomnienia połączonego z biografią, „Room To Dream”. Dziennikarze opisywali potem, jak przechodzili przez dom o betonowych ścianach, mijali półki od podłogi do sufitu pełne kaset VHS i płyt CD, a potem przez ogród wchodzili do jego atelier. Tam na stole pełno było notatek, pojemników z farbą, chemikaliów, kleju żelowego, papieru litograficznego, wiertarek pneumatycznych, kabli, przewodów i pędzli. Do tego kubek kawy i paczka papierosów. Pośrodku stało duże płótno, niedokończone dzieło, o ściany opierały się inne jego obrazy. Na zewnątrz wisiała reprodukcja „Ogrodu rozkoszy ziemskich” Boscha.

David Lynch: „Nie wiem, dlaczego ludzie oczekują, że sztuka będzie miała sens, skoro akceptują fakt, że życie nie ma sensu”
David Lynch: „Nie wiem, dlaczego ludzie oczekują, że sztuka będzie miała sens, skoro akceptują fakt, że życie nie ma sensu”
David Lynch: „Nie wiem, dlaczego ludzie oczekują, że sztuka będzie miała sens, skoro akceptują fakt, że życie nie ma sensu”
David Lynch: „Nie wiem, dlaczego ludzie oczekują, że sztuka będzie miała sens, skoro akceptują fakt, że życie nie ma sensu”

Pracownia to bunkrowata konstrukcja z betonu i szkła, z której widać panoramę miasta: drzewa i dachy domów; można usłyszeć śpiew ptaków. Nie było toalety, więc aby oszczędzić sobie chodzenia do domu, artysta sikał do zlewu wbudowanego w ścianę. – Podoba mi się tu. W Los Angeles czuję się wolny. Mogę robić, co chcę. Kocham swoje życie i jestem szczęśliwym człowiekiem – powiedział wtedy.

Dziennikarze, którzy się z nim spotykali, zawsze pisali o zaskakującym odkryciu, że w rozmowie David Lynch jest zupełnie inny niż jego twórczość. Nie ma w nim mroku. Jest sympatyczny i pogodny. Jego filmy i obrazy nie są zatem nim; są po prostu tworzone przez niego. Zawierają idee, postawy i postacie, ale nie są odbiciem ani śladem jego własnej traumy psychologicznej. – Rzeczy trafiają do obrazów lub filmów, ponieważ są na świecie, ale artysta nie musi cierpieć, aby pokazać cierpienie – podkreślał, że on jest czystym przykładem nieograniczonej wyobraźni.

Wiedział, że jego wkład w kino i telewizję jest tyleż wyjątkowy, co oszałamiający. Świat pokochał go za dziwną, uwodzicielską i surrealistyczną pracę filmowca – dzięki takim dziełom, jak „Blue Velvet”, „Mulholland Drive”, „Inland Empire” i „Prosta historia” oraz telewizyjnemu fenomenowi „Miasteczko Twin Peaks”, ale on nigdy nie zadowalał się sławą, którą przyniosła mu kariera reżysera. Miał szalony pęd twórczy, który zmusił go do eksploracji każdej możliwej formy sztuki: malarstwa, litografii, fotografii, rysunków, komiksów, kolaży, rzeźb, animacji poklatkowej, filmów krótkometrażowych, teledysków, muzyki, a nawet mebli. Ale przede wszystkim przez dziesięciolecia kontynuował karierę malarza.

17-letni David Lynch z jednym ze swoich pierwszych obrazów, 1963
Zdjęcie: archiwum prywatne

Jego historia wystawiennicza poprzedza jego życie jako filmowca. W 1967 roku pokazał swoje pierwsze prace w galerii w rodzinnej Filadelfii, podczas gdy jego pierwszy film fabularny, „Głowa do wycierania”, miał premierę dopiero dekadę później. – Nie interesowałem się filmem. Czasami chodziłem do kina, ale tak naprawdę chciałem po prostu malować – wyznał kiedyś.

U nas opowieść o Lynchu – od malarstwa do filmu i z powrotem…

O CHŁOPCU NA TRAWNIKU I TAJEMNICZEJ NAGIEJ KOBIECIE 

W swojej książce „Catching the Big Fish – Meditation, Consciousness, and Creativity” opisywał, jak po raz pierwszy zetknął się ze sztuką. „Zawsze rysowałem, kiedy byłem mały, trochę malowałem i to uwielbiałem, ale nigdy nie myślałem o tym jako o czymś, co robi dorosły. Gdy byłem w ósmej klasie, nasza rodzina przeprowadziła się do Wirginii i tam zacząłem liceum. Pewnego wieczoru podczas wizyty u mojej dziewczyny wyszedłem na trawnik przed domem. Przyszło kilka osób, a jedną z nich był Toby Keeler. Chodził do prywatnej szkoły, więc spotkaliśmy się po raz pierwszy, zaczęliśmy rozmawiać i powiedział mi, że jego ojciec jest malarzem. Na początku myślałem, że jest malarzem pokojowym, ale szybko sprostował: »Nie, nie, malarzem sztuk pięknych«. I w mojej głowie wybuchła bomba. To było tak, jakbym był w jednym kierunku, zanim to powiedział, a w zupełnie innym, po jego słowach”.

Nowy kolega zabrał go do pracowni ojca. Zrozumiał tam, że chce tylko jednego: zostać malarzem. I tak się stało. „Doprowadziło to dość szybko do poświęcenia mojego życia malarstwu i życiu artystycznemu. To okazało się najbardziej wyzwalającym doświadczeniem: palisz papierosy, pijesz kawę i malujesz” – pisał.

Wchodził w to coraz głębiej i głębiej; szukał swojej drogi i własnego głosu. – To była totalna walka. Tak wielu malarzy znajduje drogę, ale dla mnie wielkim eksperymentem było ciągłe ściganie tego, czego nie znalazłem. Ale świat malarstwa okazał się najlepszy odkąd drzwi do niego otworzyła mi tamta rozmowa na podwórku. Wiedziałem to od chwili, gdy Toby mi o nim powiedział – wspominał w rozmowie z kanadyjskim magazynem o sztuce współczesnej „Border Crossings”.

Rodzinny dom go nie zainspirował. Dorastał w kochającej się rodzinie. Jego matka, nauczycielka języka angielskiego, nie dawała mu kolorowanek, bojąc się, że ograniczą jego wyobraźnię. Z ojcem, naukowcem pracującym w Departamencie Rolnictwa (zarządzał Narodowym Lasem Eksperymentalnym w Boise w stanie Idaho), badał chore i gnijące drzewa. – Polowaliśmy też na jelenie, obdzierając je ze skóry i jedząc. Pamiętam muchy pełzające po zastrzelonym przez nas jeżozwierzu – opowiadał z charakterystycznym dla siebie sarkazmem.

Jest jeszcze jedna uderzająca scena z dzieciństwa. Pewnej nocy, jak pisał w „Room To Dream”, spotkał piękną nagą kobietę idącą ulicą, posiniaczoną i zszokowaną. „To było niewiarygodne. Wydawało mi się, że jej skóra ma kolor mleka, a usta ma zakrwawione”. Był zbyt młody lub zbyt zafascynowany, by dowiedzieć się, kim ona jest, zanim zniknęła.

O OBRAZIE, KTÓRY ZACZĄŁ SIĘ PORUSZAĆ

Krótko studiował w School of the Museum of Fine Arts w Bostonie, zanim przeniósł się do Pennsylvania Academy of Fine Arts w Filadelfii, gdzie inspirowali go znani malarze, m.in. Oskar Kokoschka, Francis Bacon i Max Ernst. Pewnej nocy, siedząc w małej kabinie w dużym wspólnym studiu z innymi studentami ASP, doznał olśnienia. Malował ogród o powierzchni około metra kwadratowego. – Był w większości czarny z odrobiną zieleni. Usiadłem wygodnie – prawdopodobnie, żeby zapalić – i spojrzałem na obraz. Usłyszałem wiatr dochodzący z obrazu i zieleń zaczęła się poruszać. Powiedziałem: „O, ruchomy obraz” i to zaprowadziło mnie do kina – opowiadał magazynowi „Surface”.

Pierwszy film Lyncha: „Sześciu mężczyzn, którym robi się niedobrze” z 1966 roku

Pierwsza próba w kinie po tym doświadczeniu odbyła się pod koniec roku szkolnego w 1966 roku, kiedy postanowił faktycznie zrobić „ruchomy obraz”. Namalował bohaterów, zbudował ekran i wyświetlił na nim animowany film poklatkowy zatytułowany „Sześciu mężczyzn, którym robi się niedobrze”. To nie było ambitne dzieło, bo ponoć autor chciał tylko zobaczyć swe obrazy w ruchu, z dodaniem muzyki. Film pokazuje sześciu mężczyzn w trakcie wymiotowania i chorowania, a odliczanie jest elementem dźwiękowym. Został zgłoszony do szkolnego konkursu, który wygrał. Wtedy ktoś zlecił laureatowi zbudowanie takiego obrazu do swojego domu, piłka zaczęła się toczyć i powoli Lynch zakochał się w filmowym medium.

O WŚCIEKŁYM PSIE I NARZEKAJĄCYM AKTORZE

Po skończeniu nauki przez lata starał się nakręcić „Głowę do wycierania”, film powszechnie uważany za odpowiedź na narodziny jego pierwszego dziecka, córki Jennifer. Kinomani wciąż debatują, z czego zrobione było niemowlę na ekranie: z obdartego ze skóry królika, z płodu jagnięcego? Ale reżyser, wielokrotnie odrzucał tę myśl. – Nie rozmawiam o dziecku – ucinał.

Za to przyznawał, że harował przez pięć lat, by zarobić na nakręcenie tego filmu, przerywając zdjęcia w nocy, bo szedł roznosić gazety „Wall Street Journal” po mieście. Produkcja z braku budżetu przesuwała się, za to pomysłów mu nie brakowało. W przerwach wymyślił komiks „The Angriest Dog in the World” z małym wściekłym psem, który był potem publikowany raz w tygodniu przez dziewięć lat przez „LA Weekly”, a także przez „Baltimore Sun”.

David Lynch: „Pomysły są jak ryby. Jeśli masz pomysł, który cię ekscytuje, skup na nim swoją uwagę, a inne ryby do niego podpłyną. To jak przynęta”
David Lynch: „Pomysły są jak ryby. Jeśli masz pomysł, który cię ekscytuje, skup na nim swoją uwagę, a inne ryby do niego podpłyną. To jak przynęta”
David Lynch: „Pomysły są jak ryby. Jeśli masz pomysł, który cię ekscytuje, skup na nim swoją uwagę, a inne ryby do niego podpłyną. To jak przynęta”
David Lynch: „Pomysły są jak ryby. Jeśli masz pomysł, który cię ekscytuje, skup na nim swoją uwagę, a inne ryby do niego podpłyną. To jak przynęta”

W tym samym czasie wykonał też bardzo szczegółowe rysunki do „Głowy do wycierania”. – Kręciliśmy film w nocy; zajęło to dużo czasu, a oświetlenie było bardzo specyficzne. Więc połowę czasu rysowałem. Wtedy nie miałem pieniędzy na malowanie, ale miałem czas na rysowanie. Pewnego razu, czekając na dobre światło na planie, narysowałem małą kobietę, która mieszka w kaloryferze. I ten kaloryfer doprowadził do historii, która absolutnie musiała znaleźć się w filmie… Zawsze mówię, że coś nie jest skończone, dopóki nie zostanie skończone; pomysły mogą pojawić się w trakcie i nawet po tym, jak myślisz, że scenariusz jest już skończony. Trzeba być czujnym – opowiadał.

A gdy w końcu przyszedł kinowy debiut, szybko stał się kultowym klasykiem i utorował drogę dla „Człowieka słonia”, na planie którego skonfliktował się z gwiazdami: Johnem Hurtem i Anthonym Hopkinsem. Ten drugi próbował doprowadzić do zwolnienia młodego Amerykanina. Mel Brooks, który był producentem filmu, wspominał później telefon od narzekającego Hopkinsa, i radość z tego, żeobronił reżysera, bo doczekali się ośmiu nominacji do Oscara „Człowieka słonia” w 1980 roku. Choć pozostał fanem Lyncha, potrafił o nim mówić bez ogródek: „On jest też oczywiście popieprzony i projektuje własne emocjonalne i seksualne zawirowania w swojej pracy i atakuje nas uczuciami, którymi sam jest atakowany”.

Komiks „The Angriest Dog in the World”, który David Lynch wymyślił w trakcie pracy nad swoim kinowym debiutem kinowym „Głowa do wycierania”

O RYBACH, KTÓRE SĄ POMYSŁAMI

Z książek, które o sobie napisał, i z wywiadów, których udzielił, wyłaniają się dwie bardzo odrębne osoby: zamknięty w sobie wizjoner, który był również obeznany z mediami oraz pustelnik, który bardzo świadomie pielęgnował swoją markę.

I jeden, i drugi był najbardziej ożywiony, gdy omawiał pomysły: – Są jak ryby. Jeśli masz pomysł, który cię ekscytuje, skup na nim swoją uwagę, a inne ryby do niego podpłyną. To jak przynęta. Zaczepią się o nią, a ty będziesz miał więcej pomysłów. I po prostu je wciągniesz. Jeśli kiedykolwiek łowiłeś ryby, to wiesz, że musisz być cierpliwy – czasami coś złapiesz, czasami nie. Teraz łowię ryby i zbieram je, ale jeszcze nie zacząłem gotować. Powiedziałbym, że w tej chwili pomysły są w świecie rzeźby i malarstwa.

Przez 19 ostatnich lat nie wyreżyserował żadnego filmu, zaliczył jedynie 18-odcinkowy powrót do „Twin Peaks” w 2017 roku, i nie było jasne, czy kiedykolwiek wróci do pracy w Hollywood. Bo kiedy umieszczał historię na ekranie, nie myślał nigdy w kategoriach rytmów czy punktów fabuły. – Nie, to uczucie, bardziej intuicja. To idea, w której się zakochałem i starałem się pozostać jej wierny. Widziałem, jak kino potrafi przekazać tę ideę, i to było ekscytujące – wyjaśniał.

Gdy w jego głowie pojawiały się pomysły, zwłaszcza te dziwniejsze, mroczniejsze, czy kiedykolwiek zadawał sobie pytanie: „Skąd, do cholery, to się wzięło?”. Zapewniał, że wiele razy: – Nie wiem, skąd się wziął którykolwiek z nich. Dlatego nie sądzę, żebym mógł przypisać sobie zasługi za cokolwiek, co kiedykolwiek zrobiłem. Wszystkie są małymi prezentami, które łączą się same w całość, a z nich wyłaniają się historie lub obrazy. Po prostu przychodzą do mojej głowy i to jest jak poranek Bożego Narodzenia.

I powtarzał, że pieniądze nic nie dadzą, jeśli nie ma się pomysłów. W rzeczywistości mogą tylko dodać presji. – Mam taką teorię, że każde medium do mnie przemawia. Są więc pomysły na litografię, są pomysły na malarstwo, na kino, są pomysły na meble. To one mówią mi, jakie medium wybrać i co zrobić, gdy już dokonam wyboru. Mam pomysły we fragmentach i dopiero gdy wiele z nich się połączy, powstaje taki, w którym się zakochuję. I dopiero wtedy, chcę go zrealizować – wyjaśniał.

O „Mulholland Drive” opowiadał, że nie zamierzał robić czegoś konkretnego, ale to pomysły mówiły mu, jaki będzie film. Czy tak samo działo się w jego malarstwie? – W filmie wszystko dzieje się głównie w formie scenariusza. To nie jest tak, że po prostu to wylewasz. To dużo akcji i reakcji, aby to wydawało się poprawne w formie tekstu. I jeśli tam wydaje się poprawne, to jest to twój przewodnik po procesie filmowania. W malarstwie zawsze mówię, że potrzebuję tylko pomysłu, który wyciągnie mnie z siedzenia na krześle. Potem robię to, co mówi mi pomysł, i może mi się to podobać lub nie, ale czasem prowadzi do innego pomysłu. Zawsze jest to proces działania i reagowania, aż do zakończenia –  tłumaczył. – Kiedy czuję, że obraz jest skończony? Aż dochodzę do punktu, w którym mówię: „O mój Boże, to jest to!”, gdy pomysł jest tak silny, że po prostu go kończę.

O GNIJACYCH CIAŁACH I MAŁYCH ZĘBACH

Choć to pomysły wybierały medium, w którym będzie tworzył, przyznawał jednocześnie, że celowo oddzielał swoją sztukę wizualną od działalności filmowej i malarstwem się publicznie nie chwalił. – Przez cały czas, gdy malowałem, panowało przekonanie, że niedzielni malarze to jedynie hobby, coś gównianego. Znany byłem z kręcenia filmów i wmawiano mi, że nie powinno się robić innych rzeczy. Teraz to się zmieniło i ludzie interesują się różnymi rodzajami sztuki, jest więc społeczne przyzwolenie, żeby artysta robił różne rzeczy. To lepszy świat – mawiał.

I tu, i tu czuć wyraźnie jego podziw dla Francisa Bacona. Chętnie to potwierdzał: – Uwielbiam Bacona. Jestem pod jego ogromnym wpływem, w tym jego zniekształceń ludzi, co nazywam „złym malowaniem”. To jak blues. Wydaje się naprawdę proste, ale w swojej prostocie trudno uzyskać ten prawdziwy klimat. Istnieje pewien sposób, w jaki dziecinne rzeczy ulegają zniekształceniu. Naprawdę, naprawdę trudno jest sprawić, by to dobrze wyglądało.

Z wizualnego punktu widzenia wpływ Bacona można wyraźnie dostrzec w obrazach Lyncha, a z koncepcyjnego punktu widzenia, istnieje niezaprzeczalne dziedzictwo Maxa Ernsta, Marcela Duchampa i Mana Raya, aby wymienić kilku pionierów dadaizmu i surrealizmu. Jednak obrazy Lyncha pozostają wyjątkowe, bo zawierają ten sam lynchowski surrealizm, który przenika jego filmy, muzykę i fotografię.

– Bacon powiedział, że nienawidzi opowieści; nie chce żadnej, ale ja lubię opowieść w obrazie i lubię, żeby słowa pasowały do ​​obrazu. Podoba mi się sposób, w jaki słowa nadają mu fakturę za pomocą liter – wyznał. Ale używanie liter i tekstu nie od razu się pojawiło w jego malarstwie. Pierwszą rzeczą było coś bardziej trójwymiarowego. W latach 60. przyklejał do obrazu przedmioty, a w latach 80. zaczął stemplować małe literki na papierze artystycznym i wycinać je. – Przypominały mi małe zęby i umieszczałem je na krawędzi obrazu i w tytule – opowiadał.

Do końca lubił dużo pracować z tekstem i teksturą w swoich obrazach. Jego postaci są często modelowane w płaskorzeźbie z szorstkich materiałów i faktur. – Niekoniecznie kocham gnijące ciała, ale gnijące ciało ma fakturę, która jest niewiarygodna. Uwielbiam patrzeć na gnijące zwierzęta, tak samo jak lubię patrzeć na zbliżenie kory drzewa, małego robaka, filiżankę kawy lub kawałek ciasta. Podchodzisz blisko, a faktury są cudowne – zapewniał.

Nasycając filmowe czy malarskie sceny swoim unikalnym językiem surrealizmu i tajemniczości, Lynch wciągał widzów w rodzaj podziemnych światów, którymi był zafascynowany przez całe życie: – Dowiedziałem się, że tuż pod powierzchnią jest inny świat, a jeśli kopać głębiej, to wciąż odkrywa się inne światy. Wiedziałem to jako dziecko, ale nie mogłem znaleźć dowodu. To było tylko przeczucie. W błękitnym niebie i kwiatach jest dobroć, ale inna siła – dziki ból i rozkład – również towarzyszą wszystkiemu.

W jego twórczości widać powtarzające się poczucie zagrożenia i strach przed nieznanym. Tak to wyjaśniał: – Nasz dom to nieskończona błogość i to jest najpiękniejsza rzecz. Ale w świecie, w którym jesteśmy zagubieni, jest tak wiele rzeczy, które mogą nas dopaść: potwory i wiele negatywności. Ale mamy wolną wolę; dokonujemy wyborów. Istnieje prawo natury: co siejesz, to zbierasz. Nie ma ucieczki. Cokolwiek zrobimy komuś innemu, w efekcie robimy dokładnie to samo sobie. To coś, o czym warto pomyśleć.

O ZMIENIANIU KOBIET I NIECHCIANYCH DZIECIACH

Sam przyznawał, że nie zawsze dawał dobro. Zwłaszcza kobietom. Jego związki to jedna z największych zagadek Lyncha. Tworzył silne kobiece role główne i przez lata pracował z wieloma tymi samymi aktorami (Naomi Watts, Laura Dern, Sheryl Lee), jednak częsta przemoc na ekranie doprowadziła do oskarżeń o mizoginię. Poza ekranem też potrafił być brutalny. W „Room To Dream” Isabella Rossellini opowiada, że Lynch śmiał się podczas kręcenia sceny gwałtu, gdy grała z Dennisem Hopperem w „Blue Velvet” i że „nadal nie wie dlaczego”.

Rossellini miała kilkuletni romans z reżyserem – ich związek zakończył jego drugie małżeństwo z Mary Fisk. „Moje serce było naprawdę złamane i chodziłam jak zagubiony człowiek, z krwią kapiącą z każdego poru” – opowiadała już jako była żona.

Film dokumentalny „David Lynch, żyć sztuką” pokazuje m.in. jak w pracowni artysta maluje razem z córką, Lulą
Zdjęcie: Absurda

Nową ukochaną też porzucił. – Źle się czuję z powodu Isabelli. Tego, że do niej zadzwoniłem i powiedziałem: „Nigdy więcej nie chcę cię widzieć”. Może chciałem zamknąć drzwi i nie zostawić ani odrobiny światła? – mówił w 2018 roku magazynowi „Vulture”.

– David ma w sobie niesamowitą słodycz, ale całkowicie wyrzucił mnie ze swojego życia. Nie spodziewałam się tego – mówiła po zerwaniu. Zrozpaczona zastanawiała się, dlaczego to zrobił, aż zdała sobie sprawę, że zakochał się w Mary Sweeney, którą poznał na planie „Blue Velvet”, gdzie pełniła funkcję asystentki ds. montażu. Została jego trzecią żoną. Para rozwiodła się po niespełna roku.

Niecałe dwa lata przed śmiercią rozwiódł się z czwartą żoną – młodszą od niego o prawie 30 lat aktorką Emily Stofle, którą poznał w 2006 roku na planie thrillera „Inland Empire”. W autobiografii i w medialnych wypowiedziach widać wyraźnie, że najtrwalszą pasją Lyncha jest praca. Kiedy Stofle zaszła w ciążę, ostrzegł ją, że film nadal będzie na pierwszym miejscu. Ich córka urodziła się, gdy Lynch miał 66 lat, a Stofle 35. Żona wyznała po rozwodzie: – Po tym, jak urodziłam Lulę, zniknął w swojej pracy… To właśnie tam czerpie radość.

David Lynch: „W błękitnym niebie i kwiatach jest dobroć, ale inna siła – dziki ból i rozkład – również towarzyszą wszystkiemu”
David Lynch: „W błękitnym niebie i kwiatach jest dobroć, ale inna siła – dziki ból i rozkład – również towarzyszą wszystkiemu”
David Lynch: „W błękitnym niebie i kwiatach jest dobroć, ale inna siła – dziki ból i rozkład – również towarzyszą wszystkiemu”
David Lynch: „W błękitnym niebie i kwiatach jest dobroć, ale inna siła – dziki ból i rozkład – również towarzyszą wszystkiemu”

Gdy dziennikarz „Guardiana” zapytał go, jak udaje mu się wzbudzać taką lojalność ze strony współpracowników, przyjaciół, a nawet byłych kobiet, pomimo tak surowego racjonowania kontaktów, rzucił papierosa na podłogę, zgasił go butem i po namyśle odpowiedział: – Lubię mieć wokół siebie ludzi. Gdybym był zupełnie sam, myślę, że zrobiłbym się zabawny, i to nie w zabawny sposób.

Przyznał jednocześnie, że nie był najlepszym rodzicem: – Bywałem samolubny. To straszna rzecz. Tak naprawdę nigdy nie chciałem się żenić, nigdy nie chciałem mieć dzieci. Jedna rzecz prowadzi do drugiej i oto jest.

I choć przyznał, że mógł wykonać większą pracę na tym polu, nie wyraził żalu: – Kocham wszystkie moje dzieci i świetnie się dogadujemy, ale w pierwszych latach, zanim mogłem zbudować z nimi relację, to było trudne. Do tego się rozwodziłem – czwórka dzieci, cztery rozwody… Praca jest najważniejsza i wiem, że przez to powodowałem cierpienie. Życie artysty jest bardzo egocentryczne. Ale tworzenie czegoś jest ekscytujące i potrzeba pewnych przygotowań, aby proces mógł się odbyć. Nie można mieć wielu zobowiązań.

Widać to w filmie dokumentalnym „David Lynch, żyć sztuką” z 2016 roku, który bada lata kształtowania się mistrza jako malarza, zanim zapukał do Hollywood. Ale obserwujemy go też jako dojrzałego mężczyznę, m.in. kręcącego się po swoim studiu w Hollywood Hills, często w towarzystwie córeczki Luli. Jest niemal nieobecny i to nie dziecko jest w tej pracowni najważniejsze.

David Lynch w swojej pracowni w Los Angeles

Co sprawiło, że uwierzył, iż musi się skupiać tak bardzo na pracy? – Nigdy o tym nie myślałem, ale wiem, że w moim przypadku to prawda. Kończę film i wracam do malowania, a to ogromna zmiana. Przez cały czas pracy nad filmem mam w głowie obrazy, a potem wracam do obrazu i nie wiem już, gdzie jestem. Muszę od nowa znaleźć drogę do obrazu, a to zajmuje czas. Przerwy mnie zabijają. Doprowadzają do szaleństwa. To koszmar. Czas, który mam na pracę, jest najcenniejszy. Szczęście to nie jest nowy samochód, to jest wykonywanie pracy, którą kocham.

A może malarstwo to ucieczka od ludzi? Relacje, jeśli nie przebiegają gładko i odciągają mnie od pracy, są udręką. Mogę kochać ludzi, i kocham ludzi, ale potrzebuję przestrzeni do pracy. Zawsze tego potrzebowałem, ale nie zawsze przyznawałem się, jak bardzo tego potrzebuję.

O TYM, ŻE WIĘKSZOŚĆ RZECZY DZIEJE SIĘ WEWNĄTRZ

Gdy został sam, przestał udzielać się towarzysko: – Jestem samotnikiem. Wolę zostać w domu. Tu mam wszystko, a dzięki światu cyfrowemu staje się możliwe „zbudowanie” całego świata przy biurku. Oczywiście uważam, że czasami ważne jest wyjście, zobaczenie nowych rzeczy i poczucie tak zwanej rzeczywistości. Bo to może wywołać nowe pomysły.

Nie czytał też recenzji o swojej twórczości („Te dobre nie są wystarczająco dobre, a te złe przygnębiają”), nie oglądał zbyt wielu programów telewizyjnych ani filmów (lubił programy kryminalne i samochodowe, ale odmawiał rozwinięcia tematu). Do kina nie chodził („Robię się bardzo nerwowy, kiedy idę do kina, ponieważ bardzo martwię się o reżysera i ciężko mi trawić popcorn”). Twórczość innych  w ogóle go nie interesowała („Nigdy nie byłem kinomaniakiem. Lubię kręcić filmy. Lubię pracować. Nie lubię wychodzić”).

Filmy przestał kręcić nie tylko z powodu choroby na rozedmę płuc. Po prostu kino wymagało dużo więcej niż malarstwo: – Malowanie jest tworzeniem świata, a kręcenie filmu jest tworzeniem możliwości, by ten świat wykreować. Pieniądze od producentów zmuszają nas do szybszego poruszania się w filmie. W „Głowie do wycierania” mogłem żyć w świecie, który wymyśliłem, bo miałem czas, by pozwalać mu wsiąkać we mnie, a to prowadziło do znacznie większej liczby pomysłów. Teraz plan zdjęciowy wygląda tak: wchodzisz, filmujesz, a następnego dnia plan zdjęciowy znika. To trochę jak horror.

Dlatego wolał swoją przydomową pracownię. – Patrzenie na obraz, cofanie się, palenie papierosów, patrzenie na niego, wymyślanie kolejnego pomysłu. To było takie piękne, ta kawa i palenie. Pomysły po prostu płynęły… – opowiadał jak utożsamiał palenie i kawę z życiem artystycznym i dlaczego stały się jego nieodłączną częścią. – Bardzo lubiłem palić, było częścią mojej kariery malarza i filmowca… ale ta przyjemność ma swoją cenę, a dla mnie jest nią rozedma płuc. Próbowałem rzucić to wiele, wiele razy. Ale kiedy było ciężko, zapalałem pierwszego papierosa i to była podróż w jedną stronę do nieba. Potem znowu paliłem… Uwielbiam zapach tytoniu. Nienawidzę zapachu marihuany.

Gdy już chorował i gdy ledwo mógł się ruszyć, nie łapiąc powietrza, nie narzekał, że palenie zabrało mu tak wiele. – Niektórzy ludzie uwielbiają podróżować, aby zobaczyć świat. Ja lubię siedzieć w domu i mieć świat głównie w sobie. Większość rzeczy dzieje się wewnątrz.

Kopiowanie treści jest zabronione