Posłuchaj
Scatterbrain – tak nazywał się po angielsku, po francusku Nigaudin, po litewsku Pupikas, a Wutrobicka mawiano na niego w Serbii. Te różnice były tak duże, że inne imię miał na terenie RFN, a inne na terenie NRD, gdzie zwano go Zipfelzapfelem. Tylko w Bułgarii brzmiał podobnie, jak u nas – Kapiszonczo. W Polsce był Gapiszonem. A dla autora, legendarnego rysownika Bohdana Butenki, chłopiec w pasiastej czapce z pomponem, był po prostu jego ulubionym bohaterem.
Gapiszon narodził się w 1958 roku – początkowo wcale nie na łamach książki. Telewizja zwróciła się do Butenki z propozycją zrobienia programu dla dzieci. Wszyscy byli przekonani, że będzie rysował, a kamera przez ramię będzie go filmowała. On wpadł na inny pomysł – że zrobi film animowany. Tylko że nikt nie miał pojęcia, jak to się robi.
Mały łobuziak rysowany był m.in. na szklanych taflach. – Był to pierwszy w Polsce program animowany – w naszych warunkach musieliśmy Amerykę odkrywać na nowo, wymyślać sposób animacji. Specjalnie dla mnie zrobiono bardzo długi stół, na jego końcach zamocowano dwie wyżymaczki. Nawinęliśmy na nie pas papieru, który, kręcąc wałkami, można było przesuwać to w jedną, to w drugą stronę. Mieliśmy też około 200 szyb, na których rysowałem postać mojego bohatera. Stawiało się szybę, a z tyłu, za pomocą wyżymaczek, przesuwało się tło. W ten sposób powstawał ruchomy obraz. Jeździliśmy z programem po Europie, potrzebne materiały zajmowały pół wagonu. W dodatku szyby często się tłukły, więc mawiam, że Gapiszon narodził się w brzęku tłuczonego szkła – wspominał Butenko. – „Kuchnia telewizyjna” była wtedy z pewnością ciekawsza od programu. Gdyby ktoś to wówczas nakręcił, byłby to niewątpliwie bestseller.
1.
Jak się Gapiszon urodził, w telewizji, nie miał nic na głowie, potem w jednym odcinku autor dał mu berecik z antenką, a po jakimś czasie już zawsze nosił czapkę z pomponem. – Urodził się na początku listopada – było zimno, dostał więc szybko czapkę. To wyjaśnienie uważam za wiążące – tłumaczył rysownik.
Dopiero siedem lat później trafił na łamy „Misia”, pierwszego powojennego czasopisma dla dzieci, by nie zniknąć z nich przez kolejne cztery dekady. Dopiero około 1970 roku jego przygody wydano w formie książek. Tekst pełnił zdecydowanie rolę drugorzędną. W dużej części historyjek w ogóle nie padają żadne słowa. Zresztą, z kim Gapiszon miałby rozmawiać? Najczęściej występuje sam lub z psem Korniszonem. Z czworonogiem zdarza mu się prowadzić rozmowy (nawet przez telefon) i co ciekawe, ten czasem Gapiszonowi odpowiada.
Butenko był artystą poważnie traktującym młodego odbiorcę i jego z pozoru dziecinnie proste rysunki były bardzo dobrze przemyślane. – Dziecko dokładnie ogląda ilustracje. Jeżeli jest napisane „miał 5 guzików” lub „książki piętrzyły się na stole”, to tego właśnie oczekuje na obrazku. Dzieci są bardzo wnikliwe i dokładne. Ilustratorzy powinni być czujni, zresztą już w słowie „ilustracja” zawarte jest to, że nie jest to dowolny rysunek, a zilustrowanie czegoś. W ilustracji do tekstu można sobie na wiele rzeczy pozwalać, ale wtedy, kiedy nie koliduje to z tekstem – mawiał.
Gapiszon przeżywał wiele przygód przez ponad 50 lat. Skąd autor miał na nie wszystkie pomysły? – Trzeba przyglądać się dzieciom. To nieustające źródło inspiracji. Bo Gapiszon uosabia przecież pewne cechy dziecka, jego powiedzonka, zachowania… I sam jest stale dzieckiem. Jak bogowie greccy – zawsze w tym samym wieku. Tak jak oni jest ponadczasowy. Choć troszkę się zmienił. Na początku miał krótkie spodenki, teraz ma dżinsy, początkowo miał trampki, teraz adidasy – opowiadał jego twórca.
Na stałe zagościł w wyobraźni kilku pokoleń, stając się jednym z najsłynniejszych polskich bohaterów komiksowych. Choć trudno uwierzyć, malec podpadł PRL-owskiej cenzurze. Chodziło o dwa kadry. Na pierwszym – kolejka do sklepu, w tłumie stoi Gapiszon, a na drugim sypie ziarna, a w ogonku, równie długim, ustawiły się ptaki. Cenzura to na jakiś czas zatrzymała.
2.
Przez całe życie Bohdan Butenko pracował w myśl zasady: „rysuj tak, żeby tobie samemu się podobało”. I dlatego z dumą informował na każdej pracy: „Butenko pinxit”, z użyciem łacińskiego wyrażenia oznaczającego „namalował”. Ten dopisek był jak stempel najwyższej jakości.
Ale nawet bez niego, język wizualny mistrza był tak osobny, że przez lata funkcjonował sobie obok zmieniających się trendów i graficznych mód. Żywe kolory położone płasko, bez światłocienia, wypełniające nieskomplikowane kształty obwiedzione czarnym konturem; do tego charakterystyczny sposób wiązania lekkiego, groteskowego rysunku z tekstem, komizm nonsensu i surrealistyczne skojarzenia – to cechy najbardziej wyróżniające tego jednego z najwybitniejszych polskich grafików i ilustratorów, który zmarł w 2019 roku, w wieku 88 lat.
Był tytanem pracy i perfekcjonistą: m.in. ilustratorem, plakacistą, scenografem, autorem komiksów, filmów animowanych, telewizyjnych dobranocek, a nawet projektantem lalek i dekoracji dla teatrów lalkowych. Jako scenograf pracował m.in. nad operą z Gustawem Holoubkiem w jednej z głównych ról, ale przede wszystkim dla „Kabaretu Starszych Panów” – to na ekspresjonistycznym tle zaprojektowanym przez Butenkę Kalina Jędrusik śpiewała słynne „S.O.S. na pomoc ginącej miłości”. Tak o tym opowiadał „Rzeczpospolitej”: – Z Przyborą i Wasowskim współpracowało się wspaniale. Podchwytywali natychmiast wszystkie propozycje, ba, wręcz ich oczekiwali. Bawiły ich takie grepsy jak wyciąganie z sekretarzyka o głębokości 40 centymetrów dwumetrowej halabardy. To był rodzaj twórczej zabawy i wspaniałe doświadczenia, ponieważ poczynając od pierwszej próby czytanej, program się rozwijał, aktorzy, reżyser i scenograf dodawali swoje trzy grosze, które aktorzy bardzo chętnie przyjmowali. A to nie była rzecz oczywista, te pomysły nieustannie wymagały od wykonawców gotowości do zmian, współdziałania. Wszystko pączkowało do ostatniej chwili. A potem mieliśmy trzy próby kamerowe i koniec – program szedł na żywo, jak wszystko wtedy w telewizji.
Do największych wyzwań (którym sprostał) mistrz zaliczał jednak zilustrowanie… książki telefonicznej. Było tak: redaktor tygodnika „Stolica” postanowił przedrukowywać fragmenty ostatniej przedwojennej książki telefonicznej Warszawy, z 1939 roku. Zaproponował Butence „ożywienie” fragmentów z niezwykłymi zawodami. – O tyle skomplikowane, że wprawdzie było bardzo wielu bohaterów, ale za to mało akcji – spuentował autor. A skoro mógł zilustrować książkę telefoniczną, to tym bardziej mógł stworzyć ilustracje do statystki dotyczącej mieszkańców Warszawy…
Pracował niemal do końca. I przyjmował tylko zlecenia, które chciał, rzadko chodząc na kompromisy. Ale, gdy pytano go, czy zajmuje się tylko tym, co lubi robić, odpowiadał przekornie: – Niedawno dziennikarz, który ze mną rozmawiał, zawyrokował: „Teraz może pan robić wszystko, co panu się podoba”. Odparłem: „Jest pan w błędzie. Nie mogę robić wszystkiego, co mi się podoba, ale nie mogę też robić tego, co mi się nie podoba”. To wielka różnica.
Lubił jeździć na spotkania autorskie. Mawiał: – Bardzo chętnie spotykam się z dziećmi, zwłaszcza małymi. Taki bezpośredni kontakt jest dla mnie sprawdzianem moich propozycji ilustratorskich, a dla nich rozwinięciem ich często niezwykłych i pełnych fantazji pomysłów plastycznych. Kiedy zacząłem robić pierwsze ilustracje do książek, były obawy, czy to nie za daleko posunięta fantazja, czy będą zrozumiałe dla dzieci. Na spotkaniach autorskich okazało się, że moja fantazja, uznawana za wybujałą, przesadną, jest właściwie bardzo skromną fantazją w porównaniu z fantazją dziecięcą.
3.
Butenko najbardziej znany jest z tego, że dał życie wielu charakterystycznym typkom dla najmłodszych – to on wymyślił m.in. Gucia i Cezara, Marka Piegusa, Kwapiszona, no i Gapiszona. I choć po latach komputer zastąpił prace ręczne, mistrz do końca pracował głównie analogowo. Przez co często wprawiał w zdumienie wydawców, którym przedstawiał oryginały swoich prac na egzotycznym dla nich materiale – papierze.
I właśnie takie papierowe skarby w archiwum rysownika, którym po jego śmierci opiekuje się Monika Grochowska, córka artysty, znalazł Michał Rzecznik, kurator Muzeum Karykatury w Warszawie. – Po latach, szykując w muzeum ubiegłoroczną wystawę „Butenko dla małych i dużych”, odnaleźliśmy oryginalne plansze z ponad 20 niemieckich wydań książeczek z przygodami Zipfelzapfela z połowy lat 80. XX wieku (wraz z ręcznym projektem składu). Wszystko idealnie zachowane i gotowe do druku – Rzecznik mówi w rozmowie z LIBERTYN.eu.
Część prac Polaka nigdy nie ukazało się na rynku w NRD, bo np. zabrakło papieru, co nie było rzadkością w komunistycznym świecie lat 60. O inne materiały do pracy także było trudno, dlatego w PRL-u Butenko malował tylko czarnym tuszem, a jego kreska była bardzo oszczędna. – Ale jak już kolor był możliwy, chętnie wzbogaciłem nim moje postacie. Na przykład Gapiszona, który był czarno-biały, a kiedy w „Misiu” uzyskał możliwość kolorów, to chętnie z tego skorzystałem – wyjawił „Rzeczpospolitej” w 2017 roku.
Bogate archiwum rodzina Butenki cały czas opracowuje, a pierwsze osoby, które do niego dopuścili, to właśnie pracownicy Muzeum Karykatury. A ci mieli się przez co przekopywać… Artysta zrobił ok. 300 książek dla dorosłych, dla młodzieży i dzieci (od dreszczowców po książki dla maluchów, które jeszcze nie czytają), a do tego regularnie co dwa tygodnie tworzył ilustracje dla trzech gazet dla najmłodszych: „Miś”, „Płomyk” i „Świerszczyk”. Wśród skarbów z całego jego zawodowego życia kuratora z warszawskiego muzeum przede wszystkim interesowało to, czego do tej pory nie było w druku.
I tak odkrył Zipfelzapfela. Plansze z nim zostały starannie zeskanowane, by w pełni zachować piękno oryginałów, pozostawiając fakturę papieru oraz drobne niedoskonałości barw wynikające z jakości materiałów, którymi w latach 80. dysponował ich autor. Zainteresowało się nimi wydawnictwo Widnokrąg. – Ostatnio o Gapiszonie ucichło. Chcemy, żeby odżył – deklaruje w rozmowie z LIBERTYN.eu Rzecznik. – Butenko wciąż żyje w innych ilustratorach, którzy inspirują się jego kreską. Te prace cechują lapidarność formy, precyzja, prymat koncepcji nad ornamentyką oraz świadome operowanie kolorem i kompozycją, a także niezwykłe poczucie humoru. My chcemy to wszystko i samego mistrza przywrócić dzieciom, bo pamiętamy go my, dorośli, a współczesne dzieci już nie.
Nigdy niepublikowane w Polsce komiksy „Gapiszon i rośliny”, „Gapiszon i piłka” oraz „Gapiszon i kostium królika” pojawiły się właśnie na rynku w postaci jednej 48-stronicowej książki „Gapiszon i…” z bohaterem w krótkich, slapstickowych scenach (cena 42 zł). A to dopiero początek. Będą kolejne: w druku jest sześć nowych.
Premierze książki towarzyszy wystawa „Gapiszon w Lengrenówce”, która dzisiaj ma wernisaż w Warszawie. W Lengrenówce, pracowni Muzeum Karykatury, spotkamy Gapiszona w bardzo wielu odsłonach: czarno-białego i w kolorze, w wersji niemej i z dialogami, w berecie z antenką i w pasiastej czapeczce, na oryginalnych planszach, wielkoformatowych wydrukach, w książeczkach i archiwalnych numerach „Misia”. – Obok ilustracji z książki „Gapiszon i…” będzie można zobaczyć oryginały ręcznie rysowanych komiksów Butenki od lat 60. do 2010 roku oraz szkice i plansze z odnalezionej w NRD publikacji. A także nieznane zdjęcia mistrza, które odkryliśmy u rodziny rysownika. A na dodatek, wszyscy mali i więksi goście będą mieli możliwość zrobienia sobie zdjęcia z Gapiszonem – zachęca kurator ekspozycji.﹡
_____
Wystawa „Gapiszon w Lengrenówce” w Muzeum Karykatury w Warszawie potrwa do 9 czerwca. Oglądać ją będzie można w weekendy: 25-26.05/1-2.06/8-9.06 od godziny 12.00 do 16.00.