

Posłuchaj
Nawet w ostatnich latach swojej walki z rakiem Ryūichi Sakamoto pragnął dalej tworzyć. Świadomy własnej śmiertelności nagrodzony Oscarem kompozytor i tytan muzyki elektronicznej na swoich ostatnich albumach rozliczył się ze swoim dziedzictwem, upływem czasu i relacją z fortepianem, na którym grał od trzeciego roku życia. Jakby wyrażanie siebie poprzez instrument było mimowolnym mięśniem, zdecydował, że chce po raz ostatni wystąpić dla świata razem z nim. „Właśnie skończyłem 70 lat, ale ile razy jeszcze będę mógł zobaczyć pełnię księżyca? Ale myśląc, że skoro otrzymałem życie, modlę się, abym mógł tworzyć muzykę do ostatniej chwili, jak Bach i Debussy, których uwielbiam” – napisał w czerwcu 2022 roku w oświadczeniu, gdy ujawniał, że ponownie zdiagnozowano u niego raka, tym razem w stadium 4. To najbardziej zaawansowany stopień choroby, gdy rak zajął inne organy. Wyleczenie niestety było niemożliwe.
Ponieważ jednak stan zdrowia sprawił, że był już zbyt słaby, aby grać na żywo cały koncert przed publicznością, musiał swój ostatni recital najpierw sfilmować. Nagrywano go etapami, gdy dał radę siedzieć i grać. A 11 grudnia 2022 roku udostępniono go online w ponad 20 krajach, w tym w Polsce.
– Może to być ostatni raz – powiedział wtedy, jakby się żegnał.

Sakamoto poprosił swojego syna, Neo Sorę, początkującego filmowca mieszkającego trochę w Tokio, a trochę w Nowym Jorku, aby wyreżyserował film z koncertu. Ich bliskość dała mu wyjątkowy dostęp i wrażliwość na ojca, aby uchwycić legendarnego muzyka w jego najbardziej bezbronnym stanie, zaledwie pół roku przed jego śmiercią w wieku 71 lat, w marcu 2023 roku (tutaj nasz tekst, który powstał w dniu śmierci kompozytora). Ale po kolei…
Sakamoto w 3D
Była pandemia, początek 2020. Sakamoto i Todd Eckert, założyciel amerykańskiej firmy Tin Drum (zajmującej się rzeczywistością mieszaną na wydarzeniach na żywo, koncertach muzycznych i wystawach sztuki), siedzieli w mieszkaniu Eckerta w Nowym Jorku, zastanawiając się nad pomysłem wspólnego eksperymentu w mieszanej rzeczywistości. Muzyk nie wiedział wtedy jeszcze, że wyleczony przed laty nowotwór powrócił. – Być może zgodził się, bo opuścił wcześniej dwa lata występowania w związku z leczeniem raka gardła – Eckert mówił magazynowi „Wired”. A może powiedział „tak” ze względu na swoją fascynację technologią?
W listopadzie obydwaj polecieli do zamkniętego przez lockdown Tokio, jednego z zaledwie dwóch miast na świecie wyposażonych w konfigurację niezbędną do uchwycenia koncertu w 3D i wygenerowania wirtualnego modelu japońskiego muzyka. Sesja trwała trzy dni, podczas których Sakamoto odtwarzał swoje kompozycje pod okiem 48 kamer, różnych mikrofonów i skrzynek światła.
Nie było w tym nic efektownego: każda powierzchnia wokół niego, łącznie z fortepianem, była pokryta zielenią. Sakamoto miał na twarzy markery do przechwytywania ruchu wielkości soczewicy, z czego prawie 20 zostało strategicznie przyklejonych do grzbietów jego dłoni. Zaś cienkie, srebrne włosy, które zwykle spadają mu na czoło, zostały zawoskowane i trzymane pod siatką, aby nie zakrywały wyrazu twarzy przed kamerami.
Przetworzenie danych zebranych podczas sesji zajęło zespołowi Eckerta około sześciu miesięcy. W tym czasie musieli także od podstaw wyrzeźbić włosy Japończyka i odtworzyć jego kultowe okulary. Jednak największym wyzwaniem była rekonstrukcja twarzy, która przez większą część jego występu była zasłonięta przed kamerami, ponieważ był zgarbiony. Może dlatego, że rano przed rozpoczęciem pierwszej sesji dowiedział się, że rak powrócił i był już wszędzie. – Być może wiedział, że wkrótce umrze, więc bardziej niż zwykle pochylał się nad fortepianem. To najwolniejsze wersje tych piosenek, jakie kiedykolwiek stworzył – wspomina tamten dzień Eckert.
Oddzielne zespoły pracowały nad serią grafik 3D, które miały towarzyszyć występowi: delikatna mgła unosząca się podczas utworu otwierającego; drzewo, które nieco później rysuje się na szczycie fortepianu. Gdy Sakamoto odtwarza hit „Energy Flow”, wysoko nad nim otwiera się okno i zaczynają unosić się płatki śniegu. Efekt śniegu nawiązuje do filmu Akiry Kurosawy „Ikiru” z 1952 roku, w którym główny bohater – starszy mężczyzna, który wie, że wkrótce umrze – spędza ostatnie chwile, siedząc na huśtawce w parku, podczas opadów śniegu, śpiewając romantyczną balladę.




Występ to było metodycznie zaplanowane przedstawienie, które odbyło się z użyciem rzeczywistości mieszanej z AR i VR. Projekt, który nazwano „Kagami”, co po japońsku znaczy „lustro”, łączył trójwymiarowy model Ryūichiego Sakamoto z prawdziwym życiem, tworząc doświadczenie, które wydaje się jednocześnie materialne i eteryczne.
Zakładając zestaw słuchawkowy Magic Leap widzowie mogli zobaczyć, jak Sakamoto pochyla się nad fortepianem, ma na sobie czarny garnitur i charakterystyczne okrągłe okulary z szylkretu. Pokój wokół niego jest pogrążony w ciemności, nie widać żadnych innych tekstur poza piegami na jego twarzy i błyszczącym blaskiem Yamahy. A potem podnosi ręce i pozwala im opaść z powrotem na klawisze. Pod jego dotykiem zaczynają „śpiewać”. Występ trwa około 45 minut. Kompozytor gra 10 własnych utworów, a po każdym ludzie klaszczą. Kiedy wszystko się kończy, muzyk nie kłania się i nie schodzi ze sceny. Po prostu ciemnieje.
Była to próba uchwycenia niemożliwego i zatrzymania go w czasie. Być może Sakamoto znał stawkę. Wspominając projekt krótko przed śmiercią, napisał: „W rzeczywistości istnieję »ja wirtualny«. To »wirtualne ja« nie będzie się starzeć i będzie nadal grać na fortepianie przez lata, dziesięciolecia, stulecia… Czy będzie tam empatia? Empatia, która rozciąga się na setki tysięcy lat. Ach, ale baterie nie wytrzymają tak długo”.
Sakamoto raz jeszcze
Dwa lata później, gdy już wiedział, że umiera, postanowił swój koncert zarchiwizować w bardziej tradycyjnej formie – w postaci filmu dokumentalnego, który będzie mógł być wyświetlany w kinach i streamingu. W połowie września 2022 roku w Studio 509 w tokijskim NHK Broadcast Center, w którym w latach 80. prowadził audycję radiową, dał nowy recital fortepianowy. Ze względu na coraz szybciej pogarszający się stan zdrowia mógł grać średnio tylko trzy piosenki dziennie, po jednym do pięciu ujęć kamery. Całość kręcono przez osiem dni. – Nie mam po prostu fizycznej wytrzymałości, by ukończyć koncert na żywo. Mogę grać dla wszystkich tylko w tej formie – tłumaczył japońskim mediom, które pytały, czy zagra na żywo dla publiczności.
Z kilku występów zmontowano godzinny materiał, który pod nazwą „Ryuichi Sakamoto: Playing the Piano 2022” pokazany został podczas transmisji online 11 grudnia tego samego roku. Można go było odpłatnie oglądać w ponad 20 krajach, w tym w Polsce (jedynym państwie z Europy Środkowo-Wschodniej).
Zwiastun filmu „Ryuichi Sakamoto | Opus”
Ostatni koncert japońskiego mistrza

W trakcie tego koncertu mistrzowi towarzyszyła także kamera syna, który pracował nad dokumentalnym zapisem występu sławnego ojca. I tak powstał film „Ryuichi Sakamoto | Opus”, intymny portret artysty, który przez całe życie próbował przekraczać muzyczne horyzonty, tworząc w niemal każdym gatunku muzycznym: pop, hip-hop, bossa nova, ambient, muzyka elektroniczna, eksperymentalizm, progresywny rock.
Sakamoto dla ludzi
Czarno-biały film trwający 102 minuty uważnie przygląda się palcom Sakamoto, zmarszczonym brwiom i ustom, gdy ten odtwarza 20 piosenek z pięciu dekad kariery. Sam je wybrał i ustalił ich kolejność, by bez słów opowiedzieć o swoim życiu poprzez muzykę. Podróż obejmuje spowolnioną wersję „Tong Poo”, pierwszej piosenki nagranej wraz z zespołem Yellow Magic Orchestra; kluczowe momenty z jego kultowych ścieżek dźwiękowych do filmów, takich jak „Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence”, „Ostatni cesarz” i „Pod osłoną nieba” Bernardo Bertolucciego czy „Zjawa” z Leonardo diCaprio; oraz fragmenty jego ponurego ostatniego albumu, „12”.
Film zaczyna się uroczyście, palce Sakamoto drżą na klawiszach, ale w połowie gra swoje klasyczne eposy z determinacją, pozornie niewzruszony odczuwanym fizycznym bólem. Gdy pojawia się zmęczenie podczas wykonywania utworu „Bibo No Aozora” zatrzymuje się w połowie i zaczyna od nowa, w innym momencie mamrocze: „Potrzebuję przerwy”.
Zainspirowany fascynacją ojca czasem, 33-letni Neo Sora zaprojektował film tak, aby toczył się przez cały dzień, stąd zabawy ze światłem i półmrokiem. Kręcili w bardzo starym studiu z drewnianymi podłogami, nie mogli użyć ujęć z wózka, bo te są dość ciężkie, więc podłoga skrzypiałaby. Ze względu na lokalizację nie mogli też używać żadnego pilota ani urządzeń bezprzewodowych, więc wszystko musiało być okablowane. W zasadzie, jak wyznaje reżyser, był to „delikatny balet przesuwania kamery, żeby podłoga nie skrzypiała”, a grupka ludzi po cichu przekręcała kable, żeby nie zakłócało to muzyki.
– Naprawdę można powiedzieć, że ojciec wkładał całą swoją energię w występ, co, jak sądzę, wpłynęło również na wszystkich innych w sali, ponieważ musieliśmy być bardzo skupieni i skoncentrowani, żeby nie było żadnych błędów technicznych – reżyser filmu opowiadał w ub.r. magazynowi „Pitchfork”. – Zależało nam, by uchwycić wszystkie subtelne drgania jego twarzy i mikroekspresje, jakie pokazywał podczas fragmentów melodii, ponieważ to właśnie one najlepiej przekazywały emocje. W efekcie grana wtedy muzyka opowiada całą historię jego życia w sposób całkowicie bez słów. Emocje opowiadają historię jego choroby, przemyślenia na temat i śmiertelności, i muzyki.

Zdjęcie: Aiko Masubuchi
Sora potwierdza, że jego ojciec do końca życia był zdeterminowany, aby tworzyć muzykę. – Film z ostatniego koncertu był zamierzony. „Zostawię to dla ludzi” – oznajmił. Natomiast album „12” był raczej dla niego samego – opowiada syn muzyka. – Nawet w notatkach pisał, że był chory. W niektóre dni wracał ze szpitala i nie był w stanie nic zrobić, a innym razem chciał zanurzyć się w dźwiękach syntezatora. Tworzenie piosenek było prawie jak dziennik odzwierciedlający jego nastrój w ciągu dnia lub to, czego chciał słuchać w tym konkretnym momencie. To było jak pójście na spacer albo zjedzenie czegoś, muzyka była po prostu czymś, co robił niemal codziennie. Miał środki, żeby nagrać na zawsze, jak robi to na fortepianie, więc to zrobił.
Sakamoto żyje nadal
Film to nie tylko ostatni muzyczny prezent legendy dla świata, oddaje również jego relację z fortepianem – instrumentem, z którym łączył go najdłuższy związek. Zaczął uczyć się gry na fortepianie w wieku trzech lat, a jako 18-latek był już całkowicie biegły w klasycznym stylu komponowania. Była to najbardziej znana i płynna forma muzycznej ekspresji, jaką posiadał. Chciał w pełni wykorzystać ten potencjał, więc gdy zebrał całą swoją energię, aby opuścić świat z jednym finałowym występem, postanowił, że będzie tylko on i jego fortepian.
„To wszystko jest zaskakująco intymne – nie tylko widok, jak dyryguje jedną ręką, grając drugą, czy światło falujące wokół niego, gdy spogląda na nuty, ale kiedy gra pomimo swojej frustracji, że nie do końca uchwycił sekwencję nut, lub osiąga zamierzone tempo” – napisał w swojej recenzji magazyn „Variety”, który zauważa, że film to coś więcej niż tylko popis talentu i smutne zakończenie kariery wybitnego artysty, ale także przypomnienie, że jego muzyka żyje nadal.
Wczoraj upubliczniono zwiastun filmu „Ryuichi Sakamoto | Opus”, który wcześniej był pokazywany na wielu prestiżowych festiwalach, m.in. w Wenecji, Nowym Jorku i Los Angeles, a 15 marca będzie miał uroczystą premierę w Nowym Jorku w Lincoln Center. Następnie trafi do kin w USA.
Na jaką reakcję widzów liczy reżyser? – Nie jestem pewny. Film miał być przeżyciem teatralnym. Mam więc nadzieję, że wiele osób będzie miało okazję obejrzeć go w kinach, zwłaszcza z dobrym dźwiękiem. Ale wiem też, że zespołowi produkcyjnemu naprawdę zależy na tym, aby był dostępny dla jak największej liczby fanów mojego ojca, a także osób, które nigdy nie słyszały jego muzyki – mówił w wywiadzie dla „South China Morning Post”. Dystrybutor tak zachęca do obejrzenia: „Sakamoto obnaża duszę poprzez swoją muzykę, wiedząc, że to ostatni raz. To łabędzi śpiew ukochanego mistrza”.﹡






