

Jest jednym z najbardziej poczytnych żyjących powieściopisarzy na świecie. Zaczął pisać po 30-tce, a literacką sensacją stał się w 1987 roku, kiedy opublikowano jego piątą książkę „Norwegian Wood”. Jego proste pisarstwo oraz połączenie realistycznych i onirycznych narracji o równoległym świcie zamieszkanym przez eksplodujące psy, zagubione koty, ryby spadające z nieba niczym grad, mężczyzn w strojach owiec i ludzi bez twarzy, przysporzyło mu oddaną rzeszę fanów, zwanych „harukistami”. Dzięki nim dziś jest literacką supergwiazdą, nie tylko w Japonii, a jego nazwisko co roku wymieniane jest wśród kandydatów do literackiej Nagrody Nobla. Sam o sobie mówi skromnie: – Nie uważam się za artystę. Jestem po prostu facetem, który potrafi pisać. Lubię wybierać właściwe słowa, lubię pisać właściwe zdania. To jak ogrodnictwo. Wkładasz nasiono do gleby we właściwym czasie, we właściwym miejscu.
Jednak mistrz, który za trzy miesiące skończy 76 lat, czuje, że jego piękna kariera zbliża się do artystycznego zmierzchu. – Mam ponad 70 lat i nie wiem, ile jeszcze powieści mogę napisać – przyznał w ub.r., gdy spotkał się z dziennikarzami w Tokio podczas promocji pierwszej od sześciu lat książki, która choć nowa, tak naprawdę jest radykalnie przerobionym dziełem sprzed czterech dekad.
– Teraz mam możliwość pisania powieści dokładnie tak, jak chcę – powiedział o nowości wydawniczej zatytułowanej „Miasto oraz jego nieuchwytny mur”. – Nadszedł czas, abym napisał tę historię na nowo.
1.
Oryginalne opowiadanie, o tym samym tytule, co nowa książka, zostało po raz pierwszy opublikowane w japońskim magazynie literackim „Bungakukai” rok po profesjonalnym debiucie Murakamiego, gdy wygrał w 1979 roku nagrodę Gunzo New Writers’ Prize za swoją pierwszą powieść „Słuchaj pieśni wiatru”.
– Jeszcze nie wiedziałem, jak pisać powieści. Początkowo nie planowałem zostać pisarzem. Po prostu przelałem na papier „Słuchaj pieśni wiatru” tak, jak chciałem, i wygrałem nagrodę dla początkujących pisarzy – wspomina w wywiadzie dla japońskiego dziennika „Nikkei”. – W tamtym czasie moje umiejętności pisarskie były ograniczone i tworzyłem powieści w ramach tych ograniczeń, a więc nie tak, jak naprawdę chciałem.
Opowiadanie „Miasto oraz jego nieuchwytny mur” uznał za „na wpół surowe” i żałował, że je upublicznił. – Nieudane dzieło to nieudane dzieło, nawet jeśli było ambitne. Nie mogłem się zmusić, by być z niego zadowolonym – tłumaczy „Japan Times”, dlaczego stanowczo je wówczas odrzucił, nigdy już nie publikując w żadnym zbiorze opowiadań.
Ale motywy, fabuła i tytuł pozostały z nim przez lata. – Utknęły jak ości w gardle. Nie byłem zadowolony ze swojej pracy, ale polubiłem w tej historii elementy, które są dla mnie w jakiś sposób ważne – wyjaśnia.
Po publikacjach powieści, takich jak „Sydney”, „Kafka nad morzem” i „1Q84”, Murakami poczuł się na siłach, by ponownie przeczytać opowieść z 1980 roku. Była wiosna 2020 roku, a świat stanął w miejscu z powodu pandemii koronawirusa. – Spędzałem więcej czasu w domu i naprawdę wkręciłem się w introspekcję. Pomyślałem, że nadszedł czas, abym zabrał się na powrót za pisanie i wyciągnąłem z głębi szuflady „Miasto oraz jego nieuchwytny mur” – opowiada.
Pierwotnie planował napisać całość od nowa, ale ostatecznie przekształcił historię w trzyczęściową powieść, a oryginalne opowiadanie stało się jednym rozdziałem: – Osiągnąłem cel: przepisałem starą pracę w pierwszej części książki, ale czułem, że to nie wystarczy i chciałem pisać dalej. Uważałem, że potrzeba czegoś, co przeniknie do ludzkich serc.
To nie pierwszy raz, kiedy wraca do dawnego dzieła. Jego „Koniec świata i hard-boiled wonderland” z 1985 roku również było przeróbką. A z kolei „Norwegian Wood” i „Kronikę ptaka nakręcacza” autor rozwinął ze swoich wcześniejszych opowieści. Nie wstydzi się powrotów do swoich starszych utworów i nadawania im nowej formy. – Naprawdę lubię pisać. Pisanie sprawia mi przyjemność, a przepisywanie jest jeszcze przyjemniejsze, więc przepisuję je raz po raz. W miarę rozwoju historii dokonuję wielu odkryć. Ta radość pozostała niezmienna. Wierzę, że u podstaw wszelkiej twórczej ekspresji leży bogata, spontaniczna radość – powtarza.
W zbiorze esejów „Novelist as a Vocation” często opisuje magię związaną z pisaniem powieści. Gdzie indziej ją znajduje? Wylicza: – Mecz baseballowy, ten otwierający sezon. Białe, nieskazitelne stroje graczy. Pierwsze zimne piwo po ukończeniu całego maratonu. Mocno smażone ostrygi, wciąż skwierczące. Wagon restauracyjny w pociągu, wykrochmalony biały obrus, czerwona róża na stole. Wytwórnia Blue Note Records z lat 50. Riff Kenny’ego Burrella.
2.
Nad „Miastem oraz jego nieuchwytnym murem” pracował dwa lata (do grudnia 2022 roku) w czasie, gdy przez świat przetaczało się wiele trudnych wydarzeń. – Była pandemia i inwazja Rosji na Ukrainę, a samo sedno globalizmu zostało zachwiane. Oczekiwano, że globalizacja poprawi świat, a media społecznościowe zostaną powiązane z nową formą demokracji, ale zamiast tego popadliśmy w chaos, jakbyśmy otworzyli puszkę Pandory – nie ukrywa smutku. – W czasach, gdy społeczeństwo przechodzi gwałtowne zmiany, pytanie „czy bezpieczniej pozostać schowanym za murem, czy lepiej przejść na drugą stronę”, stało się ważniejsze niż kiedykolwiek – autor bestsellerów mówił w kwietniu ub.r. w Tokio na spotkaniu z dziennikarzami, tuż przed wydaniem nowej książki.
Jej fabuła koncentruje się na narratorze, który wkracza do tajemniczego otoczonego murami miasta w Japonii (opisanego bardzo realistycznie, jakby istniało naprawdę) i śledzi swoją podróż od 17-latka do wieku średniego, a historia przenosi się między rzeczywistością a stanem przypominającym sen. Tytuł książki nawiązuje do „pytania, czy mur, który oddziela nas od innego świata, jest naprawdę trwały”.
Ale twórczość Murakamiego nie odzwierciedla prawdziwych wydarzeń politycznych ani społecznych, bo choć autor ma własne poglądy, to „nie chce ich wyrażać w swoim pisarstwie w obawie, że jego powieści będą nudne”. – Pisarze po prostu piszą to, co czują. Nie możesz pisać, jeśli za dużo myślisz – deklaruje. – Powieść tworzy się poprzez przechowywanie informacji w głowie, a następnie przekształcanie ich w litery. Można podzielić autorów na tych z dobrą głową i tych z dobrym nosem, ale najlepsi są ci z dobrym nosem i całkiem niezłą głową. Do tego dążę.
Skąd biorą się jego historie? – Rzadko doświadczam inspiracji. Po prostu zapisuję to, co przychodzi mi do głowy w danym momencie. „Co będzie dalej?” – zastanawiam się, a historia rozwija się od tego momentu naturalnie. Chciałbym kiedyś doświadczyć iskry, jak gdyby żarówka zapaliła mi się nad głową – wyznaje magazynowi „Interview”.
Więcej niż szukania inspiracji w jego pracy jest żelaznej dyscypliny niezbędnej do wyprodukowania tysiąca skomplikowanych stron w ciągu trzech lat. Murakami wstaje o 4 rano w większość poranków, pisze do południa, słuchając muzyki, która potem trafia do jego książek, spędza popołudnie na treningu do maratonów i szperaniu w starych sklepach z płytami, a o 21:00 kładzie się z żoną spać. – To po prostu rutyna – głośno się śmieje. – To trochę nudne. Ale rutyna jest tak ważna. Jeśli piszesz non stop przez trzy lata, każdego dnia, powinieneś być silny. Fizycznie i psychicznie.
3.
Pisze intuicyjnie, bez planu. Czeka aż książka „nadejdzie”. Jedna z jego powieści przyszła mu do głowy, gdy siedział w korku w Tokio, inną pisał w Grecji patrząc przez okno na owce, a kolejną zaczął, gdy usłyszał śpiew ptaka na swoim podwórku. Choć wciąż wraca do swoich ulubionych motywów, za każdym razem znajduje w nich coś nowego. – W moich powieściach mury są prawdziwymi murami. Ale oczywiście są to jednocześnie mury metaforyczne. Dla mnie mają ogromne znaczenie. Mam klaustrofobię. Jeśli jestem zamknięty w ciasnej przestrzeni, mogę wpaść w lekką panikę. Dlatego często myślę o murach – wyjawia. Ma na myśli także fizyczne mury, które oddzielają społeczeństwa, takie jak ten, który stał kiedyś w Berlinie i bariery między Izraelem a Palestyną, które doprowadziły do wojny.
Są też inne stałe motywy: rzeki, biblioteki i cienie. Skąd się wzięły te pierwsze? – Ponieważ dorastałem w rejonie Hanshinkan w zachodniej Japonii, rzeki, morza i góry są dla mnie niezwykle ważnymi elementami. Miasto w prefekturze Fukushima w mojej nowej powieści położone jest w górach. Jako dziecko często jeździłem w góry, więc taka atmosfera jest dla mnie istotna. Ale kiedy dojdziesz aż do samego brzegu rzeki, poczujesz się przerażająco. Chciałem wydobyć ten rodzaj strachu – tłumaczy dziennikarzowi japońskiej agencji Kyodo.
A biblioteki? Biblioteka jest ważnym miejscem akcji we wszystkich trzech rozdziałach nowej książki, a jeden z bohaterów, który ją odwiedza, nazywa się „M”, co być może można odczytać jako „Murakami”. I będzie to poniekąd prawda. Dla pisarza biblioteki są ważne: w wielu z nich bywał częstym gościem, bo od dziecka uwielbia czytać. – Jako nastolatek często odwiedzałem biblioteki. Jestem trochę bibliotecznym maniakiem i po prostu lubię zapach książek – stwierdza.
W szkole średniej zakochał się w twórczości Trumana Capote’a i cały czas czytał jego książki po angielsku. Były tak wspaniałe, że nie chciał zostać pisarzem, sądząc, że nie da rady. Do czasu, gdy jednak zaczął pisać. Nawet debiutancka powieść „Usłysz śpiew wiatru”, jak zapewnia, odzwierciedla tę miłość – inspiracja pochodzi z ostatniego wersu „Zatrzaśnij ostatnie drzwi” Capote’a. W młodości czytał tylko literaturę obcą, wtedy przeczytał słowa F. Scotta Fitzgeralda: „Jeśli chcesz powiedzieć coś innego niż inni ludzie, używaj języka, który jest inny niż inni ludzie”. – Nie jest to dosłowny cytat, ale wyryło mi się to w pamięci. I bardzo mi pomogło jako pisarzowi – wspomina.
Po japońskie powieści sięgnął dopiero, jak został pisarzem. – Moi rodzice byli nauczycielami japońskiego na uniwersytecie i chciałem uniknąć wspólnego języka z nimi. Jestem jedynakiem, więc presja ze strony rodziców bardzo na mnie ciążyła. Starałem się mieć z rodzimą literaturą jak najmniej do czynienia – tłumaczy.
Większość bohaterów jego książek ma nieszczęśliwe dzieciństwo. Nieprzypadkowo. – Moi rodzice spodziewali się, że będę miał dobre oceny w szkole, ale tak nie było. Nie lubiłem się uczyć. Oczekiwali, że pójdę do dobrej szkoły i dostanę pracę w Mitsubishi lub coś w tym stylu. Ale tego nie zrobiłem. Byli po prostu mną rozczarowani. To trudne dla dziecka. Nadal pamiętam to uczucie. Chciałem być dla nich dobrym dzieckiem, ale nie potrafiłem. Ja sam nie mam dzieci. Czasami zastanawiam się, co by było, gdybym je miał. Nie byłem szczęśliwy jako dziecko i nie wiem, czy mógłbym być szczęśliwy jako ojciec – wyznaje ze smutkiem.
Innym ważnym motywem dla Murakamiego jest „cień”. W „Mieście…” i innych jego książkach jest formą jego „podświadomości lub alter ego, co pomaga mu poznać samego siebie”: – Należy zaakceptować cień jako część siebie, zamiast przed nim uciekać. Cień istnieje w podświadomości. Poznanie swojego cienia to poznanie siebie. Pisanie powieści to dla mnie zagłębianie się w tę głębię. Kiedy byłem młody, chciałem pisać powieści pełne akcji, ale teraz, gdy jestem starszy, czuję się bardziej predestynowany do opisywania życia wewnętrznego ludzi.
4.
I za to kochają go czytelnicy, których oczarował specyficznym stylem pisania, w którym wykorzystuje samotnego narratora, elementy realizmu magicznego (jego nowa książka zawiera nawet cytaty z „Miłości w czasach zarazy” Gabriela Garcii Marqueza), dystopijność, bohaterów próbujących odnaleźć się w postmodernistycznym świecie, szukających jakiegoś połączenia z innymi… Japończyk stał się dzięki temu bardzo popularny w ciągu ostatnich 10-15 lat, jego bestsellerowe książki przetłumaczono na ponad 40 języków, a powieści, zbiory opowiadań i eseje razem wzięte sprzedały się w milionach egzemplarzy. Krytycy uważają, że Murakami jest rzadkim wydawniczym jednorożcem, którego prace są uważane za literackie, ale potrafią też przyciągać tłumy i generować duże sprzedaże.
Jego nazwisko gwarantuje też sukces w filmowej branży. „Jeśli chcesz nakręcić film, który zostanie doceniony przez krytyków, zaadaptuj opowiadanie Murakamiego” – tak mogłoby brzmieć hasło reklamowe w Hollywood. Południowokoreański thriller „Płomienie” z 2018 roku, który zdobył dwie nagrody na festiwalu w Cannes, wziął za podstawę opowiadanie Murakamiego „Barn Burning”, a Ryūsuke Hamaguchi zdobył Oscara za adaptację „Drive My Car”. Kilka dni temu branżowe media poinformowały, że zbiór opowiadań „Wszystkie boże dzieci tańczą” sprzed 24 lat, który eksploruje następstwa trzęsień ziemi w Japonii i innych globalnych kryzysów, dołączył do ośmiu filmów dotychczas nakręconych na podstawie prozy japońskiego mistrza. Film reżysera Inoue Tsuyoshi jest obecnie w postprodukcji i w połowie przyszłego roku będzie miał premierę na jednym z europejskich festiwali.
Niektóre z najlepszych opowieści Murakamiego można znaleźć w jego mikrokosmicznych światach. „Sleep”, opublikowany w „New Yorkerze” w 1992 roku i zawarty w zbiorze opowiadań „Zniknięcie słonia”, posłużył jako materiał do filmu animowanego „Blind Willow, Sleeping Woman”, który doceniono w Annecy i na festiwalu w Toronto. Tym bardziej to ważne, że po raz pierwszy u Murakamiego narratorem jest kobieta, oddana żona, która cierpi na bezsenność. Pisarz często jest krytykowany za sposób, w jaki tworzy postacie kobiece, ale opowiadanie, jak i animacja wykorzystuje liminalność nocy, aby wywołać niepokój związany z byciem kobietą w patriarchalnym społeczeństwie.
5.
Bez względu na to, jak kochany jest Murakami-pisarz, jako człowiek pozostaje dla swoich fanów tajemnicą. Jego biografia mogłaby być historią jednego z jego enigmatycznych, wycofanych społecznie i spokojnych bohaterów. Krótko przed ukończeniem studiów ożenił się, a za pożyczone pieniądze otworzył w Tokio bar jazzowy, który nazwał Peter Cat na cześć swojego zwierzaka. – Kiedy prowadziłem bar, czułem, że narozmawiałem się z ludźmi już na całe życie. To przecież praca usługowa. Kiedy go po siedmiu latach zamknąłem, pomyślałem: „Chcę przeżyć resztę życia, nie rozmawiając”. Najśmieszniejsze jest to, że klienci z tamtych czasów mówią mi, że niewiele mówiłem – uśmiecha się.
Gdy skończył 30 lat postanowił zostać pisarzem. Nie potrafi powiedzieć, dlaczego. Po prostu pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, wpadł na to, oglądając na stadionie mecz baseballowy. Olśnienie doprowadziło do „Słuchaj pieśni wiatru”. Przez jakiś czas prowadził bar, pisząc. – Miałem swój klub jazzowy i wystarczająco dużo pieniędzy, więc nie musiałem pisać, aby zarabiać na życie. To jest bardzo ważne – mówi „Guardianowi”. Kiedy „Norwegian Wood” sprzedała się w Japonii w ponad trzech milionach egzemplarzy, sprzedał Peter Cat. Dziś nawet nie wie, ile ma pieniędzy: – Jeśli jesteś w miarę bogaty, najlepsze jest to, że nie musisz myśleć o pieniądzach. Najlepszą rzeczą, jaką możesz kupić za pieniądze, jest wolność, czas. Nie wiem, ile zarabiam rocznie. Nie mam pojęcia. Nie wiem, ile płacę podatków. Nie chcę myśleć o podatkach.
W swoich esejach pisze, że przeżył „zwykłe, nijakie” życie i nie ma wielu przyjaciół pisarzy. I może niszczyć romantyczny mit pisarza jako osoby o rozwiązłym życiu w stylu Hemingwaya. – Robię tylko to, co mnie interesuje, i nigdy nic, co mnie nie interesuje. Moim ostatecznym celem w życiu jest czytanie książek, które lubię, słuchanie muzyki, która mi się podoba, zabawa z moimi kotami, picie w miarę przyzwoitego czerwonego wina i oglądanie meczu baseballowego na żywo w telewizji. I przebiegnięcie jednego maratonu rocznie, okazjonalne podróżowanie. Nie strzelam do lwów, nie łowię marlinów. Życie samo w sobie jest wystarczającą przygodą – podsumowuje. – Staram się być porządnym człowiekiem. Ale jedno jest pewne: ludzie, którzy są zbyt porządni, nie potrafią pisać powieści.
Czy kiedy pisze, zdarza mu się tak bardzo zatracić w stworzonym przez siebie świecie, że trudno mu się z niego wydostać? – Zazwyczaj, gdy piszę powieść, jestem całkowicie w niej zanurzony. Z nikim nie rozmawiam o książce i pomysłach. Długo myślę o wszystkim sam. To jest rodzaj osobowości, którą zawsze miałem. Ale gdy kończę pracę pod koniec dnia, wracam do normalnego życia w zwykłym świecie. Prasuję, jeżdżę metrem i odwiedzam sklepy z używanymi płytami. Nigdy nie doświadczyłem niemożności wyjścia ze świata powieści – to by wszystko skomplikowało w moim małżeństwie – dowcipkuje.
Co robi, gdy nie pisze kolejnych bestsellerów? Biega. Zaczął to robić na poważnie, podobnie jak pisać, dopiero po trzydziestce. – Przebiegłem 40 maratonów w ciągu 40 lat. Siła fizyczna jest kluczowa. Nie jestem pewien, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie biegał. Większość tego, co wiem o pisaniu, nauczyłem się, biegając każdego dnia – przyznaje. – Poza tym, bieganie to wytchnienie od zbyt wielu uczuć.
Zapytany, gdzie jest najszczęśliwszy, odpowiada: – Musiałoby to być na mecie maratonu. Kiedy wiem, że nie muszę już biec.
Oprócz biegania i kolekcjonowania winyli (ma jedną z największych kolekcji na świecie), wymienia również zbieranie sztuki. – Kupowanie obrazów to moja jedyna ekstrawagancja. Uwielbiam mieć na własność obrazy, które mi się podobają. Nie chodzi tu nawet o ich posiadanie, a bardziej, jakby ktoś mi je powierzył. Wybieram prace stosunkowo młodych japońskich artystów – wyjawia.
Zaś tłumaczenia obcojęzycznych książek nazywa swoim najważniejszym hobby. Na japoński przełożył m.in. powieści Trumana Capote’a, Scotta Fitzgeralda, Johna Irvinga, J.D. Salingera i Raymonda Chandlera. – Mogę się wiele nauczyć z tłumaczeń, ponieważ wymagają uważnego czytania. Moje umiejętności pisarskie poprawiły się, ponieważ tłumaczę innych autorów przez 40 lat – zapewnia. Nigdy też nie miał blokady pisarskiej: – Kiedy nie mam ochoty pisać, tłumaczę. Wcześniej czy później zaczynam znów mieć ochotę na pisanie własnej powieści. Ale bieganie, pisanie i tłumaczenie nie pozostawiają mi już wolnego czasu na wychodzenie wieczorem.
Od stycznia 2023 roku dodał sobie nowe obowiązki: wykłada w Wellesley College w USA, którego absolwentkami są byłe sekretarz stanu USA, Hillary Clinton i Madeleine Albright. – Przyjąłem ofertę, ponieważ nie często mam okazję uczyć w szkołach wyższych dla kobiet – wyznaje autor, znany z tego, że unika wystąpień publicznych.
Na premierze polskiego wydania „Miasta oraz jego nieuchwytnego muru” wydawnictwa Muza i z tłumaczeniem Anny Zielińskiej-Elliott nie był. Bo nie promuje swoich książek. Nie musi. Nie lubi publicznych wystąpień; jest nieśmiały i skromny. Ale reakcji czytelników się nie boi: – Naprawdę wierzę, że suma wszystkich nieporozumień stanowi prawdziwe zrozumienie. Dlatego nie denerwuję się, gdy ludzie źle odbierają moją pracę. Nie bać się, że ludzie źle zrozumieją i nie oczekiwać, że w pełni docenią – to jest sztuka pisania powieści przez długi czas. I to nie jest żart.
Czy jest coś, czego się boi? – Że po mojej śmierci nie będzie już nic.﹡
Kopiowanie treści jest zabronione