Bob Dylan w piątek, 24 maja, skończy 83 lata. To długi czas, ale zastanawiając się nad dorobkiem tego piosenkarza, autora tekstów, aktywisty, poety, artysty wizualnego i ikony kultury, nie można nie zastanawiać się, czy liczymy w latach kalendarzowych, czy w latach świetlnych. Bo jak jeden człowiek tylko w jednym życiu opanował tak wiele form sztuki i to z tak dobrym skutkiem?
Amerykanin nie tylko zapisał się w historii muzyki, ale i historii sztuki. Dowodem tego była m.in. ubiegłoroczna wystawa jego obrazów w muzeum MAXXI w Rzymie, gdzie zebrano w jednym miejscu ponad 100 dzieł sztuki, które stworzył w ciągu ostatnich sześciu dekad. To jego wczesne szkice tuszem, kolaże sitodrukowe, obrazy akrylowe i rzeźby z metalu – wszystkie świadczą o jego wyczuciu do zapadających w pamięć szczegółów codziennych chwil. – Podobnie jak w przypadku pisania piosenek, jego sztuka wizualna daje nam odrębną perspektywę Dylana, oferując jednocześnie reprezentację wielu chwil i uczuć, a także odbicie społeczeństwa – nas samych – oceniał wtedy Shai Baitel, dyrektor artystyczny Modern Art Museum w Szanghaju, gdzie wcześniej pokazywano część tych prac. Obrazy Dylana jeździły bowiem od Londynu i Pekinu do Nowego Jorku i Miami w formie małych wystaw objazdowych, a na końcu obszerniejszy zbiór trafił do Włoch – na pierwszą w historii tak dużą wystawę retrospektywną w Europie.
Sam zainteresowany na wernisaż do Rzymu nie przyjechał, nie udzielił też żadnego wywiadu na ten temat. – Bob Dylan nigdy nie pojawia się publicznie. To bardzo ciekawe, ale on wierzy, że jego obecność może zakłócić odbiór wystawy. Nigdy nie zobaczycie go w telewizji, nigdy nie udziela wywiadów… nigdy – tłumaczył Aaron Young, marszand ze Stanów Zjednoczonych.
O tym, co myśli o swojej sztuce, można było się dowiedzieć z cytatów, których kilka umieszczono w salach MAXXI. Jak np. ten o początkach, pochodzący z jego pamiętnika „Chronicles” z 2004 roku: „Nie żebym uważał się za jakiegoś wielkiego rysownika, ale czułem, że wprowadzam porządek w otaczający chaos”.
Teraz nie lada gratka dla jego fanów – na aukcję trafił wczesny obraz, który muzyk namalował około 1968 roku. To abstrakcja przedstawiająca „ukryty” autoportret. Wsród kolorowych plam na płótnie znajdziemy m.in. rogi byka, symbole muzyczne, parę oczu, a na górze czerwoną figurkę w kapeluszu z szerokim rondem, którą można odczytywać jako samego muzyka. Na odwrocie autor podpisał dzieło i naszkicował nuty.
Dylan stworzył tę pracę w czasie, gdy po wypadku motocyklowym zaszył się w swojej posiadłości w Woodstock w Nowym Jorku. Ten okres odosobnienia zakończył okres intensywnego koncertowania 27-letniego wówczas muzyka i udanej serii albumów, w tym „Blonde on Blonde”. W Woodstock napisał około 100 piosenek (obecnie znanych pod wspólną nazwą „The Basement Tapes”) i najwyraźniej malował. Jeden z powstałych wtedy obrazów, który nie doczekał się tytułu, podarował Sandy LaPanto – astrolożce z Woodstock, w zamian za „czytanie z horoskopu”. Według pisarki Anne Margaret Daniel, która w 2023 roku napisała książkę” Bob Dylan: Mixing up the Medicine”, LaPanto tworzyła mapy astrologiczne dla swoich przyjaciół. „Sandy była nie tylko jedną z najpiękniejszych kobiet w Woodstock w czasach, gdy było ich wiele; była mistyczką, czytała w gwiazdach. Społeczność dawnych artystów z Woodstock funkcjonowała wówczas w systemie barterowym… ludzie wymieniali się swoją wiedzą i dorobkiem twórczym, zamiast wymieniać pieniądze. Ona była tego częścią”.
Obraz pozostawał w rodzinie LePanto przez ponad pięćdziesiąt lat, zapomniany leżał gdzieś pośród przedmiotów należących do byłego męża Sandy, Anthony’ego LePanto. Odkryto go niedawno. 23 maja bostońska RR Auction sprzeda obraz w ramach aukcji „Marvels of Modern Music”.
„Sztuka wizualna Boba Dylana, podobnie jak jego muzyka, czerpie z głębokiego źródła ekspresji kulturowej i osobistej. Ten obraz z lat Woodstock jest szczególnie sugestywny, oddaje żywego i transformacyjnego ducha lat 60.” – napisał w oświadczeniu Bobby Livingston z domu aukcyjnego, który wystawił płótno za kwotę 100 tys. dolarów (ponad 397 tys. zł).
Licytacja RR Auction zaczyna się w czwartek, 23 maja, i zakończy się następnego dnia. Budzi duże zainteresowanie, ponieważ niewiele wiadomo o wczesnych pracach legendarnego barda, a jeszcze mniej zostało do tej pory wystawionych na aukcji. Najbardziej znany z jego obrazów z tego okresu można zobaczyć na okładce jego płyty „Self-Portrait” z 1970 roku. Dwa z jego abstrakcyjnych płócien można także dostrzec w tle fotografii wykonanych przez Jill Krementz, gdy George Harrison złożył wizytę muzykowi w jego domu w Woodstock w 1968 roku. Można je zobaczyć wystawione w Bob Dylan Center w Tulsa.
Kiedy więc wczesne dzieła trafiają na aukcję, pojawiają się w wielkim stylu. Dla porównania, niepodpisany abstrakcyjny akt kobiecy wykonany przez Dylana w latach 60., który podarował swojemu nieżyjącemu już menedżerowi, Albertowi Grossmanowi, sprzedano w 2021 roku za 100 tys. dolarów, ale już współczesne jego dzieła, jak szkic torów kolejowych z 1991 roku, w zeszłym roku zlicytowano w Londynie za połowę ceny – około 52 tys. dolarów.
Dylan zajął się sztukami wizualnymi już na początku muzycznej kariery – w tym samym czasie, gdy pojawił się na scenie w Greenwich Village w Nowym Jorku w 1961 roku, wykonując swoje piosenki w kawiarniach i klubach folkowych, i gdy rok później wydał swój debiutancki album. Ale najważniejszy kontakt ze sztuką zbiegł się z poważnym wypadkiem motocyklowym, który w 1966 roku zmusił go do izolacji, z dala od wszystkiego i wszystkich. Rysował wtedy wszystko, co go otaczało – maszynę do pisania, krucyfiks, ołówki, szpilki, pudełka po papierosach i zagubiony ślad czasu. Kilka lat później, chęć nauczenia się czegoś więcej niż tylko rysowania sprowadziła go do nowojorskiej pracowni malarza Normana Raebena, wyznawcy ruchu artystycznego Ashcan School, znanego z obrazów przedstawiających naturalistyczne, ciemne i nędzne strony życia w mieście, w opozycji do impresjonizmu. Dylan tak opowiada o tym doświadczeniu, które trwało kilka miesięcy: „Raeben zsynchronizował ze sobą mój umysł, moją rękę i oczy. To pozwoliło mi świadomie robić to, co już czułem nieświadomie”.
Od tego czasu muzyk nadal rysował i malował różnymi technikami, świadomy artystycznych odniesień (od Edwarda Hoppera do Precyzjonistów), które go inspirują. Malował nawet wtedy, gdy stał się głosem ruchu antywojennego i występował w całych Stanach Zjednoczonych na muzycznych festiwalach, zlotach, na wielkich stadionach rockowych, wreszcie na całym świecie, wydając ponad 50 albumów w karierze. „Interesują mnie ludzie, historie, mity i portrety; ludzie wszelkiej maści” – powtarzał legendarny wykonawca „Blowing in the wind” i „Like a rolling stone”.
Jedna z jego wczesnych prac to okładka debiutanckiego albumu zespołu The Band z 1968 roku „Music from Big Pink”, ale poza nią nigdy nie pokazywał swoich prac publicznie. Pasję do rysowania ujawnił w pełni dopiero w 1994 roku, prezentując serię szkiców, które powstawały podczas tournée po Europie, Ameryce i Azji w latach 1989-1992. „Drawn Blank” – tak nazwał cykl 92. rysunków, wykonanych głównie węglem lub ołówkiem, nad którymi kilkakrotnie potem jeszcze pracował, korzystając z różnych technik i materiałów. Przerabianie istniejących prac to dla muzyka sposób na relaks podczas tras koncertowych. Przerabia swoje rysunki i obrazy w ten sam sposób, w jaki ma tendencję do przerabiania własnych piosenek, czasem wprowadzając subtelne zmiany, czasem przepisując całe wersety. Ta tendencja do rewizji własnych prac jest bardzo widoczna w jego serii „Mondo Scripto” (zestawia odręczne teksty Dylana z jego rysunkami, z których każdy ilustruje scenę lub temat z piosenki), ale także innych malarskich serii.
Dylan urodził się w małym amerykańskim miasteczku. Przez wiele, wiele lat dał setki koncertów i często grał w małych miasteczkach. Opowiadał o tym w swoich piosenkach, ale też pokazywał w obrazach. Stoisko z hot dogami, motel, koleje, drapacze chmur i mosty wiszące rywalizują o uwagę z opuszczonymi bocznymi uliczkami i zarośniętymi motelami. To Stany Zjednoczone jarmarków i cyrków, zapomnianych skrzyżowań i zaniedbanych krajobrazów miejskich. Ulice są pełne wizerunków nieporęcznych samochodów z końca lat 50. XX wieku. To jego pogląd na Amerykę i tego, co amerykańskie.
„Wspólnym tematem tych prac jest związek z amerykańskim krajobrazem, tak jak go postrzegam, przemierzając kraj i widząc, ile jest wart. Trzymanie się z dala od głównego nurtu i podróżowanie bocznymi drogami” – napisał we wstępie do wystawy swoich obrazów.
Obserwowanie wielu moich prac wiele lat po ich ukończeniu jest fascynującym przeżyciem. Tak naprawdę nie kojarzę ich z żadnym konkretnym czasem, miejscem ani stanem umysłu, ale postrzegam je jako część długiego procesu. To kontinuum, które zaczyna się od sposobu, w jaki podążam w świecie i zmienia kierunek, gdy moje postrzeganie jest kształtowane i zmieniane przez życie. Wydarzenia w Morretes w Brazylii mogą mieć na mnie równie głęboki wpływ, jak człowiek, który sprzedaje mi „El País” w Madrycie” – tym cytatem Dylan tłumaczy swoje przeróbki, których nie ustrzegły się też te bardziej dojrzałe prace, w których uchwycił sceny ze swojego życia i podróże po Nowym Orleanie i Azji.
Kiedy Gagosian zrobił wystawę Dylana z podróży do Japonii, Chin, Wietnamu i Korei w 2017 roku, rozgorzała dyskusja. Zarzucono autorowi prac z „Asia Series” zbyt duże podobieństwa między jego obrazami a niektórymi kadrami Henri Cartier-Bressona, Dmitriego Kessela i Léona Busy’ego. Zareagował nawet „New York Times”: „Najbardziej zaskakujące jest to, że Dylan nie tylko wykorzystał fotografię do zainspirowania obrazu. Zrobił zdjęcie pracy fotografa, a potem kompozycję i detale dokładnie skopiował. Odtworzył wszystko tak dokładnie, jak to możliwe. To może być gra (…), ale to mało pomysłowe podejście do malarstwa. Może to nie plagiat, ale na pewno dużo w tym kopiowania”.
Galeria odpowiedziała na te zarzuty: „Chociaż kompozycje niektórych obrazów Boba Dylana opierają się na różnych źródłach, w tym na zdjęciach archiwalnych i historycznych, żywiołowość i świeżość jego płócien wynikają z… codziennych scen, które obserwował podczas swoich podróży”. I krotko potem zmodyfikowała opis wystawy. Zamiast określenia „wizualny dziennik” zmieniono na „wizualną refleksję” z podróży Dylana.
Chociaż po raz pierwszy jego obrazy wzbudziły kontrowersje, wiadomo nie od dziś, że ma na koncie historię pożyczania tekstów od innych pisarzy. W „Modern Times” z 2006 roku „próbkował” poetę wojny secesyjnej Henry’ego Timroda, a w „Love and Theft” z 2001 roku zapożyczył nie tylko z Timroda, ale także z „Wielkiego Gatsby’ego” Fitzgeralda, Huckleberry’ego Finna (postaci stworzonej przez Marka Twaina) i „Confessions of a Yakuza” Junichiego Sagi z 1991 roku.
Sam oburzył się na słowo „plagiat”. W wywiadzie dla magazynu „Rolling Stone” dziesięć lat temu porównał tę nagonkę do ataków z połowy lat 60., gdy podczas koncertu na Newport Folk Festival niektórzy słuchacze okrzyknęli go „Judaszem” po tym, jak przerzucił się z gitary akustycznej na elektryczną. „Tak, wiem, że ludzie (Dylan użył tu dobitnego określenia „wussies and pussies” – red.) na to narzekają. Ale czy słyszeliście kiedykolwiek o XIX-wiecznym poecie Henrym Timrodzie? Kto go ostatnio czytał? Kto go odświeżał? Kto sprawił, że o nim wiecie?” – pytał retorycznie na łamach gazety.
I nic sobie z tego nie zrobił. Jego najnowsza seria „Deep Focus” z czasów pandemii koronawirusa – która przenosi się do miast Ameryki, zaludniając obrazy wszelkiej maści ludźmi: najczęściej anonimowymi, odizolowanymi i samotnymi – otwarcia inspirowana jest kinem. Te obrazy przenoszą film i postacie z jego i naszej przeszłości do teraźniejszości. On twórczo je przekształca i uświadamia nam „różne kłopoty, w jakich znajdują się ludzie”. Zresztą niemal cała jego twórczość jest o człowieku i odzwierciedla podobną głębię i złożoność jak teksty jego piosenek. „Rysuje i maluje to, co widzi. Życie go zaskakuje. Większość jego prac przedstawia miejsca na obrzeżach miast lub zaniedbane zaułki, blaknącą, esencję Ameryki: kawiarnie, dyskoteki, nocne lokale. Mit nawiedza te scenografie amerykańskich opowieści i piosenek, a mimo to są one tajemnicze. Widzi je z zewnątrz artysta, który nie stara się dowiedzieć więcej lub mniej, niż mówią mu oczy” – tak ocenił jego obrazy „Guardian”, zauważając, że Dylan ma „zaskakująco dużo wspólnego z Hockneyem”.
Dylan, który ma na koncie Nobla, Pulitzera, Grammy, Oscara i Złoty Glob, tak ocenia swoje malarstwo: „Ma na celu przedstawienie perspektyw, które badają ludzką kondycję i odkrywają tajemnice życia, które wciąż wprawiają nas w zakłopotanie. To oczywiście bardzo różni się od mojej muzyki, ale w każdym calu jest tak samo celowe”.﹡