Helmut Newton uwielbiał jej androgynizm, a mąż myślał, że jest mężczyzną. Grace Jones przyjeżdża do Polski
02 sierpnia 2024
tekst: Agnieszka Kowalska
Grace Jones. Zdjęcie: Andrea Klarin
Helmut Newton uwielbiał jej androgynizm, a mąż myślał, że jest mężczyzną. Grace Jones przyjeżdża do Polski
02 sierpnia 2024
tekst: Agnieszka Kowalska
Helmut Newton uwielbiał jej androgynizm, a mąż myślał, że jest mężczyzną. Grace Jones przyjeżdża do Polski

Posłuchaj

Supermodelka, gwiazda popu, dziewczyna Bonda, muza artystów oraz samo w sobie dzieło sztuki, zjawisko. Grace Jones umieszczona w pudełku „szalonych i nieobliczalnych kobiet” budzi kontrowersje od ponad 50 lat. W dawnych czasach krążyła plotka, że ​żywiła się kokainą i ostrygami, ale ze złych zachowań pozostało jej jedynie spóźnialstwo – każe na siebie czekać nawet pięć godzin, bo niechętnie pojawia się w świetle dziennym. Nadal dla nas śpiewa, niezwyciężona, jedyna w swoim rodzaju, niezmiennie młoda. Jutro 76-letnia ikona popkultury wystąpi na OFF Festiwalu. W LIBERTYN.eu wszystko, czego o niej nie wiecie.

Zawsze była kobietą skrajności. Emanowała zarówno wdziękiem, jak i grozą, kobiecością i męskością oraz oczywiście seksualnością. I miała w nosie konwenanse. – Wchodzę na scenę, pokazuję piersi. Robię szalone rzeczy. Aresztują mnie… Dołożyłam wszelkich starań, żeby nigdy nie być poważną kobietą – deklaruje.

Przez lata jednak nieco złagodniała. Jest ciepła i przyjazna, szczera i zabawna. Żadnych oznak zachowania diwy. – Oczywiście, że się zmieniłam. Nie jestem już tak niecierpliwa jak kiedyś. Biłam ludzi, jeśli nie podobało mi się to, co mówili. Po prostu krzyczałam. „Bam – zamknij się!” Hahaha! Byłam okropna – śmieje się.

Ale fizycznie jest zadziwiająco niezmieniona. Bez makijażu, z charakterystycznymi kośćmi policzkowymi, emanująca androgynią, jest równie piękna, co przerażająca. I wygląda zdumiewająco młodo jak na 76 lat, których nie chce definitywnie potwierdzić (jej wiek zmienia się w każdym wywiadzie, którego udziela, a nawet we własnej autobiografii). Swój młodzieńczy wygląd i niesłabnącą energiczność przypisuje faktowi, że „nie wierzy w czas”. – Ludzie za bardzo kładą nacisk na starzenie się i to powoduje, że się starzeją – chętnie powtarza, gdy pytana jest o swój wiek.

Grace Jones: „Nie jestem diwą, jestem Jones. Słowo »diwa« jest bardzo nadużywane, tak jak »ikona, legenda, kultowa«… Być diwą, co to znaczy? Nienawidzę tego”
Grace Jones: „Nie jestem diwą, jestem Jones. Słowo »diwa« jest bardzo nadużywane, tak jak »ikona, legenda, kultowa«… Być diwą, co to znaczy? Nienawidzę tego”
Grace Jones: „Nie jestem diwą, jestem Jones. Słowo »diwa« jest bardzo nadużywane, tak jak »ikona, legenda, kultowa«… Być diwą, co to znaczy? Nienawidzę tego”
Grace Jones: „Nie jestem diwą, jestem Jones. Słowo »diwa« jest bardzo nadużywane, tak jak »ikona, legenda, kultowa«… Być diwą, co to znaczy? Nienawidzę tego”

Jej włosy lekko siwieją po bokach, ale to jedyna oznaka upływu czasu. Czy kiedykolwiek będzie wyglądać jak stara kobieta? – Nie, nie! Moja mama miała 80 lat i ani jednej zmarszczki – szybko odpowiada swoim bardzo specyficznym głosem.

Jest głęboki, melodyjny, niczym słabe echo wielu miejsc – Paryża, Nowego Jorku, Londynu, hiszpańskich miast – przeplata się przez jej struny głosowe niczym aromaty dobrego wina. W filmie dokumentalnym „Grace Jones: Bloodlight and Bami” z 2017 roku można zauważyć, jak bardzo zmienia się jej akcent w zależności od tego, z kim rozmawia. To subtelne przypomnienie, że Jones zmienia role: jest muzykiem, aktorką, performerką. Płynie pomiędzy gatunkami (disco, industrial, funk, soul, reggae) i tożsamością płciową. „Uważałam się za energię, która nie została sklasyfikowana” – napisała w swoich wspomnieniach 9 lat temu. Jest w nich bezpardonowo szczera i zabawna, co warto docenić jako antidotum na nudno bezpieczne i wykastrowane współczesne autobiografie, do których jesteśmy przyzwyczajeni. – Nie lubię ludzi, którzy coś ukrywają. Nie jesteśmy idealni, wszyscy mamy coś, czego inni mogą nie chcieć widzieć, ale ja lubię pokazywać swoje wady – tłumaczy, dlaczego jest tak prawdziwa na kartkach „I’ll Never Write My Memories”.

Zanim w sobotę o godz. 23.40 wyjdzie na scenę OFF Festiwalu w Katowicach, przeczytajcie, czego się po Grace Jones możecie spodziewać.

Grace Jones, album „Hurricane/Dub”, 2011
Zdjęcie: Jean-Paul Goude

O byciu wampirem:

Był taki czas, że kazała sławnemu fotografowi Davidowi Baileyowi czekać na sesję cały dzień, a może dwa? W końcu zadzwonił do niej jej menadżer i nakrzyczał przez telefon: „Przyjdź tu teraz, suko!”. Poskutkowało.

Niepunktualność to jej największe niesubordynowanie, potrafi nie przychodzić na spotkania, wywiady, sesje godzinami. A jednak coś w niej jest. Ludzie są gotowi czekać i na jej widok szybko zapominają, że wcześniej za jej złe maniery chcieli ją spoliczkować. Czy ma coś na swoje wytłumaczenie? Nie lubi pojawiać się w świetle dziennym. Kiedyś, gdy w ciągu dnia przyszła do telewizji śniadaniowej, do swojego makijażysty Terry’ego powiedziała jedynie: „Kochanie, rujnujesz moją reputację, wiesz, że jestem wampirem”. Jak wyglądała za dnia? – Dość surrealistyczne. Jakby tak naprawdę nie pasowała. Zdecydowanie należała do nocy – wspominał później.

Być może to pozostałość po latach młodości, gdy otoczona przyjaciółmi – Keithem Haringiem, Andym Warholem, Antonio Lopezem i innymi – imprezowała na całego w Nowym Jorku czy Los Angeles. Te wspaniałe spotkania towarzyskie, bywanie w legendarnym klubie nocnym Studio 54, bycie częścią wąskiego kręgu Factory, sprawiały, że „żyła jak wampir: nie spała całą noc, odsypiała cały dzień”.

W Nowym Jorku najczęściej spotykała się z Warholem („Rzucał nazwiskami gwiazd równie nonszalancko jak opakowaniami po słodyczach” – zapewnia). – Chodziłam codziennie do jego Factory, jadłam lunch, po prostu rozmawiałam. Andy chciał wiedzieć wszystko, co się działo. Byliśmy grupą ludzi, którzy kochali sztukę i świat sztuki. Byłam modelką i zaczęłam śpiewać – wspomina tamten czas.

O modelingu:

W wieku 12 lat zamieszkała z rodzicami w USA. Wykazywała talent do języków obcych i miała nadzieję zostać nauczycielką hiszpańskiego, ale odkryła, że ​​woli teatr i bunt.

Zdecydowała się zająć aktorstwem, gdy po raz pierwszy wystąpiła w musicalu w college’u Saint Joseph w Filadelfii. Jako 18-latka zaczęła dorabiać jako modelka, w czasach, gdy jej konkurentkami były Jerry Hall, Jessica Lange i Beverly Johnson. – Modeling był tylko sposobem na opłacenie czynszu. Nie chciałam wracać do domu na Jamajkę, do moich dziadków. Pomyślałam: „Jeśli mam kiedyś grać w filmach, równie dobrze mogę spróbować wszystkiego”. Brałam tyle zleceń jako modelka, ile mogłam – na tydzień, dwa tygodnie, miesiąc – tylko po to, żeby poznać branżę i nauczyć się pozowania – wyjaśnia.

Pierwszy magazyn, który ją zatrudnił, to „GQ” w Nowym Jorku. Mieli problem z jej typowym dla czarnoskórej kobiety wyglądem. Chcieli, żeby nosiła perukę. Pomyślała: „Nawet siebie nie poznaję. To nie zadziała”. I odmówiła.

O rasizmie:

Jako młoda modelka w Nowym Jorku i Paryżu (pracowała m.in. z Yvesem Saint Laurentem, Guyem Bourdinem i Helmutem Newtonem, pozowała dla „Vogue’a”) często spotykała się z rasizmem. Pokłóciła się z nieżyjącym już Johnem Casablancasem (założycielem słynnej agencji modelek Elite), który powielał przekonanie („Wciąż haniebnie rozpowszechniane” – mówi Grace), że w każdym okresie jest miejsce tylko dla jednej czarnej supermodelki – a wtedy była to Beverly Johnson – i dlatego agencja nie chciała promować innej.

Randki z białymi mężczyznami (w tym z fotografem Jeanem-Paulem Goudem, aktorem Dolphem Lundgrenem i producentem jej płyty „Hurricane”, wicehrabią Ivorem Guestem) również wywołały ostrą krytykę ze strony części czarnej społeczności. Redaktorka naczelna magazynu „Essence”, adresowanego do afroamerykańskich kobiet, powiedziała jej kiedyś, że gdyby nie zagrała w „Zabójczym widoku” o przygodach Jamesa Bonda, nigdy nie pojawiłaby się na okładce ze względu na swoich białych partnerów. – Zabawne. Teraz ona jest z białym facetem. To prawie tak, jakby ktoś musiał wyważyć te drzwi, aby wszyscy mogli przez nie przejść – mówi o swoich miłosnych wyborach.

Dorzuca: – W przemyśle muzycznym uprzedzenia rasowe nigdy nie znikną – są tam niczym demony.

Grace Jones
Zdjęcie: Andrea Klarin

O mężczyznach:

Ona do koloru skóry nie przywiązuje wagi. Ale fakt, większość jej partnerów to biali mężczyźni. Twierdzi, że to nieprawda, jakoby wyszła za mąż za zmarłego producenta muzycznego Chrisa Stanleya (który według niej został zamordowany na Jamajce). Nie może też znaleźć swojego prawdziwego męża (byłego ochroniarza Atili Altaunbaya z Turcji, którego poślubiła w 1996 roku), aby się z nim rozwieść. Za to do dziś ma dobre stosunki z Goudem, mimo iż jej związek z Francuzem w latach 80. wydawał się niezwykle burzliwy i dysfunkcyjny – czasami oboje prowokowali się do przemocy.

Jones nie obchodzi poprawność polityczna. – Naprawdę go prowokowałam. Absolutnie! Po to, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Czułam, że ​​dla niego muszę być idealna. Zaraz po urodzeniu naszego syna robiłam pompki, aby udowodnić mu, że jestem gorącą superkobietą. Tak bardzo go kochałam. Powinnam była po prostu powiedzieć: „Pierdol się!” – mówi dzisiaj.

Ale dodaje też, że nie chciała być stereotypową matką, która ma dziecko i pretekst do utraty formy. Twierdzi, że presja pochodziła głównie od niej samej – między innymi dlatego, że zbliżała się jej trasa koncertowa. – Chciałam być mamą w dżungli, w której rodzisz, wstajesz i od razu robisz wszystko – śmieje się.

W wywiadzie dla magazynu „People” w 1979 roku Jean-Paul powiedział o Grace: – Mężczyźni uważają ją za seksowną. Kobiety uważają ją za odrobinę męską, więc jej nie zazdroszczą. Geje uważają ją za drag queen… Jest ucieleśnieniem wszystkich moich fantazji.

Grace Jones: „Zdałam sobie sprawę, że kiedy niektórzy ludzie atakują, tak naprawdę nie atakują mnie. Zwykle mają problem ze sobą”
Grace Jones: „Zdałam sobie sprawę, że kiedy niektórzy ludzie atakują, tak naprawdę nie atakują mnie. Zwykle mają problem ze sobą”
Grace Jones: „Zdałam sobie sprawę, że kiedy niektórzy ludzie atakują, tak naprawdę nie atakują mnie. Zwykle mają problem ze sobą”
Grace Jones: „Zdałam sobie sprawę, że kiedy niektórzy ludzie atakują, tak naprawdę nie atakują mnie. Zwykle mają problem ze sobą”

Ona szczerze przyznaje, że odczuwa ulgę, że ma syna, ponieważ kobiety zawsze były traktowane jako gorsze. – Moim największym osiągnięciem jest mój syn, Paulo Goude. Jest autorem tekstów, producentem i niesamowitym muzykiem, a także ojcem mojej pięknej wnuczki, którą uczę, jak być twardą.

Wnuczka Athena jest niebieskookim rudzielcem, a jedna z babć Grace była w połowie Szkotką i miała jasną skórę. – Świat jest dość popieprzony, żeby przywiązywać do koloru skóry tak dużą wagę. Oczywiście jest to trudny i złożony temat, ale prawdą jest, że panuje przekonanie, że czarnoskórzy powinni trzymać się razem w imię solidarności. Ja zawsze odpowiadam: „Istoty ludzkie powinny trzymać się razem”. Szczerze mówiąc, jeśli widzę teraz rudowłosą osobę o niebieskich oczach, pytam: „czy twoja babcia jest czarna?” – uśmiecha się.

O kobietach:

Zdaniem wielu przeciwników, jej wizerunek silnej i zmysłowej kobiety od razu sugeruje, że jest „pożeraczką ludzi”. – Co masz na myśli? Czy kocham seks? Kocham seks. Absolutnie. To bardzo relaksujące. Bardzo dobre na stres – wyznaje.

W jej wspomnieniach „I’ll Never Write My Memories” jest dużo seksu (romanse, zakochania, katastrofalne trójkąty). – To były inne czasy, ludzie po prostu się kochali i okazywali sobie miłość. Dziś ​społeczeństwo jest represjonowane z tego powodu. Ludzie wolą stosować przemoc, niż rozmawiać o seksie. Widać to wszędzie na świecie – ocenia. Ale nigdy nie zgodziła się na seks w zmian za karierę: – Wiele kobiet znalazło się w takiej sytuacji, ale ja byłam walecznym i silnym tygrysem. Po prostu nie zależało mi na sprzedawaniu swojej duszy. Nie mogłabym ze sobą potem żyć, byłabym nieszczęśliwa. Prawdopodobnie bym się zabiła.

Czy miała związki tylko z mężczyznami? – Kocham kobiety, ale nigdy nie byłam w związku z kobietą. Trójkąt to fajna zabawa, ale nigdy związek. Lubię eksperymentować i jako aktorka zawsze uważałam, że dobrze jest być otwartym na wiele spraw.

Grace Jones, album „Nightclubbing”, 1981
Zdjęcie: Jean-Paul Goude

O androgynizmie:

Na początku lat 70. to mężczyźni (David Bowie, Marc Bolan, Iggy Pop) gloryfikowali androgynię. Jednak pod koniec lat 70. Grace Jones ich prześcignęła. Emanowała zarówno kobiecością, jak i męskością. „Czuję się jak kobieta. Wyglądam jak mężczyzna” – intonuje w piosence „Walking in the Rain”. Czy robiła to, by wywoływać kontrowersje? Nie, po prostu czuła się męska. – Czasem też żałuję, że nie mam kutasa – żeby wiedzieć, jakie to uczucie. Ale nie mam okropnych kryzysów tożsamości. Poczucie męskości było dla mnie raczej połączeniem dorastania wśród braci i buntu przeciwko seksizmowi i dominacji mężczyzn we współczesnym świecie – oznajmia wprost.

Chętnie wspomina incydent z połowy lat 80., kiedy – jak twierdzi – Capitol Records sabotowała jej pierwszą reżyserię teledysku do piosenki „I’m Not Perfect”. Facetom w wytwórni nie podobało się, że wzięła się za coś, co należy do mężczyzn. – To stare gówno jaskiniowców – ocenia Jones, która uważa, że ​​każdego mężczyznę „należy choć raz spenetrować, aby przekonali się, jakie to uczucie”. – Czego mogliby się z tego nauczyć? Jak jest się bezbronnym w takiej sytuacji. Myślę, że nauczyliby się być delikatniejsi. Nie chodzi o seks, tylko o władzę!

W problem patriarchatu wpisuje się też najbardziej niesławny moment w karierze Jones, kiedy w 1980 roku wystąpiła w telewizji na żywo w programie BBC „Talks Russell Harty”, który w powszechnej wyobraźni zdefiniował ją jako przerażającą diwę. Uderzyła dziennikarza, gdy się od niej odwrócił podczas, gdy mówiła. – Nadal się z tego śmieję, ale bardzo mnie zdenerwowało, że mnie zignorował. Tak naprawdę chciałam go przewrócić razem z krzesłem. Ale bałam się, że skończę w więzieniu, bo złamię mu kark, zabiję go na antenie! Uderzyłam go, bo sprowokowała mnie jego protekcjonalność, gdy przerwał mi zdanie, bo wolał rozmawiać z drugim gościem, tak jakbym była tam po to, by mnie oglądać, a nie słuchać – opowiada po latach.

Jej siłę, androgynizm i seksualność uwielbiał za to fotograf Helmut Newton. – Kiedy pracowałam jako modelka, cały czas zapraszał mnie do współpracy, a kiedy docierałam na sesję, mówił: „O mój Boże, zapomniałem, że nie masz dużych cycków” i odsyłał mnie z powrotem. Skończyło się na tym, że sporo razem pracowaliśmy i moje piersi nie miały już żadnego znaczenia, bo on kochał moje nogi, hehehehe! – wspomina.

Ona zawsze ich nienawidziła. W szkole wyśmiewano ją z powodu ich szczupłości, a zwłaszcza chudych kostek. Ale jej ramiona, jak mówi, to zupełnie inna jakość. – Kiedy zaczynałam pracować jako modelka, podnosiłam ręce i okazywało się, że to same mięśnie, a wszystkie inne modelki ich w ogóle nie miały. Naprawdę wszyscy myśleli, że jestem mężczyzną. Nie muszę wiele robić, żeby mieć mięśnie. To po prostu kwestia genetyczna – zapewnia.

O narkotykach:

Artystka nigdy nie kryła, że ma za sobą narkotykowe eksperymenty. Już po kilku stronach swojej książki wyznaje, że na terenie jamajskiej willi należącej do jej przyjaciela i założyciela Island Records, Chrisa Blackwella, u szczytu hedonizmu urządzała szalone imprezy z różnymi narkotykami. Nie obchodziło jej, co robią goście, dopóki nie umrą. – Możecie to sobie wyobrazić? Zorganizowanie imprezy, na której ktoś zginął, byłoby po prostu okropną karmą – puszcza oko.

Ale prawda jest taka, że rozróżnia eksperymentalne zażywanie narkotyków a ich nadużywanie: – Uważam, że to otwiera umysł. Zawsze byli w pobliżu lekarze, więc nigdy nie czułam się niebezpiecznie, nawet gdy wzięłam STP, pigułkę na super trip i nie mogłam „wrócić” przez co najmniej trzy dni. Ekstazy zaznałam po raz pierwszy z psychodelicznym guru Timothym Learym. To było niewiarygodne, jeśli chodzi o seks. I to nie tylko dla seksu, tylko dla dotykania siebie. Ooch, to miłe, miłość, miłość.

Eksperymentowała także z heroiną, ale nie chciała wstrzykiwać sobie narkotyków ze względu na nienawiść do igieł: – Więc palisz trochę, ale nie możesz się ruszyć! Widziałam, o co tyle zamieszania – robi się gorąco i bardzo leniwie. Gdybym była leniwa, prawdopodobnie bym w to weszła. Ale jestem zbyt aktywna. Cały czas wymiotowałam, a nienawidzę wymiotów.

Nigdy tak naprawdę nie przepadała za kokainą i nie mogła zrozumieć, dlaczego zyskała reputację „kokainowej maniaczki”. Wyznała bez ogródek, że woli „wsadzić sobie kokainę w tyłek, niż w nos”. – Nie, nie sądzę, żeby można było to robić często. Jest tam coś, co sprawia, że ludziom gniją przegrody w nosie. Zrobiłam to raz lub dwa razy, aby spróbować, i to wszystko – zapewnia.

Grace Jones, okładka „Island Life”, 1985
Zdjęcie: Jean-Paul Goude

Jakim cudem nie została jedną z narkotykowych ofiar? – Miałam szczęście. Zawsze powtarzam: „Bóg na mnie patrzył, ktoś tam na górze się mną opiekował”. Nigdy nie wpadłam w uzależnienie. Jedyne, co kocham, to naprawdę dobre wino – mówi.

W dawnych czasach krążyła plotka, że ​​Jones żywiła się kokainą i ostrygami. Obecnie, jak mówią jej przyjaciele, woli białe wino, sushi i ostrygi; i w tym właśnie tkwi sekret jej niekończącej się młodości. – Mam ostrygi na energię, ostrygi też wyciągają z depresji. To afrodyzjak, kochanie – kokietuje.

O młodym wyglądzie:

Jest kilka szalonych teorii na jej temat. – Kiedy mój mąż mnie poznał, naprawdę pomyślał, że jestem mężczyzną. To jedna z nich – śmieje się. – Ale to pewnie wzięło się stąd, że kiedy zaczynałam jako piosenkarka, musiałam znaleźć własny styl. Kazali mi śpiewać za wysoko, więc znalazłam swój prawdziwy głos, a jest bardzo głęboki. I wszyscy od tamtej pory myśleli, że jestem mężczyzną.

Najbardziej irytują ją plotki o operacjach plastycznych, których jest przeciwniczką i upiera się, że nic nie zrobiła: – Jerry Hall za każdym razem, gdy się spotykamy, patrzy na mnie i pyta: „Dlaczego nie masz żadnych szwów?”. Czasem, gdy idę do telewizji, zauważam, że kamera cofa mi się za uchem! Próbują dostrzec blizny? Nigdy nie dałabym się skaleczyć. Nie znoszę nawet igieł. Wyobrażasz sobie nóż?

W każdym razie 76-latka mogłaby uchodzić za kogoś po trzydziestce. Jej skóra jest niezwykła. Miękka, błyszcząca i muskularna. A ona zdaje się nie tracić młodzieńczej energii.

Grace Jones: „Najbardziej żałuję, że nie zagrałam w »Łowcy androidów«. Ojciec mojego syna i Ridley Scott rywalizowali ze sobą jako artyści. Ridley chciał, żebym zagrała główną rolę, ale Jean-Paul i nie lubił się dzielić, chciał, żebym pracowała tylko z nim”
Grace Jones: „Najbardziej żałuję, że nie zagrałam w »Łowcy androidów«. Ojciec mojego syna i Ridley Scott rywalizowali ze sobą jako artyści. Ridley chciał, żebym zagrała główną rolę, ale Jean-Paul i nie lubił się dzielić, chciał, żebym pracowała tylko z nim”
Grace Jones: „Najbardziej żałuję, że nie zagrałam w »Łowcy androidów«. Ojciec mojego syna i Ridley Scott rywalizowali ze sobą jako artyści. Ridley chciał, żebym zagrała główną rolę, ale Jean-Paul i nie lubił się dzielić, chciał, żebym pracowała tylko z nim”
Grace Jones: „Najbardziej żałuję, że nie zagrałam w »Łowcy androidów«. Ojciec mojego syna i Ridley Scott rywalizowali ze sobą jako artyści. Ridley chciał, żebym zagrała główną rolę, ale Jean-Paul i nie lubił się dzielić, chciał, żebym pracowała tylko z nim”

O filmie dokumentalnym:

Wielu mężczyznom w branży to przeszkadza, co potwierdza reżyserka Sophie Fiennes, która dziesięć lat pracowała nad dokumentem „Grace Jones: Bloodlight and Bami”, bo producenci filmowi odmawiali jego finansowania. Za każdym razem słyszała standardową reakcję: „Grace Jones miała swoje 15 minut; czy ona nie szuka zbyt dużej uwagi?” albo „Grace Jones jest bardzo niszowa. Więcej osób oglądających telewizję wolałoby obejrzeć oddział położniczy niż film o niej”.

– To branża, którą rządzą biali faceci w średnim wieku, którzy woleliby widzieć Grace w kategorii celebrytek, której aktywnie się sprzeciwiała i odrzucała już 40 lat temu. Więc wkładają ją w protekcjonalne pudełko „szalonych kobiet”, aby uporać się z zagrożeniem i nieprzewidywalnością jej obecności – reżyserka opowiada, dlaczego nie pogodziła się z ich myśleniem i była zdecydowana unikać z góry przyjętych wyobrażeń na temat gwiazdy, by pokazać niuanse jej osobowości.

Wspomina, jak podczas kręcenia filmu i towarzyszenia artystce przez dekadę, Grace wiele razy mówiła, że ​​ma dość facetów z showbiznesu i chce pracować tylko z kobietami. – Mężczyźni za bardzo chcieli powstrzymać tak bezgraniczną siłę, jaką jest Grace; z lekceważeniem opowiadali, że jest „agentką własnego doświadczenia i libido”, poprzez wyświechtane stereotypy. Tak naprawdę nie pasowała do żadnej z historii opowiadanych do tej pory na temat popkultury, showbiznesu, sztuki i stylu. To światy, które są o wiele bardziej konserwatywne, niż lubią udawać – ocenia Fiennes.

Sama bohaterka ma do tego już większy dystans: – Zdałam sobie sprawę, że kiedy niektórzy ludzie atakują, tak naprawdę nie atakują mnie. Zwykle mają problem ze sobą.

O rodzinie:

Podobnie myśli o swojej dużej rodzinie religijno-politycznej (z jednej strony byli duchowni zielonoświątkowcy, z drugiej politycy) w Spanish Town na Jamajce, gdzie się urodziła. Zanim ona i jej rodzeństwo dołączyli do rodziców, którzy wyemigrowali do Syracuse w stanie Nowy Jork, zatrzymali się u jej babci i jej drugiego męża, Masa P (Mas – skrót od „Mistrz”), który stosował okrutną dyscyplinę religijną, psychiczną i fizyczną. To wstrząsająca historia – Mas P wymazał ich dzieciństwo.

– Mój przyszywany dziadek był okrutny. Bił mnie przy najmniejszej okazji. Nie pozwolono mi nosić spodni ani prostować włosów, więc czesanie było bardzo bolesne. Groziła mi kara, gdyby którekolwiek moje działanie zostało uznane za złe. Czasami musieliśmy wspinać się na drzewo i wybrać własny bicz z gałęzi i liści, aby zachować dyscyplinę. Miałam chyba sześć lat. Myślałam, że wszystkie dzieci spotyka w domu to samo. Nie miałam dzieciństwa, mam je teraz. Dziś wiem, że byłam ofiarą przemocy – opowiada.

Jeden z jej braci, Noel, został biskupem, ale ona nie wyznaje konwencjonalnej religii. – Wierzę w Boga, wszystko, co widzę, jest częścią Boga, ale nie w ten sposób – deklaruje. Mimo to, nawet podczas burzliwego hedonizmu ery Studio 54, strach przed Mas P i przed Bogiem w niej pozostał. – I całe to poczucie winy związane z seksem – mówi. Żartobliwie dodaje: – Jestem trudną kobietą… i nie mam zamiaru udawać.

Czy świadomie stworzyła swój przerażający, dziki wizerunek? – Nie. Myślę, że pochodzi on od męskiej władzy w mojej religijnej rodzinie. Oni mieli to pierwsi i podświadomie to przyjęłam. Cholernie się ich bałam – mówi.

O karierze:

Co zrobiła w swojej karierze, z czego jest najbardziej dumna? To cała kombinacja. Przechodzenie od jednej rzeczy do drugiej. – Po prostu podążam za tym, co przychodzi i to płynie. Niektóre filmy, które nakręciłam… Nie zrobiłam ich wielu, ale jestem zadowolona z tych, które zrobiłam. I potem zdałam sobie sprawę, że naprawdę wolę muzykę, chyba że w przyszłości będę reżyserowała własny film. Jednak muzyka daje mi więcej satysfakcji – odpowiada.

Jej kariera jest tak różnorodna, bo nie lubi się powtarzać: – Jeśli zauważę, że się powtarzam, zaczynam się nudzić i myślę, że wszyscy inni będą się nudzić. Dlatego zawsze lubię mieć coś nowego. Poza tym… spotykam ludzi takich jak Issey Miyake (japoński projektant mody zmarł w sierpniu ub.r. – przyp. red.), Andy Warhol i Keith Haring i oczywiście Jean-Paul Goude, którzy mają na mnie ogromny wpływ. Jestem ich muzą i oni są moimi muzami.

Żałuje tylko jednego: że nie zagrała w kultowym dziś filmie science fiction „Łowca androidów” z 1982 roku. – Jean-Paul Goude – ojciec mojego syna – i Ridley Scott rywalizowali ze sobą jako artyści. Ridley chciał, żebym zagrała główną rolę, ale Jean-Paul był bardzo Francuzem i nie lubił się dzielić. Chciał, żebym pracowała tylko z nim. I odmówiłam, zanim przeczytałam scenariusz, co było z mojej strony bardzo głupie. Powiedział mi, że gdybym się zgodziła na tę rolę, stałabym się zbyt komercyjna, zbyt hollywoodzka, że sprzedałabym się. Najbardziej żałuję, że go posłuchałam. Powinnam była podjąć tę decyzję sama – wyznaje. I szczerze dopowiada, że tego samego wieczora przeczytała scenariusz w samolocie do Paryża i absolutnie się jej spodobał: – Gdy tylko wylądowałam, zadzwoniłam ze zmianą swojej decyzji. Spóźniłam się. W ciągu jednej nocy obsadzono kogoś innego.

Była królową disco, która wylansowała m.in. hity „Pull up to the Bumper”, „Slave to the Rhythm” i „I’ve Seen That Face Before (Libertango)”, w 2008 roku nagrała swój pierwszy album studyjny od 19 lat, powracając z „Hurricane”, na którym znalazły się utwory „Williams’ Blood” i „Corporate Cannibal”. Ostatnio jej wokal można było usłyszeć na albumie Beyoncé „Renaissance” w piosence „Muse”. Ona jednak nie uważa się za artystkę popową. Zawsze chciała być niszowa: – Właściwie nadal uważam się za artystę undergroundowego, choć zyskałam popularność. Ale to, co robię, nie jest popem.

Dla niej istnieje różnica między zwykłymi komercyjnymi wypłatami a „wyprzedawaniem się”. Z jednej strony ma reputację osoby, która odmawia stawienia się na jakikolwiek festiwal, koncert czy występ, dopóki nie otrzyma zapłaty. Z drugiej strony nie zastanawiała się dwa razy, zanim odrzuciła udział w telewizyjnym programie „X Factor”. – Moi agenci są sfrustrowani. Ale są pewne rzeczy, które obejrzę i pomyślę: „O Boże, naprawdę mi się to nie podoba”, więc dlaczego miałabym to robić dla pieniędzy? – tłumaczy.

W tym czasie woli oglądać mecz tenisa (uwielbia Rafaela Nadala), układać skomplikowane puzzle lub odpoczywać na Jamajce, którą ponownie polubiła. Jej głównym priorytetem jest po prostu iść do przodu: – Lubię nowe wyzwania. Jeśli tego nie mam, to się nudzę. Wolałabym nauczyć się budować dom niż bezczynnie siedzieć!

Najprawdopodobniej to pomogło jej przetrwać te wszystkie lata w świecie showbiznesu, który przeżuł i wypluł wielu. Potwierdza: – Chodzi o zaprzedanie duszy. Nie można mnie kupić i ludzie tego nienawidzą. Każdy ma swoją cenę. Ale nie ja.﹡

 

_____

Pisząc artykuł, korzystałam z wywiadów w „Guardianie”, „Another Magazine”, biografii „I’ll Never Write My Memories”.

Grace Jones, album „Slave to the Rhythm”, 1986
Zdjęcie: Jean-Paul Goude

Kopiowanie treści jest zabronione