Ilustracje Iwony Chmielewskiej z książki „Kołysanka dla babci”, wydanej przez koreańskie wydawnictwo BIR
Polka w finale „Małego Nobla”. Jest jedną z najlepszych współczesnych ilustratorek na świecie
18 stycznia 2024
tekst: Agnieszka Kowalska
zdjęcia: Iwona Chmielewska

Posłuchaj

Iwona Chmielewska, graficzka i ilustratorka z Torunia, jako jedyna Polka znalazła się na shortliście Hans Christian Andersen Award 2024, nagrody nazywanej „Małym Noblem”, ponieważ jest najważniejszym międzynarodowym odznaczeniem przyznawanym za twórczość dla dzieci. Polska ilustratorka, która jest ceniona na całym świecie, o zwycięstwo walczy z pięcioma artystami z Chin, Brazylii, Hiszpanii, Kanady i Chile. Dziś ogłoszono finalistów, a zwycięzcę poznamy 8 kwietnia podczas Targów Książki w Bolonii.

Ocena tak zróżnicowanej listy nominowanych była bardzo pouczająca. W napiętej atmosferze dzisiejszego świata pocieszająca jest świadomość, że między nami nie muszą istnieć bariery utrudniające wzajemne zrozumienie. Dzięki tej wyjątkowej krótkiej liście twórców dzieł dla dzieci i młodych dorosłych mamy nadzieję, że młodzi ludzie na całym świecie nauczą się rozumieć innych i troszczyć się o nich – powiedziała dzisiaj przewodnicząca jury, Liz Page, ogłaszając finalistów tegorocznej nagrody im. Hansa Christiana Andersena.

Na shortliście znalazło się sześciu autorów oraz pięciu ilustratorów z całego świata, a wśród nich jedyna Polka. Iwona Chmielewska, jedna z najlepszych współczesnych ilustratorek picture booków, tzw. książek obrazkowych, w których obraz odgrywa istotną rolę nośnika treści i narracji, ma duże szanse na nagrodę. Międzynarodowe jury, w którego skład wchodzą badacze i znawcy literatury dziecięcej, oceniało dotychczasowe osiągnięcia nominowanych: pod kątem walorów estetycznych i literackich oraz świeżości i innowacyjności dorobku, a także umiejętności poznania punktu widzenia dziecka i pobudzenia jego ciekawości. A Polka ma się czym pochwalić.

Znają ją i doceniają czytelnicy polscy i zagraniczni, ale jako pierwsza odkryła ją… Korea.

Iwona Chmielewska podczas pracy nad picture bookiem „Obie” z tekstem Justyny Bargielskiej dla wydawnictwa Wolno

W Polsce nikt jej nie chciał. Choć od czasów studiów mieszka w Toruniu, jej kariera zaczęła się w Korei – tamten rynek wydawniczy stawia na wyrafinowaną estetykę dla dzieci. Ponad 20 lat temu, gdy żaden polski wydawca nie chciał zainteresować się jej książkami, rysowniczka zabrała ich makiety do Bolonii. Tam poznała Jiwone Lee, koreańską historyczkę sztuki i literaturoznawczynię mówiącą po polsku. Lee przedstawiła jej prace wydawcom w swojej ojczyźnie. To, jak Polka widzi świat, bardzo spodobało się w Azji. Mówią, że jej kreska jest niezwykle europejska. W ciągu niecałego roku od poznania obu pań dwie książki Chmielewskiej ukazały się w Korei, do dziś opublikowała ich tam ponad 20, a każda sprzedaje się po 100 tys. egzemplarzy.

Gdy w Korei osiągnęła status gwiazdy, powstał jej fanklub (jest jedyną polską autorką, która ma w Korei swój fanklub), witały ją czerwone dywany, czekały na nią olbrzymie kolejki, gdy podpisywała książki, w naszym kraju nikt o niej nie słyszał. Wszystkie światowe nagrody przyznano jej za książki, w które najpierw uwierzyły wydawnictwa koreańskie, a nie polskie. Na szczęście Polska już ją doceniła.

– Bez Korei nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz. Gdyby nie ta ich wiara, pewnie w końcu zniechęciłabym się próbami, jakie podejmowałam tutaj, bo nic z nich nie wychodziło, a w każdym razie wychodziło niewiele. Pewnie już dawno robiłabym co innego – mówi dzisiaj ilustratorka. Jej publikacje wydawane są również w Ameryce Łacińskiej, Chinach, na Tajwanie, w Japonii, Portugalii, Francji, Hiszpanii i Niemczech. Jest potrójną laureatką Bologna Ragazzi Award, nagrody przyznawanej na najważniejszych światowych targach książek dla dzieci i młodzieży. Nagrodzono ją za autorską książkę obrazkową „Oczy”, za „Maum. Dom duszy” z tekstem Heekyoung Kim oraz za „Kołysankę dla babci”, opublikowaną w Korei. W Polsce współpracuje dziś z wieloma wydawnictwami, a za „Pamiętnik Blumki” (wydawnictwa Media Rodzina) otrzymała w 2011 roku tytuł Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY.

U nas gatunek picture booków nadal jest nie do końca oswojony. Może o tym świadczyć już sam fakt, że używamy angielskiej nazwy. Określenie „książka obrazkowa” nie do końca się przyjęło. – Sama posługuję się słowem picture book, ponieważ nie godzę się na kategorię „obrazek”, która przypisana jest przede wszystkim do literatury dziecięcej. W ten sposób odbiera się dorosłym możliwość zainteresowania się taką książką i jej przeżycia nie tylko razem z dzieckiem, ale też samodzielnego – ilustratorka tłumaczyła kiedyś w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. I dodała: – Picture booki to forma książki, w której i tekst, i obraz mogą właściwie funkcjonować osobno, ale dopiero, kiedy się je zestawi, następuje wybuch supernowej. W momencie spotkania nagle dzieje się coś fascynującego. Mówię tu także o spotkaniu z odbiorcą, bo to on jest najważniejszy. Dobre picture booki nie epatują popisem talentu autora, ale gościnnością, zaproszeniem do współtworzenia historii przez odbiorcę.

Chmielewska zasłynęła dzięki książkom, które mają jej charakterystyczny styl. Stawia w nich mądre pytania, ważne dla czytelników w każdym kraju i w każdym wieku. Jej dzieła są inteligentne, wysmakowane, dopracowane graficznie, świetnie zaprojektowane. Opatrzone krótkim, lapidarnym tekstem, wciągają czytelników do gry z obrazem.

– To obraz prowadzi często ciekawszą, osobną, mijającą się z tekstem opowieść. Po to, by wyciągnąć nowe znaczenie z tego tekstu i żeby nie narzucać interpretacji tekstu odbiorcy. Nie lubię doskonałych ilustracji, w których artysta popisuje się swoją wirtuozerią, ponieważ tam już nie ma miejsca na wyobraźnię czytelnika. Trzeba połączyć różne fragmenty obrazów, dopowiedzieć to, co tylko zasugerowane, dać się zaprosić do gry słowno-wizualnej, czasem poszukać rozwiązania między słowami albo domyślić się sensu ukrytego gdzieś za narysowaną ścianą lub oknem – w portalu clubmamy.pl tłumaczyła, na czym jej zdaniem polega rola obrazu w picture bookach.

Jej publikacje są tak różne, jak różnorodny jest jej talent: „Taki teatr”, „Mama zawsze wraca”, „Kołysanka dla babci”, „Obie”, „Pamiętnik Blumki”, „Oczy”, „Królestwo dziewczynki” i inne. Wszystkie można określić jednym zdaniem: „To wizualne dzieła sztuki”.

Nie ucieka od bolesnych historii, mierzy się z nimi, także dlatego, że uważa się za wielką szczęściarę. – Tyle rzeczy mi się w życiu udaje, mam się czym dzielić. Mogę wziąć na siebie coś cięższego, wyrównywać te poziomy dobra i zła, szczęścia i nieszczęścia, wierzę w równowagę między nimi. Inna sprawa, że podczas pracy zazwyczaj jestem wyczerpana. Robienie takich książek jest dla mnie niebezpieczne. W trakcie pracy mogę zemdleć, nie spać, tracić zdrowie, bo to jest ogromna walka. Jestem trochę po innej stronie. Nie to, że jest ze mną utrudniony kontakt, ale cała jestem tą historią. A potem książka idzie w świat i nie jest już moja. Pojawia się wielka ulga, ale i smutek, że się już skończyło. Wielka pustka. Także wielka ulga, że jednak się udało – opowiada.

Czy jej książki nie mogłyby być weselsze, lżejsze, pogodniejsze? – często słyszy takie pytanie. Zawsze odpowiada, że nawet jakby się bardzo starała, nie umie ich robić. Czasem próbuje przekroczyć samą siebie i odpuścić, ale fizycznie nie potrafi. Nie ma w tym jakiejś wielkiej jej zasługi, po prostu tak jest. I dodaje: – Uważam, że jeśli się dostarcza dzieciom książek tylko pogodnych, to się je w pewnym sensie oszukuje i osłabia. Porównałabym to z zarazkami i z nabieraniem odporności. Dzieci, jeśli żyją w sztucznej rzeczywistości pozbawionej zagrożeń, nie nabierają odporności na ten świat.

Nie kryje jednak, że lubi swoje książki. Wkłada w nie także swoje wspomnienia, jak w „Kołysance dla babci”, w której opowiedziała historię życia osoby jej bardzo drogiej – swojej babci, Huldy Jäger, która urodziła się w Austrii, ale osiadła w Pabianicach, gdzie prowadziła warsztat tkacki. Opowiadała o niej niebanalnie: poprzez przedmioty pochodzące z jej posagu: koronki, chusteczki, haftowane pościele i serwetki. Zaś „Mama zawsze wraca” (tekst autorstwa znanej pisarki Agaty Tuszyńskiej) wygląda, jakby zrobiona była kilkadziesiąt lat temu. Do zilustrowania poruszającego wspomnienia Zosi Zajczyk ocalałej z Zagłady użyła różnych skrawków, kawałeczków, pożółkłych kartek. Pochodzą ze starych książek, okładek, zeszytów, które bardzo lubi zbierać. – Jest tam też stary album, już bez zdjęć. Zetlałe papiery mają niesamowicie szlachetny wygląd. Przetarły się, kolory spłowiały, to wszystko zdarzyło się nie przypadkiem i tego się nie osiągnie sztucznie, w komputerze. Oczywiście, można polać papier herbatą i też będzie wyglądał na stary, ale mnie interesują rzeczy, które są już „przeżyte”, wiążą się z historią ludzi, którzy kiedyś z nich korzystali – w wywiadzie dla „Zwierciadła” tłumaczyła, co pomogło jej uwiarygodnić tę książkę.

Sukces przyszedł dopiero po 40-tce. Mimo to nie poddawała się, tłumacząc sobie: „trzeba robić swoje, po prostu pracować. To w końcu musi przynieść efekt”.

Ma kolejne potwierdzenie, że miała rację – dziś ogłoszono, że wybrano ją do finału Hans Christian Andersen Award 2024, nagrody, która przyznawana jest co dwa lata. Patronuje jej król Danii. Nazywana jest „Małym Noblem”, ponieważ to najważniejsze międzynarodowe odznaczenie przyznawane za twórczość dla dzieci. Ustanowiona została w 1956 roku, a wśród jej dotychczasowych laureatów w kategorii literackiej są: Marie-Aude Murail (Francja), Cao Wenxuan (Chiny), Astrid Lindgren (Szwecja) i Tove Jansson (Finlandia). Zwycięzcami w kategorii graficznej są m.in.: Květa Pacovská (Czechy), Maurice Sendak (USA), Suzy Lee (Korea Południowa), Farshid Mesghali (Iran), Albertine (Szwajcaria) i Roger Mello (Brazylia). Iwona Chmielewska jest drugą polską twórczynią, która trafiła na shortlistę. Do tej pory udało się to jeszcze Zbigniewowi Rychlickiemu, wybitnemu polskiemu grafikowi i ilustratorowi, który był jedynym jak na razie polskim laureatem „Małego Nobla”. Otrzymał go w 1982 roku.

Ogłoszenie zwycięzców odbędzie się 8 kwietnia podczas Kongresu IBBY (International Board on Books for Young People) – organizacji zajmującej się promocją literatury dziecięcej i młodzieżowej – w trakcie Międzynarodowych Targów Książki dla Dzieci w Bolonii.

Polska ilustratorka ma dystans do nagród i stara się nie przejmować przesadnie pochwałami, ani krytyką. – Gdy ludzie mnie chwalą, a ja zaczynam się do tego przyzwyczajać, to mogą mną dysponować. Nie rysuję po to, żeby się przypodobać, dostać kilka komplementów, bo to pułapka. Pochwała może być też osłabiająca. Kiedy jesteśmy chwaleni, usypiamy swoją czujność. Uważamy, że to, co robimy, jest wybitne, więc trzeba pracować tylko tak a nie inaczej – Chmielewska wyjaśniała „Gazecie Wyborczej” swoje podejście do sukcesu. W innym wywiadzie wyznała, że w sztuce, inspiracją są dla niej „starzy mistrzowie niderlandzcy i włoscy, również architekci, którzy tworząc arcydzieła potrafili ukryć swoje ego, eksponując ideę”. ﹡

Kopiowanie treści jest zabronione