



Kwiecień 2011, Nowy Jork. Holenderski fotograf i reżyser teledysków Depeche Mode, Anton Corbijn, jest w drodze na sesję zdjęciową z Philipem Seymourem Hoffmanem dla amerykańskiej edycji magazynu „Vogue”. Jest zestresowany, ponieważ chce poprosić aktora, który ma na koncie Oscara (za rolę w „Capote”) i sławę piekielnie zdolnego, by zagrał w jego nowym filmie. Boi się, że usłyszy: „nie”, choć zrobił już jedną fabułę – „Amerykanina” z Georgem Clooneyem w roli głównej, ale z przeciętnym sukcesem na rynku.
Szybko okazało się, że Hoffman ma niewielki apetyt na sesję. – „Philip, jak się masz?” – zapytałem tak neutralnie, jak to tylko możliwe. Był wściekły na stylistkę. Ta z kolei, siedząc w drugim pokoju, twierdziła, że Hoffman zachowuje się jak kretyn. Do tego podczas przymierzania okazało się, że ubrania są za małe. Sytuacja była zabawna: Hoffman stał w majtkach, a ja czekałem w pokoju i nikt nie odważył się wejść – Corbijn wspomina w rozmowie z holenderskim dziennikiem „De Volkskrant”.
„A co z tym filmem?” – nagle aktor zapytał. Ku uciesze Corbijna rozmawiali o scenariuszu przez 45 minut. Kilka dni po sesji Seymour Hoffman zgodził się zagrać w filmie. Okazało się, że to jego ostatnia główna rola. – Zdjęcie, które zrobiłem dla „Vogue’a”, zastąpiła rzeczywistość: Hoffman opiera się o dwa znaki drogowe z napisem „w jedną stronę”. Jego garnitur jest niechlujny, wygląda na zdezorientowanego. Trzy lata później, zanim film „Bardzo poszukiwany człowiek” miał premierę, zmarł z przedawkowania narkotyków i leków. Znaki drogowe okazały się swego rodzaju wskazówką – mówi fotograf, który ten czarno-biały portret zamieścił w swej kolejnej publikacji – albumie „MOØDe”, pokazującym, jak ubrania odgrywają ważną rolę w jego fotografii. A nawet w jego życiu prywatnym. – Odkąd jestem z Nimi (projektantka mody Nimi Ponnudurai jest żoną fotografa – przyp. red.), zwracam większą uwagę na to, co noszę: jest wielką miłośniczką mody. Najchętniej wybieram projekty Driesa Van Notena, mojego ulubionego projektanta – zdradza 68-letni Anton.
Album, który ukazał się na rynku w 2020 roku, zawiera ponad 200 zdjęć, z których wiele opublikowano po raz pierwszy: to portrety modelek (od Kate Moss do Naomi Campbell), projektantów mody (tj. Dries Van Noten, Donatella Versace, Virgil Abloh, Ann Demeulemeester, Jean Paul Gaultier i Alexander McQueen i innych), najsławniejszych gwiazd filmu i muzyki, a także zdjęcia reklamowe wykonane na zlecenie domów mody. Teraz większość z nich trafiła na wystawę „MOØDe” w Cobra Museum w holenderskim Amstelveen, gdzie można kupić też sam album. Już tytuł wyjaśnia o czym jest jedno i drugie – to wymyślone określenie, w którym fotograf łączy pojęcia „nastrój” i „moda”.
Pomysł na „MOØDe” zrodził się ponad 5 lat temu, kiedy został poproszony o przygotowanie swojej retrospektywy w postaci wystawy i albumu pod tytułem „1-2-3-4”. Z tej okazji po raz pierwszy przeszukał całe archiwum. Zauważył, że ubrania odgrywają ważną rolę w jego twórczości i postanowił umieścić swoją pracę w innym kontekście, aby ludzie spojrzeli na nią w nowy sposób.
Choć to portrety gwiazd, np. Björk, Bono, Seana Penna, Clinta Eastwooda, Iggy’ego Popa, Becka, The Smashing Pumpkins, U2, The Killers, Depeche Mode, Rolling Stonesów, Nirvany, Tiny Turner, Bee Gees czy królowej Belgii Beatrix, to wszystkie mają związek z modą. – To, jak bohaterowie tych zdjęć wyglądają, jest przedłużeniem tego, co robią lub kim są. Olśniewają swoimi ubraniami: czasem zwyczajnymi, a czasem projektu sławnych kreatorów mody, jak Walter Van Beirendonck czy Olivier Theyskens – tłumaczy autor.
Dziś Corbijn zna świat mody na wylot, ale długo się go uczył. Jako dziecko we wsi Strijen na wyspie w południowej Holandii, gdzie centralnym punktem był kościół (a jego ojciec był w nim prawosławnym pastorem), niewiele o nim wiedział. W każdą niedzielę chodził z rodziną do kościoła. Wewnątrz jest biało i surowo: brakuje wizerunków świętych, jak przystało na kościół protestancki. Wszyscy wierni ubrani na czarno. – Zarówno mężczyźni, jak i kobiety nosili również kapelusze. Ważne było, aby się nie wyróżniać, także przez resztę tygodnia – wspomina w wywiadzie dla „De Volkskrant”.
Anton to cichy chłopak ze wsi, niemal nieśmiały. Nie jest najlepszy w szkole, nie ma pojęcia, czego chce się uczyć. Pewne jest jednak, że nie chce zostać pastorem ani lekarzem, jak reszta jego rodziny. Podobnie jak uczucie, które w sobie nosi: tęsknota za wolnością, z dala od tej wyspy na wodzie. – W wieku 9 lat zobaczyłem u fryzjera zdjęcie The Beatles: identyczne włosy, te same marynarki. Jakże różnili się od ludzi w naszej wiosce. To był pierwszy raz, kiedy ujrzałem świat, do którego chciałem należeć – opowiada.
W latach 70. rodzina Corbijnów przeniosła się do Groningen ze względu na pracę ojca. Niedługo później na Grote Markt gra zespół, który Anton chce zobaczyć, ale nie zna jeszcze w mieście nikogo, kto by mu towarzyszył. Wymyśla więc inny plan. – Byłem zbyt nieśmiały, żeby iść sam. Dopóki nie pomyślałem o zabraniu ze sobą starego aparatu ojca. To dało mi do myślenia: „mam się czego trzymać” – mówi w najnowszym numerze holenderskiego „Vogue’a”. Robi kilka zdjęć z występu i wysyła je do lokalnego magazynu muzycznego. Zostają opublikowane – pro bono, tak, ale po raz pierwszy jego zdjęcia są w czasopiśmie. Z jego imieniem i nazwiskiem. – To było fantastyczne uczucie. Powoli stawałem się coraz większą częścią tego wolnego świata. Coś kliknęło w mojej głowie. Znalazłem swoje powołanie – wyjawia.
Kolejny rok jest przełomowy w karierze młodego fotografa. Po sfotografowaniu kilku koncertów zaczyna niepokoić się otoczeniem: światła na scenie fruwają we wszystkich kierunkach, muzycy skaczą po scenie, nie ma kontroli nad sytuacją. Chce zostać szefem swojej pracy inscenizując swoje zdjęcia. – Chciałem zrobić więcej portretów, sam decydować, jak ktoś powinien stać, jakie powinno być światło, czy chcę robić zdjęcia na zewnątrz, czy wewnątrz. Chciałem odtworzyć obrazy, które siedziały w mojej głowie. Więc to zrobiłem – deklaruje.
Skończył szkołę średnią i podczas wakacyjnej pracy w Friesche Vlag (najstarszej w Holandii spółdzielni mleczarskiej) udało mu się zebrać wystarczającą kwotę, aby kupić swój pierwszy aparat. W tym samym okresie próbował dostać się na studia na ASP. Wysłał prace do trzech różnych szkół. Nikt go nie chciał. – Wtedy wydawało mi się to katastrofą, ale dziś jestem bardzo wdzięczny, że mi odmówiono. To ostatecznie najlepsza rzecz, jaka mi się przytrafiła – mówi holenderskiemu „Vogue’owi” z uśmiechem. – Dzięki temu mogłem podążać własną ścieżką i nauczyć się robić to, co lubię. Ludzie mówią, że mam swój własny styl, ale dzieje się tak głównie dlatego, że nie wiem, jak zrobić to inaczej. Tworzę obrazy, które sam chcę oglądać.
Początkiem własnej drogi była przeprowadzka do Londynu w 1979 roku. I wielki fart. Dwa tygodnie od przyjazdu zrobił zdjęcia Joy Division, jednemu z najbardziej ikonicznych brytyjskich zespołów, który nadal mocno wpływa na kształt współczesnej sceny punk-rockowej. Jego portrety zrobione wtedy w londyńskim metrze przeszły do historii, również dlatego, że rok później – po śmierci wokalisty, Iana Curtisa – grupa rozwiązała się.
W tym czasie Corbijn próbował także przebić się do branży mody, która powoli rosła w potęgę, a zjawisko supermodelek miało dopiero wybuchnąć. Pierwsze zamówienie dostał na sesję dla japońskiego projektanta Koji Tatsuno. Ale po latach przyznaje, że wtedy nie miał pojęcia, jak sobie poradzić z modą, na której w ogóle się nie znał. – Na początku nie wiedziałem, co zrobić z tymi dziewczynami. Nie podobało mi się całe to piękno. „Co mam teraz dodać? Czy te dziewczyny nie mają już wszystkiego?” – myślałem. Pstrykałem, co było zastane, nie reżyserowałem ujęć. Odważyłem się zrobić zdjęcie, ale byłem zbyt nieśmiały, aby nagiąć sesję do własnych upodobań – nie kryje w rozmowie z flamandzkim dziennikiem „De Tijd”.
Aby zamaskować nieznajomość mody i niepewność, wymyślał sztuczki. Zaczął podchodzić do fotografii graficznie. Przyciemniał pokój i eksponował to, co chciał pokazać na zdjęciu za pomocą latarki. Na przykład na sesji z modelką Paige Hall dla „Harper’s Bazaar” oświetlił tylko jej sukienkę: światło sprawiło, że czerwona sukienka wydaje się wyskakiwać z dziewczyny.
Przyznaje jednak, że w latach 70. i 80. na większości ujęć modelki nie wyglądały zbyt dobrze, dlatego pozbył się aspiracji w świecie mody. Myślał, że nie będzie w stanie opanować tego świata. Brakowało mu intensywności muzyki w ubraniach. Pomyślał też, że „świat mody jest zbyt hermetyczny, z jego zamieszaniem, produkcjami na dużą skalę i tłumem asystentów oraz stylistów”. – Martwiłem się, że zostanę zmanipulowany, a moje zdjęcia nie będą już wyglądać jak moje. To był mój mechanizm obronny. Okazało się, że się myliłem – mówi dziś.
Krok po kroku odkrywał tajniki branży. Dowiedział się choćby, że modelka „to ktoś, kto nosi ubrania, a te ubrania są najważniejsze”. Udało mu się sportretować największe gwiazdy mody: od Christy Turlington po Helenę Christensen i to w czasach, gdy były najsławniejsze. Pracował dla kilku edycji „Vogue’a”, fotografował największych kreatorów: od Giorgio Armaniego do Alexandra McQueena. Jednocześnie cały czas modę przeplatał z pracą dla branży muzycznej, która niezmiennie go ciągnęła.
Tworzył portrety muzyków rockowych, z których jest teraz tak sławny. Jako dyrektor wizualny brytyjskiego Depeche Mode i dzięki swojej wieloletniej współpracy z irlandzkim U2 i amerykańskim piosenkarzem Tomem Waitsem odcisnął piętno na tym, jak postrzegamy ważny element współczesnej kultury. Jego portrety są czarno-białe, mają grube ziarno i powstają w terenie, często w miejscach, gdzie nagrywany jest teledysk lub odbywa się koncert, a nie w surowym, białym studiu, z naturalnym światłem. Jego bohaterowie za każdym razem są inni, ale wszyscy pokazują na zdjęciach wrażliwą stronę. Widzisz to w ich oczach, w sposobie, w jaki stoją. Zwłaszcza, że są trochę bezbronni wobec fotografa, bo Anton z większością z nich po prostu się przyjaźni. Ale też mają do niego zaufanie. Jest ostrożny w tym, czym ze swojej twórczości dzieli się z publicznością. Prawdopodobnie ze względu na protestanckie wychowanie. – Myślę, że tak. Nie jestem aż tak otwarty i nie chcę też, by bohaterowie moich zdjęć pokazywali wszystko. To w końcu ich praca, a nie upublicznianie prywatnego życia – zgadza się.
Ale udało mu się np. skłonić U2 do damskich makijaży i peruk, a Micka Jaggera do włożenia kobiecych ubrań: – Jest takie powiedzenie: „Wszystko zależy od tego jak otwierasz drzwi”. Z Mickiem miałem szczęście o tyle, że akurat grał w jakimś filmie kobietę.
Zespół Depeche Mode, którego fotografował najczęściej i kręcił mu kultowe klipy, uważa go za członka honorowego grupy. Co więcej, raz nawet z muzykami… zagrał na scenie. Podczas występu w programie „Top of the Pops” w brytyjskiej telewizji – gdy perkusista grupy nie mógł dojechać na nagranie, Corbijn (perkusista amator) zastąpił go i dostał nawet za ten występ honorarium od BBC. Dziś nazywa to jednym z najszczęśliwszych momentów w zawodowym życiu. Szczęśliwy jest też z powodu pochwał, które słyszy z ust największych. „Skoro mówi się, że wszyscy wielcy fotografowie mają trzecie oko, on ma cztery” – tak Keith Richards z The Rolling Stones podsumował jego talent. Bono z U2 też nie ma wątpliwości co do jego zdolności, ale z humorem: „Zdjęcia z Antonem są jak seks. Jest w tym bardzo dobry, ale później się do ciebie nie odzywa”.
Ponieważ pracuje z gwiazdami z każdej branży, ma porównanie, jak mało kto z jego konkurentów. – Muzycy rockowi sami decydują, w co się ubierają i jak chcą się na zdjęciach pokazać. Są więc w większości sobą. U aktorów jest najtrudniej, bo mają najmniej do powiedzenia: jeśli nie odgrywają roli, są zagubieni. Ciężko jest się im otworzyć, jak się w kogoś nie wcielają. Modelki są pomiędzy – ocenia. Ale moda jest wszędzie i odgrywa nadrzędną rolę w budowaniu wizerunku, co udowadnia dzięki „MOØDe”: – Fotografuję głównie osobowości kultury, ale moda staje się coraz większą częścią ich życia. Naszego zresztą też. Wszyscy rano podejmujemy decyzję, w co się ubrać, nawet jeśli będzie to tylko kapelusz lub czarny T-shirt. Moda nie zawsze jest pisana wielkimi literami.
Gdy jego rówieśnicy rozpoczynają zasłużoną emeryturę, on nie ma jeszcze zamiaru przestać. Nie ma w tym nic dziwnego: sama Anna Wintour właśnie poprosiła 68-letniego Corbijna – jak to często robi – o zrobienie zdjęć dla amerykańskiego „Vogue’a” w stolicy Włoch. Czy już przywykł do tego rodzaju próśb? – Tak – zapewnia. – Do wszystkiego można się przyzwyczaić.﹡
_____
Wystawa „Anton Corbijn – MOØDe” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej Cobra w Amstelveen potrwa do 12 maja.
Kopiowanie treści jest zabronione