„Jego filmy są bardzo zmysłowe. Możesz niemal poczuć powiew wiatru”. Nowe dzieło mistrza zdobyło Oscara
06 lutego 2024
tekst: Agnieszka Kowalska
zdjęcia: Studio Ghibli / Nowe Horyzonty

Posłuchaj

To był najbardziej tajemniczy projekt legendy animacji – Hayao Miyazakiego. Spędził na pracy nad tym filmem pięć lat, po zmianie decyzji o przejściu na emeryturę. Nawet wtedy, gdy było już wiadomo, że coś szykuje, nie zdradzał żadnych informacji, zdjęć, reklam i zwiastunów. Nie podał nawet tytułu. A na dodatek najwybitniejszy animator w historii zapowiedział, że ten film jest jego ostatnim. Gdy więc „Chłopiec i czapla” miał premierę w Japonii, do kin ustawiały się długie kolejki. Teraz 83-letni reżyser ma szansę na Oscara, a my możemy sami ocenić, czy na niego zasługuje. Jego nowe dzieło jest już w polskich kinach.

Oscar, Złoty Glob, nagroda BAFTA i dwie Annie, nagroda na festiwalu w Toronto, kilka od stowarzyszeń krytyków filmowych na całym świecie. W sumie 15 nagród. Do tego w serwisie Rotten Tomatoes 97 proc. pozytywnych ocen. To tylko kilka zaszczytów, które „Chłopiec i czapla” Hayao Miyazakiego zgarnął do tej pory. Do tego dochodzi zysk – obraz do dziś zarobił na całym świecie ponad 165 mln dolarów, choć to nie koniec, bo nadal jest wyświetlany w kinach. Stał się pierwszym oryginalnym filmem animowanym i pierwszym Miyazakiego, który osiągnął pierwsze miejsce pod względem sprzedaży biletów w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, przynosząc 12,8 mln dol. dochodu w pierwszy weekend.

Szaleństwo było od początku. Przed kinem Toho Cinemas w Tokio w piątkowy ranek w połowie lipca ub.r. ustawiła się kolejka kinomanów, wydłużająca się z minuty na minutę. Czekali tłumnie na jeden z pierwszych pokazów w Japonii najnowszego dzieła mistrza, o którym nic nie wiedzieli. Otrzymali tylko dwie wskazówki – tytuł filmu „Kimitachi wa Do Ikiru Ka?” oraz prosty plakat przedstawiający rysunek ptaka. Jak relacjonował „Japan Times”, jednym z pierwszych przybyłych fanów była wieloletnia fanka Studia Ghibli (legendarnego studia animacji, które Miyazaki założył w 1985 roku), która wzięła dzień wolny od pracy. – Nie ma już możliwości oglądania filmów, o których nic się nie wie. Jestem wdzięczna, że podjęli taką decyzję. Nie muszę myśleć o tym, czego się spodziewać, więc dzisiaj jestem tutaj, aby się po prostu cieszyć – wyznała.

Ghibli podjęło bowiem bezprecedensową decyzję, że nie będzie promocji: nie wypuści żadnych zdjęć, zwiastunów, streszczeń, broszur, reklam ani innych informacji. – To ma na celu przywołanie tego, jak wyglądało oczekiwanie na premierę filmu dekady temu. Plakat i tytuł: to wszystko, co dostawaliśmy, gdy byliśmy dziećmi. Podobało mi się wyobrażanie sobie, o czym jest film, i chciałem przywrócić to uczucie – współzałożyciel i prezes Studio Ghibli, Toshio Suzuki, który pracował z Miyazakim przy kilku jego produkcjach, powiedział dziennikowi „Nikkei Asia”. – Podawanie zbyt wielu informacji zmniejsza zainteresowanie odbiorców. Pomyślałem, że w dobie wszechobecnych social mediów sam brak informacji będzie zabawny. W głębi duszy sądzę, że widzowie właśnie tego pragną.

Hayao Miyazaki zdobył dwa Oscary: w 2003 roku za „Spirited Away: W krainie bogów” oraz honorowego w 2014
Zdjęcie: Academy of Motion Picture Arts and Sciences

1.

Skąpe informacje podsycały zainteresowanie „Kimitachi wa Do Ikiru Ka?”. Gdy wyciekło, że bestsellerowa powieść dla dzieci Yoshino Genzaburō z 1937 roku o tym samym tytule, jest inspiracją dla filmu, fani postanowili szukać w niej wskazówek. Wydawcy dodrukowali więc kolejne egzemplarze książki, która cieszy się popularnością wśród kolejnych pokoleń. Adaptacja w postaci mangi sprzedała się w 2018 roku w ponad 2 milionach egzemplarzy i była najlepiej sprzedającą się książką roku w Japonii, a oryginał w tym samym rankingu zajął 9. miejsce. Gdy animacja Miyazakiego trafiła do japońskich kin, cały nakład powieści się wyczerpał. Wydawnictwo Iwanami Bunko dodrukowało ją, a nowy nakład latem ub.r. sprzedał się w ilości 1,8 miliona egzemplarzy, co czyni ją książką numer jeden w historii wydawnictwa.

Powieść opowiada o uczniu gimnazjum Koperu-kun – jego przezwisko zaczerpnięto od Kopernika – który uczy się samodzielnego myślenia dzięki radom swojego wuja zawartym w pamiętniku. Wydarzenia każdego dnia skłaniają 15-latka do rozmyślań, zmartwień, śmiechu i płaczu. Pojawia się szeroki zakres tematów, w tym przemyślenia na temat nierówności majątkowych, jakie chłopiec odczuwa w relacjach z kolegą z klasy, przyjaźni i konflikcie z bliskimi towarzyszami, konsekwencjach niedotrzymanej obietnicy, a także komentarz do ważnych spraw społecznych.

Jak zdradza wytwórnia, dla legendarnego reżysera animacji książka miała szczególny wpływ, gdy był dzieckiem. Ojciec Miyazakiego również pracował w fabryce części do samolotów myśliwskich, jak Koperu-kuna, a jego rodzina przeniosła się na wieś w czasie II wojny światowej. Animator miał również szczególny związek z matką, która podobno zainspirowała silne postaci kobiece w jego filmach. Nic dziwnego, że echo powieści pojawia się w 124-minutowym filmie ręcznie rysowanym przez Miyazakiego przy pomocy 60 animatorów i koncentrującym się na 11-letnim Mahito. Chłopiec przeprowadza się z ojcem na wieś, po tym, jak jego matka zginęła w pożarze w czasie II wojny światowej w Japonii. Tam spotyka gadającą czaplę siwą, która wabi go do surrealistycznej krainy, w której współistnieją żywi i umarli i gdzie powoli wychodzi na jaw tajemnica śmierci jego matki. Wszystko w rytm ścieżki dźwiękowej autorstwa wieloletniego współpracownika Miyazakiego, Joe Hisaishiego.

To najbardziej osobisty, prawie autobiograficzny film w karierze jego autora. Nigdy nie stworzył obrazu, w którym sam byłby głównym bohaterem, więc poczuł, że musi to zrobić, póki żyje. Jego poprzednie filmy miały dziewczynkę w roli głównej, ale tym razem chciał opowiedzieć własną historię, więc bohaterem miał być chłopiec. – Jako producent nie byłem tego pewien, bo patrząc na wiele filmów, nie tylko animacji, ale filmów akcji, myślałem, że bohaterki przyciągną więcej widzów. Ale Miyazaki nalegał, aby tym razem był chłopiec, ponieważ jest oparty na jego osobie. Nie miał to być tylko idealny charakter, doskonały i pozytywny, chciał przedstawić kogoś, kto ma w sobie bardzo złożone uczucia, czasami złą wolę lub złośliwość – Suzuki opowiadał magazynowi „Deadline”.

Również czapla wzięła się z życia mistrza. Przez przypadek. Miyazaki w swoim domu ma mały ogródek i codziennie rano wychodzi do ogrodu i pali papierosy. Tak zaczyna dzień. Pewnego dnia czapla po prostu wylądowała w jego ogrodzie i piła wodę z małego stawu. Potem pojawiała się od czasu do czasu, aż w końcu zaczęła zaglądać codziennie. I wtedy zdecydował, że pomocnikiem Mahito zrobi czaplę. Było jeszcze coś, co przekonało go do tego pomysłu. W każdą niedzielę artysta przyłączał się do sąsiadów w sprzątaniu pobliskiej rzeki. Któregoś dnia, kiedy był nad rzeką, przeleciała obok niego czapla i zauważył, że to ta sama, która przychodzi o poranku i pije wodę ze stawu w jego ogrodzie.

2.

Film, który jest równie piękny wizualnie, jak wszystkie mistrza, a także prezentuje kluczowe punkty i motywy filmowe będące jego znakiem rozpoznawczym, ma duże szanse w tegorocznej walce o Oscara. Jeśli wygra w kategorii „Najlepszy długometrażowy film animowany” Miyazaki mógłby dołączyć do kolekcji drugą statuetkę za swoje dzieło – pierwszego Oscara zdobył w 2003 roku za „Spirited Away: W krainie bogów” (jako jedyny film spoza Zachodu), który powszechnie uważany jest za jeden z najlepszych filmów animowanych wszech czasów. Osiągnął również komercyjny sukces, zwłaszcza w Japonii, gdzie stał się najczęściej oglądanym filmem w kinach w historii (tytuł ten piastował przez następne 7 lat). Zresztą 4 z 13 filmów o najwyższych wpływach w Japonii to właśnie dzieła Miyazakiego.

83-latek to żywa legenda kina. Największy twórca filmów animowanych od czasu pojawienia się tej formy na początku XX wieku i jeden z najwybitniejszych twórców gatunku. – Jest największym reżyserem animacji wszech czasów. Jego twórczość nie jest łatwa, ale te filmy przedstawiają go tak intymnie, że ma się wrażenie, że się z nim rozmawia. Są pełne paradoksów, bo on rozumie, że piękno nie może istnieć bez grozy, a delikatność bez brutalności. Powtarza w kółko motywy: latanie, nadzieja, rozpacz, siła i niewinność. Każda z jego przypowieści jest pełna wiary w ludzkość i pełna bólu serca z powodu ludzkości – wychwala Japończyka trzykrotny zdobywca Oscara, reżyser Guillermo del Toro. I porównuje jego wkład w kino z wpływem, jaki Mozart wywarł na muzykę klasyczną: – Miyazaki jest mistrzem tej rangi. Zmienił medium, zrewolucjonizował je i wielokrotnie udowadniał, że jest to dzieło sztuki.

Uznanie dla mistrza żywią też inni. Dostał dwa Oscary (w tym honorowego) i dwie nominacje do niego, trzy nagrody festiwalu w Wenecji, Złotego Niedźwiedzia niemieckiego Berlinale i trzy nagrody Annie, najważniejszej na świecie imprezy dla twórców filmu animowanego. Również Muzeum Akademii Filmowej – organizacji, która jest gospodarzem ceremonii rozdania Oscarów – złożyło hołd jego twórczości specjalną wystawą, gdy placówka została otwarta we wrześniu 2021 roku. Była to pierwsza retrospektywa artysty poza Japonią. – Chcieliśmy wyróżnić kogoś, kto naprawdę ma globalny wpływ. Jedną z rzeczy, które są naprawdę wyjątkowe w jego twórczości, jest to, że rzeczywiście przemawia do młodych ludzi i starszych pokoleń z równą pasją i wizją – zachwalała wówczas Jessica Niebel, kuratorka wystawy.

W Los Angeles pokazano obrazy wielkookich, niewinnie wyglądających dzieci i stworzeń Miyazakiego, latające zamki, domki na drzewach, samoloty i bujne lasy z jego klasyków, m.in. „Mój sąsiad Totoro”, „Księżniczka Mononoke”, „Ruchomy zamek Hauru”, „Laputa – podniebny zamek”, „Podniebna poczta Kiki” czy „Zrywa się wiatr”. Na ścianach muzeum można było także przeczytać wiersz, który mistrz napisał dla swojego zespołu filmowego z Tokio, aby lepiej mogli zrozumieć wrażliwość i intencje swoich bohaterów. „Traktuj każdą postać z szacunkiem. Musimy kochać ich głupotę… Za wszelką cenę należy unikać jednego powszechnego błędu: przekonania, że narysować kreskówkę to narysować kogoś głupszego od siebie” – ostrzegał.

– Hayao Miyazaki to wzór twórcy, któremu udało się pozostać wiernym sobie, robiąc filmy przystępne dla ludzi na całym świecie. Żaden artysta nie badał sprzeczności ludzkiej natury tak życzliwie i krytycznie, jak on – oceniła kuratorka w rozmowie z „Los Angeles Times”. – Zachęca do odpowiedzialnego postępowania, okazywania szacunku i pokory oraz współistnienia z otoczeniem. A do tego jego filmy są bardzo zmysłowe. Możesz niemal poczuć powiew wiatru.

3.

W jego świecie jest niewielu złoczyńców, a nawet naprawdę złych postaci, jedynie ci, którzy robią złe rzeczy, ale potem się nawracają. – Nie jestem bogiem, który decyduje o tym, co jest dobre, a co złe. Jako ludzie popełniamy błędy – wyznał kiedyś Japończyk, mając na myśli również swojego ojca, który jako właściciel fabryki samolotów i amunicji czerpał korzyści z wojny, a w ostatnich miesiącach walk przerabiał samoloty na misje kamikaze i nigdy się tego nie wstydził i nie wyraził skruchy.

„Jestem taki jak on” – Miyazaki napisał w 1995 roku. I wymieniał, że jest człowiekiem pełnym sprzeczności: filmowcem, który potępia nadmierne tworzenie filmów, nawet jeśli sam się do tego przyczynia; artystą, który poświęcił swoją karierę dzieciom, ale sam rzadko bywał w domu, aby zająć się swoimi; ekologiem, który nie może znieść rezygnacji z papierosów lub samochodu; zdeklarowanym przeciwnikiem rozwoju przemysłu, który rozkoszuje się mechaniką nowoczesnych pojazdów; pacyfistą, który kocha samoloty bojowe; przeciwnikiem cywilizacji, która zmarnowała dary planety, który mimo to robi filmy potwierdzające ważność ludzkiego życia.

Posunął się nawet do tego, że wyznał, iż nienawidzi filmów Disneya i ich łatwego sentymentalizmu: „Dla mnie pokazują one jedynie pogardę dla publiczności”. I dlatego on sam stawia na wyraźną dychotomię dobra i zła, mieszankę fatalizmu i nadziei, i nigdy nie przestanie pokazywać tego w swojej pracy. Powtarzał, że misją jego filmów jest „pocieszyć cię – wypełnić lukę, która może być w twoim sercu lub życiu codziennym”.

4.

Tym większe było zaskoczenie i smutek, gdy ten gigant animacji w 2014 postanowił przejść na emeryturę. Zamknął swoje atelier w Studio Ghibli na przedmieściach Tokio, które czasami pieszczotliwie nazywa Buta-ya, co po japońsku oznacza „chlewnię” (lubi świnie i często tak sam siebie przedstawia) i ogłosił, że nie będzie już kręcił filmów. Bo wiek zaczyna hamować jego perfekcjonistyczne podejście do twórczości.

Chciał też więcej czasu spędzać z żoną, Akemi, byłą animatorką i koleżanką z pracy (poznali się w studiu Toei Animation 60 lat temu, podczas tworzenia filmu „Podróże Guliwera poza Księżyc” i pobrali w 1965 roku). Na jego prośbę przestała pracować, by zająć się wychowaniem ich dwóch synów i, jak powiedział w przeszłości, nie wybaczyła mu tego. Obiecał jej, że na emeryturze będzie zabierał ją na wycieczki swoim starym Citroënem z otwieranym dachem, który przecieka, gdy pada deszcz (model ten został wycofany z produkcji w 1990 roku). Fani na pewno rozpoznają, że wersja tego auta w kolorze wina pojawia się w scenie pościgu w jego reżyserskim debiucie „Lupin III: Zamek Cagliostro” z 1979 roku.

Tym razem Ghibli jego odejście potraktowało poważnie i zamknęło dział produkcji.

Choć przejście na emeryturę ogłaszał już wcześniej. Pierwszy raz w 1998 roku, ale zmienił zdanie rok później – wrócił do Buta-ya z pomysłem na „Spirited Away: W krainie bogów”, który okazał się najbardziej kasowym filmem w historii Japonii. W 2013 roku ponownie zapowiedział, że skończył z filmem. Być może dlatego, że jego ówczesna animacja „Zrywa się wiatr”, choć dobrze radziła sobie w kasie, ale nie dorównywała jego poprzednim filmom. Pewnie dlatego, że dotyczyła bezpośrednio winy Japonii w II wojnie światowej, wciąż niewygodnego tematu.

Mistrz, któremu talentem i dorobkiem animacyjnym może dorównać jedynie Walt Disney, narzekał też, że w dobie stale rozwijającej się technologii jego „marka ręcznie rysowanych animacji staje się przestarzała”. Nadal sam rysował większość klatek w każdym filmie, licząc je w dziesiątkach tysięcy. Tylko sporadycznie uciekał się do obrazów generowanych komputerowo przez swoich podopiecznych, a w niektórych filmach wcale. Zresztą sam komputera nawet nie ma. – Wierzę, że narzędziem animatora jest ołówek – wyznał w jednym z nielicznych wywiadów, którego udzielił trzy lata temu „New York Timesowi”.

Książka Yoshino Genzaburō z 1937 roku, która stała się pierwowzorem dla animacji, a obok japoński plakat „Chłopca i czapli”

To samo mówił w 2016 roku w filmie dokumentalnym o sobie „Never-Ending Man: Hayao Miyazaki”, w którym pomysły animatorów komputerowych nazwał „odpychającymi”. Wszystkie frustracje i rozczarowania prowadzą go w tym dokumencie do dwóch wniosków: ręcznie rysowana animacja to dla niego jedyna dobra rzecz i musi zrobić jeszcze jedną fabułę.

5.

Zupełnie nie zdziwiło to Toshio Suzukiego. Hayao przyszedł do niego nieco ponad rok po przejściu na emeryturę, aby ogłosić, że chce nakręcić kolejny film. – Powiedziałem: „Daj mi spokój”. Próbowałem go od tego odwieść, sugerując, że najlepszy film w karierze ma już za sobą – zdradza prezes Ghibli, który jest też najbliższym powiernikiem mistrza i współproducentem „Chłopca i czapli”.

Spotkali się w 1979 roku, kiedy jako redaktor magazynu animacji, Suzuki pojawił się w miejscu pracy Miyazakiego, aby zrobić z nim wywiad. Jak wspomina Suzuki, filmowiec, będąc w ferworze przygotowań do swojego pierwszego dzieła, nie chciał mieć z nim nic wspólnego i oskarżył go o naciąganie dzieci i zmuszanie ich do kupowania swojego magazynu. Zamiast się poddać, Suzuki zajął biurko obok Miyazakiego i zaczął tam pracować nad nowym numerem gazety. Mężczyźni siedzieli zgarbieni w milczeniu przez cały dzień i noc, aż w końcu Miyazaki wstał i poszedł do domu o 4 rano. Obaj wrócili o 9. Kolejny dzień minął w ciszy. Dopiero trzeciego dnia Miyazaki zaczął mówić.

Dziś są najbliższymi przyjaciółmi, którzy spotykają się raz w tygodniu (kiedyś rozmawiali prawie codziennie). Nic dziwnego, że w końcu – po pięciu latach – Suzuki ugiął się i dał się przekonać przyjacielowi do powrotu. Ponieważ, jak mówi, „celem Studio Ghibli jest robienie filmów Miyazakiego”. Co się stanie, gdy Miyazaki odejdzie na dobre? Jego starszy syn, 57-letni Goro, nakręcił dla studia kilka filmów, w tym całkowicie animowany komputerowo „Earwig and the Witch”, który ukazał się w USA w 2000 roku i spotkał się głównie z krytycznymi recenzjami, które miały mniejszy problem z samym filmem niż z zerwaniem z tradycją Ghibli (młodszy syn Miyazakiego, 54-letni Keisuke, jest grafikiem). Chodziło o odejście od 2D, ale Suzuki zwraca również uwagę na różnice między animacją japońską i amerykańską: na Zachodzie zawsze musimy wiedzieć, jak się sprawy kończą. W Ghibli zaś ostatnia scena jest często tajemnicą.

Gdy już wyszło na jaw, że z emerytury nici, Miyazaki wyznał lokalnym mediom, że najnowszy film to pożegnalny list do wnuka. Gdy później dziennikarka „New York Timesa” zapytała go, dlaczego wrócił po dekadzie przerwy, odparł z szelmowskim uśmiechem: – Bo chciałem.

6.

Wraz z „Chłopcem i czaplą” wróciła radość twórcza. Miał większą swobodę – w przeszłości filmy Ghibli były dotowane przez wiele podmiotów, więc istniała presja, aby zrobić hit, tym razem był to film niezależny. Całość finansowano ze środków własnych i wszystkich, a także jego samego, ciekawiło, jaki film stworzy, gdy nie będzie ciśnienia związanego z zyskiem. Jednak nie przewidział jednego: że w trakcie będzie musiał zmienić główną narrację. Na początku opowiadał swoją własną historię o chłopcu i dziadku. Ta druga postać była wzorowana na współzałożycielu Studio Ghibli, Isao Takahacie. Niestety, Takahata zmarł podczas prac nad filmem, co wstrząsnęło Miyazakim tak bardzo, że przez długi czas nie mógł kontynuować tworzenia scenorysu.

Co więcej, Takahata był jego starszym animatorem, był jego kolegą, był jego rówieśnikiem, był jego przyjacielem. Ale przede wszystkim był kimś, kto odkrył jego talent i wydobył go na światło dzienne. Tak wiele mu zawdzięczał. Na początku historia miała więc opowiadać o tym, jak Miyazaki, czyli główny bohater, dorasta. Chodziło o dojrzewanie pod okiem starszego. Taki był temat filmu. Ale po śmierci Takahaty, natychmiast to odrzucił i cała historia zamieniła się w film o rozkwitającej przyjaźni między chłopcem a czaplą. Całość czerpie z motywów i postaci z całej kariery Miyazakiego, ale narracja jest nieco mroczniejsza, bardziej złożona i bardziej osobista niż wcześniejsze jego dzieła.

Być może rozpacz po odejściu przyjaciela miała wpływ na pozostałych współpracowników, np. na kompozytora Joe Hisaishiego, z którym pracuje od 40 lat. Przedstawiając mu „Chłopca i czaplę” zachowywał się inaczej niż zwykle. – Najważniejszą częścią procesu komponowania ścieżki dźwiękowej do  filmu jest spotkanie z reżyserem i podjęcie decyzji, w którą stronę powinna iść muzyka i w jakich częściach scen. Ale on opuścił wszystkie spotkania. Nie mieliśmy nic – mówił „Variety”.

Hisaishi nie miał dostępu do scenorysów ani grafik i zamiast tego obejrzał prawie pełną wersję animacji dopiero w lipcu 2022 roku. Miyazaki po prostu powiedział mu: „Pozostawiam to wszystko tobie”.

Hisaishi jest kompozytorem odpowiedzialnym za każdy obraz filmowca od „Nausicaä z Doliny Wiatru” z 1984 roku. Pomimo trwającej od kilkudziesięciu lat współpracy jego i mistrza anime łączą ściśle zawodowe relacje pozbawione prywatności. On postanowił jednak włączyć do ścieżki dźwiękowej „Chłopca i czapli” coś osobistego: krótką melodię, którą podarował Miyazakiemu na jego urodziny (5 stycznia), i przekształcił ją w główny temat filmu zatytułowany „Zapytaj mnie dlaczego”.

Stworzył minimalistyczne kompozycje do „Chłopca i czapli”, wykorzystując wyłącznie tradycyjne instrumenty orkiestry symfonicznej. – Nie jest tak wesoły jak poprzednie filmy Miyazakiego, ale jest bardzo kolorowy. Chciałem, by był spójny i jednolity w dźwiękach, bez względu na różnorodnych bohaterów: od roju żab po urocze białe bąbelki zwane „warawara”, które nadmuchują się i unoszą w niebo. Nie piszę muzyki dla bohaterów. Komponuję zgodnie ze światem, który zbudował pan Miyazaki – wyjaśnia Hisaishi.

7.

A ten świat jest pełen mroku, głębi i znaczeń bardziej niż jakakolwiek inna produkcja Studia Ghibli. Co od razu wychwycili recenzenci, dopatrując się w tej lirycznej opowieści o życiu, stracie i przyjaźni pożegnania autora z karierą. „Time Out” okrzyknął animację „dojrzałym, złożonym arcydziełem, splatającym przeszłość, teraźniejszość i przyszłość reżysera – piękną zagadką, na której rozwiązanie warto czekać”. „Polygon” napisał, że „ten film można oglądać w kółko, zawsze znajdując w nim coś nowego i ekscytującego” i stwierdził, że jest w nim tęsknota za przeszłością, która wywołuje wrażenie, że reżyser przed odejściem zastanawia się nad swoją karierą, co podkreśla „tworząc doskonały łabędzi śpiew”. Zaś „IndieWire” napisał, że „Miyazaki tak otwarcie żegna się z nami i z rozpadającym się królestwem marzeń i szaleństwa, które wkrótce pozostawi za sobą – że jego dzieło staje się zapierającą dech w piersiach tęsknotą za patrzeniem, jak prawdziwy nieśmiertelny godzi się z własną śmiercią”.

Opinie odnosiły się bowiem do zapowiedzi mistrza, że „Chłopiec i czapla” to jego ostatni film. Choć przecież to samo mówił w 1998, 2001 i 2013 roku. Hisaishi śmieje się, myśląc o nieudanych próbach przejścia legendarnego filmowca na emeryturę: – To moja całkowicie osobista opinia, ale nie sądzę, że to jego ostatni film.

Potwierdził to niedawno Junichi Nishioka, wiceprezes Ghibli. – Codziennie przychodzi do swojego biura i pracuje nad pomysłami na nowy film. Kontynuuje pracę tak, jak zawsze – powiedział dziennikarzom w Toronto, gdzie odbyła się pierwsza poza Japonią premiera ostatniego obrazu. Dlaczego więc Miyazaki ciągle grozi, że odejdzie, a potem się wycofuje? – Często ogłasza swoją emeryturę po nakręceniu filmu, ponieważ włożył w niego całą energię i uważa, że ​​nie może już robić nic więcej. Ale tym razem tak nie mówi.﹡

Kopiowanie treści jest zabronione